E
Elen
Guest
Fajny wywiad. "Pacjentki Krzysztofa Gojdzia chcą ponoć wyglądać jak Victoria Beckham, a z polskich gwiazd - jak Agata Młynarska. Jednak dobry specjalista medycyny estetycznej, według niego, nie wykonuje takich zleceń. Gojdź, ulubieniec polskich celebrytów, każdego traktuje indywidualnie. Dawkuje też zabiegi, tak żeby bywające u niego kobiety nie zamieniły się w "glonojady". Natomiast wampirzy lifting poleca im gorąco.
Nie masz wrażenia, że na warszawskich salonach przybywa pań niepokojąco do siebie podobnych?
- Niestety, masz rację... Czoło im się nie rusza, a gdy się uśmiechają, robią im się na nosie tzw. królicze zmarszczki. To znak, że są za bardzo zbotoksowane. I nie ma się co tego wypierać. Są też takie, którym nagle nabrzmiały policzki. Niemożliwe, że tak utyły, zwłaszcza że ich sylwetki pozostały szczupłe. Nie lubię tego bardzo, ale czasem używa się na takie panie żargonowych określeń: „botoksiary”, „glonojady” czy „kaczory”.
Czemu one to sobie robią? Czemu szpecą się na własne życzenie?
- Pewne osoby mają swoje własne wyobrażenie o showbiznesowych czy telewizyjnych kanonach piękna. I chcą się do nich dopasować. Jestem w stanie rozpoznać, które gwiazdy chodzą do jednego lekarza. Bo robi im zabiegi identyczną techniką, wszystkim na przykład takie same usta. No i powstaje tak zwana „fabryka klonów”.
Może to, co powiem, zostanie odebrane jako głos przeciw środowisku, ale uważam, że lekarz medycyny estetycznej powinien być artystą. I przewidywać konsekwencje swoich poczynań, na przykład z góry wiedzieć, co się stanie z twarzą, jeśli ją ostrzyknie. Potrzebne jest tu również pewne artystyczne wyczucie, tymczasem nie każdy lekarz ma duszę artysty. Techniki można się nauczyć na szkoleniach, ale wrażliwości na piękno, niestety, nie. Choć oczywiście jest wielu lekarzy, którzy ją w sobie mają.
Doktor Krzysztof Gojdź (fot. Maksymilian Rigamonti / mat. prasowe Holistic Clinic)
Jak poznać lekarza, którzy ma estetyczne wyczucie?
- Taki lekarz kieruje się przede wszystkim umiarem. Ja też uzupełniam braki w tkance podskórnej kwasem hialuronowym czy anatomicznym tłuszczem - bo, niestety, z wiekiem się kurczymy, ubywa nam kośćca i tłuszczu - ale jestem przeciwnikiem szprycowania podczas jednej wizyty całej twarzy. Uzupełniajmy braki powoli, patrzmy, jak twarz ewoluuje. Używam botoksu, ale w dawkach, które pozwalają pacjentom na zachowanie mimiki twarzy. Żeby mogli się uśmiechać, marszczyć. Zwłaszcza jeśli moją klientką jest aktorka czy prezenterka, która „pracuje” twarzą.
Uśmiecham się czasem, że te wszystkie fajnie i naturalnie wyglądające gwiazdy to moje pacjentki.
Te wyglądające sztucznie też do ciebie przychodzą?
- Bywa, że przychodzą i proszą mnie o ratunek. Mówią: - Kurczę, zaczynam wyglądać jak kukła, co można z tym zrobić?! Przyznają, że same przesadziły, wymuszając na lekarzu pewne zabiegi albo ten lekarz po prostu nie miał zmysłu artystycznego, no i kicha.
Czasami polskie gwiazdy w telewizji wyglądają super, choć na żywo są strasznie naszprycowane. Niektóre panie z show-biznesu robią to więc po to, by dobrze wyglądać na ściankach czy na ekranie. A jak je zobaczysz w realu, to dopiero widzisz, że są „napompowane”.
Myślisz, że nasze gwiazdy inspirują się amerykańskimi?
- Hmm, tylko że w USA nie wszystkie panie wyglądają jednakowo. Zależy, do której części Stanów pojedziesz. Na przykład Nowy Jork zmierza w stronę naturalnej medycyny estetycznej, natomiast w Los Angeles przemysł chirurgii plastycznej wciąż kwitnie. Tam panuje totalny pęd za młodością i notuje się sporo nieudanych operacji plastycznych. Jest dużo naciągania się i szprycowania.
Do kogo chcą się upodobnić twoje pacjentki?
- Chcą wyglądać jak Victoria Beckham. A z polskich gwiazd - jak Agata Młynarska.
Wreszcie padło jakieś polskie nazwisko! Agata Młynarska jest twoją pacjentką, prawda? Co jej robisz?
- Nie mogę zdradzić, jak Agata Młynarska dba o siebie. Powiem tylko, że są to zabiegi z zakresu medycyny estetycznej oraz kosmetologii.
Pacjentki jako wzór piękna, do którego chcą się upodobnić, wskazują m.in. Victorię Beckham i Agatę Młynarską (fot. Maksymilian Rigamonti / mat. prasowe Holistic Clinic)
Jak rozmawiasz z kobietami, które trafiają do twojej kliniki?
- Zamieniam się w psychoterapeutę. Bardzo szybko rozpoznaję, kiedy mankament urody jest wydumany i oznacza problemy w życiu osobistym. Przekonuję, że jest niewidoczny, że można z nim poczekać. Bardzo często odmawiam wykonania zabiegu. Wy, kobiety, macie czasem nieuzasadnione obiekcje względem swojego wyglądu, tymczasem owe rzekome wady są w waszych twarzach fajnym akcentem. Gdy kobieta przychodzi do mnie z lekko krzywym nosem, mówię: - Nie zmieniaj go. Bo to jest jej charakterystyczna cecha.
Kiedy jeszcze odradzasz zabieg?
- Gdy przychodzi do mnie młoda dziewczyna, mająca niewiele ponad 20 lat, i chce wygładzić zmarszczki mimiczne, które powstają jej podczas uśmiechania się, mówię: -Dziewczyno, bez tych zmarszczek będziesz wyglądała jak kukła! I odmawiam botoksowania. Albo jeżeli dziewczyna ma ładne, pełne usta, a chce mieć teatralnie wywinięte, też absolutnie jej tego nie zrobię. Nie tylko odmawiam, ale i staram się ją przekonać, że to naprawdę nie jest ładne.
Co innego, kiedy dziewczyna ma usta jak niteczki, a lekkie powiększenie może zmienić jej twarz. Wtedy z umiarem modeluję jej usta.
A jak raz się je zrobi, to już trzeba zawsze...
- Nie, to jest mit. Zabiegi po prostu warto powtarzać, żeby utrzymać efekt. Tak to działa, że jak wygładzimy zmarszczki botoksem, to przez 3-4 miesiące są mniejsze, ale po tym czasie wracają. I niektórzy, zachwyceni efektem braku zmarszczek, uzależniają się od niego. Bo lepszy wygląd uzależnia. Wtedy lekarz powinien porozmawiać z pacjentką, żeby się nie wygłupiała i robiła botoks najwyżej co pół roku. Efekt na ustach utrzymuje się czasami nawet do 8 miesięcy.
Co wzbudza twój niepokój?
- Rzadko, ale jednak trafiam na osoby z tzw. dysmorfofobią. To choroba psychiczna, objawiająca się brakiem akceptacji własnego ciała, własnego wyglądu. Jakiegokolwiek by nie zrobić zabiegu komuś, kto cierpi na to schorzenie, zawsze jest źle. Było u mnie kilka pacjentek, które mimo że świetnie wyglądają, ciągle chcą coś udoskonalać. Proponuję im wizytę u psychoterapeuty, dwóm poradziłem pójście do psychiatry. I absolutnie odmawiam im zabiegów.
Odmawiam też zabiegów kobietom w ciąży czy tym, które karmią. Tłumaczę im, pomimo braku jakichkolwiek badań klinicznych, że botoks może wpłynąć na dziecko, nie ma co ryzykować. Odradzam też powiększanie biustu paniom, które jeszcze nie mają dzieci, bo silikonowe wkładki powodują problemy z karmieniem piersią.
Rozumiem, że po urodzeniu dziecka piersi niektórych kobiet zamieniają się w wiszące woreczki, czy jak ja je nazywam „lisie pyszczki”, i może to być dla nich trudne. Jeśli kobieta jest z tego powodu nieszczęśliwa, niech zrobi zabieg, żeby sobie polepszyć jakość życia. Ale dopiero po odchowaniu i wykarmieniu dziecka.
Naprawdę odmawiasz? Przecież wtedy nie zarabiasz.
- Odmawiam i nie narzekam - wykładam w Amerykańskiej Akademii Medycyny Estetycznej i szkolę lekarzy na całym świecie. Zawsze na początku pytam ich, czym jest dla nich piękno. No właśnie - czym jest piękno dla ciebie?
Dla mnie piękno to naturalność.
- Dla mnie też! Odnoszę się często do wyglądu Wenezuelek czy Brazylijek, które są wręcz „napompowane” kwasem. W Brazylii każda dziewczyna, która kończy 15 lat, musi mieć uzbieraną kasę na operację biustu, pośladków czy twarzy. Działają tam nawet specjalne szkoły dla miss, w których doradza się młodym kobietom, co mają zoperować, jaki powinny zafundować sobie rozmiar biustu itp. Spójrzmy chociażby na najnowszą Miss Universe z Wenezueli. To dla mnie plastikowa lalka. Ładna, ale nie ma w sobie naturalnego uroku. Jest zrobiona, a to nie jest coś, co mnie zachwyca.
Do trzydziestki naprawdę wystarczają kremy nawilżające i ochrona przed słońcem. Po trzydziestce, zależnie od kondycji skóry, można już robić mezoterapię, a po 35. roku życia poza mezoterapią można wygładzać zmarszczki, na przykład botoksem. Po 40.wskazana jest laseroterapia, by pobudzić skórę do działania. Bo w tym wieku komórki produkujące kolagen po prostu zasypiają.
Teraz zaczynasz już mówić jak prawdziwy zwolennik medycyny estetycznej!
- Porównałbym zabiegi medycyny estetycznej do fitnessu. Chodzimy na siłownię, żeby dobrze wyglądać, mieć ładne mięśnie i bardziej napiętą skórę, a gdy przestajemy, wszystko wiotczeje. Z medycyną estetyczną jest podobnie. Zwłaszcza po czterdziestce zabiegi trzeba sukcesywnie powtarzać, by cały czas budzić skórę. Skórę oprócz laserów pobudza też osocze bogatopłytkowe i komórki macierzyste, które według mnie są przyszłością medycyny estetycznej.
Są lekarze, którzy robią pacjentkom zabiegi identyczną techniką. W efekcie wszystkie mają na przykład takie same usta czy policzki (fot. Maksymilian Rigamonti / mat. prasowe Holistic Clinic)
Osocze bogatopłytkowe to wampirzy lifting, który ostatnio zrobiła sobie Joanna Krupa? To działa?
- Wampirzy lifting naprawdę działa, tylko trzeba wykonać kilka zabiegów. Najpierw trzy w serii, a potem jeden raz na kwartał lub pół roku. Joanna Krupa robiła sobie ten zabieg właśnie u mnie w klinice, pokazywała go nawet na Snapchacie.
Nie przeszkadzało ci to?
- Nie! Ja Aśkę bardzo cenię. Nie ma problemu, żeby coś takiego pokazać, a to, że ma hejt... Zobacz, ona przylatuje z LA do mnie, a nie robi się tam. Za tydzień będzie u mnie znowu.
Na czym polega wampirzy lifting?
- Pobieramy pacjentce krew, odwirowujemy ją i oddzielamy osocze, tę jasną część krwi, która ma w sobie płytki krwi. Aplikujemy jej te płytki, bo stymulują skórę do produkcji kolagenu. I ujędrniają ją.
Zrobiłeś go sobie?
- Tak.
Co jeszcze?
- Odessałem brzuch i boczki.
Czemu?
- Bo po 35. roku życia siada nam metabolizm. Tłuszcz, który gromadzi się w okolicach pępka i po bokach, bardzo ciężko jest nam zrzucić. Jestem fanem liposukcji, ale raz na kilkanaście lat.
Podobno bywa niebezpieczna.
- Liposukcja zawsze jest ryzykiem, ale przy tej ultradźwiękowej, którą ja robię w znieczuleniu miejscowym, bardzo trudno o powikłania. Choć oczywiście, one zawsze mogą się zdarzyć. Dobrze jest wybrać klinikę, w której lekarze wiedzą, jak sobie z nimi radzić i biorą odpowiedzialność za pacjenta. Zresztą każda klinika jest ubezpieczona na wypadek podobnych sytuacji. Ja, odpukać, jeszcze z takiego ubezpieczenia nie korzystałem.
Po liposukcji nie wrócił ci brzuch?
- U mężczyzn raz odessany tłuszcz nie wraca, kobiety mają, niestety, gorzej. Po odessaniu tłuszczu, na przykład na brzuchu, zaczyna się on gromadzić w innym miejscu, dajmy na to w udach czy ramionach. Trzeba więc odessać i stamtąd.
Zatem powstaje błędne koło.
- Cóż, najlepiej się położyć na fotel i odessać się wszędzie podczas jednego zabiegu. Ale warto sobie jakąś rezerwę tłuszczu zostawić - ja tak zrobiłem. Bo w przyszłości będzie z niego można pobrać komórki macierzyste.
?
- Pobiera się tego tłuszczu mniej więcej pół szklanki. Później, w procesie enzymatycznym trwającym półtorej godziny, pozyskujemy z niego komórki macierzyste. Możemy nimi ostrzyknąć i odmłodzić skórę twarzy, szyi i dekoltu. A w przyszłości, wstrzykując je dożylnie, będziemy w stanie zmniejszyć objawy różnych chorób. Leczenie komórkami macierzystymi jest teraz w fazie licznych badań klinicznych - sprawdza się ich działanie m.in. na alzheimera, parkinsona i stwardnienie rozsiane czy zaburzenia erekcji.
Sam podałem sobie w styczniu dożylnie komórki macierzyste pobrane z mojego tłuszczu. I jestem meganakręcony! Latam po całym świecie, a nie czuję żadnego jetlagu. Moi znajomi z troską mówią: - Krzychu, już więcej nie wciągaj. A ja jestem absolutnym wrogiem narkotyków. Naprawdę te komórki macierzyste mnie tak nakręciły! Śpię po cztery godziny, a mam tyle energii, co nigdy wcześniej. Sama słyszysz, jaki ja mam słowotok.
Słyszę. A jakich zabiegów nie polecasz?
- Nie lubię i nie robię złotych nici, które są ostatnio bardzo popularne. Jestem ich wrogiem, bo w środku robią takie jakby zwłóknienia i boję się, że za jakiś czas kobieta, która ma w sobie 50 czy nawet 100 nici, będzie miała skórę niczym materiał po fastrydze. Zresztą nici wytrzymują raptem parę miesięcy.
Gdy jest się w wieku 55 plus, trzeba mieć już odłożone pieniądze na lifting. I naciągnąć wiszące „chomiki”. W tym wieku bawienie się w medycynę estetyczną absolutnie nie ma sensu. Szkoda wtedy wydawać pieniądze na kwas hialuronowy czy nici, które pomogą na krótko.
Krzysztof Gojdź jest jedynym w Polsce certyfikowanym lekarzem American Academy of Aesthetic Medicine (fot. Maksymilian Rigamonti / mat. prasowe Holistic Clinic)
Co myślisz o siatkach, które się ostatnio wszczepia w brzuch, by mieć „kaloryfer”?
- Owszem, od niedawna robi się takie zabiegi, ale siatka może po prostu obrosnąć tłuszczem. Ja, tak jak mówiłem, jestem zwolennikiem liposukcji. Najlepiej do pięćdziesiątki, kiedy skóra jeszcze się obkurcza. Oczywiście wtedy, gdy ktoś nie jest w stanie schudnąć stosując dietę i ćwiczenia.
Jak zminimalizować ryzyko, gdy ktoś jednak uzna, że liposukcja to ostatnia deska ratunku?
- Trzeba sprawdzić, czy zabieg przeprowadza dobrze wykształcony lekarz z doświadczeniem czy - nie daj Boże - kosmetyczka. Owszem, kosmetyczki biorą się ostatnio za ampułkostrzykawkę z kwasem hialuronowym czy za botoks, ale to lekarz wie, jak wygląda anatomia twarzy, gdzie przebiega naczynie krwionośne. Jeżeli wstrzyknie się w nie kwas hialuronowy, to zostanie ono zablokowane i nie będzie odżywiało kawałka twarzy. Dlatego apeluję do kosmetyczek: - Dziewczyny, jesteście super, czyńcie swoją powinność w nawilżaniu naskórka, ale nie bierzcie się za kwas czy botoks.
Potrafisz przewidzieć, jakie zabiegi będziemy sobie robić za parę lat?
- Tak jak zmienia się moda - dziesięć lat temu ubieraliśmy się całkiem inaczej niż dziś - tak zmieniają się trendy w medycynie estetycznej. Mam nadzieję, że niedługo, oprócz wstrzykiwania komórek macierzystych, przyjdzie moda na coś charakterystycznego w twarzy. Ja na przykład mam duży nos. Mógłbym go zmienić, ale to moja specyficznacecha, która pasuje również do mojej osobowości zarozumialca.
Dr n. med. Krzysztof Gojdź. Pochodzi z Dębna w Zachodniopomorskiem. Jedyny w Polsce certyfikowany lekarz American Academy of Aesthetic Medicine - dyplom obronił w Miami na Florydzie z pierwszą lokatą. Jako wykładowca tej uczelni szkoli lekarzy na całym świecie z laseroterapii, medycyny estetycznej i regeneracyjnej. Właściciel Holistic Clinic, w której dba o wygląd m.in. Kory, Małgorzaty Kożuchowskiej, Joanny Krupy, Izy Kuny, Renaty Dancewicz, Agaty Młynarskiej, Patrycji Markowskiej, Małgorzaty Potockiej. Występuje również w programie „Sekrety lekarzy” w TVN Style, a o tajemnicach medycyny pisze w swojej najnowszej książce „Zatrzymać czas”.
Angelika Swoboda. Ekspert showbiznesowy portalu Gazeta.pl. Komentuje życie gwiazd w Polsat Cafe, TVN i Superstacji. Zaczynała jako dziennikarka kryminalna w „Gazecie Wyborczej”, pracowała też w „Super Expressie” i „Fakcie”. Pasjonatka mądrych ludzi, z którymi chętnie rozmawia zawsze i wszędzie, kawy i sportowych samochodów
Nie masz wrażenia, że na warszawskich salonach przybywa pań niepokojąco do siebie podobnych?
- Niestety, masz rację... Czoło im się nie rusza, a gdy się uśmiechają, robią im się na nosie tzw. królicze zmarszczki. To znak, że są za bardzo zbotoksowane. I nie ma się co tego wypierać. Są też takie, którym nagle nabrzmiały policzki. Niemożliwe, że tak utyły, zwłaszcza że ich sylwetki pozostały szczupłe. Nie lubię tego bardzo, ale czasem używa się na takie panie żargonowych określeń: „botoksiary”, „glonojady” czy „kaczory”.
Czemu one to sobie robią? Czemu szpecą się na własne życzenie?
- Pewne osoby mają swoje własne wyobrażenie o showbiznesowych czy telewizyjnych kanonach piękna. I chcą się do nich dopasować. Jestem w stanie rozpoznać, które gwiazdy chodzą do jednego lekarza. Bo robi im zabiegi identyczną techniką, wszystkim na przykład takie same usta. No i powstaje tak zwana „fabryka klonów”.
Może to, co powiem, zostanie odebrane jako głos przeciw środowisku, ale uważam, że lekarz medycyny estetycznej powinien być artystą. I przewidywać konsekwencje swoich poczynań, na przykład z góry wiedzieć, co się stanie z twarzą, jeśli ją ostrzyknie. Potrzebne jest tu również pewne artystyczne wyczucie, tymczasem nie każdy lekarz ma duszę artysty. Techniki można się nauczyć na szkoleniach, ale wrażliwości na piękno, niestety, nie. Choć oczywiście jest wielu lekarzy, którzy ją w sobie mają.
Jak poznać lekarza, którzy ma estetyczne wyczucie?
- Taki lekarz kieruje się przede wszystkim umiarem. Ja też uzupełniam braki w tkance podskórnej kwasem hialuronowym czy anatomicznym tłuszczem - bo, niestety, z wiekiem się kurczymy, ubywa nam kośćca i tłuszczu - ale jestem przeciwnikiem szprycowania podczas jednej wizyty całej twarzy. Uzupełniajmy braki powoli, patrzmy, jak twarz ewoluuje. Używam botoksu, ale w dawkach, które pozwalają pacjentom na zachowanie mimiki twarzy. Żeby mogli się uśmiechać, marszczyć. Zwłaszcza jeśli moją klientką jest aktorka czy prezenterka, która „pracuje” twarzą.
Uśmiecham się czasem, że te wszystkie fajnie i naturalnie wyglądające gwiazdy to moje pacjentki.
Te wyglądające sztucznie też do ciebie przychodzą?
- Bywa, że przychodzą i proszą mnie o ratunek. Mówią: - Kurczę, zaczynam wyglądać jak kukła, co można z tym zrobić?! Przyznają, że same przesadziły, wymuszając na lekarzu pewne zabiegi albo ten lekarz po prostu nie miał zmysłu artystycznego, no i kicha.
Czasami polskie gwiazdy w telewizji wyglądają super, choć na żywo są strasznie naszprycowane. Niektóre panie z show-biznesu robią to więc po to, by dobrze wyglądać na ściankach czy na ekranie. A jak je zobaczysz w realu, to dopiero widzisz, że są „napompowane”.
Myślisz, że nasze gwiazdy inspirują się amerykańskimi?
- Hmm, tylko że w USA nie wszystkie panie wyglądają jednakowo. Zależy, do której części Stanów pojedziesz. Na przykład Nowy Jork zmierza w stronę naturalnej medycyny estetycznej, natomiast w Los Angeles przemysł chirurgii plastycznej wciąż kwitnie. Tam panuje totalny pęd za młodością i notuje się sporo nieudanych operacji plastycznych. Jest dużo naciągania się i szprycowania.
Do kogo chcą się upodobnić twoje pacjentki?
- Chcą wyglądać jak Victoria Beckham. A z polskich gwiazd - jak Agata Młynarska.
Wreszcie padło jakieś polskie nazwisko! Agata Młynarska jest twoją pacjentką, prawda? Co jej robisz?
- Nie mogę zdradzić, jak Agata Młynarska dba o siebie. Powiem tylko, że są to zabiegi z zakresu medycyny estetycznej oraz kosmetologii.
Jak rozmawiasz z kobietami, które trafiają do twojej kliniki?
- Zamieniam się w psychoterapeutę. Bardzo szybko rozpoznaję, kiedy mankament urody jest wydumany i oznacza problemy w życiu osobistym. Przekonuję, że jest niewidoczny, że można z nim poczekać. Bardzo często odmawiam wykonania zabiegu. Wy, kobiety, macie czasem nieuzasadnione obiekcje względem swojego wyglądu, tymczasem owe rzekome wady są w waszych twarzach fajnym akcentem. Gdy kobieta przychodzi do mnie z lekko krzywym nosem, mówię: - Nie zmieniaj go. Bo to jest jej charakterystyczna cecha.
Kiedy jeszcze odradzasz zabieg?
- Gdy przychodzi do mnie młoda dziewczyna, mająca niewiele ponad 20 lat, i chce wygładzić zmarszczki mimiczne, które powstają jej podczas uśmiechania się, mówię: -Dziewczyno, bez tych zmarszczek będziesz wyglądała jak kukła! I odmawiam botoksowania. Albo jeżeli dziewczyna ma ładne, pełne usta, a chce mieć teatralnie wywinięte, też absolutnie jej tego nie zrobię. Nie tylko odmawiam, ale i staram się ją przekonać, że to naprawdę nie jest ładne.
Co innego, kiedy dziewczyna ma usta jak niteczki, a lekkie powiększenie może zmienić jej twarz. Wtedy z umiarem modeluję jej usta.
A jak raz się je zrobi, to już trzeba zawsze...
- Nie, to jest mit. Zabiegi po prostu warto powtarzać, żeby utrzymać efekt. Tak to działa, że jak wygładzimy zmarszczki botoksem, to przez 3-4 miesiące są mniejsze, ale po tym czasie wracają. I niektórzy, zachwyceni efektem braku zmarszczek, uzależniają się od niego. Bo lepszy wygląd uzależnia. Wtedy lekarz powinien porozmawiać z pacjentką, żeby się nie wygłupiała i robiła botoks najwyżej co pół roku. Efekt na ustach utrzymuje się czasami nawet do 8 miesięcy.
Co wzbudza twój niepokój?
- Rzadko, ale jednak trafiam na osoby z tzw. dysmorfofobią. To choroba psychiczna, objawiająca się brakiem akceptacji własnego ciała, własnego wyglądu. Jakiegokolwiek by nie zrobić zabiegu komuś, kto cierpi na to schorzenie, zawsze jest źle. Było u mnie kilka pacjentek, które mimo że świetnie wyglądają, ciągle chcą coś udoskonalać. Proponuję im wizytę u psychoterapeuty, dwóm poradziłem pójście do psychiatry. I absolutnie odmawiam im zabiegów.
Odmawiam też zabiegów kobietom w ciąży czy tym, które karmią. Tłumaczę im, pomimo braku jakichkolwiek badań klinicznych, że botoks może wpłynąć na dziecko, nie ma co ryzykować. Odradzam też powiększanie biustu paniom, które jeszcze nie mają dzieci, bo silikonowe wkładki powodują problemy z karmieniem piersią.
Rozumiem, że po urodzeniu dziecka piersi niektórych kobiet zamieniają się w wiszące woreczki, czy jak ja je nazywam „lisie pyszczki”, i może to być dla nich trudne. Jeśli kobieta jest z tego powodu nieszczęśliwa, niech zrobi zabieg, żeby sobie polepszyć jakość życia. Ale dopiero po odchowaniu i wykarmieniu dziecka.
Naprawdę odmawiasz? Przecież wtedy nie zarabiasz.
- Odmawiam i nie narzekam - wykładam w Amerykańskiej Akademii Medycyny Estetycznej i szkolę lekarzy na całym świecie. Zawsze na początku pytam ich, czym jest dla nich piękno. No właśnie - czym jest piękno dla ciebie?
Dla mnie piękno to naturalność.
- Dla mnie też! Odnoszę się często do wyglądu Wenezuelek czy Brazylijek, które są wręcz „napompowane” kwasem. W Brazylii każda dziewczyna, która kończy 15 lat, musi mieć uzbieraną kasę na operację biustu, pośladków czy twarzy. Działają tam nawet specjalne szkoły dla miss, w których doradza się młodym kobietom, co mają zoperować, jaki powinny zafundować sobie rozmiar biustu itp. Spójrzmy chociażby na najnowszą Miss Universe z Wenezueli. To dla mnie plastikowa lalka. Ładna, ale nie ma w sobie naturalnego uroku. Jest zrobiona, a to nie jest coś, co mnie zachwyca.
Do trzydziestki naprawdę wystarczają kremy nawilżające i ochrona przed słońcem. Po trzydziestce, zależnie od kondycji skóry, można już robić mezoterapię, a po 35. roku życia poza mezoterapią można wygładzać zmarszczki, na przykład botoksem. Po 40.wskazana jest laseroterapia, by pobudzić skórę do działania. Bo w tym wieku komórki produkujące kolagen po prostu zasypiają.
Teraz zaczynasz już mówić jak prawdziwy zwolennik medycyny estetycznej!
- Porównałbym zabiegi medycyny estetycznej do fitnessu. Chodzimy na siłownię, żeby dobrze wyglądać, mieć ładne mięśnie i bardziej napiętą skórę, a gdy przestajemy, wszystko wiotczeje. Z medycyną estetyczną jest podobnie. Zwłaszcza po czterdziestce zabiegi trzeba sukcesywnie powtarzać, by cały czas budzić skórę. Skórę oprócz laserów pobudza też osocze bogatopłytkowe i komórki macierzyste, które według mnie są przyszłością medycyny estetycznej.
Osocze bogatopłytkowe to wampirzy lifting, który ostatnio zrobiła sobie Joanna Krupa? To działa?
- Wampirzy lifting naprawdę działa, tylko trzeba wykonać kilka zabiegów. Najpierw trzy w serii, a potem jeden raz na kwartał lub pół roku. Joanna Krupa robiła sobie ten zabieg właśnie u mnie w klinice, pokazywała go nawet na Snapchacie.
Nie przeszkadzało ci to?
- Nie! Ja Aśkę bardzo cenię. Nie ma problemu, żeby coś takiego pokazać, a to, że ma hejt... Zobacz, ona przylatuje z LA do mnie, a nie robi się tam. Za tydzień będzie u mnie znowu.
Na czym polega wampirzy lifting?
- Pobieramy pacjentce krew, odwirowujemy ją i oddzielamy osocze, tę jasną część krwi, która ma w sobie płytki krwi. Aplikujemy jej te płytki, bo stymulują skórę do produkcji kolagenu. I ujędrniają ją.
Zrobiłeś go sobie?
- Tak.
Co jeszcze?
- Odessałem brzuch i boczki.
Czemu?
- Bo po 35. roku życia siada nam metabolizm. Tłuszcz, który gromadzi się w okolicach pępka i po bokach, bardzo ciężko jest nam zrzucić. Jestem fanem liposukcji, ale raz na kilkanaście lat.
Podobno bywa niebezpieczna.
- Liposukcja zawsze jest ryzykiem, ale przy tej ultradźwiękowej, którą ja robię w znieczuleniu miejscowym, bardzo trudno o powikłania. Choć oczywiście, one zawsze mogą się zdarzyć. Dobrze jest wybrać klinikę, w której lekarze wiedzą, jak sobie z nimi radzić i biorą odpowiedzialność za pacjenta. Zresztą każda klinika jest ubezpieczona na wypadek podobnych sytuacji. Ja, odpukać, jeszcze z takiego ubezpieczenia nie korzystałem.
Po liposukcji nie wrócił ci brzuch?
- U mężczyzn raz odessany tłuszcz nie wraca, kobiety mają, niestety, gorzej. Po odessaniu tłuszczu, na przykład na brzuchu, zaczyna się on gromadzić w innym miejscu, dajmy na to w udach czy ramionach. Trzeba więc odessać i stamtąd.
Zatem powstaje błędne koło.
- Cóż, najlepiej się położyć na fotel i odessać się wszędzie podczas jednego zabiegu. Ale warto sobie jakąś rezerwę tłuszczu zostawić - ja tak zrobiłem. Bo w przyszłości będzie z niego można pobrać komórki macierzyste.
?
- Pobiera się tego tłuszczu mniej więcej pół szklanki. Później, w procesie enzymatycznym trwającym półtorej godziny, pozyskujemy z niego komórki macierzyste. Możemy nimi ostrzyknąć i odmłodzić skórę twarzy, szyi i dekoltu. A w przyszłości, wstrzykując je dożylnie, będziemy w stanie zmniejszyć objawy różnych chorób. Leczenie komórkami macierzystymi jest teraz w fazie licznych badań klinicznych - sprawdza się ich działanie m.in. na alzheimera, parkinsona i stwardnienie rozsiane czy zaburzenia erekcji.
Sam podałem sobie w styczniu dożylnie komórki macierzyste pobrane z mojego tłuszczu. I jestem meganakręcony! Latam po całym świecie, a nie czuję żadnego jetlagu. Moi znajomi z troską mówią: - Krzychu, już więcej nie wciągaj. A ja jestem absolutnym wrogiem narkotyków. Naprawdę te komórki macierzyste mnie tak nakręciły! Śpię po cztery godziny, a mam tyle energii, co nigdy wcześniej. Sama słyszysz, jaki ja mam słowotok.
Słyszę. A jakich zabiegów nie polecasz?
- Nie lubię i nie robię złotych nici, które są ostatnio bardzo popularne. Jestem ich wrogiem, bo w środku robią takie jakby zwłóknienia i boję się, że za jakiś czas kobieta, która ma w sobie 50 czy nawet 100 nici, będzie miała skórę niczym materiał po fastrydze. Zresztą nici wytrzymują raptem parę miesięcy.
Gdy jest się w wieku 55 plus, trzeba mieć już odłożone pieniądze na lifting. I naciągnąć wiszące „chomiki”. W tym wieku bawienie się w medycynę estetyczną absolutnie nie ma sensu. Szkoda wtedy wydawać pieniądze na kwas hialuronowy czy nici, które pomogą na krótko.
Co myślisz o siatkach, które się ostatnio wszczepia w brzuch, by mieć „kaloryfer”?
- Owszem, od niedawna robi się takie zabiegi, ale siatka może po prostu obrosnąć tłuszczem. Ja, tak jak mówiłem, jestem zwolennikiem liposukcji. Najlepiej do pięćdziesiątki, kiedy skóra jeszcze się obkurcza. Oczywiście wtedy, gdy ktoś nie jest w stanie schudnąć stosując dietę i ćwiczenia.
Jak zminimalizować ryzyko, gdy ktoś jednak uzna, że liposukcja to ostatnia deska ratunku?
- Trzeba sprawdzić, czy zabieg przeprowadza dobrze wykształcony lekarz z doświadczeniem czy - nie daj Boże - kosmetyczka. Owszem, kosmetyczki biorą się ostatnio za ampułkostrzykawkę z kwasem hialuronowym czy za botoks, ale to lekarz wie, jak wygląda anatomia twarzy, gdzie przebiega naczynie krwionośne. Jeżeli wstrzyknie się w nie kwas hialuronowy, to zostanie ono zablokowane i nie będzie odżywiało kawałka twarzy. Dlatego apeluję do kosmetyczek: - Dziewczyny, jesteście super, czyńcie swoją powinność w nawilżaniu naskórka, ale nie bierzcie się za kwas czy botoks.
Potrafisz przewidzieć, jakie zabiegi będziemy sobie robić za parę lat?
- Tak jak zmienia się moda - dziesięć lat temu ubieraliśmy się całkiem inaczej niż dziś - tak zmieniają się trendy w medycynie estetycznej. Mam nadzieję, że niedługo, oprócz wstrzykiwania komórek macierzystych, przyjdzie moda na coś charakterystycznego w twarzy. Ja na przykład mam duży nos. Mógłbym go zmienić, ale to moja specyficznacecha, która pasuje również do mojej osobowości zarozumialca.
Dr n. med. Krzysztof Gojdź. Pochodzi z Dębna w Zachodniopomorskiem. Jedyny w Polsce certyfikowany lekarz American Academy of Aesthetic Medicine - dyplom obronił w Miami na Florydzie z pierwszą lokatą. Jako wykładowca tej uczelni szkoli lekarzy na całym świecie z laseroterapii, medycyny estetycznej i regeneracyjnej. Właściciel Holistic Clinic, w której dba o wygląd m.in. Kory, Małgorzaty Kożuchowskiej, Joanny Krupy, Izy Kuny, Renaty Dancewicz, Agaty Młynarskiej, Patrycji Markowskiej, Małgorzaty Potockiej. Występuje również w programie „Sekrety lekarzy” w TVN Style, a o tajemnicach medycyny pisze w swojej najnowszej książce „Zatrzymać czas”.
Angelika Swoboda. Ekspert showbiznesowy portalu Gazeta.pl. Komentuje życie gwiazd w Polsat Cafe, TVN i Superstacji. Zaczynała jako dziennikarka kryminalna w „Gazecie Wyborczej”, pracowała też w „Super Expressie” i „Fakcie”. Pasjonatka mądrych ludzi, z którymi chętnie rozmawia zawsze i wszędzie, kawy i sportowych samochodów