Brak znajomych,brak chęci do życia i czegokolwiek...

B

Blancos

Guest
Z serii: "Blancosa długaśne posty":

Uwaga, najlepsza rada na świecie od rodziców : opanuj sie i nie rozzalaj nad sobą, a tak wogóle to za dużo wymagasz i nie zawracaj głowy problemami, bo nie chce o nich słyszeć.
To nie jest do końca dobra rada. O ile rozżalanie się nad sobą i rozwlekanie pewnych problemów nie jest dobre, i faktycznie powinnaś się trochę opanować, to nie powinno być to rozwiązanie problemu, ale środek służący umożliwienie wypracowania takiego rozwiązania. Innymi słowy - powinnaś się uspokoić i opanować, ale po to, aby przemyśleć sobie sprawę na spokojnie i poszukać jakiegoś racjonalnego wyjścia.

Niby coś tam potrafię porozmawiać, ale muszę długo myśleć zanim coś odpowiem i wstydzę sie odezwać. Nie wiem co sądze na wszystkie tamaty, jakie istnieją, dlatego myślę, co sądzę i wtedy kiedy chcę to powiedzieć, okazuje sie to już trochę od rzeczy, bo inni powiedzieli mnóstwo i temat sie zmienil. Nie leje sie za mnie potok słów, jak powinno być.
Wydaje mi się, że Twój problem polega na tym, że wstydzisz się tego, kim jesteś i starasz się za wszelką cenę dopasować do innych. Jest to dla Ciebie trudne i potrzebujesz czasu, aby się dostosować, co sprawia, że w czasie, w którym Ty analizujesz jak powinnaś się zachować i co powiedzieć, inni już zmieniają temat i zostajesz w tyle. Najlepiej byłoby, gdybyś obracała się w kręgu ludzi, którzy akceptowaliby to, kim jesteś i wśród których sama też mogłabyś kreować tematy rozmowy.

Nie chodzę na imprezy, bo nie lubię.
To absolutnie nic złego.

Boje sie, ze powiem coś, za co inni przestaną mnie lubić.
I to jest właśnie problem. Boisz się, że inni przestaną Cię lubić jak będziesz po prostu sobą i uciekasz w bycie kimś, kim zwyczajnie nie jesteś, co najzwyczajniej w świecie Ci nie wychodzi.

Moze miało to związek z tym, że wygrałam konkurs kuratoryjny i nie musiałam pisać testu szóstoklasisty, a wszyscy sie do niego uczyli i nie miałam wtedy o czym rozmawiać.
Bardzo prawdopodobne. Jeżeli uczysz się dobrze to zapewne w oczach innych uczniów uchodzisz za "kujonicę", co sprawia, że nie jesteś zbyt interesująca towarzysko.

Wogóle myślę, że to moje przygnębienie prawie na stałe nie jest fajne. Często czuję sie do niczego, albo że zrobiłam albo powiedziałam coś nie tak. Że jestem głupia i nieudana, bo nie umiem mieć satysfakcjonujących relacji z innymi ludźmi ani nawiązywać kontaktu z każdym dookoła ani nawet znaleźć jakiegoś zajęcia, które bym polubiła.
Nie jesteś głupia i nieudana, bo nie trafiłaś na ludzi, z którymi złapałabyś dobry kontakt. Jedyna rada, jaką tutaj można dać to to, abyś po prostu próbowała za wszelką cenę poznawać nowe osoby, czy to na żywo, czy nawet jak sie wstydzisz to przez internet. Musisz postarać się zidentyfikować rzeczy, które lubisz i przestać się ich wstydzić. Sama mówisz, że lubisz sobie pisać - zawsze coś. Może poszukasz sobie jakiegoś kółka zainteresowań w liceum, gdzie będzie możliwość skupienia się na dziełach uczniów, albo też zarejestruj się na jakimś forum o takiej tematyce, albo też po prostu pisz bloga. Rozwijaj to i nie wstydź się tego, co robisz. To nic złego, że sobie piszesz - nawet jeżeli nie masz wielkiego talentu to zawsze możesz napisać coś, co dla kogoś będzie ciekawe:) Poza tym, liczy się to, abyś miała z tego satysfakcję:)

Idąc dalej - rób wszystko, co możesz, aby nie być smętna - staraj się walczyć z notorycznym przygnębieniem, odszukaj swoje poczucie humoru (swoje - takie, które Ciebie bawi, a nie takie, które jest popularne), jak piszesz to próbuj nie pisać smętnych, smutnych limeryków albo opowiadań. Ot, postaw sobie od czasu do czasu za cel - dzisiaj napiszę coś wesołego. Ludzie z reguły nie lubią smutnych ludzi, dlatego też dążenie do tego, aby być zabawną (w swoim stylu), pogodną, wesołą i śmiejącą się także z siebie na pewno zadziała na plus. Nie bądź też zawsze poważna - tego też nie lubią młodzi ludzie. Nie bój się - wygłupienie się od czasu do czasu jest w porządku, nawet jak się ludzie z Ciebie pośmieją to szybko o tym zapomną. Pewnie w głowie masz takie wrażenie, że jak zrobisz coś głupiego i ludzie będą się z Ciebie śmiać, albo się z Tobą nie zgodzą, albo nawet wyda im się to dziwne to to zostanie na długi czas. Bzdura. Jeżeli nie będzie to coś naprawdę wielkiego i poważnego to ludzie szybko zapomną o sednie sprawy, a przy Tobie pozostanie opinia osoby wesołej i zabawnej. Jeżeli natomiast zawsze będziesz stonowana i będziesz unikać wszelkiego ryzyka to będziesz się wydawać nijaka i odległa.

Wracając do zainteresowań - po prostu próbuj. Nie lubisz dyskotek? Ok. Ale może polubisz taniec klasyczny? Spróbuj zapisać się na jakiś kurs tańca. Jeżeli to odpada to może jakieś inne rzeczy - np. zajęcia malarskie, rzeźbiarskie, jazda konna, wolontariat - cokolwiek. Po prostu próbuj, a jak coś CI się spodoba to staraj się to rozwijać, nie przejmując się, co powiedzą inni. Twoje zainteresowania i zajęcia mają być przyjemne dla Ciebie. Jeżeli uda znaleźć Ci się znaleźć jakieś pasje i przełamać strach o tym, aby o nich mówić, spora szansa, że albo przy okazji ich rozwijania, albo później poznasz ludzi, którzy lubią to, co Ty i automatycznie będziecie mieli temat do rozmowy:) A możliwości masz dużo - sztuka, gra na instrumentach, różne sprawy informatyczne, sporty -> do wyboru, do koloru. Musisz tylko próbować:) Na pewno znajdzie się coś, co polubisz.

Oprócz pisania do szuflady, ale rodzice sie wściekają jak sie dowiadują o tym, że "sobie pisałam", bo mają mnie za polonistyczne antytalencie (w rzeczywistości może Hemingway ze mnie nie jest, ale piszę znośnie i mam dobre oceny z polskiego).
A ja bym bardzo chętnie coś Twojego przeczytał. Sam też lubię pisać - swego czasu napisałem dramat romantyczny, kiedyś też pisałem powieść. Może też jestem polonistycznym antytalenciem, ale wiesz co? Chrzanić to! Ja tam lubię sobie od czasu do czasu coś napisać, albo wysmarować bardzo długiego posta na tym forum z nadzieją, że może komuś pomogę. Dla wielu ludzi może wydawać się to głupie i śmieszne, a efekty mojego czasu po prostu puste i nijakie, ale mi to sprawia przyjemność i tylko to się liczy:) Nie przejmuj się tym, co mówią rodzice - lubisz pisać do szuflady, pisz śmiało. A jak się odważysz to przepisz coś na komputerze i podeślij do mnie przez wiadomość prywatną:)

Wogóle nie chcą słyszeć, co mam do powiedzenia, bo to nie jest to, co by chcieli.
To trochę przykre. Nie daj się sprowadzić do roli osoby bezwartośćiowej, głupiej i niechcianej. Nie warto. Masz pełne prawo mieć własne zdanie i mówić to, co chcesz powiedzieć. Następnym razem, gdy rodzice zaczną Cię tłamsić to powiedz im wprost, że oni też nie są takimi rodzicami, jakich byś chciała, bo nie pozwalają Ci być tym, kim Ty chcesz być i cały czas próbują nakładać na Ciebie jakąś maskę, tak jakby się Ciebie wstydzili. Walcz o siebie, dziewczyno.

Z miesiąc temu tematem mojego rozżalenia było to, że jestem kobietą i urodziłam się tylko po to, żeby umrzeć podczas porodu (Mojej mamie mało sie to nie zdarzyło), asystować mężowi w sukcesach zawodowych albo niańczyć dzieci i dbać o dom.
Nie, moja droga, urodziłaś się po to, aby żyć. Nie będę Ci wciskał kitu, że zmienisz świat i w ogóle możesz wszytko, jeżeli tylko się postarasz, bo to brednie. Niemniej, jeżeli trochę się przyłożysz to możesz powalczyć o to, aby coś z tego życia jednak mieć i... aby być dla pewnej grupy ludzi naprawdę ważna. Człowiek nabiera bowiem znaczenia i sensu przez innych ludzi, sam z siebie i dla siebie zazwyczaj jest nikim.

Mówisz, że urodziłaś się po to, aby asystować mężowi w sukcesach zawodowych... A jeśli tak to co? Może będziesz miała niesamowicie kochanego i dobrego męża, który będzie osiągał te sukcesy także dzięki Tobie, bo będzie wiedział, że ma w domu kochaną, dobrą żonę, która go wspiera, wierzy w niego i pomaga mu jak tylko może? Może dla tego osiągającego sukcesy męża Twoje dobro i radość będą motorem napędowym do tego, aby się starać? A może to Ty będziesz dla tego człowieka najważniejszym elementem układanki, jaką jest życie? Zastanów się, czy to naprawdę takie złe - owszem, sama może nie osiągniesz nic wielkiego (a może tak - kto to wie), ale będziesz dla kogoś ważna i potrzebna. Dasz komuś życie, etc. W dzisiejszym świecie taka rola kobiety nie jest do końca pożądana, ale pomyśl sobie, czy na pewno jest taka znowu straszna? Oczywiście, jeżeli trafi CI się, że zostaniesz w niej postawiona to staraj się też rozwijać siebie, mieć jakieś swoje pasje i osobowość, ale nie zapominaj, że nawet będąc tylko "tą, która asystuje mężowi" także możesz być ważna, doceniania i potrzebna. A na tym, zdaje się, Ci zależy.

Nie poddawaj się tak na starcie i nie wbijaj sobie do głowy, że jakkolwiek by się Twoje życie nie potoczyło to Ty będziesz albo kulą u nogi, albo służbą, albo tylko asystentką. To bzdura. Owszem, możesz tak skończyć, ale to, co napisałem powyżej miało dać Ci do zrozumienia, że czasami nawet pozornie będąc w czyimś cieniu, można być naprawdę ważnym.

Zawsze coś takiego jest, więc wnioskuję, że nie w problemie problem, tylko we mnie. I następny wniosek: tak, to moja wina, jestem do niczego.
Nie, to wina Twojego strachu i braku wiary w siebie. Jesteś czarnowidzką, z góry zakładasz najgorsze, boisz się ryzykować. Tak nie można żyć. Czasami trzeba postawić wszystko na jedną kartę, odważyć się i iść na całość. Czasami trzeba nawet tak buńczucie stwierdzić: "mogę wszystko", albo złapać taką pozytywną złość pt. "zrobię to, albo zginę (oczywiście nie dosłownie) próbując". Będąc taką małą, schowaną dziewczynką, która boi się odezwać nigdzie nie dojdziesz - to prawda. I to jest ten problem, który wynika tylko z tego, że boisz się go zmienić. Nie wiesz nawet, czy gdybyś stwierdziła "pierniczę, idę na całość" ludzie by przestali Cię lubić, nie wiesz, czy byłoby gorzej, bo, jak mniemam, za bardzo nie spróbowałaś.

Może warto, zamiast myśleć o śmierci, podejść do tego tak - jest do d...py, trzeba coś z tym zrobić, a że nie mam nic do stracenia to pierniczę, daję z siebie wszystko i przestaję się bać. Bo tak szczerze... Co takiego masz w swoim zyciu teraz, czego boisz się stracić?

Jak już pisałam, rodzice nie chcą słyszeć tych bzdur (bo moje problemy i potrzeby są nieważne i nic nie warte) a moja przyjaciółka nie umie słuchać (ale oprócz tego jest ok).
Ja tam przeczytałem dokładnie wszyściutko, wypowiedziałem się tak jak umiałem najlepiej i powiem Ci jedno - te problemy nie są nieważne, nie są nic nie warte i nie są głupie. To są poważne problemy, z którymi trzeba walczyć i nie możesz ich lekceważyć, albo uznawać za bzdury. Im dłużej będziesz to robić, tym bardziej będziesz zapędzać się w kozi róg i tym trudniej będzie Ci kiedyś z tego wyjść.

Przykro mi to mówić, ale Twoi rodzice są do bani. Może spróbuj kiedyś im się postawić - powiedzieć wprost, że nie jesteś taką córką, jaką by chcieli, ale masz swoje problemy, nie radzisz sobie z nimi i potrzebujesz ich pomocy, nawet jeżeli uważają, że to bzdury.

Co zaś do tej wypowiedzi - nie wywarła na mnie negatywnych emocji, także spokojnie:)
 

Meggi-L

Nowicjusz
Dołączył
13 Sierpień 2012
Posty
16
Punkty reakcji
0
Wielkie dzięki :) . Czasem osoba spoza sytuacji widzi wyraźniej (tak jak w tym przypadku). Nie wiem co jeszcze napisac...
 

Tiwaz

Nowicjusz
Dołączył
11 Marzec 2007
Posty
650
Punkty reakcji
4
Wiek
34
Miasto
Kielce
W szkole kontakty z ludźmi mam lipne,w klasie czasem ze mnie żartują-nie mowie ze jestem jakimś pośmiewiskiem bo są tacy z których bardziej sie nabijają,ale jednak już psychika mi siada.Mam kilku kumpli w klasie takich dosyć spoko z którymi gdy rozmawiam to wszystko jest OK,ale kiedy rozmawiam z resztą czyli "elitą" klasową(chyba wszyscy ich lubią) -sorry ja z nimi nie rozmawiam bo nigdy nie wiem co powiedzieć,dostaje takiej...blokady,zaczyna mi sie wtedy robic gorąco i zatyka mnie...moze to dlatego ze są lepsi odemnie ...czasem przechodzi mi ten dół i czuje sie taki silny,taki mocny ale po chwili ta moc znika i znow jestem taką ciapą...w sumie to nawet nie wiem po co tu pisać...moze sie troche wyzalilem i znów na chwile bede czuł sie lepiej,ale mniejsza o to...jak komuś to chciało sie czytać to dzięki za wytrwałość,jak komuś bedzie sie chciało coś napisac,nawet nawrzucać na takiego idiote jak ja to prosze bardzo,chociaz chwilowo ktoś zwróci na mnie uwagę.

Zwróć się do Boga. W wielu przypadkach tylko On może pomóc. Dla Niego bowiem nie ma nic niemożliwego. Mówie to bo nawet ze znajomamy to nie taka prosta sprawa. Tak naprawdę dużo w tym udawania, sztuczności, nie mówie że zawsze ale często. A Pan Bóg jest wierny swoim obietnicom.
 
B

Blancos

Guest
W wielu przypadkach tylko On może pomóc.
Tu akurat muszę zaprotestować. Niech jeszcze doda do tego swojego obrazu w oczach rówieśników "pobożna" bez zmieniania czegokolwiek w sobie to już w ogóle nic dobrego z tego nie wyjdzie. Tu ona musi przede wszystkim zrobić coś ze sobą, a nie z Bogiem. Jeżeli wiara pomoże jej ze smutkiem albo zagrzeje do walki o siebie to jasne, nie mam nic przeciwko, ale jeżeli ona stwierdzi: "zawierzę Bogu, nie będę nic robić i Bóg wszystko rozwiąże" to będzie to czystej wody głupota.
 
R

rddk

Guest
Meggi nie będę się odnosił do całego Twojego postu, bo on już świetnie został zanalizowany przez Blancosa.
Ze swojej strony chciałbym tylko dodać, że właśnie masz szansę coś zmienić. Nie obawiaj się nowej klasy w liceum. Tutaj masz właśnie pole do popisu. Kiedyś przeczytałem, że zmiana szkoły czy klasy to świetna okazja do nawiązania znajomości i pokazania siebie z innej strony. Poznasz pewnie z 30 osób, od Ciebie zależy jak Cię będą postrzegać przez najbliższe 3 lata. Postaraj się jako pierwsza wyciągnąć rękę, zagadać, jak najszybciej nawiąż nowe znajomości, na pewno się zwróci i to z nawiązką.
Ale pamiętaj by być również sobą, nie ma sensu udawać, bo na dłuższą metę, nikt tego nie wytrzyma. Aaa i bądź silna, w LO, w nowej klasie najgorszy jest pierwszy tyg. Możliwe, że spojrzysz na klasę i pomyślisz "Skąd oni się wzięli ?!", po pewnym czasie poznasz kogoś bliżej.

Piszę na podstawie własnych doświadczeń, jako  nieśmiały chłopak z typowego blokowiska, wyrwałem się i poszedłem do bardzo dobrego liceum, nie znając zupełnie nikogo. Na początku sądziłem, że to był mój najgorszy wybór, ale później wszystko się ułożyło. Zobaczysz z Tobą też tak będzie, powodzenia, Pozdrawiam.
 

Tiwaz

Nowicjusz
Dołączył
11 Marzec 2007
Posty
650
Punkty reakcji
4
Wiek
34
Miasto
Kielce
Tu akurat muszę zaprotestować. Niech jeszcze doda do tego swojego obrazu w oczach rówieśników "pobożna" bez zmieniania czegokolwiek w sobie to już w ogóle nic dobrego z tego nie wyjdzie. Tu ona musi przede wszystkim zrobić coś ze sobą, a nie z Bogiem. Jeżeli wiara pomoże jej ze smutkiem albo zagrzeje do walki o siebie to jasne, nie mam nic przeciwko, ale jeżeli ona stwierdzi: "zawierzę Bogu, nie będę nic robić i Bóg wszystko rozwiąże" to będzie to czystej wody głupota.

Chłopie nie mam wsparcia w rodzinie a dookoła widzę to zakłamanie, sztuczność, egoizm wród ludzi tylko Bóg, modlitwa, Euchatystia, Spowiedź Święta mi pomaga. A co mnie obchodzi to co myślą inni?
Jesteśmy tym pokoleniem straconym które nie poznało Boga. Ja miałem to szczęście że trafiłem na religijne gazetki u babci jak np Przymierze z Maryją, kupowałem potem sam religijne książki, czytałem żywoty świętych. To o połowie tych rzeczy nawet kapłani nie mówią albo i nie wiedzą. Dookoła grzech, zepsucie nie widać tego, to jak ma Bóg błogosławić nam? I właśnie czytam jakie są owoce tego wszystkiego, wystarczy poczytać to forum, jak żadko tu pada odniesienie do Boga. Tak chorym jesteśmy pokoleniem a psychologowie, psychiatrzy a co oni mogą? Co może mi pomóc jakaś gadka z drugą osobą, jak wielu ludzi ma ze soba problemu, czuje sie ze sobą źle, nachodzą je myśli że są beznadziejni do niczego. To nie choroba to sprawia tylko grzech w którym żyjemy, w którym się nurzamy. Dlatego cały czas mówie każdemu szczery powrót do Boga może pomóc.
 
B

Blancos

Guest
A Ty dalej swoje. Jesteś po prostu niereformowalny - nie ma sensu z Tobą dyskutować.

W przeciwieństwie do Ciebie ja nie uważam, że Bóg jest rozwiązaniem jakiegokolwiek problemu. W mojej ocenie Bóg to jedna wielka bajka, za którą nic nie stoi, ale to akurat tutaj nie ma znaczenia. Ważne jest to, że jeżeli chce się coś zmienić w swoim życiu to trzeba coś robic samemu, a nie liczyć na to, że jakaś nadprzyrodzona istota zrobi to za Ciebie. Wiara może być niezłym motorem napędowym, źródłem spokoju ducha czy pocieszycielem, ale sama z siebie nic nie rozwiąże, choć - fakt - jak ktoś wierzy i przez to czuje się lepiej to łatwiej mu będzie działać.

I ja po stokroć wolę psychiatrów i psychologów, i nie czuję się straconym pokoleniem, ponieważ nie znam Boga, także mów za siebie.
 
Do góry