Siedzę sobie na przerwie ze znajomymi. Rozmawiamy. Rozmawiamy na temat telefonów komórkowych, ciuchów, imprez... Lecz gdy rozmowa schodzi na tematy mniej przyziemne ten, kto ją sprowokował albo zostanie zlinczowany za "głupie teksty", albo odtrącony, jako dziwak. Dlatego bardzo się cieszę, kiedy ktoś (obojętnie...) widzi coś poza fajną bluzką czy nową mp3. Oczywiście, nie wymagam, by wokół mnie kształtowali się sami filozofowie, ale naprawdę- fajnie jest czasem z kimś pogadać, wymienić głębsze poglądy, wspólnie burzyć stereotypy. Moim zdaniem większość dzisiejszej młodzieży źle patrzy- bo nie dostrzega wiele... Smutne. Kiedyś powiedziałam kumpeli, że fajną książkę ostatnio przeczytałam. Zrobiła litościwą minę i zmieniła temat. I jak mam byc sobą, będąc jednocześnie akceptowaną...?!
Dlatego zanim komuś zaufam, pokocham go- najpierw muszę poznać, że jest tego wart, że nie jest płytkim człowiekiem, który co chwilę sprawdza, czy tusz mu się nie rozmazał albo czy nie dostał new smsa. Może właśnie to, że wśród moich rówieśników jest tak mało tych wartościowych osób, może dlatego mam swój świat, świat, do którego dostep mają tylko nieliczni...
Oczywiście- nie potępiam tego, że ktoś ma najnowszy model tel komórkowego. Spoko. Ale przykro mi, gdy tylko to się dla niego liczy...
Nie chcę się tu przechwalać, ale chyba jest jakiś powód, dla którego mój chłopak (20 lat) wybrał mnie (prawie 16 lat). Zresztą sam mi powiedział, że ze mną można pogadać... Może to zasługa tego, że troszkę w życiu przeszłam. Wiem, że w porównaniu z innymi to niewiele, ale mimo wszystko, bardzo głeboko przeżywam, wyciągam wnioski, uczę się na błędach... I naprawdę nie żałuję, że coś się w moim życiu zdarzyło. I napewno nigdy nie będę mierzyć człowieka tym, co ma na sobie, jak wygląda. I napewno nigdy nie będzie to dla mnie wartością nr 1. Owszem, wygląda jest ważny, trudno by było poczuć coś do naprawdę obleśnego chłopaka. Przecież namiętność i pożądanie to też istotne rzeczy w związku. Ale nie można stawiać wyglądu zewnętrznego, wartości portfela u samej góry swojej piramidy wartości.
A co do
mieć kosztem
być...- nie sądzę, żeby wysokość mojego kieszonkowego mnie zmieniła. Bo, owszem, wszyscy chcemy coraz więcej, coraz więcej, dążymy do doskonałości. I dobrze. Ale po co nam bycie idealnym, skoro będziemy pustymi ludźmi, którzy nie liczą się z uczuciami, a bycie inteligentnym jest dla nich śmieszne...? Moim zdaniem idealizowanie się należy rozpocząć w środku. Najpierw
zostać kimś, a dopiero później
posiąść ładną buźkę. Oczywiście, jedno z drugim się nie wyklucza, ale... niestety bardzo często się wymija...
A szkoda...
PS: może troszkę odbiegłam od tematu, ale tak to widzę...