kdVer
Nowicjusz
- Dołączył
- 5 Kwiecień 2008
- Posty
- 1 609
- Punkty reakcji
- 27
- Wiek
- 35
Bogusław
Piątek około 9
To był zły poranek. Nie tak zły jak dawniej, gdy budził się z ostrzem nad sobą ale też nie najlepszy. Wczorajsza hulanka pozbawiła Bogusława kilku godzin życia, nie pierwszy raz duch okazał się mocniejszy niż ciało. Pamiętał szczegóły, jakąś dziewkę w jasnym stroju przyciśniętą do jego boku gdy wylewając piwo śpiewał wraz ze stałymi bywalcami karczmy, pomarszczone czoło żyda podkładającego drwa do ognia... A potem? Zatoczył się do izby, padł i wstał trochę godzin potem.
- Ki czort? - w karczemnych gościach poznał poszukujących go ludzi. O, dużo ludzi, nie dla niego taka zabawa, musiał uciekać. Wsunął do kieszeni co leżało na stoliku i skoczył przez okno drąc jedyne spodenice, ze swoją wysłużoną szablą w ręce i rozpiętą koszulą na piersi. Ktoś zaskoczył drogę, świst, chlust, zwijał się na ziemi. Podbiegł i drugi, machnął w jego stronę ale i nie patrzył co robi bo dopadł tylko konia w małej, otwartej stajence. Ładny konik, siwy i włosy gęste miał. Kupić go musiał od chłopa jakiegoś, kto taki wstyd widział!
- A draka - splunął, bijąc jedyną obutą nogą bok konia. Oddalał się szybko, zanim jeszcze sabaki z karczmy wypadły na dwór. Widział jednako jak się drapali na konie i... i co to, gonili go?
- No kto by ich mać pomyślał- wycierał dłoń w rozwiane włosie karku hucuła. Goniący przez pewien czas się nie zbliżali ale widział ich konie - w końcu jego góral padnie a ich wyciągną dalej. Zapamiętale siekał płazem zwierzę, chcąc dopaść najbliższej miejscowości albo lasu i ukryć się gdzie albo zasadzić na tych tam. Żeby to jeszcze choć w ogóle wiedział gdzie jedzie a tak, musiał gnać po starych śladach licząc, że gdzieś dotrze. Zdziwił się niemało jak minął jedno i drugie pole, kosiarzy i krótko potem - pierwsze chłopskie domy. Ale diabeł, hucuł, jakby myślał, że już koniec, zaczął rzęzić i kaszleć, piana z pyska chlapała wciąż na Bogusława. Nie wyjechał jeszcze z osady a koń zarył w ziemię na nierówności i już nie chciał wstawać, robiąc ostro bokami i charcząc. Wiejskie baby patrzyły na obdartusa, który zostawił im zajeżdżonego konia na środku majdanu.
"Chto win? Ny znaju, pajdi sliuda. Jefrem, baczi!" Słyszał rozmowy na swój temat ale nie był pewien o co chodzi, póki co jego ślepia jak u wariata odstraszały wszystkiech. Stał tak może z dwie minuty jak z chaty obszerniejszej wyszedł pan w kontuszu a za nim schludnie ubrany chłop.
- Na dziś Lebiedźko, na dziś... a to co za diabeł? - położył dłoń na rękojeści zdobionej szabli zobaczywszy Dranickiego ale zobaczył, że i tamten w szablę uposażony.
- Waści! Co to wyrabiacie we wsi mojej za szaleństwa? Jestem Porwicki, przedstaw swą familię i wytłomacz się!
Porwicki zbliżał się do Dranickiego, okrążając go i jego dyszącego konia, przypatrując się. Był pięćdziesięcioletnim siwobrodym szarakiem, z rękami jak dwie szczapy drzewa i twarzą czerwoną, owiniętym ładnym ale pewnie starym, żółtym pasem wokół ciemnego kontusza.
-----
Duncan
Czwartek około 17
- Silwulapleple, panie! Powiedzcież wy mnie no raz jeszcze jaki to wam ród jest? - więcej jak sześć par oczu patrzyło na Duncana, nieraz już to przeżywał.
Przybrał minę poważną jak rzymskie bogi z posągów, celowo pokręcił chwilę włos na palcu i powiedział dumnie: "MacIain of Ardnamorchan"
- A nie mówiłem bracia, to fokus jest! Ardnamacharon, tamte to się rodzą bez języków żeby tak mówić - ogólny wybuch śmiechu i łzy lecące z oczu widzów. Uśmiechnął się tylko, nie biorąc tego do siebie, ot mają nowinę, przynajmniej zwracał na siebie uwagę. Obiad ciągnął się długo, powinni już chyba kończyć. Chociaż z drugiej strony, widział, jak potrafią czasem siedzieć do nieboskiej godziny i pić te swoje złote rzeczy, nie wiadomo o czym rozprawiając. Na szczęście został wyratowany, zbliżył się do niego sługa i powiedział, że pan go prosi.
Wstał, ukłonił się biesiadnikom, polecając się życzliwej pamięci i wyszedł z uśmiechem. Na zewnątrz obmył twarz zimną wodą, wytarł się w podany mu ręcznik i podążył do gabinetu księcia.
Skłonił głowę przy wejściu i czekał bez słowa. Książę bębnił palcami po meblu, pisząc coś jedną ręką. Duncan musiał odczekać aż książę dokończy zdanie i wtedy przemówił:
- Obiad jak zawsze radosny - typowe zdanie otwierające, bez przesłania.
- Bo ludzie tu radośni! - książę także się zaśmiał - Ale ponoć nie wszyscy ! - podniósł jeden palec i myślał chwilę - Bitte, podejdźcie tu, weźcie ten papier Dunkanie.
Wallace podniósł niezapieczętowaną kartkę ale jej nie czytał.
- To, to widzisz, zaniesiecie do mojego rządcy z Dworek, taka lista rzeczy, nic ciekawego. Że też ja muszę się tym zajmować! No, pardon, to nie to - wstał z fotela i pochylił się, prostując odziane w debiutujące w centrum Rzplitej rajtuzy nogi - Ale najpierw pojedziecie trochę dalej, do Borek, do naszego drogiego - położył nacisk na ostatnie słowo - Porwickiego. Powiecie mu, że jutro wszystko będzie tak jak prosił innym razem ale to nie jest rzecz.
Usiadł znów i kontynuował: - Mówiłem wam już, że szykują tam ożenek, prawda? Dużo zachodu, jakby byli równi nam książętom ale niech mają, wszyscy pomrzemy. Widzicie, robię dla niego jedną wielką przysługę, nawet nie wiem czemu. Na to wesele co to tam ma być przywołam z daleka grajków z dworu mojej bogatszej...er, lepszej... no, mojej dalekiej familii, ponoć bardzo sławni. Pojedziecie mi tam do wioski Porwitów, sprawdzicie gdzie planują spanie dla naszych grajków, czy wiecie, warunki, tego... (Bez gwałtu ze osiem godzin jechania mon ami). Czy tak być może, rozumiecie? Nie będą mi potem opowiadać na dworze jak to posłałem ich do chutorów. No, to tyle, możecie i już ruszać. Czy też może wolisz jechać nocą a teraz jeszcze posiedzieć z naszymi braćmi przy stole, może znowu da się który namówić na wasze żołdackie hazardy.
Zaraz zabrał się za pisanie innego pisma i udawał, że nie widzi już nikogo poza papierem.
Duncan znalazł się szybko na zewnątrz gdzie odnalazł swojego pięknego konia, którego - nie wiedział czemu - prawie nikt tu nie doceniał. Głaskał zwierzę, myśląc, jak różni się to miejsce od innych, które poznał. Wesela? Grajkowie? Tydzień temu musiał nawet sprawdzać czy pola są zwożone na czas! No tak, czasem przewijali się różni goście, czasem było zabawnie, okolica na pewno była urocza. Dziwił się, że jeszcze stąd nie uciekł. Kto wie, może trzymała go tu myśl o córce księcia, którą widział ledwie kilka razy i z którą zamienił tylko zwykłe grzeczności?
Popatrzył w stronę dworku, z którego dolatywały podniesione głosy, zabawa się nie kończyła, czy warto było już uciekać?
- A co panie Dunkon, kręci się w głowie? - przechodząca otyła służka niosąca wielką miskę prania do suszenia minęła go ze śmiechem - A tam prosili żeby poszukać waści pana czy aby nie obrażon.
[Wyjeżdżając teraz dojedziesz bardzo wczesnym rankiem]
Piątek około 9
To był zły poranek. Nie tak zły jak dawniej, gdy budził się z ostrzem nad sobą ale też nie najlepszy. Wczorajsza hulanka pozbawiła Bogusława kilku godzin życia, nie pierwszy raz duch okazał się mocniejszy niż ciało. Pamiętał szczegóły, jakąś dziewkę w jasnym stroju przyciśniętą do jego boku gdy wylewając piwo śpiewał wraz ze stałymi bywalcami karczmy, pomarszczone czoło żyda podkładającego drwa do ognia... A potem? Zatoczył się do izby, padł i wstał trochę godzin potem.
- Ki czort? - w karczemnych gościach poznał poszukujących go ludzi. O, dużo ludzi, nie dla niego taka zabawa, musiał uciekać. Wsunął do kieszeni co leżało na stoliku i skoczył przez okno drąc jedyne spodenice, ze swoją wysłużoną szablą w ręce i rozpiętą koszulą na piersi. Ktoś zaskoczył drogę, świst, chlust, zwijał się na ziemi. Podbiegł i drugi, machnął w jego stronę ale i nie patrzył co robi bo dopadł tylko konia w małej, otwartej stajence. Ładny konik, siwy i włosy gęste miał. Kupić go musiał od chłopa jakiegoś, kto taki wstyd widział!
- A draka - splunął, bijąc jedyną obutą nogą bok konia. Oddalał się szybko, zanim jeszcze sabaki z karczmy wypadły na dwór. Widział jednako jak się drapali na konie i... i co to, gonili go?
- No kto by ich mać pomyślał- wycierał dłoń w rozwiane włosie karku hucuła. Goniący przez pewien czas się nie zbliżali ale widział ich konie - w końcu jego góral padnie a ich wyciągną dalej. Zapamiętale siekał płazem zwierzę, chcąc dopaść najbliższej miejscowości albo lasu i ukryć się gdzie albo zasadzić na tych tam. Żeby to jeszcze choć w ogóle wiedział gdzie jedzie a tak, musiał gnać po starych śladach licząc, że gdzieś dotrze. Zdziwił się niemało jak minął jedno i drugie pole, kosiarzy i krótko potem - pierwsze chłopskie domy. Ale diabeł, hucuł, jakby myślał, że już koniec, zaczął rzęzić i kaszleć, piana z pyska chlapała wciąż na Bogusława. Nie wyjechał jeszcze z osady a koń zarył w ziemię na nierówności i już nie chciał wstawać, robiąc ostro bokami i charcząc. Wiejskie baby patrzyły na obdartusa, który zostawił im zajeżdżonego konia na środku majdanu.
"Chto win? Ny znaju, pajdi sliuda. Jefrem, baczi!" Słyszał rozmowy na swój temat ale nie był pewien o co chodzi, póki co jego ślepia jak u wariata odstraszały wszystkiech. Stał tak może z dwie minuty jak z chaty obszerniejszej wyszedł pan w kontuszu a za nim schludnie ubrany chłop.
- Na dziś Lebiedźko, na dziś... a to co za diabeł? - położył dłoń na rękojeści zdobionej szabli zobaczywszy Dranickiego ale zobaczył, że i tamten w szablę uposażony.
- Waści! Co to wyrabiacie we wsi mojej za szaleństwa? Jestem Porwicki, przedstaw swą familię i wytłomacz się!
Porwicki zbliżał się do Dranickiego, okrążając go i jego dyszącego konia, przypatrując się. Był pięćdziesięcioletnim siwobrodym szarakiem, z rękami jak dwie szczapy drzewa i twarzą czerwoną, owiniętym ładnym ale pewnie starym, żółtym pasem wokół ciemnego kontusza.
-----
Duncan
Czwartek około 17
- Silwulapleple, panie! Powiedzcież wy mnie no raz jeszcze jaki to wam ród jest? - więcej jak sześć par oczu patrzyło na Duncana, nieraz już to przeżywał.
Przybrał minę poważną jak rzymskie bogi z posągów, celowo pokręcił chwilę włos na palcu i powiedział dumnie: "MacIain of Ardnamorchan"
- A nie mówiłem bracia, to fokus jest! Ardnamacharon, tamte to się rodzą bez języków żeby tak mówić - ogólny wybuch śmiechu i łzy lecące z oczu widzów. Uśmiechnął się tylko, nie biorąc tego do siebie, ot mają nowinę, przynajmniej zwracał na siebie uwagę. Obiad ciągnął się długo, powinni już chyba kończyć. Chociaż z drugiej strony, widział, jak potrafią czasem siedzieć do nieboskiej godziny i pić te swoje złote rzeczy, nie wiadomo o czym rozprawiając. Na szczęście został wyratowany, zbliżył się do niego sługa i powiedział, że pan go prosi.
Wstał, ukłonił się biesiadnikom, polecając się życzliwej pamięci i wyszedł z uśmiechem. Na zewnątrz obmył twarz zimną wodą, wytarł się w podany mu ręcznik i podążył do gabinetu księcia.
Skłonił głowę przy wejściu i czekał bez słowa. Książę bębnił palcami po meblu, pisząc coś jedną ręką. Duncan musiał odczekać aż książę dokończy zdanie i wtedy przemówił:
- Obiad jak zawsze radosny - typowe zdanie otwierające, bez przesłania.
- Bo ludzie tu radośni! - książę także się zaśmiał - Ale ponoć nie wszyscy ! - podniósł jeden palec i myślał chwilę - Bitte, podejdźcie tu, weźcie ten papier Dunkanie.
Wallace podniósł niezapieczętowaną kartkę ale jej nie czytał.
- To, to widzisz, zaniesiecie do mojego rządcy z Dworek, taka lista rzeczy, nic ciekawego. Że też ja muszę się tym zajmować! No, pardon, to nie to - wstał z fotela i pochylił się, prostując odziane w debiutujące w centrum Rzplitej rajtuzy nogi - Ale najpierw pojedziecie trochę dalej, do Borek, do naszego drogiego - położył nacisk na ostatnie słowo - Porwickiego. Powiecie mu, że jutro wszystko będzie tak jak prosił innym razem ale to nie jest rzecz.
Usiadł znów i kontynuował: - Mówiłem wam już, że szykują tam ożenek, prawda? Dużo zachodu, jakby byli równi nam książętom ale niech mają, wszyscy pomrzemy. Widzicie, robię dla niego jedną wielką przysługę, nawet nie wiem czemu. Na to wesele co to tam ma być przywołam z daleka grajków z dworu mojej bogatszej...er, lepszej... no, mojej dalekiej familii, ponoć bardzo sławni. Pojedziecie mi tam do wioski Porwitów, sprawdzicie gdzie planują spanie dla naszych grajków, czy wiecie, warunki, tego... (Bez gwałtu ze osiem godzin jechania mon ami). Czy tak być może, rozumiecie? Nie będą mi potem opowiadać na dworze jak to posłałem ich do chutorów. No, to tyle, możecie i już ruszać. Czy też może wolisz jechać nocą a teraz jeszcze posiedzieć z naszymi braćmi przy stole, może znowu da się który namówić na wasze żołdackie hazardy.
Zaraz zabrał się za pisanie innego pisma i udawał, że nie widzi już nikogo poza papierem.
Duncan znalazł się szybko na zewnątrz gdzie odnalazł swojego pięknego konia, którego - nie wiedział czemu - prawie nikt tu nie doceniał. Głaskał zwierzę, myśląc, jak różni się to miejsce od innych, które poznał. Wesela? Grajkowie? Tydzień temu musiał nawet sprawdzać czy pola są zwożone na czas! No tak, czasem przewijali się różni goście, czasem było zabawnie, okolica na pewno była urocza. Dziwił się, że jeszcze stąd nie uciekł. Kto wie, może trzymała go tu myśl o córce księcia, którą widział ledwie kilka razy i z którą zamienił tylko zwykłe grzeczności?
Popatrzył w stronę dworku, z którego dolatywały podniesione głosy, zabawa się nie kończyła, czy warto było już uciekać?
- A co panie Dunkon, kręci się w głowie? - przechodząca otyła służka niosąca wielką miskę prania do suszenia minęła go ze śmiechem - A tam prosili żeby poszukać waści pana czy aby nie obrażon.
[Wyjeżdżając teraz dojedziesz bardzo wczesnym rankiem]