Ok, jazda!
Dzień 1.
Transport na festiwal był dość skomplikowany, bo te "rockowe" autobusy nie jeździły po całym Podkarpaciu. Zrobiłem z moją paczką trasę: Tarnobrzeg - Rzeszów - Cieszanów w ponad 5 godzin.
Kiedy dojechaliśmy, okazało się, że to bardzo duża wieś, nie miasto (mały komisariat policji, kościółek, kilka sklepów i ryneczek z fontanną). Droga z przystanku na teren imprezy trwała jakieś
5 minut, bo zapierniczaliśmy z coraz większym entuzjazmem. Baza wszystkich Cieszanowców mieściła się obok szkoły (zbyt fajnej, jak na taką pipidówę: kort tenisowy, boisko do nogi, wielkie boisko do nogi, mały amfiteatr, dużo trawy i ładny budynek sql). Zjawiło się kilka tysięcy ludzi, panował miły ścisk (w sumie nie byłoby problemu, gdyby ludzie rozbijali namioty z głową).
Parking pomieścił znaczną ilość samochodów, ale wszystkie boczne uliczki i tak były obstawione. Widziałem dzikie pole namiotowe!
Odebranie biletów i opasek - przepustek nie trwało dużo - plus dla organizatorów.
Z racji tego, że przyjechaliśmy dużo po 17, impreza na dużej scenie już trwała. Z powodu kontuzji lidera De Press, zespół się nie zjawił. Zamiast nich przybył Odział Zamknięty (obie formacje grały w mojej mieścince i zdecydowanie lepiej wypadł De Press). Tak samo było w Cieszanowie. Smęt za smętem, grali dość przeciętnie.
Następnie przybył Jelonek ze swym składem... Od tego momentu zaczęła się prawdziwa zadyma. Zespół powitały wiwaty, wrzaski i oklaski.
Pan Michał prawie "sterował" nami za pomocą tych swoich magicznych skrzypiec. Robiliśmy "Ścianę Śmierci", "Węża" i jeszcze jakieś tam zabójcze pierdoły.
Wyszło naprawdę pozytywnie.
Potem wbił Myslovitz i... zawiodłem się nieco, bo nie nawiązali z tłumem takiej "więzi", jak Jelonek.
Tak jakby olewali wszystkich (prawdziwych fanów, podpitych chuliganów) i grali jak najszybciej. W dodatku zapuścili takiego ambiet'a podczas rozstawiania sprzętu, że opadłem kompletnie z sił.