Rdzawy krzyk

Status
Zamknięty.

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
Walka, walka i jeszcze raz walka. Takie już chyba było jego życie. Najpierw walczył w wyścigach gdzie nie raz padały strzały i wybuchały najrozmaitsze ładunki wybuchowe a teraz walczył ze zwyrodnialcami różnych maści. Od pospolitych gangerów, przydrożnych szumowin aż po bardziej ekstrawaganckie "twory" jak rodzinka kanibali-stręczycieli (czy jak ich tam nazwać adekwatnie).
Jedno go cieszyło. Jakoś przeżył. Liczył, że w najlepszym wypadku zgarnie kulkę w nogę, ramię lub korpus i że będzie mógł strzelać dalej, ale nie czarował się, że wyjdzie z tej zadymy bez szwanku... a tu niespodzianka. Wprawdzie wymiana ognia była daleka od zakończenia to chociaż pewien jej etap się skończył, ten najgorszy zresztą, w którym jego szanse oscylowały gdzieś w granicach od zera do minus jeden. W tym momencie to była już nowa rozgrywka aczkolwiek nadal wyjątkowo zajadła i niebezpieczna.
William był bardzo upartym człowiekiem co był widać po jego zachowaniu i słowach. W jakiś sposób Bishop to szanował, ale kiedy na szali było jego życie nie miał zamiaru się rozczulać. Farmer walił na oślep. Kule padały blisko, za blisko i King musiał coś szybko wymyślić.
-Baba - pewien pomysł zaświtał w jego głowie
Cały czas czujnie przyglądał się ruchom mężczyzny i starał się wyczuć jego intencje. W ten sposób ominął kilka niebezpiecznych, ołowianych prezentów. Czując odpowiedni moment rzucił się w stronę Sary i złapał ją za szmaty. Kobieta stała się jego żywą tarczą, zza której wycelował do farmera. Tym razem miał większy komfort i mógł lepiej przyłożyć się od zadania. Kula w łeb. Byle skończyć to szybko bo nie miał ani czasu, ani ochoty, ani amunicji na długie wymiany ognia.
-Zmów paciorek! - krzyknął

*Jeśli z jakiś powodów wojownik nie może dorwać się do Sary po prostu unika strzałów i próbuje szczęścia starając się trafić farmera.
 

bati999

Macierz Diagonalna
Dołączył
13 Październik 2008
Posty
2 211
Punkty reakcji
18
Wiek
26
Miasto
Tarnobrzeg
- Cholera... No i co my teraz zrobimy, pieseczku? - Pogłaskał kojota po łbie. - Raczej nie mamy wyjścia, co? -
Kilkanaście kilometrów dalej szalała "brudna burza". Pewnie nie pierwsza i nie ostatnia. Pozostanie na zewnątrz przy takich warunkach to pewna śmierć.
Jednak - stało tu kilka budynków, które mimo wszystko przetrwały tutaj kilkanaście lat. A to oznaczało, że były trwałe.
- Do obory swoją drogą, ale wątpię, żeby było tam coś do jedzenia. Chodźmy tutaj - wskazał SALOON - Dobrze? -
Ponaglił zwierzę, wyciągnął pistolet. Jeżeli ktoś, lub coś tam było, Blis był przygotowany. Tak samo jak Glock 17.
Ostrożnie wszedł do budynku i zaczął się rozglądać. Mógł znaleźć coś pożytecznego, lub po prostu miejsce na nocleg. Równie dobrze znaleźć guza też mógł.
Był czujny. Bardziej niż zwykle.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
- Raczysz żartować - powiedział najpierw, nie licząc wce1ale na żart z jej strony. Z miejsca przyjął podane przez nią argumenty ale musiał je samodzielnie przeanalizować. Przy sporym wysiłku mógłby się obronić przed Ligą. Całego bajzlu nie, wszystko zeszłoby do podziemi ale pradopodobnie jemu by się udało. Tylko po co, wtedy Wasyl miałby kupę czasu się samemu przygotować i zgarnąć całą pulę. Enzo nie mógł na pewno liczyć na jakiekolwiek wsparcie od Ruska, przecież po to właśnie wystawił go na pierwszą linię, co, swoją drogą, miało teraz sens. Uciec? Czyli oddać pole Sędziom, którzy mając tym samym większe możliwości, mogliby rzucić wyzwanie Bratvie. Ale gdzie wtedy stawiałoby to Enzo? Usuwając się dobrowolnie oddawałby jednej albo drugiej stronie, w każdej z sytuacji ktoś wygrałby jego kosztem. Spojrzał znów na Lucy; nie mógł niestety z całą pewnością jej zaufać. Owszem, mówiła, to co miała powiedzieć ale nawet jeśli przyszła tu szczerze, była tylko zabójcą, tylko kobietą, nie obejmowała szerszego obrazka. Splunął na ziemię, rozprostowując nogi i przeciągając się w krześle.
- Zanim wydam odpowiednie polecenia moim zaufanym, powiedz mi, czy nie wolałabyś w takim układzie na jakiś czas wejść znów na mój rachunek? Mam na myśli pewną rzecz, która może pozwoliłaby tu odwrócić stół... - nie zdradzał dalszych szczegółów celowo. Jeśli szpiegowała dla którejkolwiek ze stron, właśnie rzucił jej łakomy kąsek, który powinien ją zaciekawić. A gdyby mimo to chciała odejść; nie mógł na to pozwolić, pracowała przecież dla konkurencji, nawet gdyby miała wobec niego jakiś sentyment. Tylko w ten sentyment było mu właśnie ciężko uwierzyć, trochę grubymi nićmi szyta historia.
Wstał od stołu i zastukał głośno w stół, krzyknął krótko:
- Wejdźcie, wszyscy.
Gdy jego obaj ochroniarze, dowódca zmiany i jeszcze dwaj ludzie napełniali pomieszczenie, Enzo przechodził się po pokoju z założonymi za plecami rękami. Gdy Lucy chowała swoją broń, na końcu i on wziął rewolwer do ręki, teraz więc miał go przy sobie. Zrobił kółko po pokoju i wyjrzał prze jedyne okno, zostając już przy nim. Zrobił to oczywiście celowo, gdy reszta cisnęła się przy drzwiach, on blokował drugą drogę ucieczki, nie dawał jednak żadnego znaku agresji czy nerwów.
- Davide, słowo - skinął by ochroniarz podszedł. Chciał by Lucy słyszała polecenie, nie szeptał więc ale powiedział półgłosem - Zacznijcie rozpalać nasze obie ciężarówki, te duże, zbierz do nich kilkunastu lepszych ludzi, będziemy mieli trochę do ładowania.
Przez parę lat udało im się skompletować dużych gabarytów ciężarówki, które jednak paliły niemiłosiernie dużo paliwa i dlatego już dawno Enzo kazał je przerobić na napęd gazem drzewnym. Zasilane w ten tani sposób nie przekraczały nigdy 20 kilometrów na godzinę i potrzbowały kilkudziesięciu minut żeby w ogóle ruszyć ale jechały wtedy niezmordowanie przed siebie. Davide wyglądał na zdziwionego ale nie otrzymawszy więcej wytłumaczeń, wyszedł.
Lucagia czekał wciąz na odpowiedź Lucy; gdyby zgodziła się zostać, poleciłby jej trzymać się blisko cały czas tak żeby widziała, że przygotowuje się do wyjazdu. Miał zamiar wtedy dowiedzieć się od niej czegoś więcej gdyż podejrzewał, że orientuje się trochę bardziej w sytuacji. Szczerze mówiąc, miał jednak nadzieję, że odmówi, wstawiając gadkę jak to nie powinna zostać. Zaczynała mu działać na nerwy jej uprzejmość i tylko alarmowała go przez to coraz bardziej. Niechby więc tylko wykazała chęć oddalenia się, zbliżyłby się do niej na wyciągnięcie ręki i powiedzał:
- Lubię cię, Lucy, jesteś cwana i wdzięczna. Ale ludzie, których lubię, mają tendencję do znikania. Najpierw znikają sami z siebie, nie chcą mi pomagać a potem - znikają z moją pomocą, z tego samego powodu. Gdybyś pozostała z nami trochę dłużej, może załapałabyś się na porządkowanie spraw rodzinnych. Sonny, Leigh, Arven, Claude - wymienił nazwiska ludzi, którzy byli kiedyś blisko niego, których ona również musiała znać, a którzy zostali usunięci z drogi Enzo - nie dopisujmy tam kolejnej kobiety z imieniem na "L". [zastraszanie]
Mówił coraz ciszej, spokojnie i jego podwładni wiedzieli, że jest wtedy albo do granic możliwości wściekły albo działa według powziętego z góry planu. Liczył, że ta nuta uderzy też Lucy, przecież znała jego charakter a byćmoże nawet wróci do niej coś z przeszłości co każe go posłuchać teraz.
Czterech uzbrojonych mężczyzn w pokoju i on sam powinni bez problemu wystarczyć by pojmać Lucy. Jeśli podda się jego woli, uprzejmie każe swoim ludziom ją skrępować i rozbroić, sam sprawdzi pęta i pojedzie z nią do więzienia. Przy okazji dowie się kogo tam trzymają i czy ktokolwiek ją rozpozna albo potwierdzi jej zeznania. Oczywiście po takim kroku nie będzie mógł jej ot tak puścić ale o to zatroszczy się w swoim czasie.
Z kolei przy szybkiej próbie wstania i ucieczki lub innego ruchu, każe ludziom strzelać. Z pewnymi uczuciami niechęci ale zrobi to, musi. Z psychologii wiedział, że w takiej odległości jego podwładni nie będą celować w głowę, raczej w brzuch czy nogi. Ba, jeśli spróbuje biec w stronę drzwi, sam do niej strzeli, z tym że on na pewno będzie celował w nogi by ją unieruchomić.
Nie lubił robić sobie wrogów ale - pogodził się z myślą - ona musiała w końcu się sparzyć skoro już raz odeszła, nie mógł jej puścić teraz by informowała o ewentualnej 1ucieczce. A przygotowania do małej wyprowadzki musiał podjąć. On i dwie ciężarówki z najlepszymi ludźmi i najcenniejszymi rzeczami oraz bronią. Gdzie pojadą? Wyglądało na to, że na terytorium zajęte przez gang, tam byłoby najłatwiej się przebijać dalej bo banda dzikusów na motorach zazwyczaj nie miała organizacji. Chociaż musiał skonsultować się ze swoimi przybocznymi co myślą o opcji odwiedzenia takim małym konwojem Fontaina. Gdyby miał jakiekolwiek możliwości, mogliby na krótką metę zadziałać razem i wmieszać się w odpowiednim momencie do walki.
 

wiertarkazudarem

Nowicjusz
Dołączył
29 Styczeń 2011
Posty
58
Punkty reakcji
0
-... MAĆ! - okrzyk Cuthberta odbił się od pobliskich skał donośnym echem. Lecz zanim ten zdążył dotrzeć z powrotem do jego uszu, kowboj już był w biegu.
Ruszając prawie się przewrócił. Cudem złapał równowagę machając rękami. Jedna z nóg prawie zaklinowała mu się w szczelinie przecinające zbocze wzgórza. Kapelusz prawie spadł mu z głowy, cudem złapał go i wepchnął za połę marynarki - nie pozwolił, żeby cokolwiek stawiało opór powietrzu zwalniając go przy tym. Słyszał dziwny świst powietrza i brzęk, brzęk taki jak wydają stare transformatory. Kiedy Cuthbert był mały często zatrzymywał się przy takich by zidentyfikować źródło dziwnego dźwięku. Tym razem nie zamierzał się zatrzymywać. Nie było siły, która mogła go powstrzymać.
Była. Skórcz.
Cuthbert przewrócił się i stoczył z ostatniej części małego wzniesienia na które przed chwilą się wdrapał. Poczuł jak uderza o twardą ziemię i prawie traci dech. Poczuł ból i przez chwilę zdawało mu się, że nie zdoła się podnieść. Ale jego organizm nie zgadzał się na takie wyjście z sytuacji. Przezwyciężając ból podniósł się i znowu zaczął biec. Widział przed sobą budynek, który zdawał wcale nie przybliżać. Cuthbertowi przeleciały przez głowę wszystkie sny, w których rozpaczliwie biegł i nie mógł dosięgnąć; umierających towarzyszy, klamki drzwi czy drzwi samochodu. Ale to nie mógł być sen. Straszliwy ból, który zaczął rozsadzać mu klatkę piersiową i kąsać resztę bebechów nie mógł przyśnić się nikomu na świecie.
Po chwili wbiegł na drogę, która prowadziła prosto do budynku. Teraz biegło się łatwiej, stopy nie ślizgały się a uwagi nie musiał przywiązywać do tego, by nie przewrócić się na którejś z wystających skał. Cuthbert poczuł nadzieję. Może była jednak szansa, żeby się uratować. Przez chwilę czuł zwątpienie, czy da radę i przeklinał się w duchu, że nie wybrał jednak skał jako potencjalnej kryjówki. Teraz nadzieja wracała. Przypomniał sobie wszystko, czego nauczył się o ucieczkach przez swoje krótkie, acz niespokojne życie. Powoli udało mu się jako tako opanować oddech i skupić się na utrzymywaniu stałego rytmu. Było to trudne, bo rady, których udzielali mu w życiu nauczyciele odnosiły się do biegów na długi dystans z zachowaniem sił na cały wyścig. Tym razem sytuacja była inna. Dystans był długi, ale każda prędkość oprócz sprintu nie dawała najmniejszych szans na ucieczkę. Albo wszystko, albo nic, jak mówił ojciec. Koncentrował się na biegu. Lewa, prawa, lewa, prawa, lewa... Przenikliwy ból nie zmniejszał się, lecz dzięki opanowaniu kowboj czuł go jakby przez mgłę. Dalej był nie do zniesienia, lecz bardziej niż wżerającego się w bok potwora przypominał teraz stado małych owadów, irytujących lecz nie powodujących paniki. Cutbhert miał wielką ochotę odwrócić się i spojrzeć ile czasu mu zostało. Ale wiedział, że ludzie, którzy odwracają się w bie najczęściej widzą, że jest za późno, lub zaczynają tak uważać. Widział też wiele osób, które odwracając się zobaczyły tylko błysk pistoletu i potem umarły. W najlepszym wypadku odwracały się i widziały, błysk, słyszały świst koło głowy, ale tak czy siak marnowały cenny czas i ryzykowały upadkiem. Cuthbert Allgood nie był głupi, wiedział, że chmura musi trafić, nie było szans, żeby przeszła bokiem. Nadzieja taka byłaby tak naiwna jak wbiegnięcie na tor wyścigowy w Hegemonii łudząc się, że ktoś się zlituje.
Chata była tuż tuż. Cuthbert w biegu przeskoczył niskie ogrodzenie okalające cały budynek, tratując grządki porośnięte jakimś zielskiem. Słyszał za sobą narastający szum. Szum? Raczej huk. Bardziej niż transformator przypominał rozzłoszczone morze. Wiatr przez ostatnie parę metrów wręcz popchnął go. Cuthbert złapał drzwi, uderzył dłonią w klamkę... - Błagam, otwierajcie się do środka - pomyślał tuż przed tym zanim wpadł do środka, potykając się i uderzając o ścianę. Upadł na twardą, drewnianą podłogę. Poczuł dziesiątki drzazg wbijających mu się w dłonie. Z nadludzkim wysiłkiem kopnął drzwi, zamykając je i odgradzając się od pewnej śmierci. W głowie szumiało mu.
- Astry. To co zdeptałem to musiały być astry. - wybełkotał i zaczął rzygać.
Jeden dzień, dwa rzygania, słodki Jezu na patyku, tego było za dużo.
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Sara była łatwa do ,,przechwycenia”. Zataczając się po pomieszczeniu z dziurą w brzuchu, została pochwycona przez Bishopa. Ten wychylił się nieznacznie zza jej ramienia i wycelował ku mężowi. William widząc, że sam nakierował lufę w kierunku wybranki, nieco spasował. Zaczął wycofywać się do tyłu, cały czas jednak trzymając broń w pogotowiu. Stanął z drugiej strony pokoju, będąc w chwilowym impasie. Tymczasem mieszkanka piwnicy coraz donośniej domagała się wyjścia.
Cuthbert biegł ile sił w płucach. Po drodze wywinął orła, ale zaraz podniósł się i koncentrując myśli jedynie na ucieczce, puścił się nieludzkim sprintem przed siebie. To przypominało koszmarny sen. Choć przeczesywał kolejne metry pustkowi, cel nie zdawał się przybliżać.

Test Kondycji Cuthberta (+1 za opis)

Cuthbert wygrywa test.
Resztki sił ulatywała z koboja. Za sobą słyszał już upiorny szum burzy. Na języku poczuł metaliczny posmak. Niedobrze. Przyspieszył, choć nie wiedział jak to mu się udało.
Ogrodzenie.
Ogródek.
Drzwi.
Pociągnął za klamkę. Ustąpiła. Wbiegł do środka, jednym susem przeczesując długość krótkiego przedpokoju. Siłą impetu uderzył w następne, te do właściwej części mieszkania. Jak tylko to nastąpiło, poczuł lekki napór, który zaraz zmalał. Algood dosłownie wleciał przez pomieszczenie i wyrżnął o deski podłogi. Dopiero kilka sekund później mógł na tyle zogniskować wzrok, aby spojrzeć na wnętrze.
Przed nim stał rosły mężczyzna z pistoletem w dłoni. Trzymał za pokrwawioną suknię jakąś kobietę. Gdy kowboj nieznacznie zerknął obok, zrozumiał iż ten mierzył do człowieka, którego właśnie sam znokautował mocnym uderzeniem drzwi. W kącie, na starej pryczy kuliła się dwójka małych dzieci.
Bishop puścił kobietę. Teraz nie było z niej pożytku, a w tym stanie nie stanowiła też zagrożenia. Wylądowała z donośnym łupnięciem na podłogę. King nie wiedział co do końca zaszło, oprócz tego, że niespodziewany gość nieświadomie pozbył się przeciwnika. Jedno spojrzenie za okno, wiele mu jednak wytłumaczyło. W kierunku domu zbliżała się ciemna chmura toksyn. Na całe szczęście burza szła w jednym kierunku. Nawałnica toczyła się poprzez pustkowia, targana silnym wiatrem, który dął z zachodu na południe. Okno, które rozbił podczas strzelaniny, umieszczone było po drugiej stronie domu, toteż jeśli żywioł miał być dostatecznie silny, istniała możliwość, iż szkodliwy pył nie dostanie się do środka.
Przez dłuższą chwilę wszyscy zastygli, otoczeni ciemnością. Z zewnątrz dało się słyszeć okropny jazgot, przypominający zawodzenie dzikich zwierząt. Nikt nie spojrzał ku oknu, nieracjonalnie obawiając się, że to wystarczy, aby wiatr zmienił kierunek. Wreszcie wszystko ustało. Burza przeszła po okolicy, zostawiając na pamiątkę zielonkawy pył, który osadził się na ziemi wokół budynku. Zapanowała cisza, czasem przerywana posapywaniem z dołu.

Stone wybrał duży budynek z małymi, skrzydłowymi drzwiami. Popchnął je ostrożnie i wszedł do środka. Wnętrze było wyjątkowo obskurne: na ziemi leżały warstwami poniszczone stoły i krzesła. Drewniane kikuty sterczały zewsząd na podobieństwie morza kolców. Obok spiralnych schodów, z których wiele stopni poluzowało się lub zawaliło, stał wiekowy fortepian. Na małym pulpicie widniała książeczka z zatartymi rzędami nut. Za szynkwasem znajdowało się lustro oraz półki z alkoholami. Miejsce intrygowało. Słusznie kojarzyło się ze starymi westernami, o których Blis słyszał od starców, którzy pamiętali świat sprzed wojny. Tyle że ludzkość została zaatakowana już w czasach, gdy takie miejsca były wręcz mitami. Skąd zatem znalazło się tutaj owe miasteczko? Jeśli było skansenem to musiało być kiedyś odwzorowane z niespotykaną dbałością o detale.
Zza baru coś się odezwało. Kojot wyszedł na przód, omotując wilgotnym nosem zakurzoną ziemię. Jego pan kroczył tuż za nim, w tym szyku zbliżając się do źródła dźwięku. Coś tam było… poruszyło się nieznacznie i… głośno beknęło?
Spod lady ujawniła się szpetna morda, ciągnąc za sobą spasione cielsko, ubrane w przegniłe szmaty, jakie niegdyś stanowiły ubiór istoty. Mutek. I co najbardziej kuriozalne, kompletnie pijany. Durna istota dorwała się do pozostałego alkoholu i spiła nim solidnie. Maszkara o rozpadającej się płatami skórze zaryczała i uderzyła w pierś. Nie zwlekała. Niezręcznie uchwyciła trzy butelki (dopiero teraz treser zauważył, że mutant posiada tyleż rąk) i rzuciła wszystkimi w kierunku Blisa i jego zwierzęcia.

Gdy Enzo wydał pierwsze polecenia, uznał za stosowne porozmawiać stanowczo z Lucy. W zimnym sercu mógł czuć coś na rodzaj wdzięczności, z resztą sam postrzegał się za osobą z zasadami, której pojęcia wzajemnej pomocy nie jest obce. Jednak nie zdobyłby tego wszystkiego, co miał teraz, gdyby nie był stanowczy w swoich działaniach.
- Lubię cię, Lucy, jesteś cwana i wdzięczna. Ale ludzie, których lubię, mają tendencję do znikania. Najpierw znikają sami z siebie, nie chcą mi pomagać a potem - znikają z moją pomocą, z tego samego powodu. Gdybyś pozostała z nami trochę dłużej, może załapałabyś się na porządkowanie spraw rodzinnych. Sonny, Leigh, Arven, Claude - nie dopisujmy tam kolejnej kobiety z imieniem na "L".

Test Enzo na Zastraszanie przeciwko testowi Lucy na Perswazję (Enzo +1 za opis)

Test wygrywa Enzo.
Dziewczyna uśmiechnęła się nerwowo. Niby od niechcenia zawinęła kosmyk włosów na palec.
- Cóż, nie powiem, żebym się tego nie spodziewała. Wiem o co ci chodzi, Enzo. Wygląda na to, że nie mam większego wyboru. Dobrze więc. Opuszczę to miasto razem z tobą i jakiś czas będę ci towarzyszyć. Doskonale znam cię w sytuacjach, gdy jesteś… hm, podirytowany. Ale wiedz, że potem sama podejmę decyzję i będziesz musiał mnie wołami ciągnąć, gdybym nie chciała zostać – dziewczyna pomimo tego, że się bała, nadal potrafiła zachować właściwą sobie hardość.
Davide przedstawił szefowi plany wyjazdu, a właściwie przypomniał jak wygląda sytuacja, bo byłoby co najmniej dziwnym, gdyby Luca nie kojarzył okolic własnych włości. Na papierze wszystko jednak wyglądało klarowniej. Od północy prowadziła główna droga, idąca przez główne zabudowania ludzi w tej okolicy. Tam mieliby najlepszą nawierzchnię, ale dosłownie każdy wiedziałby o ucieczce, czy też taktycznej zagrywce, zwał jak zwał. Z zachodu prowadziła wyboista droga, ciągnąca się obok Missisipi. Niedaleko, bo około pięciu mil dalej znajdowała się siedziba Wasyla. Była też opcja wybrania się południe, starą autostradą, ku Nowemu Orleanowi, ale tam znowu kręciły się chmary gangerów.
W tym momencie do pokoju wszedł ktoś jeszcze. Był to przywódca grupy Wasyla, która została przydzielona do dodatkowej ochrony rodziny Lucagia. Człowiek ten nazywał się Stan i był postawnym, wielkim jak bela człowiekiem. Na podobieństwo wszystkich ludzi Wasyla, nosił frak z przytroczonym do niego pistoletem typu Margonin. Zabrał głos, bez żadnych ogródek, ani baczenia na to, że Enzo właśnie zajmuje się istotnymi sprawami.
- Wybacz szefie, ale muszę oponować w imieniu moich ludzi. Doszły już nas słuchy o świeżej akcji i… – tu głośno przełknął ślinę - Nie możemy pozwolić wam stąd wyjechać. Pan Wasyl byłby z tego bardzo niezadowolony i z pewnością chce, aby rodzina Lucagia nie wykonywała nieprzewidzianych ruchów bez jego zgody. Jeśli pan odmówi, orzekam, iż postawimy opór.
Następnie lekko pochylił głowę i szepnął:
- Proszę chociaż zainscenizować, że pan nas spacyfikował lub zmusił do ustąpienia. Inaczej najbliższej godziny pożałujemy wszyscy.
Enzo spojrzał na tego bezpardonowego, choć z pewnością odważnego człowieka. Już wcześniej dostrzegał tłumiony strach w oczach ludzi Wasyla i choć on sam był potężną osobowością nad Missisipi, Stan przełamał się i mówił mu takie rzeczy wprost. Choć Enzo jeszcze jej nie znał, stawka całej kabały musiała być wysoka.
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
Bishop już miał na muszce Williama, już miał ścisnąć spust i zakończyć sprawę, gdy w tym ostatnim wyręczył go jakiś nieznajomy. Nie małym zaskoczeniem było jego pojawienie się i znokautowanie farmera w dość komiczny sposób. Zresztą kogo to obchodziło. Dla Kinga było ważne, że wszystko się skończyło a on był w jednym kawałku, bez śladu ołowiu w ciele. Cała sprawa burzy nawet go bardzo nie obeszła. Przed chwilą miał być kolacją dla mutanta, więc najpierw to musiało z niego "odparować". Nawet gdyby zatopili się w zielonym pyle jakoś by się tym chyba nie przejął. Całe szczęście, że szczęście się go nadal trzymało (albo kogoś innego z zebranych). Chmura zniknęła tak szybko jak się pojawiła i to wszystko... "Flash Storm" pomyślał przypominając sobie co mu opowiadali przygodnie spotkani ludzie. Podobno w tych rejonach Teksasu to nie taka rzadkość.
Glock'a trzymał w ręce, ale czuł, że nie ma już dla niego zastosowania. Nieznajomy wyglądał na przypadkową postać w tym ambarasie to też od razu zwrócił się do niego.
-Słuchaj, nie będziesz do mnie strzelał to ja nie będę strzelał do ciebie, pasuje? - wyciągnął lewą dłoń dwoma palcami pokazując "peace" a prawą dłonią chowając broń do kabury - Te tutaj... k*rwa nawet nie wiem jak ich nazwać, chcieli mną nakarmić mutanta, którego trzymają pod podłogą... O shit!
W tym momencie przypomniał sobie o bestii, która co raz bardziej donośnie dawała o sobie znać. Złapał szybko coś co miał pod ręką i rzucił w miejsce gdzie znajdowało się przejście do piwnicy. Przesunął tam stół, jakieś krzesła, generalnie to co miał pod ręką i co mogło choć trochę obciążyć klapę.
-No właśnie o tym mówię - rzekł ponownie spoglądając na wędrowca - A ty to kto? Ja nazywam się King Bishop...
Nie czekając na odpowiedź podszedł do Williama i wziął jego rewolwer oraz amunicję po czym zaczął rozglądać się pod domu szukając przydatnych rzeczy.
 

bati999

Macierz Diagonalna
Dołączył
13 Październik 2008
Posty
2 211
Punkty reakcji
18
Wiek
26
Miasto
Tarnobrzeg
Nie było czasu na dużo myślenia. Ruch wykonał instynktownie.
Trzy rozpędzone butelki zmierzały wprost na niego. Sytuacja nie wyglądała dobrze.
Wyskoczył w prawo, starając się jak najszybciej opaść na dół. W tym samym momencie odbezpieczył Glock'a. Poczekał do ostatniego momentu, do upragnionej chwili. Nie chciał strzelać w locie. To zaburzyłoby tor lotu. W powietrzu jeszcze wyznaczał cel, gdy jednak był już na ziemi, przymykając oczy oddał szybki strzał, wprost w głowę mutka. Niezbyt wyszukany, acz skuteczny sposób.
Gdy ten jeszcze żył, Blis wyciągnął miecz. Wybijając się z ziemi, w dwóch susach był już przy ladzie, przy trzecim na niej, przy czwartym... Wbił miecz i pociągnął w dół, rozrywając przy tym doszczętnie łeb mutanta.
Kojot, widocznie pod wpływem emocji, zrobił to co właściciel, lecz pazurami. Mandown był tym usatysfakcjonowany. Zwierze wiedziało co zrobić, a to był niemały powód do dumy.
- No, ty ku**o! - Powiedział teoretycznie do potwora, lecz praktycznie sam do siebie.
Rozejrzał się w około. Jak i na stacji, tak i tutaj mogło znaleźć się coś pożytecznego. A to było już coś.
Pogłaskał zwierzę.
- Fast... Tak, Fast to dla ciebie odpowiednie imię. -
Rock jeszcze parę chwil pokręcił się po barze, zastanawiając się jak to możliwe, że ten budynek się tutaj znajduje mimo upływu takiego czasu.
- Nieważne... W każdym bądź razie, bezpiecznie tu nie jest, co nie, Fast? -
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
- Proszę chociaż zainscenizować, że pan nas spacyfikował lub zmusił do ustąpienia. Inaczej najbliższej godziny pożałujemy wszyscy.
Enzo zmrużył nieznacznie oczy, oceniając słowa Stana i nie cofając się od niego ani o krok, uniósł tylko lufę rewolweru na wysokość jego brzucha.
- Rozumiem - powiedział zafascynowany rozwijającą się wokół niego intrygą, której nie mógł jeszcze przeniknąć. Trzymając Stana na muszce, powiedział spokojnie do pozostałych:
- Lucy, skrępuj proszę naszego gościa - wydał jej polecenie, żeby od razu zaprzęc ją do współdziałania i nie pozwalać za dużo myśleć teraz, gdy już zgodziła się zostać - Resztę przysłanych nam ludzi rozbrójcie i zwiążcie, w razie oporu...spacyfikujcie go - uśmiechnął się patrząc w oczy Stana. Owszem, przychyli się do jego prośby (chciał myśleć, że była to prośba) ale zadba by inscenizacja była odpowiednio realistyczna.
Stana i resztę ludzi od Bratvy kazał zgromadzić i pilnować na dziedzińcu na zewnątrz, zapowiadając, że zaraz tam przyjdzie. Jeśli dadzą się rozbroić i bez większych problemów unieruchomić, Enzo czułby się niestety zobowiązany im odpłacić za oszczędzenie zachodu. Nie mógł ich jednak puścić do szefa, żeby donieśli na co się zanosi a oni ze swojej strony, nie mogli zagwarantować, że oddalą się w siną dal. Momentalnie postanowił tylko, że Stanowi zaproponuje również by do nich dołączył, przez jakiś czas jako więzień, potem jako tzw. "się zobaczy". Jeśli bałby się Wasyla aż tak, raczej by na takie rozwiązanie przystał jako na bezpieczniejsze.
Obecność ludzi Bratvy przydała się Lucagii, który teraz usiadł w fotelu, uśmiechając się kątem ust, pochyliwszy głowę, z bronią opartą na udzie. Zdążył już stworzyć wyjście z sytuacji, które zapewniłoby bezpieczeństwo jemu, jego rzeczom i ludziom. No, niektórym rzeczom i ludziom, reszta zostanie poświęcona właśnie na rzecz tego wspaniałego planu. Podejmował teraz w milczeniu ostateczną decyzję, próbując stwierdzić, czy jego zamysł jest obiektywnie rozsądny czy jest raczej wytworem jego drobnych usterek psychicznych. Nie przyznawał nigdy przed sobą, że jest z nim coś nie tak ale wiedział, że im dłużej rozmawia ze swoimi zmarłymi przyjaciółmi i przebywa w ich świecie, tym bardziej cierpi jego tymczasowa natura. Nie rozmawiał z nimi jednak już jakiś czas, nie mieli więc wpływu na jego działanie dzisiaj! Uradowany takim wnioskiem, podniósł głowę i odchrząknął patrząc na Lucy. "Ty zostań" - powiedział i przeniósł wzrok na Marco, jakby oceniając każdego po kolei czy jest godzien być świadkiem tego objawienia. Naturalnie pozwolił mu zostać i do tego jeszcze dowódcy dzisiejszej zmiany straży. Temu ostatniemu kazał odesłać wszystkich innych na dół na dziedziniec i zamknąć drzwi. Gdy to wykonano, zaczął bez pośpiechu:
- Wiecie co robili dawni Rosjanie kiedy wróg był na ich ziemi? Niszczyli wszystko. Podpalali ziemię. My cholernymi Ruskami nie jesteśmy ale potraktujmy to jako prezent dla Wasyla...- widział, że chyba nie zrozumieli więc przeszedł do konkretów. Dowódcy straży kazał sprowadzić wszystkich przebywających w więzieniu ludzi i sprawdzić czy jest tam ktoś ważny, szczególnie lekarz lub inżynier. Miał dostarczyć ich powiązanych na dziedziniec wraz z ludźmi Bratvy. Gdy mężczyzna odszedł, swoje zlecenia dostał Marco:
- Oczywiście więźniów i ludzi od Bratvy pozbędziemy się gdy zejdziemy na dół, idź po paru swoich ludzi i przyjdź z nimi zanim ktoś zaskoczy w czym rzecz. Biedak Stan myśli, że zostawimy ich tu i odjedziemy...w sumie, nie myli się. No, idź, spotkamy się na dziedzińcu, miej na wszystko oko. Aha, poślij też kogoś do ciężarówek żeby zapakowali na nie broń i wartościowe rzeczy. Całe paliwo jakie mamy zlejcie w beczki i załadujcie, nie może być tego wiele. I niech zrobią tak, żeby ze trzydziestu ludzi jeszcze weszło z tymi rzeczami!- pouczył.
Następnie zwrócił się do Lucy:
- Ciebie ptaszyno nie spuszczę niestety z oka ale możesz już sobie przygotowywać jakiś mądry cytat o śmierci bo zobaczysz jej zaraz więcej niż przez całą robotę u Sędziów.
Uznał jeszcze za stosowne wytłumaczyć obojgu więcej, żeby nie mieli wątpliwości:
- Zostawimy trupy na postrunkach przy wjeździe, przy wieży, parę w domu. Ubierzemy kogoś w garnitur i położymy w moim biurze. I spalimy wszystko - wyjrzał za okno, oglądając swoje, nietknięte jeszcze posiadłości. Jeśli czuł jakiś żal to równoważył go wiedząc, że wprowadzi masę chaosu w okolicy. Wasyl pomyśli, miał nadzieję, że Sędziowie puścili Enzo z dymem. Oni pomyślą, że dokonał tego Wasyl lub ktoś inny. W najlepszym wypadku, Liga i Bratva wzięliby się za siebie nawzajem. Luca nie chciał walczyć z Ligą. Oceniał ich jako słabszych niż Wasyl i dlatego nie potrzebował ich dodatkowo osłabiać: niech się wykrwawiają nawzajem, oczyszczając pole dla niego. W trakcie walki nie będą mieć oczywiście czasu badać ruin jego bazy i odkrywać co się naprawdę dokonało. Enzo w tym czasie wyprowadzi obie ciężarówki na południe, w teren gangów. Miałby przy sobie tych trzydziestu ludzi; dopóki nie trafią na zorganizowaną grupę, bedzie dobrze. Ale oprócz tego przed wyjazdem wyda polecenie wszystkim swoim ludziom, by zebrali co mogli i ruszyli również na południe, z pojazdami i bronią. Nawet gdyby usłuchała tylko połowa, udałoby mu się wbić mocnym klinem w teren gangów. Tam znaleźliby bezpieczną lokację i krótki czas obserwowali czy lepiej bedzie uderzyć na kogoś z pozostałych walczących czy oddalić się.
- Wykonać - zakończył - Za pół godziny wszystko ma płonąć a my jechać. Uruchom siatkę, rusz ludzi na południe ale nie mów po co. Jesli dobrze pójdzie to nawet nasi ludzie, których tu teraz nie ma uwierzą, że padliśmy. Aha, jesli ktoś z naszych sprzeciwi się słowem, kula.
Przepuścił Lucy i Marco w drzwiach i wyszedł na dziedziniec, licząc zgromadzonych tam więźniów i szukając wzrokiem Stana by odciągnąć go na bok, pokazać sytuację i spytać o wybór. Mógł oczywiście zostać ze swoimi ludźmi albo towarzyszyć exodusowi na południe.
 

wiertarkazudarem

Nowicjusz
Dołączył
29 Styczeń 2011
Posty
58
Punkty reakcji
0
Powoli zaczynało go to przerastać. Cuthbert miał w życiu wiele przygód, dobrych i złych. Z tych drugich na pewno mocno zapadła mu w pamięć ucieczka spod szubienicy na której za chwilę miał zawisnąć oraz jedna z wielu bitew w których wziął udział i tylko cudem uratował się z niej, przez przypadek wzięty przez wrogów za trupa. Były to trudne, bolesne i często wariackie przygody. Lecz wydarzenia dzisiejsze dnia biły je na głowę.
Wstał i rozejrzał się po pokoju. Wciąż nie czuł się najlepiej, lecz nie zamierzał wplątać się w nic głupiego z powodu kiepskiego samopoczucia. Rękę położył na kaburze w której, dzięki bogom, wziąć mocno trzymał się rewolwer. Jakimś cudem w czasie panicznej ucieczki udało mu się nie zgubić niczego. Było to wielki sukces. Pierwszy tego dnia.
Scena, która rozgrywała się przed nim była groteskowa. Z dołu dochodziły potworne dźwięki, od uderzeń dziwna barykada, którą naprędce zbudował Bishop, nowa postać w całym bagnie jego życia, trzęsła się, lecz nie przesuwała, co było pocieszające. Na podłodze leżał jakiś farmer, dalej kobieta w zakrwawionej sukience. Nie miał naprawdę pojęcia, co o tym myśleć.
- Cuthbert. - rzucił w stronę przeczesującego chatę obcego. Sam podszedł do jednej z szaf i otworzył ją, lekko przeglądając. Nie szukał niczego konkretnego i tak naprawdę nie wiedział, czy zamierza cokolwiek stąd zabrać. Po prostu potrzebował chwili. Bishop, gość, który przed chwilą mu się przedstawił był uzbrojony. Z śladami krwi na rękach, z miną irytacji połączonej ze zdenerwowaniem nie wyglądał kogoś, kogo zapytałbyś na ulicy o papierosa. Podnosił przypadkowe rzeczy i oglądał. Jeżeli znajdywał coś cennego - zabierał. Sytuacja czyni złodzieja, jak to mówią.
- Słuchaj. - wolno zaczął Cuthbert - Nie chcę niczego insynuować, o nie, takich intencji na pewno nie mam. Ani ja, ani Strażnik. Lecz człowieku... - wyjął pistolet z kabury, ale nie celował w Bishopa. - Postaw się w mojej sytuacji. Ty w nieswoim domu, zbierasz nieswoje rzeczy. Na podłodze otumaniony farmer, zakrwawiona kobieta. Z piwnicy stukot i łomot, mówisz, że to mutant. Nie przeczę, nie oskarżyłbym cię o kłamstwo, nawet gdybyś powiedział, że jest ich tam całe stado, ze mnie nie taka osoba. Ale skąd mam wiedzieć, kto tutaj jest wilkiem a kto owcą?
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Cuthbert powstał z ziemi przeklinając swój parszywy los.
- Ajaj. Moje kości – zażartował na granicy świadomości Strażnik. Istny kawalarz z niego.
Dwójka przedstawiła się sobie, mając na to dosłownie chwilę, gdyż istota z dołu znów się odezwała i naparła na właz, ukryty pod zniszczonym dywanikiem. Bishop rzucił się ku najbliższym obiektom, tworząc tym samym barykadę. Następnie obejrzał się na mieszkańców domu. Kobieta w wyniku utraty krwi straciła przytomność. Dzieciaki tylko błądziły przerażonymi oczyma, tuląc się do siebie. Wojownik wzruszył ramionami, po czym podszedł do Williama. Ten stary pryk był mu coś winny za cały ambaras. Pochylił się nad nim i zaczął przeszukiwać kieszenie. Leżący obok rewolwer już wcześniej uznał za warty przywłaszczenia.

Trzydziestka Ósemka 2 obrażeń | 3/6 .38" | 35 gambli
Racja żywnościowa 5 gambli
Woda (1 litr) 5 gambli
Lornetka 10 gambli

Poza tymi fantami, Bishop dojrzał coś bardziej intrygującego. W sfatygowanej, pogniecionej tubie znajdował się jakiś świstek. King rozłożył go ostrożnie. Stara mapa przedstawiała okolicę. Mężczyzna musiał czasem udawać się na zwiad i przeczesywać okolicę za pomocą lornetki. W ten sposób udało mu się wykonać prowizoryczny rzut tej części Teksasu.

fkki.jpg
Kowboj zajął się szafą. W środku zalegały głównie stare, robocze ubrania, ale znalazł też coś bardziej intrygującego. Na samym dnie widniała pognieciona blacha, zbita jednak tak, że można było ją na siebie założyć, tym samym czyniąc sobie prowizoryczny pancerz.

Kiepska zbroja śmieciowa 1 ochrony | 20 gambli

Cuthbert skończył oględziny, po czym zwrócił się bezpośrednio do mężczyzny. To że sam sobie coś uczknął z wizyty w tym miejscu, to była jego sprawa. Ale ta krew, ranni ludzi, facet z gnatem w dłoni… to wszystko wskazywało na śliską sprawę.

Cuthbert, Bishop +1 do wybranej statystyki

Blis rzucił się na bok. Szklane obiekty pędziły w jego kierunku, grożąc natychmiastowym rozcięciem głowy. Musiał być teraz zdany na refleks i dozę szczęścia.

Test Spostrzegawczości Blisa

Test nieudany. -1 Zdrowia
Jedna z butelek uderzyła w cel. Mężczyzna poczuł jak po włosach cienkie mu krew. Wywalił się na stół, rozbijając go w drzazgi. Ale sam był już gotowy. Wypalił z broni w kierunku stwora.

Test Strzelectwa Blisa i Spostrzegawczości Mutanta

Test wygrywa Blis. Zadaje 2 punkty obrażeń.
Leżąc na ziemi, w drewnianych resztkach, treser wymierzył i pociągnął za spust. Bestia próbowała zakołysać ciałem w uniku, ale stan jej rauszu spowodował, że tylko miotnęła się niezręcznie, zaś kula ugodziła ją w pierś. Zielonkawa krew trysnęła na bok. Stone już przygotował miecz, zaś kojot ruszył pierwszy, gotów walczyć ze swoim panem.

Test Walki Bronią (pazury) Kojota i Bijatyki Mutanta

Test wygrywa Mutant. Zadaje 1 punkt obrażeń.
Zwierzę rzuciło się do gardła przeciwnikowi, ale temu, chociaż waląc kompletnie na oślep udało się pozbyć kojota. Podopieczny Blisa wyrżnął o ladę i przejechał po niej ciałem. W tym czasie Blis pędził ku celowi, ostrze jego starego miecza świsnęło w powietrzu…

Test Walki Bronią Blisa i Bijatyki Mutanta

Remis.
Pijana bestia zionęła strasznie alkoholem, co Blis poczuł jak tylko się do niej zbliżył. Odór był okropny, w połączeniu z toksynami, które organizm przeciwnika toczył w sobie, sprawił iż mężczyzna wręcz zatoczył się pod wpływem smrodu. Zdążył uprzednio zamachnąć się niezdarnie, jednak nie trafił w przeciwnika. Wstrzymując tym razem oddech, zaatakował ponownie.

Test Walki Bronią Blisa i Bijatyki Mutanta

Test wygrywa Blis. Zadaje punkt obrażeń.
Ostrze tym razem przejechało po mordzie mutanta. W połowie facjaty przeciwnika pojawiła się podłużna krecha. Ów był na skraju wytrzymałości, jednak wciąż pozostawał zdolny do walki. Mutanci prawdopodobnie nie odczuwali bólu, ponieważ wszystkie przypadki, na jakie treser w przeszłości się natknął, walczyły do upadłego, nawet wykrwawiając się podczas walki. Ten nie był wyjątkiem. Może przeczuwał, że jego koniec jest bliski, bowiem uchwycił się najbliższej półki z resztą alkoholi i pociągnął do siebie chcąc wywrócić ją na siebie i Blisa (obydwaj znajdujecie się za ladą, kojot poza nią).

Sytuacja robiła się gorąca, ale Enzo nie tracił głowy. Rozkazał związać Stana, a jego ludzi wyprowadzić na dziedziniec. Podobnie z więźniami, którzy, jak teraz sobie przypominał, byli niewiele znaczącymi pachołkami, którzy jednak powiedzieli za dużo i musieli zostać uciszeni. A że w tym miesiącu wyczerpał się limit tolerancji Sedziów na zabójstwa, które zlecała głowa rodziny Lucagia, nie mógł ich pozbyć się na dobre, natomiast nakaz aresztowania ,,z powodów osobistych nieporozumień biznesowych” nie wiązał się z większymi implikacjami. Sędziowie i tak wiedzieli o co chodzi, ale to jeszcze potrafili zaakceptować, gdyż wielu zatrzymanych w końcu wychodziła. Cóż, wielu, ale nie wszyscy.
Pozostając z kilkoma swoimi ludźmi oraz Lucy, streścił Luca krótko swoje plany. Po tym poprowadził jeszcze krótką rozmowę ze Stanem. Mężczyzna nie chciał nigdzie się wybierać i co dziwne, wyraźnie wiedział co go tutaj czeka, a mimo to, postanowił towarzyszyć swoim ludziom. Na odchodne powiedział kilka enigmatycznych słów.
- Widzi pan, panie Enzo. Wasyl nie zawsze dowodził Bratvą – to dziwne, ale nie mówił już ,,Pan Wasyl” - Kiedyś mogliśmy się szczycić tą nazwą. Dziś nas ona ciemięży, a tego nie możemy znieść. Jesteśmy zmęczeni i wolę tu umrzeć, niż kontynuować szaleństwo tego osobnika. Nie siedzę w branży od wczoraj. Mniej więcej, wiem co zamierzasz, panie Enzo. Z jednej strony pana rozumiem, z drugiej przeklinam. Zrobisz jak chcesz. Wiedz, że każda decyzja powróci do ciebie echem. I że nie wszyscy przedkładają honor nad życie. Są też ludzie Wasyla, którzy zrobią dosłownie wszystko, aby wypełnić jego wolę. Cóż, może przekonasz się dlaczego.
Facet zaczął robić się ciekawy, ale Enzo nie miał wiele czasu. Wydał już właściwe rozkazy i głupio byłoby coś skrewić z powodu przedłużonej gadki, która przecież mogła być te czczą paplaniną, mająca odwrócić jego uwagę. Nie z takimi sztuczkami już miał do czynienia.
Godzinę później wielu ludzi żyjących nad Missisipi miało okazję obejrzeć jak ogromny ogień wzbija się w nocne niebo, odbijając refleksami w toksycznej rzecze. Potężny gmach rodziny Lucagia tonął w ogniu, lizany szaleńczymi, czerwonymi kurami. Pozostawiając pożogę za sobą, Enzo jechał w tym czasie na południe, wraz ze swoimi ludźmi i Lucy. Musiał przyznać, że jego podwładni spisali się na medal. Nie dość, że wszystko załatwili zręcznie i szybko, to jeszcze udało się zapakować wiele potrzebnych rzeczy: paliwo, pożywienie, broń, nawet ładunki wybuchowe, oczywiście nie w przesadnej ilości. Już i tak poruszali się na jeżdżących bombach.
Początek drogi przebyli niepokojeni przez nikogo. Większość ludzi nad Missisipi zajęło się ogniem, nie to żeby gasić ognień, ale by przynajmniej popatrzeć na spektakl. Natomiast Enzo i jego ludzie poruszali się pustkowiem, urozmaicanym czasem przez blaszane budy, w których na dziko mieszkali gangerowie. Czasem też widział ich większe skupiska, z których jego uszu dochodziła głośna, agresywna muzyka.
Po dziesięciu milach wreszcie część tych oberwańców zwróciła uwagę na przejeżdzających. Kilkanaście motocykli ruszyło w ich kierunku z entego zbiorowiska. Wszyscy nosili ciemne, skórzane kurty, bandamy oraz akcesoria typu ćwieki, łańcuchy etc. Najbardziej rosły mężczyzna, na Harley’u, który swoim rykiem zagłuszał wszelkie odgłosy okolicy, wyprowadził pojazd na przód. Robiło się nieciekawie, jednak następne zdarzenie tylko miało pogorszyć sytuację i uczynić ją jeszcze bardziej intrygującą. Oto bowiem, zza najbliższego wzniesienia, które dopiero Enzo i jego ludzie minęli, pojawiły się mocne snopy światła. Gangerowie szybko poszli po niewielki, ale zawsze rozum, do swoich głów. Szybko wycofali się, natomiast nowe pojazdy w liczbie jednej starej, stylowej limuzyny oraz pięciu Ład otoczyły konwój. Jak Enzo mógł się spodziewać, był to Wasyl ze swoimi ludźmi. Nie mógł wiedzieć o ich ucieczce tak szybko, ale ten człowiek miał to do siebie, że lubił zaskakiwać.
Drzwi limuzyny otwarły się. Wasyl wyszedł spokojnie, nieuzbrojony. Łady opuścili jego przyboczni z Kałasznikowami. Wszyscy stali wyprostowani jak struny, trochę zabawni, trochę groteskowi w swoich odświętnych strojach. W sumie było ich około tuzina. Rosjanin poprawił kapelusz i zachęcił gestem dłoni, aby Enzo wyszedł do niego, samemu zaczynając:
- Towarzysz Luca, proszu tutaj. Uważam, że nieco odbiegł towarzysz od koncepcja wspołpraca. Rad budu usłyszeć kilka wyjaśnień.

KP uaktualnię potem
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
Cuthbert wyglądał na niezdecydowanego. Niby jakoś pogodził się z zastaną sytuacją z drugiej strony była w nim jakaś nuta niepokoju. King to zauważył, ale z początku olał najzwyczajniej. Nie jego problemem były stany emocjonalne napotkanego faceta. Dopiero kiedy wyciągnął z kabury broń Bishop spojrzał się na niego sugestywnie.
-Jeśli chcesz kropnąć tego mutanta, bądź moim gościem. Jeśli to na mnie wyciągasz to lepiej żebyś był pewnym tego co robisz - King nie szukał zwady, tym bardziej nie z tym przypadkowym facetem, który kosmicznym zbiegiem okoliczności wyświadczył mu swego rodzaju przysługę, ale wzmożył czujność kiedy jego broń znalazła się dłoni - Świata to nie jest bajka, chyba to k*rwa widzisz, oni mnie chcieli wydymać, ale to ja ich wydymałem, no i poniekąd ty też... Koniec.
Jeśli Cuthbert nie robił jakiś problemów to wojownik pokazał mu mapę i od razu zaproponował wyprawę do auta. Wsparcie się przyda a z tego co widział kowboj też raczej był t przypadkiem.
Kiedy przyglądali się mapie przetarł czoło z potu i wlał w siebie cały litr wody. Był spragniony wody po kilku dniach wędrówki i męczącej walce. Resztę fantów schował po kieszeniach a broń za pasek.

+1 Strzelectwo
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
- To jakiś żart -powiedział cicho Enzo widząc zbliżający się pojazd Wasyla. czy mógł być aż tak przewidujący żeby wszystko to mieć rozpracowane? Czy jeden człowiek mógł łączyć w sobie tyle cech potrzebnych dobremu wodzowi, łączyć taką nieustępliwość z inteligencją? Ciężko było w to uwierzyć ale fakty były nieubłagane: Rusek, którego Enzo z dnia na dzień zaczynał nie znosić, zbliżał się do niego i co gorsza, domagał się wyjaśnień, wystosowując zaproszenie nie do odrzucenia. szybka kalkulacja; czy odważyłby się pozbyć Luci? A raczej, czy opłacałoby mu się to? W tym miejscu, Enzo wolał myśleć, że nie. Walczyć tutaj, w miejscu na pewno rozpoznanym i upatrzonym przez Bratę nie mogli, Luca musiał wsiąść. Podszedł do Marco, polecając mu cicho, żeby kontynuował podróż na południe, czekał w oddaleniu aż reszta ludzi dołączy i oczekiwał jego powrotu. Do Lucy zwrócił się:
- Jak widać nie będę mógł zostać na obiad, niestety -zerknął ku limuzynie - Ale mam nadzieję, że bedziemy mogli odbyć go spokojnie po powrocie. W razie czego -nie mówił czego, wiedziała przecież - miło, że wpadłaś - powiedział, niespodziewanie objawiając swoją miękką stronę. Odwrócił sie potem do limuzyny i machnął do konwoju by ruszali. Teraz miała rozegrać się gra między nim a Bratvą. Tak naprawdę nie mógł mu zarzucić otwartej zdrady. Luca powie mu, zgodnie z prawdą, że jego posiadłość nachodzą wysłani przez Sędziów zabójcy, że na jego całą siatkę naciskają i wyraźnie chcą go zniszczyć. Będzie starał się udowodnić Wasylowi, nie pokazując, że się go boi ale okazując mu jak zawsze należyty szacunek, że przeprowadził manewr, który ostatecznie miał pomóc im obu: że chciał uderzyć w Sędziów, gdy będą myśleli, że już go nie ma. Na dobrą sprawę, plan Enzo był obliczony na takie właśnie uderzenie w pewnym momencie, teraz tylko miał deklarować wyraźnie, że przeciwko Lidze a nie przeciwko Wasylwowi. Jeśli Bratva nie przyjmie takiej argumentacji, nie mógł nic więcej zrobić. OWszem, użyje całej swojej logiki i stanowczości by wykazać, że jego działanie de facto pomogłoby długofalowo planom Wasyla ale ponadto - nie miał nic. Jeśli Bratva wiedział z jakiegoś źródła więcej niż Enzo przypuszczał, był zdany na jego łaskę i na to, że tamten znajdzie jeszcze potrzebę użycia jego wpływów. Wsiadając do limuzyny, Enzo zastanawiał się refleksyjnie, czemu nie porzucił tego fachu lata temu i brnął dalej. Gdyby narzucał ludziom swoją władzę jako przedstawiciel wydumanego prawa, jako zwierzchni Sędzia, nikt by nie bredził o takich problemach jakie wciąż go tu spotykały. Czy bał się, że nie wróci? Nie pierwszy raz. I wiedział, że kiedy teraz wróci, podejmie zdecydowane zmiany w swojej organizacji. Cholera, może nawet weźmie krótki urlop i wyruszy w podróż jak marzyła dawno temu Leigh. Jej nie mógł już zabrać ale może powrót Lucy nie był takim przypadkiem? Przecież mówiła, że odejdzie od tych wszystkich zawirowań w okolicy...
 

bati999

Macierz Diagonalna
Dołączył
13 Październik 2008
Posty
2 211
Punkty reakcji
18
Wiek
26
Miasto
Tarnobrzeg
Rock nie poddawał się, mimo ciężkiej walki. Miotał się, skakał, i szarpał, lecz walka z mutantem była wyrównana.
Był ranny. Dotkliwie.
Wiedział, że wystarczy jeszcze jeden, mocny cios aby zabić plugawca, jednak - sytuacja diametralnie się zmieniała. Utkwił za ladą, razem z nim.
Podrzucił miecz do prawej dłoni, wbił go w półkę. Zaparł się jeszcze łokciem, tak aby mebel nie mógł spaść.
Trwali tak parę sekund. Lustrowali się wzrokiem, wiedząc, że któryś z nich musi wygrać. Mutant napierał, Mandown pchał do ściany, nie dając za wygraną. Lekko popuścił, aby mutant poczuł się na wygranej pozycji.
- Nie tak szybko... -
Wyciągnął pistolet, odbezpieczył go w lewej dłoni. Śpieszył się. Mutant miał wolne dwie ręce, Blis aktualnie - ani jednej. Teraz jednak, gdy potwór ściągał mocniej, nie zwracał uwagi na tresera. I to był jego błąd.
Był paręnaście centymetrów przed nim. Nie dało się nie trafić. Wymierzył w głowę. Pociągnął za spust, czując ogromną ulgę.
- Dokończ robotę, Fast! - Krzyknął miarowo głośno do kojota, starając się przywrócić półkę na swoje miejsce. Wiadomo było, o jaką robotę chodzi.
 

wiertarkazudarem

Nowicjusz
Dołączył
29 Styczeń 2011
Posty
58
Punkty reakcji
0
Cuthbert wzruszył ramionami i założył zbroję. Wyglądał w niej trochę śmiesznie, ale chroniła jego ciało i co najważniejsze nie spowalniała jego ruchów. To było dla kowboja najważniejsze.
- Dobra chłopie. Nie chcę ci robić problemów, gnat w ręce znalazł się na wypadek, gdybyś nagle okazał się kimś, kto prać po mordzie nowo poznanych. Znałem już paru takich chłopaków. Szkoda, że nikogo więcej już nie poznali. - kowboj nie próbował nastraszyć Bishopa, widział, że to jedna z tych osób, które mogą napluć diabłu w twarz tylko po to, by sprawdzić czy ślina się zagotuje. Ale dał mu do zrozumienia, że nie da sobą ani rządzić ani pomiatać. Takie przyzwyczajenie z Hegemonii, albo pokazujesz to wszystkim i w razie czego pokazujesz, że nie żartowałeś, albo możesz iść spać w kanałach, choć tam będziesz pewnie niewolnikiem strachu. Lub pierwszego lepszego szczura.
- Podoba mi się ten plan. Ale co z mutkiem i tą kobietą? Jeżeli zostawimy to jak jest on się wyrwie i cała rodzina stanie się wspaniałym posiłkiem. Mnie to tam rybka. Może sam bym został i coś przekąsił. Ale z drugiej strony szkoda dzieciaków, nie mam pojęcia czy coś ci zrobiły. Ale mówiąc twoim żargonem - Cuthbert wyszczerzył się - Twoje dymańsko a mężczyznę poznaje się po tym jak kończy. Decyduj się szybko i zabierajmy się. Gotowa przyjść kolejna chmura i spędzimy tutaj romantyczną noc przy słodkim wyciu mutanta.
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
Bishop uśmiechnął się. Żart kowboja nie był najwyższych lotów, ale lepszego nie słyszał od dawna (mało z kim przystawał od czasów Detroit). Spojrzał na dzieci i na kobietę. Za dużo zachodu by było z ubijaniem mutanta a zresztą był on problemem tej popapranej rodzinki a nie jego. Zerwał "zasłonę" oddzielającą łazienkę od reszty domu i obwiązał ją wokół rany Sary. Prowizoryczny to opatrunek, ale tyle mógł zrobić. Przynajmniej nie powinna się wykrwawić przy dzieciach. Potrząsnął nią i rzekł:
-Jest tu jakaś inna broń? Co? Gadaj szybko bo jak nie to może mężuś sobie poderżnie gardło przez przypadek [blef] - King chciał być pewnym, że nikt za nimi nie pójdzie z gnatem w ręce i w sumie tylko o to, na broni mu nawet aż tak nie zależało
Jeśli kobieta szczerze wyznała, że nie mają już żadnej broni zostawił ją i ocucił Williama. Wziął go za szmaty i przystawiając krzywą teksańską gębę do swojej zasugerował, żeby już więcej się nie spotkali. Niech mąż pomaga swojej żonce i dzieciakom, które w tym całym ambarasie były chyba w najgorszej sytuacji. Potem zwrócił się do Cuthberta, że czas wyruszać.
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Kiedy spotka się dwóch twardych mężczyzn albo ci się pozabijają, albo wejdą w surową komitywę. Chociaż dwójka sobie nie ufała, to ostatecznie Cuthbert oraz Bishop byli zmuszeni umniejszyć swą podejrzliwość, gdyż współpracując, zwiększały się ich szanse ucieczki z piekielnych okolic Teksasu. Najpierw Bishop podszedł do Sary i urządził jej prymitywny opatrunek. Aby jednak nie poczuła, że przypadkiem zmienił się w pana ,,Rozczulam się nad biedną rodziną” wziął ją za chabety i zapytał dobitnie o broń, strasząc śmiercią męża.

Test Blefu

Test udany.
Pokręciła tylko głową ze łzami w oczach. Potem wojownik w podobny sposób ujął ciało Williama, ocucając go. Farmer mimo nokautu i parszywej obecnie sytuacji, zacisnął zęby i wiedząc, że trafił na ludzi, z którymi lepiej dalej nie igrać, przytaknął.
- Dobra, już dobra. Masz moje słowo. Choć zrozum chłopcze… to jest cześć mojej familii, musiałem…
Ale Bishop już nie słuchał. Coś mu mówiło, że stary nie będzie sprawiać kłopotów. Może oni byli porąbani, ale to w końcu Teksańczycy – jakieś zasady muszą mieć i perspektywa wendety z ich strony była mało prawdopodobna. Wychodząc, obaj z kompanem studiowali mapę. Szczególnie Bishopa musiał zaintrygować prymitywny rysunek auta. Algood z reguły polegał na własnych, znoszonych butach i nie narzekał będąc zmuszonym spędzać czas na wędrówce, której mozół wielu innych wysłałby na tamten świat. Jednakże nie mógł zaprzeczyć, że transport byłby pomocny. Tym samym duet ostrożnie opuścił domostwo, zostawiając za sobą ślady odciśnięte na zielonym pyle. Następnie obeszli skalistą formację od południa, aby zgodnie z mapą dotrzeć ku pojazdowi.

carnbi.jpg
Auto stało na dnie obniżonego terenu. Był to przerobiony wrak, w wielu miejscach klepany chyba kilofem. Trudno było określić jego oryginalną markę, a może lepiej byłoby powiedzieć – marki. Najważniejsze, że został prawidłowo dostosowany do obecnych standardów. Z przodu posiadał dwa zaostrzone bolce, zaś sam front był wzmocniony dodatkowymi blachami, a pasażerowie chronieni siatką. Z tyłu widniało nakreślone logo z niebieskim tygrysem, znak rozpoznawczy jakiegoś gangu, którego Bishop jednakże nie rozróżniał. Cuthbert również zwiedził kawał świata, ale niebieski zwierz mówił mu tyle, co Molochowi dobre chęci.
Kierowca nadal siedział na swoim miejscu. Z zaciśniętej dłoni zwisał uchwycony w pośmiertnym skurczu pistolet. Z jego głowy pozostał krwawy, okrągły strzęp, wciąż ciurkający ciemnymi kroplami na siedzenie i rozchełstaną koszulę mężczyzny.

Walther P-99 2 obrażeń | 5/15 9mm | 45 gambli

Tutaj także zalegał pył, co nasuwało oczywiste rozwiązanie. Kierowca zakopał się swoim pojazdem w piachu, a sam nie chciał czekać aż burza go dopadnie. Toteż załatwił sprawę swoim sposobem. Teraz dwójka mogła na tym zyskać, o ile zdołałaby wyciągnąć dobrych półtora tony z dołka.

Blis zablokował półkę mieczem, zaś wolną ręką odbezpieczył pistolet i wycelował nim w potwora. Mutant nie miał wymyślnego planu, po prostu cały czas ciągnął mebel. Był tym tak zaaferowany, że nie zauważył nawet, co robi Stone.

Test Strzelectwa Blisa i Spostrzegawczości Mutanta (Blis +1 za Łatwy test)

Test wygrywa Mutant.
Chociaż bestia nie mogła dojrzeć lufy w ciemnościach pomieszczenia, na swoje szczęście targnęła nagle swoim ciałem tak, że pocisk ominął ją o cale, ostatecznie przebijając drewnianą ścianę po drugiej stronie pomieszczenia.
Nagle Blisa doszedł ryk pojazdów. Teraz przypomniał sobie charakterystyczne ślady, jakie widział na zewnątrz. Tam też zrobiło się bardzo donośnie, zatem dmące silniki zamontowano w nie pierwszych lepszych machinach, które od wraków odróżniało to, że się w ogóle poruszały. Ale Stone nie miał czasu nad tym dywagować. Mutant wytężył wszystkie siły, wreszcie półka runęła, wraz z momentem jak miecz nie mógł już znieść takiego naporu i spadł z brzdękiem na ziemię. Mebel zwalił się na Blisa (-1 punkt Zdrowia) i jego oponenta. Tamten już ledwo się poruszał, a mimo tego, wyszarpnął cielsko z drewnianych resztek i pajęczym chodem zaczął pełznąć ku celowi. W tym momencie w jego kierunku wystrzelił kojot, gotów bronić swego pana.
- Dokończ robotę, Fast! – wykrzyknął treser.
Zwierzę zaryczało wściekle i zaraz pojawiło się tuż przy gardle mutka.

Test Walki Bronią (pazury) Kojota i Bijatyki Mutanta

Kojot wygrywa test. Zadaje 1 punkt obrażeń.
Wreszcie kojotowi udało się dopaść tego na dobre. Przez chwilę obaj szamotali się wściekle, jednakże po minucie niewiele pozostało z rozoranej tchawicy splugawionej istoty. Blis mógł mieć tylko nadzieję, że jego zwierz nie opił się za dużo skażonej krwi. Powoli wstał, obalały, ale nadal zdolny do jako takiego funkcjonowania.
Odgłosy na zewnątrz nasiliły się. Nic dziwnego, że ktoś go zauważył. W ciemnym, opuszczonym miasteczku ładował z gnata aż miło. Na takich pustkowiach dźwięk niesie się bardzo daleko a i światło rozbłysków było łatwo dojrzeć. Teraz pozostawało tylko pytanie: czy zauważyli go zaciekawieni sprawą, przypadkowi wędrowcy tudzież jakieś świry? Dobrze wiedział, że pierwszy przypadek jest rzadki.
Mocny strumień światła oślepił go, jak tylko pierwsza postać wpadła z tumultem do środka. Gdy oczy Blisa przyzwyczaiły się nieco, dostrzegł on przed sobą postać w ciężkiej zbroi, dzierżącą futurystyczny karabin.

soldierby.jpg
Za chwilę wbiegło za enigmatyczną postacią, kilka innych, bliźniaczo podobnych. Wszystkie wymierzyły w Blisa. Treser usłyszał jak porozumiewają się chropowatymi słowami, przypominającymi odgłosy pracujących maszyn.
Kim oni byli? I dlaczego z synchroniczną wręcz dokładnością przybyli po zabiciu mutka? Blis spojrzał na leżące truchło i dopiero teraz zauważył, że w jego wnętrznościach coś się znajduje. Mały, mechaniczny obiekt. Jakby… chip?

Test Walki Bronią Blisa i Walki Bronią Żołnierzy (kolby karabinów) (Blis -1 za Trudny test)

Blis przegrywa test. Traci 1 punkt Zdrowia.
Nie miał żadnych szans. Świat eksplodował światłem. Flashbang’i uderzyły o ziemię, kompletnie oślepiając tresera. Poczuł kilkanaście uderzeń. Pozostało mu tylko chronić się rękoma przed kolejnymi ciosami, zanim wreszcie stracił przytomność.

Blis +1 do wybranej umiejętności.

Enzo był w kropce. Z jednej strony nie potrafił zrozumieć jak ten mężczyzna mógł być tak wnikliwy, z drugiej musiało irytować go to, na ile pozostawał bezwzględnie perfekcyjny w swoich działaniach. Luca rzucił parę poleceń Marco i już chciał pożegnać się z Lucy, gdy ta pierwsza wystąpiła spomiędzy jego ludzi.
- Jeśli ten człowiek się gdzieś z wami wybiera, ja idę z nim – odrzekła hardo, choć widać było, że gdzieś na dnie jej oczu czai się obawa.
Swoją drogą, dziewczyna nadal potrafiła zaskoczyć. Po słowach Enzo, które można było odebrać co najmniej jako apodyktyczne, miała prawo uciekać, sp***rzać. Tymczasem nie tylko została, ale domagała się towarzyszenia dawnemu szefowi.
Wasyl wzruszył ramionami.
- Jeśli taka twaja wola – odpowiedział tylko.
Jeden z mężczyzn otworzył drzwi i wpuścił z powrotem Rosjanina, za nim weszli Enzo oraz Lucy. Wnętrze uderzało przepychem. Całość została obita białym, delikatnym materiałem, którego już sam dotyk przyprawiał o przyjemne dreszcze. Po lewej stronie znajdował się barek z alkoholami i rżniętymi w przejrzystym bursztynie szklanicami. Ten człowiek musiał być naprawdę potężny skoro stać go było na takie luksusy. Na pozostałych siedzeniach zalegali inni mafiozi z Bratvy, którym ,,goście" zmuszeni byli zdać broń. Wasyl polał sobie i gościom. Jego spokój był podejrzany. Nie było widać śladu zirytowania czy chęci wykrzyczenia się. Wręcz przeciwnie. Jego stoicki spokój idealnie dopełniał się z ciszą wnętrza limuzyny. No właśnie. Tu było zbyt cicho. Luca podejrzewał, że Rosjanin miał kuloodporne szyby, ale żeby to tałatajstwo było dźwiękoszczelne? Pytanie: kim do cholery był ten człowiek? coraz częściej obijało się o wnętrze jego czaszki.
Jedynie po lekkim szarpnięciu poczuł, że jadą. Nie wiedział nawet co dzieje się teraz z jego ludźmi, równie dobrze mogli być właśnie rozstrzeliwani.
- Wiedz, że nie obwiniam cię. Obserwowaliśmy twoje poczynania od jakiegoś czasu – powiedział Wasyl, nagle bez swojego łamanego akcentu - Dlatego właśnie to ty zostałeś przeze mnie wybrany. Jesteś konkretny, wiesz jak usadzać ludzi, nie dajesz się złamać. Ale nazbyt cenisz swobodę, a to ja ją wyznaczam.
Lucy spojrzała tylko na Enzo z niepokojem. Niewiele rozumiała, ale na jej twarzy znów pojawił się twardy wyraz. Grała silną ile mogła.
- Prosiłem cię, abyś sprzedawał ze mną chipy. To było ważne przedsięwzięcie. Nie chodzi o osobiste, emocjonalne urazy. Chciałem, abyś mi pomógł. Nie chcę słuchać twoich tłumaczeń. Może zmusili cię do tego Sędziowie, może czynniki trzecie. To teraz nieistotne. Najważniejszy jest handel tymi przedmiotami. Ah, zbliżamy się.
Nie wiadomo jak, ale Wasyl, czy jakkolwiek ten osobnik się nazywał, miał rację. Podróżowali jeszcze kilka chwil, kiedy limuzyna zatrzymała się. Drzwi ponownie odblokowano i otworzono. Odprowadzani lufami karabinów, Lucy oraz Enzo wysiedli. Znajdowali się teraz gdzieś w podziemnym, sądząc po zatęchłym powietrzu hangarze, rozświetlanym mdłym blaskiem jarzeniówek. Zapewne pomniejsza placówka Bratvy. Pod ścianami z zardzewiałej blachy pięły się w górę piramidy stalowych beczek. Między pasami nakreślonymi startą farbą stało kilka pojazdów, głównie starych, osobowych aut. Tymczasem grupa skierowała się do kolejnego pomieszczenia.

labl.jpg
Stare laboratorium obłożone było zaśniedziałymi kafelkami. Po obu stronach pomieszczenia stały kapsuły w zamkniętymi w środku postaciami. Wokół koromysła pełno było kabli i skomplikowanych, nieznanych Enzo modułów. Gdy przyjrzał się samym wnętrzom kopuł dostrzegł on, że jedna osoba w środku się budzi. Nie wiedział jeszcze, że mężczyzna nazywa się Blis i na dobrą sprawę jest tak samo zdezorientowany. Wasyl spojrzał na osoby za szkłem i powiedział jak zwykle opanowanym głosem:
- Nie jestem Rosjaninem i pracuję tu incognito. Tyle na razie mogę ci powiedzieć. Chipy, które rzekomo miały poprawiać koordynację, posiadają tak naprawdę moduły namierzania i autodestrukcji, które mogę aktywować. Każdy z moich ludzi ma taki i dlatego są idealnymi pracownikami. Wiedzą, że w każdym momencie mogą skończyć w płomieniach, jeśli wykażą się niesubordynacją, a uciec także nie mają jak, kiedy posiadam możliwość ich namierzenia. Handel chipami pozwoliłby mi powiększyć wpływy i kontrolę tutaj. Nie pytaj po co to robię i dlaczego. Sam nie jesteś święty, prawda?
Enzo przeszedł się między kapsułami z założonymi z tyłu rękoma. Przyjrzał się każdej z uwięzionych postaci z osobna.
- Kiedy multum chipów, należących do ludzi, których wysłałem do ciebie, stało się nagle nieaktywne, wiedziałem, że coś się kroi. Poza tym, nie sądzisz chyba, że twoi właśni podopieczni oparli się pokusie rzekomego podniesienia swoich zdolności? Także nosili i noszą te przedmioty pod skórą. Twój konwój był do namierzenia w parę minut. Ale przejdźmy do konkretów.
Nagle kapsuły otworzyły się. Ze środka wypadły kolejno trzy postaci: czerwonoskóry, zwalisty olbrzym, zadbana kobitka, wyglądająca na speca oraz mężczyzna w skórzanej kurtce. Z kapsuły ukrytej w głębi wyszedł także jakiś zwierzak, który przycupnął obok tego ostatniego. Treser.
Wasyl omiótł szybkim spojrzeniem grupę jeszcze raz, po czym skierował się do Enzo.
- Jesteś pożytecznym człowiekiem, dlatego mam dla ciebie propozycję. Nie zabiję cię, a ty w zamian będziesz dla mnie nadal pracował. Na moich zasadach. Nie ma Lucagii, nie ma własnych eskapad. Na początek dostajesz tych trzech ludzi i zwierzaka gratis, bo wygląda na to, że należy do jednego z nich. To kilku żółtodziobów z łapanki w Teksasie. W końcu nie możemy ograniczać się do Missisipi, sam wiesz jak Sędziowie potrafią węszyć. Powiedzmy, że w swoje chipy po dobroci się nie zaopatrzyli. Jeśli się spiszesz, dostaniesz więcej ludzi oraz swobodę działania. Jeśli nie, cóż…

Test Spostrzegawczości przeciwko Testowi Bijatyki Straży Wasyla (-1 za Trudny test)

Enzo przegrywa test.
Nagle kilka rąk mocno przycisnęło Enzo do ziemi. To samo stało się z Lucy. Mafiozo zdążył tylko zauważyć, jak jeden z mężczyzn podchodzi do niego z dziwnie wyglądającym, obłym pistoletem, zakończonym czymś na rodzaj dużej strzykawki. Poczuł ból, a potem już tylko mrowienie w karku. Mógł się już domyślać, co zaszło. Został postawiony na nogi. Teraz ochroniarze wyraźnie odstąpili. Ktoś podszedł wręczył dwójce ich broń. Także dotychczas uwięziona trójka otrzymała z powrotem swoje fanty. Wasyl natomiast stanął przed Enzo, spoglądając swoim dziwnym wzrokiem.
- Daję ci wybór. Nie traktuj tego jako akt terroru. Mnie się nie da pokonać, ale można stanąć po mojej stronie. Ze mną naprawdę możesz się wybić.

KdVer +2 do wybranych umiejętności.
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
W końcu zostawili za sobą "chatkę świrów" i skierowali się w stronę pojazdu. Po drodze King nie wiele mówił bo jakoś nie czuł większej potrzeby. Więcej myślał o tej rodzince. W sumie miałby ochotę spalić ich chatę i skończyć z tą farsą. Wątpił żeby uparty William poprzestał w poszukiwaniu ofiar, ale z drugiej strony Bishop w zbawcę całego świata się nie bawił a Ci ludzie... no cóż... byli "dwuznaczni" jakkolwiek to sobie tłumaczyć.
Słońce szybko wybiło mu z głowy te przemyślenia. Podniósł stary wojskowy hełm i przetarł pot, który ściekał z włosów prosto na ramiona. Cholerna spiekota nie dawała mu spokoju i chociaż już dawno się do niej przyzwyczaił chętnie wsiadłby do jakiegoś auta i rozpędził je na długiej prostej by poczuć chłodny wiatr na twarzy. Problem w tym, że auta nie miał choć to akurat miało się zmienić.
Pojazd gangerów był w niezłym stanie jak na takiego składaka. Tzn. stare auto wojownika było dużo lepsze, ale skoro się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Kwestią otwartą pozostawało tylko wyciągnięcie samochodu z piachu.
King od razu wyrzucił ciało zza kierownicy i pokazał ręką broń.
-Chcesz to bierz i jak możesz to stań za autem - rzekł sprawdzając jak to "coś" uruchomić
Kiedy usadowił się za kółkiem wcisnął sprzęgło, odpalił silnik i na lekko ruszył do przodu na jedynce. Zobaczył czy auto chociaż drgnie w miejscu, lecz nie forsował go. Nie chciał zakopywać się jeszcze bardziej. Wrzucił luz i podszedł do Cuthberta.
-Trzeba odkopać koła z przodu i z tyłu, tak żeby w kierunku jazdy nie było za dużo piachu. Potem ja delikatnie rozbujam auto a Ty musiałbyś mi pomóc pchając je wprzód i w tył. Ok?

Jak powiedział tak zrobił. Nogą odkopał tyle piachu ile się dało i kiedy widział, że kowboj jest gotowy wskoczył za kółko i zaczął jeździć kawałek wprzód kawałek w tył. Gdy piasek "rozjeździł się" dostatecznie wrzucił pierwszy bieg i na półsprzęgle spróbował uwolnić auto z uwięzi.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Przeczytał w swoim życiu na tyle dużo powieści, by wiedzieć, że to jest moment określany jako "wóz albo przewóz", kiedy musiał się określić. Nieproszone wszczepienie chipu, ukazanie mu sytuacji tylko ułatwiało sprawę. Jego źrenice zmniejszyły się tylko a szczęka zadrżała w porywie gniewu gdy wspomniał jego nazwisko i dodał "nie ma". Opanował szybko niedoszły wybuch; kto jak kto ale Enzo był człowiekiem interesu a nawet człowiekiem rozsądnym. WIedział lepiej niż inni, że to co tu się dzieje i co jego spotyka, to interesy, nic osobistego. On, Luca, poprowadził interesy nietrafnie i nie poznał skąd wieje wiatr - więc oto siedział tutaj. Chociaż nie mógł był nijak przewidzieć, że jest omotany w taki sposób, wyrzucał sobie, że niczego nie zauważył. Ostatecznie przemówił jednak jak przystało na człowieka interesu:
- Można było tego wszystkiego uniknąć...- miał na myśli głównie utratę swojej siedziby, co teraz zdawało mu się trochę pochopne - Widzisz chyba, że nie mogę odmówić, zgadzam się więc. Nie rozumiem tylko po co dajesz mi nowych ludzi i to trzech, skoro mogłeś mieć pod kontrolą więcej moich w ten sam sposób? -popatrzył na trójkę, jaka wypadła z pojemników i nie potrafił odgadnąć czy są czegoś warci czy nie. Nawet pies był jakiś taki niedożywiony.
- Bardzo dobry ruch dla twojej kariery, Lucy - popatrzył na nią po raz pierwszy, niezadowolony, że dała się przez emocje wsadzić tak samo jak on... przez emocje. Albo była szpiegiem i to wszystko część planu? Może sam Bratva chce, by była z nim i kontrolowała go? Niełatwo będzie operować w ten sposób. O zemście na tym człowieku nie mogło być mowy przez długi czas; pomijając już kwestię zaszczepienia mu nadajnika, darował Enzo życie. Nie będzie go kochał ani służył jak pies ale na szczęście, nikt tego nie wymagał. Jeśli ich losy zostały tymczasem tak związane, można było na pewno wymagać lojalności. Tymczasem, Luca chciał się wynieść tylko z jego dziwnego laboratorium. Nie dlatego, że odczuwał tu dziwny niepokój czy że chciał uciekać od Bratvy - nie chciał tylko z nim przebywać, widzieć go i słuchać jego głosu. Nawet jeśli musiał mimo to słuchać jego poleceń.
- Właściwie to uważasz, że co mogę dla ciebie robić z tymi trzema tutaj? Nie jestem strzelcem ani spawaczem, wiesz o tym. Chcesz żebym nimi kierował w twoim imieniu?- "To dałoby się zaaranżować", pomyślał Enzo. Teraz trzech ludzi a potem większa swoboda i większy zakres działań? Niestety, hojna oferta w takiej sytuacji. W dalszej części rozmowy chciał jeszcze otwarcie powiedzieć Wasylowi, że może dla niego pracować ale nigdy nie wyrzeknie się imienia Lucagii.
- Kiedyś byliśmy w służbie u potężniejszej rodziny, taka kolej losu, nie winię cię za to. Ale nie próbuj tego wymazać - rzadko unosił się honorem, jego ród, który prawdopodobnie zakończy się i tak na Enzo, poruszał go jednak w ten sposób - Przejdź więc od razu do rzeczy i powiedz co z pozostałościami po moich siłach. I co mam niby robić dalej?- zapytał go o polecenia, dosyć chłodno i obcesowo ale było to wszystko na co było go stać w tej chwili, zbyt był porażony swoim momentalnym złamaniem. Po poznaniu swojego losu i działań, chciał odejść jak najszybciej, zebrać poddanych mu tutaj trzech ludzi i wypytać kto kim jest, sprawdzić czego są warci. Jeśli wykażą chęć, mogliby przetestować swoje umiejętności w sparringu z Lucy. Która, swoją drogą, miała awansować właśnie na jego nowy cień.
- Jeszcze jedno. Widzisz gdzie kto jest, rozumiem. Możesz każdego wybuchnąć, też rozumiem. Jak niby wpłyniesz jednak jeśli ktoś zechce np zastrzelić cię od tyłu, jeden z twoich przybocznych, któremu wszystko jedno?

Zastraszanie +1
Strzelectwo +1
 

bati999

Macierz Diagonalna
Dołączył
13 Październik 2008
Posty
2 211
Punkty reakcji
18
Wiek
26
Miasto
Tarnobrzeg
- Cholera... Kuso...! - Powtarzał w myślach.
Co robić, co tu robić, myślał, skoro... Ah! Za co? Pozabijam. Pozabijam ich, tych :cenzura:*ch synów!
Wyczekał na moment, osłaniając się cały czas. Poczekał, aż żołnierz który stał centralnie przed nim za wysoko podniesie lufę. A potem wypowiedział dwa najczęściej używane słowa treserów - BIERZ GO!
Kojot wyskoczył zza grupki i szarpnął pazurem w taki sposób, że krew trysnęła aż do lady. To był ten moment.
Blis już nie czekał.
Wyszarpnął miecz, patrząc krwiożerczo na kolejnego zbrojnego, widocznie lekko zakłopotanego działaniem kojota. Wtem wbił mu miecz prosto w brzuch, pociągając do góry, i przytrzymując się, wstał.
Wyrwał go z mocarną siłą, pędząc już na następnego. Uchylił się przed ciosem, stanął za nim. Pojechał gładko po piętach, zmuszając napastnika do klęczków, obrócił się i wykorzystał siłę impetu, aby tnąc poziomo, odciąć mu łeb.
Rzucał się wściekle, szarpał i atakował. To samo kazał robić Fast'owi, poganiał go.
W międzyczasie użył medpacka. Nie mógł tu zginąć.

+ 1 Perswazja
 

wiertarkazudarem

Nowicjusz
Dołączył
29 Styczeń 2011
Posty
58
Punkty reakcji
0
Cuthbert wziął pistolet, przyjrzał mu się i schował za pasek. Przyda się. Nie była to najlepsza broń jaką można było dostać na tym pustkowiu, ale kto narzekał na darowaną broń?
- Mi pasuje. Nie znam się na tych jeżdżących cholerstwach. Taks się składa, że nie miałem okazji zrobić prawa jazdy. - zaparł się jak najmocniej, choć piasek nie był najlepszym podłożem, i oparł się plecami o tył samochodu. Przygotował się. Wiedział, że wypchnięcie tego gruchota posklejanego z kawałków blachy pochodzących zapewne z całych pustkowi nie będzie ani przyjemne ani łatwe. Jedynym plusem było to, że słońce już nie grzało. - Nie ma co liczyć na udar z nieba, który pozwoli nam uniknąć tej harówki, co nie, stary kumplu? - słowa te skierował do Strażnika, lecz zobaczył jak Bishop patrzy na niego z podniesionymi brwiami. Cóż, nie często widzi się gościa wygłaszającego monologi do krowiej czaszki. Cuthbert wyszczerzył się i podnosząc kciuk do góry pokazał Bishopowi, że mogą ruszać.
Samochód zaczął powoli się bujać. Kiedy samochód nie mógł już bardziej się rozkołysać, naparł z całej siły. Miał nadzieję, że jakoś uda im się wygrzebać z tego piaskowego bagna.
 
Status
Zamknięty.
Do góry