Po przekazaniu swoich rumaków chłopcom stajennym, drużyna ruszyła w kierunku wejścia do wielkiej gospody. Karczma była wypełniona ludźmi i kilkoma sarwenami. Niecodzienny bo kościsty karczmarz z rozbieganym wzrokiem, który zlustrował nerwowo przybyszy. Od zawsze mu powtarzano, że nieludzie oznaczają kłopoty. Nie dość, że pod dach sprowadziła mu się ta hałastra sarwenów pod ścianą, to jeszcze jakaś elfka... Nie znosił elfów, wychował się w mieścinie gdzie wpojono mu, iż roznoszą choroby i rzucają uroki. Do dziś przechowywał te wspomnienia, a irracjonalną urazę do innych ras stale pielęgnował. Tymczasem przybysze rozgościli się już, ciesząc się dość wesołą atmosferą. W przeciwieństwie do miastowych spelun brakowało tu pijackich wybryków czy śmierdzących drabów. Gospodę ,,Krwawy Księżyc" odwiedzali głównie podróżnicy i wędrowni handlarze. Z resztą dobrze wyposażona straż szybko zakończyłaby tutaj wszelkie bójki i awantury. Także i wnętrze nie przypominało typowych karczm. Na równych, dębowych ścianach wisiały porozwieszane skóry zwierząt. Środek pomieszczenia zdobiło wielkie palenisko, na jakim skrzyły się setki węgielków grzejących różnorakie przysmaki na rozłożonej nad nimi kratce. Nie było tuta śmieci na podłodze, ni śmigających po niej szczurów. Pierwszy podszedł do szynkarza rycerz i zamówił piwo. Szybko dostał swój trunek, nieco rozwodniony, ale krzepiący po licznych znojach. Wulzo siadł nieopodal na zydelku. Nie odzywał się, widocznie zaczął czuć się niepewnie w tych stronach, z dala od swoich lasów i borów. Zasępił się jedynie obserwując grubych kupców plotkujących za wielkimi, heblowanymi stołami. Co do pokoi, tutaj wolnych miejsc nie brakowało. W gospodzie zawsze gościło wiele osób, więc gospodarz dwa lata temu postanowił utworzyć dodatkową przybudówkę. Zapytał nawet o klasę lokum: podstawową (5 s), średnią (1 zł) i zamożną (1 zł, 5 s). Zaraz przy ladzie pojawił się Sale. Nieco konspiracyjnie zerknął na lewo i prawo, po czym zapytał o nowinki. Karczmarz zrobił przygłupawą minę.
- A stara bida, panie. Ludzie się przewijają przez moje progi, przynosząc tysiące opowieści. Ale...nie, nie zdarzyło się nic, co by zwróciło moją uwagę.
Może to był tylko błysk odbitego paleniska w oku karczmarza, a może coś więcej. Sale'owi zdało się, że mężczyzna nie mówi wszystkiego. Z resztą nic dziwnego - kto by mówił pierwszemu lepszemu gościowi owego przybytku.
Ostatecznie wszyscy wybrali stół w rogu pomieszczenia, gdzie mogli dobrze obserwować innych. Dziewki służebne uwinęły się szybko i zaraz przyniosły gościom zamówione jedzenie oraz trunki. Zupa Sale miała posmak ryb i stanowiła dziwną konsystencję, ale nie była najgorsza po dodaniu kiełbasy. Quloe wierciła się chwilę, patrzyła na boki jakby kogoś szukała.
- Eee...hejże. Nie widzieliście Nadii? Chyba z nami wchodziła...
I faktycznie. Dopiero teraz wszyscy zorientowali się, że brakuje złodziejki w ich obecnej kompani. Ta bowiem okrążała właśnie budynek myszkując po okolicy. Nieco zdziwieni strażnicy odprowadzali ją niechętnym wzrokiem, ale żaden nie interweniował. Tymczasem Nadia udając brak zainteresowania mijała wypchane jedzeniem skrzynki i pękate beczki. Wyglądało na to, że nie ma tutaj nic specjalnego. W ten znad jej głowy dobiegł przeraźliwy krzyk. Nadia poderwała wzrok do góry, w kierunku źródła dźwięku. Było nim okno na drugim piętrze karczmy. Ktoś krzyczał i to nie ludzkim głosem.
- Jasna cholera! - ozwał się ktoś inny - Mówiłem, żeby go związać. Jak on się rzuca! Łap go, bo ucieknie!
Przez chwilę nasłuchiwała jeszcze odgłosów walki, po czym ta musiała się zakończyć, gdyż wszystko ucichło. Cała sprawa bynajmniej dawała jej do myślenia. Nadia dla pozbierania myśli maszerowała jeszcze chwilę tam i z powrotem, przysłuchując się jednocześnie, czy sytuacja się nie powtórzy. Wreszcie i ona wkroczyła do środka. Ciepłe wnętrze i rumiane, radosne miny lekko podpitych bywalców nieco ją uspokoiły. Trochę było tego za dużo jak na jej nerwy. Usiadła ciężko przy szynkwasie i zaraz zamoczyła usta w jęczmiennym, rzadkim piwie. Dla uspokojenia samej siebie zaczęła rozmawiać z kościstym młodzieńcem za ladą.
- Znajduje się panienka w zachodniej części królestwa. Aż ciekaw jestem skąd to panienka pochodzi, że w takich sprawach się nie orientuje. Wszakże każdy mieszkaniec Gerathall'i słyszał o mojej gospodzie. - tu wypiął dumnie pierś - No chyba, że... - tu uciął, bo w jego prostaczym umyśle właśnie zaczęło się uświadamiać pewne spostrzeżenie. Nie zdążył go jednak zwerbalizować. Nadia usiadła już z resztą kompanów. Quloe zerknęła to na nią, to znów na karczmarza, który patrzył teraz nieufnie na grupkę.
- Gdzie byłaś? Udało ci się czegoś dowiedzieć?