Witam.
Zacznę od początku, tak więc byłem z dziewczyną prawię 7 lat. Początki były super, gdzieś po 2 latach związku zacząłem uprawiać hazard.
Wszystko było ok, w pewnym momencie okazało się że czasem wolałem nie spotkać się i lecieć pograć.
Nie widziałem problemu. Ona wypominała mi to, jednak nigdy nie postawiła ultimatum czy coś w tym stylu. Wiedziałem że ona nie lubi jak gram, jednak tłumaczyłem sobie że to moje zajęcie i hobby. Stałem się zimny, mało czuły, wpadliśmy w rutynę, a ja grałem i grałem.
Nawet przez kilka dni nie odzywaliśmy się do siebie, tak naprawdę to ona chciała mnie sprawdzić czy się odezwę. Nie zrobiłem tego nie mam pojęcia, myślałem że się drażni zemną i jeszcze ta męska duma. Po tym oznajmiła mi że opuszcza mnie, że wszystko straciłem, że ją za długo olewałem, nic od siebie nie dawałem oraz że wygasło uczucie ( w co nie wierzę).
Wtedy otworzyłem oczy, błagałem prosiłem, dzwoniłem, pisałem niestety nic to nie dało.
Podjąłem leczenie, chodzę do psychologa, spotykam się na grupach od uzależnień, od tamtej pory nie gram. Niestety ona uważa że ja się nigdy nie zmienię, uważa że to mój charakter i nie wierzy w zmianę, jednak to wszystko spowodowało uzależnienie, a nie charakter!
Wziąłem się za siebie, leczę się, zacząłem żyć dla ludzi, pomagać im, żyć z Bogiem...jak by to powiedzieć sporo dojrzałem. Wiem że nie mogę grać i nigdy tego nie zrobię.
Największy ból to strata największego mojego szczęścia, wtedy kiedy najbardziej jej potrzebuję nie ma jej...
Po moich próbach po rozstaniu odpuściłem, z nadzieją że może będzie chciała przemyśleć to i tamto, zastanowić się, przecież tyle lat razem, byłem jej jedynym, miłość na zawsze itp. i zostawia mnie bez próby walki? Trudno mi z tym, zmieniam się na lepsze, chcę to naprawić lecz nie wiem czy się da i czuję się strasznie bezradny. Nie odzywamy się już do siebie ponad miesiąc...jedni mi radzą aby poczekać jeszcze 1-2 miesiące, jednak mnie codziennie w nocy skręca, boli ta bezradność.
Tak na prawdę nigdy się nie rozstawaliśmy, mieliśmy małe kryzysy przez moje wybryki, ale wszystko wracało do normy.
Kiedy nadszedł największy kryzys bez próby podjęcia walki, bez żadnej inicjatywy i chęci naprawy zostawia mnie...strasznie mnie to boli, szczególnie iż był to prawdziwy związek z którym razem wiązaliśmy przyszłość.
Teraz siedzę codziennie po nocach i się zastanawiam czy zadzwonić,napisać i umówić się na spotkanie aby wszystko jej wytłumaczyć, dlaczego tak to się potoczyło, że jest spora szansa na to że może się udać nam? Czy czekać może na jej ruch?
Chcę powalczyć o miłość...odbudować wszystko, brak szansy zabija.
Zacznę od początku, tak więc byłem z dziewczyną prawię 7 lat. Początki były super, gdzieś po 2 latach związku zacząłem uprawiać hazard.
Wszystko było ok, w pewnym momencie okazało się że czasem wolałem nie spotkać się i lecieć pograć.
Nie widziałem problemu. Ona wypominała mi to, jednak nigdy nie postawiła ultimatum czy coś w tym stylu. Wiedziałem że ona nie lubi jak gram, jednak tłumaczyłem sobie że to moje zajęcie i hobby. Stałem się zimny, mało czuły, wpadliśmy w rutynę, a ja grałem i grałem.
Nawet przez kilka dni nie odzywaliśmy się do siebie, tak naprawdę to ona chciała mnie sprawdzić czy się odezwę. Nie zrobiłem tego nie mam pojęcia, myślałem że się drażni zemną i jeszcze ta męska duma. Po tym oznajmiła mi że opuszcza mnie, że wszystko straciłem, że ją za długo olewałem, nic od siebie nie dawałem oraz że wygasło uczucie ( w co nie wierzę).
Wtedy otworzyłem oczy, błagałem prosiłem, dzwoniłem, pisałem niestety nic to nie dało.
Podjąłem leczenie, chodzę do psychologa, spotykam się na grupach od uzależnień, od tamtej pory nie gram. Niestety ona uważa że ja się nigdy nie zmienię, uważa że to mój charakter i nie wierzy w zmianę, jednak to wszystko spowodowało uzależnienie, a nie charakter!
Wziąłem się za siebie, leczę się, zacząłem żyć dla ludzi, pomagać im, żyć z Bogiem...jak by to powiedzieć sporo dojrzałem. Wiem że nie mogę grać i nigdy tego nie zrobię.
Największy ból to strata największego mojego szczęścia, wtedy kiedy najbardziej jej potrzebuję nie ma jej...
Po moich próbach po rozstaniu odpuściłem, z nadzieją że może będzie chciała przemyśleć to i tamto, zastanowić się, przecież tyle lat razem, byłem jej jedynym, miłość na zawsze itp. i zostawia mnie bez próby walki? Trudno mi z tym, zmieniam się na lepsze, chcę to naprawić lecz nie wiem czy się da i czuję się strasznie bezradny. Nie odzywamy się już do siebie ponad miesiąc...jedni mi radzą aby poczekać jeszcze 1-2 miesiące, jednak mnie codziennie w nocy skręca, boli ta bezradność.
Tak na prawdę nigdy się nie rozstawaliśmy, mieliśmy małe kryzysy przez moje wybryki, ale wszystko wracało do normy.
Kiedy nadszedł największy kryzys bez próby podjęcia walki, bez żadnej inicjatywy i chęci naprawy zostawia mnie...strasznie mnie to boli, szczególnie iż był to prawdziwy związek z którym razem wiązaliśmy przyszłość.
Teraz siedzę codziennie po nocach i się zastanawiam czy zadzwonić,napisać i umówić się na spotkanie aby wszystko jej wytłumaczyć, dlaczego tak to się potoczyło, że jest spora szansa na to że może się udać nam? Czy czekać może na jej ruch?
Chcę powalczyć o miłość...odbudować wszystko, brak szansy zabija.