- Dołączył
- 3 Maj 2007
- Posty
- 8 989
- Punkty reakcji
- 206
Ruchy Fiodora stały się niezwykle płynne, także i jego zmysły przybrały na wyrazistości. Widział teraz wyraźnie wszystkie szczegóły ponurych kanałów. Żaden kontur i szczegół nie mógł ujść jego uwadze. Inkwizytor przystąpił zatem do ponownych oględzin miejsca. Krążył korytarzami, po których niosły się dziwne jęki i pochrząkiwania. On sam był skupiony tylko na jednym, czyli śladach małych stópek, które coraz częściej wychwytywał, odciśnięte na błocie. Wykorzystując tlącą się w nim moc Egzarchów, przemierzał niezliczone odnogi, aby wreszcie dotrzeć do miejsca, gdzie trop był wyjątkowo obfity. Musiał zajść wyjątkowo daleko, gdyż nie czuł żadnego przepływu powietrza.
Gdy skręcił za następny róg, wreszcie napotkał jeden ze swoich celów.
Mały chłopiec wyglądałby przez chwilę całkiem niewinnie, gdyby nie skalpel w jego ręku. Przez poszarpane ubranie, Fiodor zaraz dostrzegł moduły i implanty, jakie wczepiano skargerom już od małego. Półczłowieczek zbliżał się do niego mechanicznym krokiem.
- Psze pana… chyba się zgubiłem – zaczął. Dziki uśmiech na jego buzi świadczył, że tylko się droczy.
Gdy postąpił jeszcze o krok, z mroku wynurzyła się jego twarz, obwieszona kosmykami zlepionej grzywki. Jeśli narkomani na wyższych kondygnacjach wyglądali niepokojąco, to stworzenie stanowiło istną makabrę. Zielonkawa twarz uposażona była w mechaniczne oczy świecące czerwonymi diodami; zęby choć białe, musiały zostać skonstruowane z jakiegoś metalu, zaś uszy skarger przyozdobił sobie szczątkami chrząstek ze swoich ofiar.
Tymczasem ciemność wzbierała wokół. Fiodor spojrzał na wąski korytarz, w którym znajdował się z ,,malcem". Pozostali, młodzi skargerowie przybyli bezszelestnie, było ich kilkunastu. Część kroczyła spokojnie, inne pełzły przeczepione do ścian, kilka nawet wspinało się sufitem. Ostatnie, co Unita usłyszał przed samą walką, był ich przeraźliwy pisk. Przez wysoki wysoki ton przemawiały resztki człowieczeństwa, uchowane jeszcze w głębi splugawionych dzieci.
Gdy skręcił za następny róg, wreszcie napotkał jeden ze swoich celów.
- Psze pana… chyba się zgubiłem – zaczął. Dziki uśmiech na jego buzi świadczył, że tylko się droczy.
Gdy postąpił jeszcze o krok, z mroku wynurzyła się jego twarz, obwieszona kosmykami zlepionej grzywki. Jeśli narkomani na wyższych kondygnacjach wyglądali niepokojąco, to stworzenie stanowiło istną makabrę. Zielonkawa twarz uposażona była w mechaniczne oczy świecące czerwonymi diodami; zęby choć białe, musiały zostać skonstruowane z jakiegoś metalu, zaś uszy skarger przyozdobił sobie szczątkami chrząstek ze swoich ofiar.
Tymczasem ciemność wzbierała wokół. Fiodor spojrzał na wąski korytarz, w którym znajdował się z ,,malcem". Pozostali, młodzi skargerowie przybyli bezszelestnie, było ich kilkunastu. Część kroczyła spokojnie, inne pełzły przeczepione do ścian, kilka nawet wspinało się sufitem. Ostatnie, co Unita usłyszał przed samą walką, był ich przeraźliwy pisk. Przez wysoki wysoki ton przemawiały resztki człowieczeństwa, uchowane jeszcze w głębi splugawionych dzieci.