Hej wszystkim.
Postanowilam tu napisac, moze nikt nie bedzie mi chcial pomoc, moze sie nie da, ale moze chociaz ktos podniesie na duchu... Proszę...
Nie wiem jak zacząc... Żyłam w roznych warunkach, wychowalam sie w biedzie, heh, do 10 roku zycia w naszym domu nie bylo nawet lazienki, mieszkalismy w czworke w jednym pokoju. Ale pozniej wszystko sie ladnie poukladalo, teraz mamy z rodzina fajny dom. I moze sie troche w nim rozpiescilam, nie wiem, przyzwyczailam sie w nim bardzo do tego, ze zawsze ktos jest, do wspolnego picia kawy z rodzicami, do przestrzeni, tego, ze mozna wyjsc na dwor, albo odwiedzic sasiadow. Ale obecnie jestem na studiach, wynajmuje jeden malutki pokoik w mieszkaniu, on jest tak niewielki, ze jak sie rozlozy lozko, to zostaje miejsce tylko na stopy, zeby stanąć. Czuje sie tu niesamowicie samotna i przytloczona, na poczatku (w pazdzierniku) dawalam sobie jakos rade, ale jest coraz gorzej, z dnia na dzien. Do mojego pokoju wchodzi sie z kuchni, mam tylko takie cieniutkie harmonijkowe, przeszklone drzwi, budzi mnie kazde zapalenie swiatla, czy nawet mycie szklanki przez innych lokatorow. Nie potrafie sie tu wyspac, jestem caly czas rozdrazniona i zmeczona. Na dodatek jest straszny przeciag i nie ma miesiaca, zebym nie byla chora. Odkad tu mieszkam, bardzo czesto mam bole kregoslupa, barku i miesni. Bardzo schudlam, choc juz wczesniej bylam szczupla, ale ja kompletnie nie mam ochoty tu jesc. Jem tylko jesli ktos jest ze mna, albo czasem na miescie. Spedzam tu bardzo duzo czasu, bo mam wiele nauki i w sumie caly czas siedzie w jednym miejscu, bo nie ma tu zbyt wielu mozliwosci...
Jakos mi sie tu zylo, nie bylo mi latwo, ale tez nie bylo zadnej tragedii, bo wierzylam, ze to tylko przejsciowe.
I dwa tygodnie temu postanowilam tu zostac i w przyszlym roku, po namowach rodzicow. Teraz, jak wiem, ze stad nie uciekne, zupelnie sie zalamalam.
Od tego czasu placze codziennie, mam jakies napady leku, agresji, zlosci... Wszystko mnie denerwuje, jak tylko moj chlopak wychodzi ode mnie, zaczynam plakac i nie moge przestac. Patrze sie w jeden punkt i nic mi sie nie chce. Przyniesienie sobie chocby solniczki z kuchni stalo sie dla mnie wyzwaniem. Zaczynam czuc, ze wszystko mnie przerasta i nie potrafie sobie z tym poradzic. To moze nawet nie chodzi o to, ze nie chce TU byc. Ja tu nie chce byc SAMA. Jak tylko zostaje sama, mam wrazenie, ze zwariuje. Nie wiem co sie ze mna dzieje i jak sobie pomoc
Postanowilam tu napisac, moze nikt nie bedzie mi chcial pomoc, moze sie nie da, ale moze chociaz ktos podniesie na duchu... Proszę...
Nie wiem jak zacząc... Żyłam w roznych warunkach, wychowalam sie w biedzie, heh, do 10 roku zycia w naszym domu nie bylo nawet lazienki, mieszkalismy w czworke w jednym pokoju. Ale pozniej wszystko sie ladnie poukladalo, teraz mamy z rodzina fajny dom. I moze sie troche w nim rozpiescilam, nie wiem, przyzwyczailam sie w nim bardzo do tego, ze zawsze ktos jest, do wspolnego picia kawy z rodzicami, do przestrzeni, tego, ze mozna wyjsc na dwor, albo odwiedzic sasiadow. Ale obecnie jestem na studiach, wynajmuje jeden malutki pokoik w mieszkaniu, on jest tak niewielki, ze jak sie rozlozy lozko, to zostaje miejsce tylko na stopy, zeby stanąć. Czuje sie tu niesamowicie samotna i przytloczona, na poczatku (w pazdzierniku) dawalam sobie jakos rade, ale jest coraz gorzej, z dnia na dzien. Do mojego pokoju wchodzi sie z kuchni, mam tylko takie cieniutkie harmonijkowe, przeszklone drzwi, budzi mnie kazde zapalenie swiatla, czy nawet mycie szklanki przez innych lokatorow. Nie potrafie sie tu wyspac, jestem caly czas rozdrazniona i zmeczona. Na dodatek jest straszny przeciag i nie ma miesiaca, zebym nie byla chora. Odkad tu mieszkam, bardzo czesto mam bole kregoslupa, barku i miesni. Bardzo schudlam, choc juz wczesniej bylam szczupla, ale ja kompletnie nie mam ochoty tu jesc. Jem tylko jesli ktos jest ze mna, albo czasem na miescie. Spedzam tu bardzo duzo czasu, bo mam wiele nauki i w sumie caly czas siedzie w jednym miejscu, bo nie ma tu zbyt wielu mozliwosci...
Jakos mi sie tu zylo, nie bylo mi latwo, ale tez nie bylo zadnej tragedii, bo wierzylam, ze to tylko przejsciowe.
I dwa tygodnie temu postanowilam tu zostac i w przyszlym roku, po namowach rodzicow. Teraz, jak wiem, ze stad nie uciekne, zupelnie sie zalamalam.
Od tego czasu placze codziennie, mam jakies napady leku, agresji, zlosci... Wszystko mnie denerwuje, jak tylko moj chlopak wychodzi ode mnie, zaczynam plakac i nie moge przestac. Patrze sie w jeden punkt i nic mi sie nie chce. Przyniesienie sobie chocby solniczki z kuchni stalo sie dla mnie wyzwaniem. Zaczynam czuc, ze wszystko mnie przerasta i nie potrafie sobie z tym poradzic. To moze nawet nie chodzi o to, ze nie chce TU byc. Ja tu nie chce byc SAMA. Jak tylko zostaje sama, mam wrazenie, ze zwariuje. Nie wiem co sie ze mna dzieje i jak sobie pomoc