Bishop986
King of Mars
-Niech ci będzie - rzekł wciskając hamulec, po chwili skręcili w lewo i znaleźli się na obwodnicy sunąc w stronę wielkiego miasta - O ile mi wiadomo to przemieni tworząc w miarę hermetyczną społeczność i zajmują się głównie rzeczami nielegalnymi. Czasami konkurują ze "zwykłymi" gangami, ale ci drudzy nie mają świadomości z kim mają do czynienia. Mało który człowiek dożywa by opowiedzieć coś o nich gdy zobaczy prawdzie oblicze tych kreatur. Generalnie to grube ryby... do tego szalenie groteskowe.
Pontiac przemierzał kolejne mile. Wkrótce zjechali z obwodnicy, który płynnie przeszła w dalszą część autostrady. Od rogatek dzieliło ich już tylko kilka kilometrów. Słońce wzniosło się już na horyzoncie wysoko i stopniowo ogrzewało budzący się do życia świat.
-Nie lubią światła tak jak my. Tzn ja i Marcus - rzekł poprawiając okulary - Dla nas to efekt syntetycznej ewolucji już ci o tym opowiadałem. Dla nich to konsekwencja kontaktu z Marcusem. Dlatego za dnia siedzą poukrywani wychodząc raczej sporadycznie. Takich przynajmniej mnie było dane spotkać. Nie wiem czy to jakaś zasada.
Rozmowa nie kleiła się specjalnie. John był lekko zmęczony ciągłymi kłodami jakie znajdywał pod swoimi nogami. Zawsze coś oddalało go od statku i zawsze ktoś powiązany z Marcusem maczał w tym swe paluchy chociaż pośrednio. To wszystko irytowało go do tego stopnia, że zamknął się w sobie na trochę. Jakoś już tak miał, że w ten sposób odreagowywał zdenerwowanie. Kontemplował to co zaszło. Przeklinał Marlak'a i jego żonę. Generalnie wyładowywał się na kim popadnie, ale tylko w myślach. Nie miał zwyczaju wybuchać gniewem a okazywanie frustracji uznawał za coś poniżej swego poziomu.
Autostrada tuż przed miastem odbijała w lewo prowadząc na kolejną obwodnicę. John skręcił więc w jeden ze zjazdów dzięki czemu szybko znaleźli się na estakadzie kierującej ich w stronę centrum. Na dole widzieli zielone przedmieścia usłane rzędami białych domków. Pierwsi ludzie zbierali się do swych aut aby wyruszyć w kolejną drogę do pracy. Na całe szczęście było na tyle wcześnie, że większość z nich jeszcze spała. Ci którzy wyjeżdżali to pechowcy, którzy musieli znaleźć się w pracy wcześniej niż inni. Dwupasmową drogą szybko dojechali do centrum i szybko wpadli w labirynt ulic skąpanych w cieniu biurowców. Teraz powoli dawało się odczuć budzący się do życia zgiełk. Co raz więcej samochodów i ludzi wylewających się strumieniami ze stacji metra. Nawet uliczna wrzawa kumulowała się stopniowo i dopiero teraz John przypomniał sobie dlaczego nie lubił miast. Zawsze wkurzał go ten nieustanny hałas. Od rana do wieczora dało się słyszeć tylko ten jeden wszechobecny zgiełki przecinany czasami odgłosami robót budowlanych albo klaksonami.
W ciszy przejechali kolejnych kilka ulic. W końcu gdzieś z boku jednego z wieżowców wypatrzył kilkupiętrowy parking. Wjechał na ostatnie piętro i zaparkował gdzieś z boku, z dala od innych aut, tuż między filarem a ścianą. "Żeby nikt nie porysał" - pomyślał zaciągając ręczny.
-Pistolet sobie zatrzymaj - rzekł otwierając drzwi a następnie wypuszczając psa - Przyda Ci się jeszcze. Jeśli chodzi o ich miejsca spotkań to w tym mieście znam jedno. Czerwona Meduza. To taka speluna z gołymi kelnerkami, czynna całą dobę. Na zapleczu spotykają się szefowie gangu zwanego Seventy Niners. Wszyscy to przemienieni. Jeśli chcesz szukać czegoś innego to prowadź.
Pontiac przemierzał kolejne mile. Wkrótce zjechali z obwodnicy, który płynnie przeszła w dalszą część autostrady. Od rogatek dzieliło ich już tylko kilka kilometrów. Słońce wzniosło się już na horyzoncie wysoko i stopniowo ogrzewało budzący się do życia świat.
-Nie lubią światła tak jak my. Tzn ja i Marcus - rzekł poprawiając okulary - Dla nas to efekt syntetycznej ewolucji już ci o tym opowiadałem. Dla nich to konsekwencja kontaktu z Marcusem. Dlatego za dnia siedzą poukrywani wychodząc raczej sporadycznie. Takich przynajmniej mnie było dane spotkać. Nie wiem czy to jakaś zasada.
Rozmowa nie kleiła się specjalnie. John był lekko zmęczony ciągłymi kłodami jakie znajdywał pod swoimi nogami. Zawsze coś oddalało go od statku i zawsze ktoś powiązany z Marcusem maczał w tym swe paluchy chociaż pośrednio. To wszystko irytowało go do tego stopnia, że zamknął się w sobie na trochę. Jakoś już tak miał, że w ten sposób odreagowywał zdenerwowanie. Kontemplował to co zaszło. Przeklinał Marlak'a i jego żonę. Generalnie wyładowywał się na kim popadnie, ale tylko w myślach. Nie miał zwyczaju wybuchać gniewem a okazywanie frustracji uznawał za coś poniżej swego poziomu.
Autostrada tuż przed miastem odbijała w lewo prowadząc na kolejną obwodnicę. John skręcił więc w jeden ze zjazdów dzięki czemu szybko znaleźli się na estakadzie kierującej ich w stronę centrum. Na dole widzieli zielone przedmieścia usłane rzędami białych domków. Pierwsi ludzie zbierali się do swych aut aby wyruszyć w kolejną drogę do pracy. Na całe szczęście było na tyle wcześnie, że większość z nich jeszcze spała. Ci którzy wyjeżdżali to pechowcy, którzy musieli znaleźć się w pracy wcześniej niż inni. Dwupasmową drogą szybko dojechali do centrum i szybko wpadli w labirynt ulic skąpanych w cieniu biurowców. Teraz powoli dawało się odczuć budzący się do życia zgiełk. Co raz więcej samochodów i ludzi wylewających się strumieniami ze stacji metra. Nawet uliczna wrzawa kumulowała się stopniowo i dopiero teraz John przypomniał sobie dlaczego nie lubił miast. Zawsze wkurzał go ten nieustanny hałas. Od rana do wieczora dało się słyszeć tylko ten jeden wszechobecny zgiełki przecinany czasami odgłosami robót budowlanych albo klaksonami.
W ciszy przejechali kolejnych kilka ulic. W końcu gdzieś z boku jednego z wieżowców wypatrzył kilkupiętrowy parking. Wjechał na ostatnie piętro i zaparkował gdzieś z boku, z dala od innych aut, tuż między filarem a ścianą. "Żeby nikt nie porysał" - pomyślał zaciągając ręczny.
-Pistolet sobie zatrzymaj - rzekł otwierając drzwi a następnie wypuszczając psa - Przyda Ci się jeszcze. Jeśli chodzi o ich miejsca spotkań to w tym mieście znam jedno. Czerwona Meduza. To taka speluna z gołymi kelnerkami, czynna całą dobę. Na zapleczu spotykają się szefowie gangu zwanego Seventy Niners. Wszyscy to przemienieni. Jeśli chcesz szukać czegoś innego to prowadź.