Imię: Aristis
Wiek: 23
Rasa: Elf
Klasa: Łucznik
Jak zaczęła się ich znajomość:
Drużyna Robina przemierzała miasteczko w poszukiwaniu noclegu. Powoli zapadał zmierzch. Słońce wysyłało swoje ostatnie promienie, które nadawały budynkom bardzo przyjemnych barw.
Ludzie zmęczeni po długotrwałej i ciężkiej pracy zamykali się w swoich domostwach. Między bohaterami czasem przebiegały dzieci, o które martwiły się kochające matki. Wojownicy takiego pokroju, jak oni
nie byli w tych stronach wyjątkiem. Ostatnimi czasy większe lub mniejsze grupki poszukiwaczy przygód wędrowały przez gościńce w pobliskim lesie. Wojowie często zatrzymywali się w miasteczku.
Robiło się coraz ciemniej. Zgiełk zanikł, a na jego miejscu pojawił się szum chłodnego wiatru i dźwięk skrzypiących zawiasów. Jedynie z końca ulicy dobiegały głośne odgłosy i szyderczy śmiech.
Tak... Dotarli do gospody. Światło wymykające się z okien nadawało połysku kocim łbom przed wejściem. Robin ruchem dłoni dał do zrozumienia, że bez wątpienia tutaj będą nocować.
Wszyscy weszli do środka. Nikt nie zwrócił na nich uwagi. Panował gwar i zaduch. Piwo lało się beczkami. Każdy mówił o czymś innym. Drużyna usiadła przy dużym, okrągłym stole z widocznymi
znakami czasu. Był mocno pokiereszowany i częściowo popękany. Zaraz przyniesiono trunki. Jedynie Robin nie pił. Wpatrywał się w postać siedzącą pod ścianą, na drugim końcu pomieszczenia.
Był to jedyny w gospodzie elf. Dolewał do kufla czegoś ze swojej małej ampułki. Zaraz po tym zauważył, że jest obserwowany. Odwrócił głowę w stronę Robina, ale nagle ktoś zasłonił mu pole widzenia.
- Hej ty! (krzyknął wielki i ledwo trzymający się na nogach mężczyzna). Dlaczego (czknięcie) zająłeś moje siedzisko?!
- Było wolne - odpowiedział spokojnie elf, patrząc na wielki brzuch pijaka.
- Wszyscy wiedzą, że, że, że to moje miejsce. Wy (czknięcie) nocha mi stąd! - krzyknął awanturnik
- Daj mi skończyć pić. Wtedy odejdę. - zapewnił go tajemniczy samotnik
Zaraz po tym wielka ręka machnęła przed oczyma długouchego i wytrącił mu z dłoni szkło, które upadło na podłogę z trzaskiem, choć nie tak głośnym, aby zwrócić na to uwagę biesiadników.
- Skończyyyłeś już. Ha Ha Ha! - mówił mężczyzna parskając i rżąc jak świnia ze swojego żartu.
Elf poprosił kelnerkę o jeszcze jeden kufel. Stojący przed nim brutal nie wytrzymał. Wywrócił stolik i złapał siedzącego przy nim osobnika za kołnierz.
Ten odepchnął się od ściany i wywrócił napastnika na drewnianą podłogę, w którą zaczynała wsiąkać rozlana mieszanka.
Do pomocy koledze przyszli inni, którzy także wydawali się być w transie. Elf wszystkich miał w odległości dwóch łokci od siebie. Otoczyli go. Wtedy podszedł do nich Robin.
Jego próby zaprowadzenia pokoju jednak nie poskutkowały i dostał silny cios z brzuch. Rozpoczęła się bijatyka. W ruch poszły taborety i butelki.
Elf z niezwykłą precyzją odpierał ataki przeciwników. Wystarczyło jedno dobrze wymierzone uderzenie. Wszystko wokół zaczęło wirować. Trudno było określić, po czyjej stronie była osoba okładana przez
drugą. Wreszcie się skończyło. Część rzezimieszków uciekła, część leżała na podłodze, a inni próbowali jeszcze atakować drzwi lub swoich towarzyszy. Na środku sali stal elf i drużyna Robina.
Tak się poznali. Aristis, bo tak nazywał się ów wojownik, wędrował od osady, do osady w poszukiwaniu możliwości do zdobywania nowych umiejętności.
Często pomagał ludziom, którym coś lub ktoś groził. Dźwięk sakwy ze złotymi monetami sprawił, że czerwony ze złości karczmarz nagle zmienił się w potulną owieczkę.
Zaprowadził wędrowców na górę i pokazał pokoje.
- A więc nie trzyma cię tu nic szczególnego? - zapytał Robin.
- Nic. - odpowiedział Aristis, kiwając głową.
- Czy chciałbyś do nas dołączyć? Potrzebujemy takich osób, jak ty. - zaczął opowiadać Robin.
Po jakimś czasie wizja walki ze złem i chwały zaczęła podobać się Aristisowi.
Zgodził się i podał dłoń wszystkim członkom ekipy na znak jedności.
Z ciemnych kniei wyskoczyły przerażające stworzenia. Czarne i włochate. Na czterech łapach. Miały plecy pokryte kolcami i wielkie rogi na pyskach. Każdy stwór posiadał jedno, wielkie, zielone oko,
które nadawało mu jeszcze więcej grozy. Aristis widział je już wcześniej, ale nigdy w tak licznym stadzie. Było ich około 14. Chwycił końcami palców strzałę i jednym ruchem przyłożył ją do cięciwy łuku.
Naciągną i wycelował. Robin kazał towarzyszom wstrzymywać broń aż do ostatecznego zbliżenia. Wszyscy czekali i wiedzieli, że to będzie ich pierwszy poważny pojedynek.
Zgraja poczwar była coraz bliżej.
Teraz! - krzyknął Robin
Strzała z łuku Aristisa dźgnęła pierwszego czworonoga w ślepię. Upadł na ziemie skowycząc. Po strzale Aristis szybko zmienił broń na dwa, wspaniałe sztylety. Zaczęła się rzeź...
PS Pisałem coś takiego po raz pierwszy. Czy jest za długo. O czym powinienem pamiętać pisząc część historii w RPG'ach?