Maver
Głęboko wierzący ateista
Temat podpada raczej pod filozofię niż psychologię, dlatego wrzucam go tutaj.
Zastanawia mnie od jakiegoś czasu pewne zjawisko. Wiadomo, że ludzie płaczą gdy są smutni lub cierpią (bądź jedno i drugie), ale zdarza się, że płaczą również wtedy gdy są szczęśliwi. Przykładowe sytuacje w których wyciągamy chusteczki:
- ślub – rodzicom pary młodej zdarza się często nie powstrzymać łez
- narodziny dziecka – ludzie są wtedy tak szczęśliwi, że aż płaczą
- wygrana na loterii – domu, samochodu, pieniędzy
- odnalezienie po latach osoby, którą uznało się za zaginioną lub martwą
- wysłuchanie uniewinniającego wyroku sądowego (lub skazującego – z punktu widzenia rodziny ofiary)
- wybaczenie komuś jego win i pogodzenie się ze sobą po długim czasie pałania nienawiścią do drugiej osoby
- oglądanie komedii romantycznych o pięknych, szczęśliwych zakończeniach
- lub po prostu nad wyraz szczęśliwe rozwiązanie jakiegoś trudnego problemu
Nie da się ukryć, że ludzie potrafią się rozpłakać przy okazji podobnych przeżyć. Nie da się ukryć, że te przeżycia są w pełni pozytywne i pełne radości. A może jednak da się ukryć. Bo czyż w stwierdzeniu „płakać ze szczęścia” nie kryje się pewna rażąca sprzeczność? Spójrzmy – nie dziwimy się gdy ktoś płacze ze szczęścia. Wydaje nam się to oczywiste. Mówimy wtedy „no tak – płacze bo jest szczęśliwy, co w tym dziwnego?” Wiele dziwnego. Bo czy możemy sobie wyobrazić odwrotną sytuację w której cieszymy się z bólu i cierpienia? Ile razy byliście świadkami gdy ktoś śmieje się z bólu, smutku lub przygnębienia, czyli ogólnie pojętego cierpienia? Na przeciwległym krańcu fizjologicznych reakcji emocjonalnych, w opozycji do płaczu, znajduje się śmiech (uśmiech) i jako symetryczne uzupełnienie również powinien mieć dwa źródła. Jeśli płacz daje się wywołać zarówno cierpieniem jak i szczęściem, to śmiech również powinno dać się wywoływać w ten sposób. Jest jednak problem bo kto, gdzie i kiedy widział lub słyszał, aby ktoś śmiał się na widok śmierci swoich bliskich, złamania ręki, wyrzucenia z pracy i utraty środków do życia, wykrycia u siebie nieuleczalnej, śmiertelnej choroby, itd.? Oczywiście z tych sytuacji można się cieszyć pod warunkiem, że takiego właśnie obrotu spraw z jakichś powodów się pragnęło, ale wtedy jest jasne, że przyczyną śmiechu jest nasze subiektywnie postrzegane zadowolenie.
Zjawisko jest zastanawiające również z punktu widzenia ewolucji. Nasza mimika służy głównie do sygnalizowania stanów emocjonalnych innym osobnikom naszego gatunku, co ma ostrzegać np. przed zagrożeniem płynącym ze zjedzenia trującego pożywienia po którym boli brzuch, lub zachęcenia kogoś do naśladowania danego zachowania, co wyraża się pełnym zachęty śmiechem. Krótko mówiąc reakcje fizjologiczne takie jak płacz i śmiech spełniają przede wszystkim informacyjną funkcję, sprowadzającą się do zachęcania lub ostrzegania.
Można więc postawić pytanie: W jaki sposób płacz podczas ślubu, narodzin dziecka, wygranej na loterii, itp. miałby zachęcać do naśladowania tych zachowań? Płacz de facto jest ostrzeżeniem, ale w kilku bardzo szczególnych sytuacjach występuje w roli… zachęcającej. Jak to się dzieje? I dlaczego? Przecież w przeciwieństwie do niego śmiech występuje tylko w jednej roli – zachęcającej; nigdy ostrzegającej.
Zwróćmy uwagę, że gdyby się zastanowić, to o wiele bardziej odpowiednią reakcją na np. odnalezienie dawno zaginionej osoby byłoby skakanie i śmianie się, a wiemy, że często ludzie z dokładnie tego powodu płaczą, jakby się stało coś złego a nie dobrego. Czy to nie dziwne? Ok, wiemy już, że dziwne. Określmy zatem możliwe przyczyny.
1. Psychika ludzka po prostu nie jest symetryczna. Płacz może mieć dwa różne źródła, a jego przeciwieństwo – śmiech – tylko jedno.
2. Psychika jest symetryczna, więc płacz i śmiech muszą mieć taką samą liczbę źródeł, a błąd został popełniony przy ich określaniu.
Osobiście uważam, że przyczyna pierwsza jest niemożliwa. Ludzka psychika składa się z zespołów przeciwstawnych cech (ekstrawersja – introwersja, porywczość – opanowanie, itd.) dlatego mało prawdopodobne jest, aby w tym jednym przypadku symetria została złamana. Poza tym płacz spełniający funkcję zachęcającą do naśladowania danego zachowania jest mało prawdopodobny, tak jak śmiech spełniający funkcję ostrzegawczą. Taki stan rzeczy wprowadzałby zamieszanie. Czasem nie wiemy, dlaczego dana osoba płacze dopóki jej o to nie zapytamy. W przypadku śmiechu nie ma miejsca na pomyłkę.
Poszukajmy zatem. Mamy znów dwie drogi którymi możemy pójść. Jeśli zgodzimy się, że psychika ludzka w tym aspekcie jest symetryczna to musimy:
- albo dodać jeszcze jedno źródło śmiechu,
- albo odjąć jedno źródło płaczu.
Inaczej nie zachowamy symetrii. Czy możemy zatem znaleźć jakieś dodatkowe źródło śmiechu, oprócz szczęścia? Już mówiliśmy o tym, że ciężko sobie w ogóle wyobrazić sytuację, w której ktoś śmieje się z jakiegoś innego powodu niż szczęście. Z cierpienia wynika tylko płacz. Możemy być w zasadzie pewni, że jeśli ktoś doznaje dotkliwego cierpienia (smutku, bólu fizycznego) to na jego twarzy nie pojawi się uśmiech. Nie ma więc jak dodać kolejnego źródła śmiechu.
Zostało już tylko rozpatrzyć przyczyny płaczu, ale będziemy do tego potrzebowali klarownej definicji szczęścia. Ktoś może powiedzieć „o, chłopie, no to w tej chwili możesz zakończyć ten wywód, bo szczęście dla każdego jest czym innym”. Nie do końca. Jest jedna definicja szczęścia z którą zgodzą się wszyscy, bez względu na gusta.
Szczęście to głęboki spokój.
Nie spotkałem osoby, która nie zgodziłaby się przynajmniej w ogromnej części z tą definicją, i nie sądzę, aby ktoś mógł powiedzieć, że jest najbardziej szczęśliwy wtedy kiedy nie jest głęboko spokojny. Nie bez przyczyny używamy podczas kłótni zwrotu „Daj mi święty spokój!!!” lub „Zostaw mnie w spokoju”. Kiedy dążymy do szczęścia, to tak naprawdę dążymy do niezmąconego spokoju, a próby zniszczenia tego spokoju odczuwamy jako nieprzyjemność, szerzej znaną pod pojęciem cierpienia.
Wracając do naszych reakcji fizjologicznych na szczęście i cierpienie, trzeba zauważyć jedną ważną rzecz. Kiedy poobserwujemy ludzi, poobracamy się w różnych środowiskach i staniemy się świadkami wylewania łez z powodu szczęścia, to zauważymy, że ludzie często używają ciekawego określenia na swój stan. Mówią „Jestem poruszona do łez” albo „Jestem wzruszona”. Znamy takie sytuacje i na pewno niejednokrotnie słyszeliśmy to z ust osób które wylewały łzy, twierdząc, że robią to ze szczęścia. Rzecz w tym, że jeszcze przed chwilą przyznaliśmy, że emocjonalne poruszenie burzy spokój. Jeśli zdefiniujemy szczęście jako głęboki spokój, to nie możemy mówić, że głębokie poruszenie jest również szczęściem, ponieważ są to dwa przeciwne stany umysłu. Tak jak ciemność jest brakiem światła, tak spokój jest brakiem ruchu – emocjonalnego ruchu. Skoro wzruszenie nie jest głębokim spokojem, to nie jest też szczęściem.
Można to ująć z punktu widzenia logiki formalnej (jeśli kogoś to interesuje):
Każdy głęboki spokój jest szczęściem
Każde głębokie poruszenie nie jest spokojem
-------------------------------------------------------
Żadne głębokie poruszenie nie jest szczęściem
Jest to poprawny schemat dedukcyjny o formule:
Każde P jest S
Każde W nie jest P
------------------------------
Żadne W nie jest S
Jeśli konkluzja jest prawdziwa – a musi być, na mocy prawdziwości przesłanek i prawdziwości schematu wnioskowania – to ze zdania:
Żadne głębokie poruszenie nie jest szczęściem
Wynika równoważne mu:
Każde głębokie poruszenie jest cierpieniem
Formuła logiczna:
Żadne W nie jest S
-------------------------
Każde W jest nie-S
Zgadza się? Jeśli się zgadza to z niezbitej dedukcji wynika, że źródłem płaczu w chwilach szczęścia jest zatem cierpienie. I to się – wbrew pozorom – zgadza. Zauważmy bowiem, że nie ma żadnych rozbieżności ani sprzeczności w twierdzeniu, że ludzie płaczą z ogólnie pojętego cierpienia. Jest to raczej zrozumiałe.
Dlatego stawiam tezę, że gdy ludzie płaczą ze szczęścia, to tak naprawdę płaczą w wyniku cierpienia, lecz sobie tego nie uświadamiają. Jest to wprawdzie sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, ale nauczyłem się ignorować zdrowy rozsądek jako zbiór nawyków myślowych i subtelnych reakcji emocjonalnych. Wiem - ciężko uwierzyć w to, że gdy ktoś odnajduje po 20 latach swojego zaginionego brata to doświadcza dojmującego cierpienia i zaczyna płakać. Ale czy łatwiej uwierzyć w to, że płacze ze szczęścia? Trudno też uwierzyć, że narodziny dziecka są dla rodziców jakąś traumą, zwłaszcza, że sami mówią, że płaczą bo są szczęśliwi.
Ja twierdzę, że zawsze gdy ludzie mówią, że płaczą ze szczęścia mają na myśli (tylko sobie tego nie uświadamiają), że są głęboko poruszeni. Niektórzy sami przyznają, że tak jest, ale z tego wynika, że nie są spokojni, czyli jednak nieszczęśliwi. Gdyby mieli być szczęśliwi, doświadczaliby głębokiego spokoju, a nie głębokiego poruszenia.
Ok, na koniec ktoś mógłby powiedzieć: "A co jeśli zarówno głębokie poruszenie jak i głęboki spokój są w takim samym stopniu szczęściem?"
Odpowiem: niemożliwe, ponieważ zawsze jesteśmy albo w stanie jakiegoś spokoju albo poruszenia, a to by oznaczało, że wszyscy jesteśmy na okrągło szczęśliwi, a przecież tak nie jest.
Pozdrawiam.
Zastanawia mnie od jakiegoś czasu pewne zjawisko. Wiadomo, że ludzie płaczą gdy są smutni lub cierpią (bądź jedno i drugie), ale zdarza się, że płaczą również wtedy gdy są szczęśliwi. Przykładowe sytuacje w których wyciągamy chusteczki:
- ślub – rodzicom pary młodej zdarza się często nie powstrzymać łez
- narodziny dziecka – ludzie są wtedy tak szczęśliwi, że aż płaczą
- wygrana na loterii – domu, samochodu, pieniędzy
- odnalezienie po latach osoby, którą uznało się za zaginioną lub martwą
- wysłuchanie uniewinniającego wyroku sądowego (lub skazującego – z punktu widzenia rodziny ofiary)
- wybaczenie komuś jego win i pogodzenie się ze sobą po długim czasie pałania nienawiścią do drugiej osoby
- oglądanie komedii romantycznych o pięknych, szczęśliwych zakończeniach
- lub po prostu nad wyraz szczęśliwe rozwiązanie jakiegoś trudnego problemu
Nie da się ukryć, że ludzie potrafią się rozpłakać przy okazji podobnych przeżyć. Nie da się ukryć, że te przeżycia są w pełni pozytywne i pełne radości. A może jednak da się ukryć. Bo czyż w stwierdzeniu „płakać ze szczęścia” nie kryje się pewna rażąca sprzeczność? Spójrzmy – nie dziwimy się gdy ktoś płacze ze szczęścia. Wydaje nam się to oczywiste. Mówimy wtedy „no tak – płacze bo jest szczęśliwy, co w tym dziwnego?” Wiele dziwnego. Bo czy możemy sobie wyobrazić odwrotną sytuację w której cieszymy się z bólu i cierpienia? Ile razy byliście świadkami gdy ktoś śmieje się z bólu, smutku lub przygnębienia, czyli ogólnie pojętego cierpienia? Na przeciwległym krańcu fizjologicznych reakcji emocjonalnych, w opozycji do płaczu, znajduje się śmiech (uśmiech) i jako symetryczne uzupełnienie również powinien mieć dwa źródła. Jeśli płacz daje się wywołać zarówno cierpieniem jak i szczęściem, to śmiech również powinno dać się wywoływać w ten sposób. Jest jednak problem bo kto, gdzie i kiedy widział lub słyszał, aby ktoś śmiał się na widok śmierci swoich bliskich, złamania ręki, wyrzucenia z pracy i utraty środków do życia, wykrycia u siebie nieuleczalnej, śmiertelnej choroby, itd.? Oczywiście z tych sytuacji można się cieszyć pod warunkiem, że takiego właśnie obrotu spraw z jakichś powodów się pragnęło, ale wtedy jest jasne, że przyczyną śmiechu jest nasze subiektywnie postrzegane zadowolenie.
Zjawisko jest zastanawiające również z punktu widzenia ewolucji. Nasza mimika służy głównie do sygnalizowania stanów emocjonalnych innym osobnikom naszego gatunku, co ma ostrzegać np. przed zagrożeniem płynącym ze zjedzenia trującego pożywienia po którym boli brzuch, lub zachęcenia kogoś do naśladowania danego zachowania, co wyraża się pełnym zachęty śmiechem. Krótko mówiąc reakcje fizjologiczne takie jak płacz i śmiech spełniają przede wszystkim informacyjną funkcję, sprowadzającą się do zachęcania lub ostrzegania.
Można więc postawić pytanie: W jaki sposób płacz podczas ślubu, narodzin dziecka, wygranej na loterii, itp. miałby zachęcać do naśladowania tych zachowań? Płacz de facto jest ostrzeżeniem, ale w kilku bardzo szczególnych sytuacjach występuje w roli… zachęcającej. Jak to się dzieje? I dlaczego? Przecież w przeciwieństwie do niego śmiech występuje tylko w jednej roli – zachęcającej; nigdy ostrzegającej.
Zwróćmy uwagę, że gdyby się zastanowić, to o wiele bardziej odpowiednią reakcją na np. odnalezienie dawno zaginionej osoby byłoby skakanie i śmianie się, a wiemy, że często ludzie z dokładnie tego powodu płaczą, jakby się stało coś złego a nie dobrego. Czy to nie dziwne? Ok, wiemy już, że dziwne. Określmy zatem możliwe przyczyny.
1. Psychika ludzka po prostu nie jest symetryczna. Płacz może mieć dwa różne źródła, a jego przeciwieństwo – śmiech – tylko jedno.
2. Psychika jest symetryczna, więc płacz i śmiech muszą mieć taką samą liczbę źródeł, a błąd został popełniony przy ich określaniu.
Osobiście uważam, że przyczyna pierwsza jest niemożliwa. Ludzka psychika składa się z zespołów przeciwstawnych cech (ekstrawersja – introwersja, porywczość – opanowanie, itd.) dlatego mało prawdopodobne jest, aby w tym jednym przypadku symetria została złamana. Poza tym płacz spełniający funkcję zachęcającą do naśladowania danego zachowania jest mało prawdopodobny, tak jak śmiech spełniający funkcję ostrzegawczą. Taki stan rzeczy wprowadzałby zamieszanie. Czasem nie wiemy, dlaczego dana osoba płacze dopóki jej o to nie zapytamy. W przypadku śmiechu nie ma miejsca na pomyłkę.
Poszukajmy zatem. Mamy znów dwie drogi którymi możemy pójść. Jeśli zgodzimy się, że psychika ludzka w tym aspekcie jest symetryczna to musimy:
- albo dodać jeszcze jedno źródło śmiechu,
- albo odjąć jedno źródło płaczu.
Inaczej nie zachowamy symetrii. Czy możemy zatem znaleźć jakieś dodatkowe źródło śmiechu, oprócz szczęścia? Już mówiliśmy o tym, że ciężko sobie w ogóle wyobrazić sytuację, w której ktoś śmieje się z jakiegoś innego powodu niż szczęście. Z cierpienia wynika tylko płacz. Możemy być w zasadzie pewni, że jeśli ktoś doznaje dotkliwego cierpienia (smutku, bólu fizycznego) to na jego twarzy nie pojawi się uśmiech. Nie ma więc jak dodać kolejnego źródła śmiechu.
Zostało już tylko rozpatrzyć przyczyny płaczu, ale będziemy do tego potrzebowali klarownej definicji szczęścia. Ktoś może powiedzieć „o, chłopie, no to w tej chwili możesz zakończyć ten wywód, bo szczęście dla każdego jest czym innym”. Nie do końca. Jest jedna definicja szczęścia z którą zgodzą się wszyscy, bez względu na gusta.
Szczęście to głęboki spokój.
Nie spotkałem osoby, która nie zgodziłaby się przynajmniej w ogromnej części z tą definicją, i nie sądzę, aby ktoś mógł powiedzieć, że jest najbardziej szczęśliwy wtedy kiedy nie jest głęboko spokojny. Nie bez przyczyny używamy podczas kłótni zwrotu „Daj mi święty spokój!!!” lub „Zostaw mnie w spokoju”. Kiedy dążymy do szczęścia, to tak naprawdę dążymy do niezmąconego spokoju, a próby zniszczenia tego spokoju odczuwamy jako nieprzyjemność, szerzej znaną pod pojęciem cierpienia.
Wracając do naszych reakcji fizjologicznych na szczęście i cierpienie, trzeba zauważyć jedną ważną rzecz. Kiedy poobserwujemy ludzi, poobracamy się w różnych środowiskach i staniemy się świadkami wylewania łez z powodu szczęścia, to zauważymy, że ludzie często używają ciekawego określenia na swój stan. Mówią „Jestem poruszona do łez” albo „Jestem wzruszona”. Znamy takie sytuacje i na pewno niejednokrotnie słyszeliśmy to z ust osób które wylewały łzy, twierdząc, że robią to ze szczęścia. Rzecz w tym, że jeszcze przed chwilą przyznaliśmy, że emocjonalne poruszenie burzy spokój. Jeśli zdefiniujemy szczęście jako głęboki spokój, to nie możemy mówić, że głębokie poruszenie jest również szczęściem, ponieważ są to dwa przeciwne stany umysłu. Tak jak ciemność jest brakiem światła, tak spokój jest brakiem ruchu – emocjonalnego ruchu. Skoro wzruszenie nie jest głębokim spokojem, to nie jest też szczęściem.
Można to ująć z punktu widzenia logiki formalnej (jeśli kogoś to interesuje):
Każdy głęboki spokój jest szczęściem
Każde głębokie poruszenie nie jest spokojem
-------------------------------------------------------
Żadne głębokie poruszenie nie jest szczęściem
Jest to poprawny schemat dedukcyjny o formule:
Każde P jest S
Każde W nie jest P
------------------------------
Żadne W nie jest S
Jeśli konkluzja jest prawdziwa – a musi być, na mocy prawdziwości przesłanek i prawdziwości schematu wnioskowania – to ze zdania:
Żadne głębokie poruszenie nie jest szczęściem
Wynika równoważne mu:
Każde głębokie poruszenie jest cierpieniem
Formuła logiczna:
Żadne W nie jest S
-------------------------
Każde W jest nie-S
Zgadza się? Jeśli się zgadza to z niezbitej dedukcji wynika, że źródłem płaczu w chwilach szczęścia jest zatem cierpienie. I to się – wbrew pozorom – zgadza. Zauważmy bowiem, że nie ma żadnych rozbieżności ani sprzeczności w twierdzeniu, że ludzie płaczą z ogólnie pojętego cierpienia. Jest to raczej zrozumiałe.
Dlatego stawiam tezę, że gdy ludzie płaczą ze szczęścia, to tak naprawdę płaczą w wyniku cierpienia, lecz sobie tego nie uświadamiają. Jest to wprawdzie sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, ale nauczyłem się ignorować zdrowy rozsądek jako zbiór nawyków myślowych i subtelnych reakcji emocjonalnych. Wiem - ciężko uwierzyć w to, że gdy ktoś odnajduje po 20 latach swojego zaginionego brata to doświadcza dojmującego cierpienia i zaczyna płakać. Ale czy łatwiej uwierzyć w to, że płacze ze szczęścia? Trudno też uwierzyć, że narodziny dziecka są dla rodziców jakąś traumą, zwłaszcza, że sami mówią, że płaczą bo są szczęśliwi.
Ja twierdzę, że zawsze gdy ludzie mówią, że płaczą ze szczęścia mają na myśli (tylko sobie tego nie uświadamiają), że są głęboko poruszeni. Niektórzy sami przyznają, że tak jest, ale z tego wynika, że nie są spokojni, czyli jednak nieszczęśliwi. Gdyby mieli być szczęśliwi, doświadczaliby głębokiego spokoju, a nie głębokiego poruszenia.
Ok, na koniec ktoś mógłby powiedzieć: "A co jeśli zarówno głębokie poruszenie jak i głęboki spokój są w takim samym stopniu szczęściem?"
Odpowiem: niemożliwe, ponieważ zawsze jesteśmy albo w stanie jakiegoś spokoju albo poruszenia, a to by oznaczało, że wszyscy jesteśmy na okrągło szczęśliwi, a przecież tak nie jest.
Pozdrawiam.