Hej wam
Mam 20 lat. Kilka miesięcy temu poznałem fajną dziewczynę. Właściwie to znałem już ją jakieś 1,5 roku, bo studiujemy ten sam kierunek, ale w sumie to rozmawialiśmy ze sobą raz na kilka tygodni, przy jakiejś okazji, a tak to po prostu od czasu do czasu uśmiechnęliśmy się do siebie. No ale jakoś od listopada 2015 roku zaczęliśmy ze sobą pisać, z dnia na dzień coraz częściej, aż w końcu codziennie. To jest bardzo poukładana dziewczyna, miła, ładna, wychowana, mądra i bardzo wrażliwa. W styczniu zaczęła mi się podobać i też jakoś w tym okresie zaczęła mi bardzo ufać. Mówiła mi czasem o swoich problemach, ja jej pomagałem i stwierdziła, że daję jej takie wsparcie, że mogłaby nim obdarować pół świata. Nazwała mnie swoim aniołem. Mówi, że pisałem do niej akurat wtedy gdy miała słaby humor i zawsze ją pocieszałem, co było niezwykłe. Niestety był/jest jeden problem. Dziewczyna ta od 6 miesięcy ma chłopaka. Pewnego dnia jednak, również w styczniu pierwszy raz wyżaliła mi się, że nie bardzo układa jej się w związku. Twierdziła, że jej znajomość z chłopakiem coraz negatywniej na nią wpływa, że się nie rozumieją. Często była/ jest smutna, zapłakana z tego powodu. Ona jest bardzo delikatna i on to wie, a mimo to rani ją słowami, czynami - powiedziała. Mimo wszystko uważa go za dobrego człowieka. Gdy spytała mnie o radę, powiedziałem, że powinna spojrzeć w przyszłość i zastanowić się jak to będzie wyglądać i czy chce tego. Odpisała, że nie może się łudzić, że będzie lepiej, nadejdą nowe problemy. Gdy spytałem się wprost czy jest szczęśliwa w związku, nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić...
No i właśnie to, że nie układa jej się z chłopakiem dało mi zielone światło, że mogę liczyć na coś więcej. Od pewnego momentu w naszych rozmowach zacząłem dostrzegać coraz więcej aluzji, jakoby oczekiwała ode mnie czegoś więcej. Pewnego dnia widziałem ją na uczelni z chłopakiem jak ją przytulał, trochę mnie to zdołowało, ale jakoś minął ten dzień, nastał wieczór, ona znów napisała. Wykryła w rozmowie, że coś u mnie nie tak, spytała o co chodzi. Naciskała, naciskała, aż w końcu powiedziałem, że chyba się domyśla. Miałem nadzieję, że ona czuje do mnie to co ja do niej, ale po tym jak napisała "Narobiłam Ci tylko problemow tak? Teraz przeze mnie bedziesz smutny, nie wybaczę sobie tego", wiedziałem co się święci. Nie powiedziała mi w sumie wprost co czuje, (napisała "czuję taką wyjątkową więź" , "poznawałam wielu chłopaków, ale Ty się od nich bardzo różnisz, poczułam w Tobie wyjątkowe wsparcie"), ale mi to wygląda na "friendzone". Pisaliśmy i pisaliśmy, mi było smutno, ale jej chyba jeszcze bardziej, z powodu mojego smutku. Próbowałem udawać, że nic się nie stało, że jakoś mocno nie wpłynęło to na mnie, ale nie dałem przekonać jej, że to nie jej wina.
Minęły 3 dni. Przez pierwsze dwa byłem ogromnie zdołowany, za trzecim było już dużo lepiej. Mimo, że dostałem nieoficjalnego kosza, to jeszcze coś powoduje, że mam optymistyczne myśli i jakiś cień nadziei, że z nią będę. Postanowiłem, że będę przy niej mimo wszystko, będę ją wspierał i będę cierpliwie czekał.
Jak myślicie. Mam szansę wyjść z "friendzone" ? Jest szansa, że ona nagle poczuje coś więcej? Skąd w ogóle bierze się to uczucie?
I czy to, że ona już wie co ja do niej czuję, wie, że mi na niej zależy, daje mi jakieś większa szanse, czy raczej je niweluje ?
Mam 20 lat. Kilka miesięcy temu poznałem fajną dziewczynę. Właściwie to znałem już ją jakieś 1,5 roku, bo studiujemy ten sam kierunek, ale w sumie to rozmawialiśmy ze sobą raz na kilka tygodni, przy jakiejś okazji, a tak to po prostu od czasu do czasu uśmiechnęliśmy się do siebie. No ale jakoś od listopada 2015 roku zaczęliśmy ze sobą pisać, z dnia na dzień coraz częściej, aż w końcu codziennie. To jest bardzo poukładana dziewczyna, miła, ładna, wychowana, mądra i bardzo wrażliwa. W styczniu zaczęła mi się podobać i też jakoś w tym okresie zaczęła mi bardzo ufać. Mówiła mi czasem o swoich problemach, ja jej pomagałem i stwierdziła, że daję jej takie wsparcie, że mogłaby nim obdarować pół świata. Nazwała mnie swoim aniołem. Mówi, że pisałem do niej akurat wtedy gdy miała słaby humor i zawsze ją pocieszałem, co było niezwykłe. Niestety był/jest jeden problem. Dziewczyna ta od 6 miesięcy ma chłopaka. Pewnego dnia jednak, również w styczniu pierwszy raz wyżaliła mi się, że nie bardzo układa jej się w związku. Twierdziła, że jej znajomość z chłopakiem coraz negatywniej na nią wpływa, że się nie rozumieją. Często była/ jest smutna, zapłakana z tego powodu. Ona jest bardzo delikatna i on to wie, a mimo to rani ją słowami, czynami - powiedziała. Mimo wszystko uważa go za dobrego człowieka. Gdy spytała mnie o radę, powiedziałem, że powinna spojrzeć w przyszłość i zastanowić się jak to będzie wyglądać i czy chce tego. Odpisała, że nie może się łudzić, że będzie lepiej, nadejdą nowe problemy. Gdy spytałem się wprost czy jest szczęśliwa w związku, nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić...
No i właśnie to, że nie układa jej się z chłopakiem dało mi zielone światło, że mogę liczyć na coś więcej. Od pewnego momentu w naszych rozmowach zacząłem dostrzegać coraz więcej aluzji, jakoby oczekiwała ode mnie czegoś więcej. Pewnego dnia widziałem ją na uczelni z chłopakiem jak ją przytulał, trochę mnie to zdołowało, ale jakoś minął ten dzień, nastał wieczór, ona znów napisała. Wykryła w rozmowie, że coś u mnie nie tak, spytała o co chodzi. Naciskała, naciskała, aż w końcu powiedziałem, że chyba się domyśla. Miałem nadzieję, że ona czuje do mnie to co ja do niej, ale po tym jak napisała "Narobiłam Ci tylko problemow tak? Teraz przeze mnie bedziesz smutny, nie wybaczę sobie tego", wiedziałem co się święci. Nie powiedziała mi w sumie wprost co czuje, (napisała "czuję taką wyjątkową więź" , "poznawałam wielu chłopaków, ale Ty się od nich bardzo różnisz, poczułam w Tobie wyjątkowe wsparcie"), ale mi to wygląda na "friendzone". Pisaliśmy i pisaliśmy, mi było smutno, ale jej chyba jeszcze bardziej, z powodu mojego smutku. Próbowałem udawać, że nic się nie stało, że jakoś mocno nie wpłynęło to na mnie, ale nie dałem przekonać jej, że to nie jej wina.
Minęły 3 dni. Przez pierwsze dwa byłem ogromnie zdołowany, za trzecim było już dużo lepiej. Mimo, że dostałem nieoficjalnego kosza, to jeszcze coś powoduje, że mam optymistyczne myśli i jakiś cień nadziei, że z nią będę. Postanowiłem, że będę przy niej mimo wszystko, będę ją wspierał i będę cierpliwie czekał.
Jak myślicie. Mam szansę wyjść z "friendzone" ? Jest szansa, że ona nagle poczuje coś więcej? Skąd w ogóle bierze się to uczucie?
I czy to, że ona już wie co ja do niej czuję, wie, że mi na niej zależy, daje mi jakieś większa szanse, czy raczej je niweluje ?