W domach, w parkach, w barach, aż w końcu na stadionach możemy spotkać ludzi, którzy jeżdżą za swoim ukochanym klubem i go wspierają. Razem z innymi tworzą coś wspaniałego, coś czego nie można opisać słowami. Kochają całym sercem swoich ulubieńców i za nimi pójdą w ogień. Nie straszny im deszcz oraz burza. Byleby tylko zobaczyć widowisko pojadą nawet na koniec świata. Wierni po porażce i dumni po zwycięstwie – oto prawdziwi kibice. Mają szacunek do innych kibiców, a przede wszystkim do zespołu przeciwnika. Idzie on na mecz, aby go obejrzeć.
Niestety na przeciwległym biegunie znajdują się kibole, którzy zamiast dopingować to myślą tylko o bójkach i zadymach. Niszczą, krzyczą i łamią prawo w imię drużyny. Kiedyś był to zagorzały fan swojego klubu, a teraz ? Bandyta, czy diler. Częstym zjawiskiem między kibolami jednej, a drugiej drużyny są ustawki, gdzie banda się zbiera i tłucze z drugą bandą. Ci miłośnicy 5-metrowych szalików oraz białej bronii (czyt. kijów bejsbolowych) sądzą, że im więcej wyrwanych krzesełek na stadionie, tym więksi z nich „kibice”. Jednak wielu myśli, że Polska to tylko kibole, a nie prawdziwi miłośnicy sportu. Dużo osób zza granicy uważa polskich kibiców za hałaśliwych, złych, wiecznie pijanych oraz takich, co zgwałcą i okradną. Jest to po prostu kłamstwo. Ale dlaczego warto utożsamiać się z jakimś klubem ? Dlaczego tak wielu to robi ? Odpowiedź jest prosta – związanie z taką małą ojczyzną. Obecnie wartości i przywiązanie do korzeni schodzi na dalszy plan, lecz kibice owe rzeczy propagują. Tylko ten, który jeździ za swoją drużyną po całym kraju może zrozumieć drugą taką osobę. To nie tylko mecze, lecz i swoisty sposób na życie. Utożsamianie się z klubem wręcz należy do codzienności takiego człowieka.
Wiadomo, że kibice są różni. Od prawdziwych, przez ultrasów, którzy organizują oprawy, kończąc na przysłowiowych łomach, czyli kibolach. Dzięki otoczce meczowej mogą zapomnieć o szarości życia codziennego i choć na 90 minut przenieść się na inny świat. Tym światem i odskocznią jest dla nich stadion. Pięknym zjawiskiem jest, kiedy tradycje klubowe przechodzą z ojca na syna. Dla wielu barwy i herb to świętość. Fenomen kibicowania trafnie przedstawił Wojciech Wencel, poeta i krytyk literacki, a jednocześnie zagorzały kibic Arki Gdynia. W jednym z wywiadów powiedział: "kibicowanie to mit, który poznaje się w dzieciństwie i od którego później trudno się uwolnić. To mit wiążący ludzi, podobny do wspólnoty narodowej czy regionalnej, ale jeszcze silniejszy. Jest to pierwotne, ale szlachetne. Kibiców przedstawia się jako chuliganów, ale tak nie jest". Zgadzam się z Wojciechem Wenclem. W przypadku kibicowania mamy do czynienia z nieopisaną magią, z niezwykłą atmosferą - kto jeździł na mecze, ten wie, o czym myślę. Kto nie jeździł, niech żałuje. Kibicowanie dzisiaj to wręcz religia. Wystarczy spojrzeć na wielkie klasyki, jak mecz Realu Madryt z Barceloną, Arsenalu Londyn z Chelsea, czy nawet Wisły z Cracovią. Fanatyków można spotkać praktycznie wszędzie – od Anglii przez Włochy, aż po Polskę. Argentyńscy chuligiani-kibice uchodzą za najbardziej niebezpiecznych, a w Naszym kraju ten typ pojawił się na początku lat 80'. Znane są także masowe samobójstwa w Brazylii, kiedy canarinhos zaczęli spektakularnie przegrywać.