Upadek rodziny

Pain

Bydlak bez serca
Dołączył
15 Luty 2009
Posty
1 348
Punkty reakcji
131
Niebieski - H. Oczywiście cytowanie szlag trafia :/



A co z wpadkami? Czasem też chęć posiadania dziecka jest silniejsza od zdrowego rozsądku. Wiele osób myśli po prostu „a jakoś to będzie”.
Dla mnie to właśnie oznaka braku myślenia. Ale masz prawo uważać inaczej <_<


Można, oczywiście, i nigdzie nie stwierdziłam, że jest inaczej. Nie mówię, że dziecko powinno przebywać z obojgiem rodziców 24 godziny na dobę, ale nieraz już obserwowałam, do czego prowadzi niewystarczająca &bdquo;ilość&rdquo; rodzica w życiu dziecka. I tak, żyjemy w czasach, w których rodzice mają dla dzieci coraz mniej czasu. Dlatego też wychowywanie potomstwa mocno na tym cierpi.

Jak zaangażujesz w to jeszcze kilkoro ludzi sprawy nie polepszysz, wręcz przeciwnie.


Nadmierne czepianie się słówek niczemu nie służy. Nie, nie sądzę, że większa ilość wzorców ma sprawić, że błędy nagle magicznie znikną. I nawet nie o to tu chodzi. Wszak błędy w życiu są niezbędne, inaczej życie przestałoby być nazywane &bdquo;życiem&rdquo;.

Nadmierne zwracanie uwagi na "czepialstwo" również niczemu nie służy. Większa ilość wzorców nie jest czymś dobrym. Ponieważ nie masz kontroli nad innym wzorcem. Jeśli dziecko czerpie autorytt z rodziców, ci jeśli są normalni i odpowiedzialni, mogą starać się być jak najlepsi, godni naśladowania. U osób trzecich nie osiągnie się czegoś takiego. Zwłaszcza u obcych, których proponujesz wcisnąć w rodzinę.



Dzieci i indywidualizm? To chyba trochę abstrakcyjna konstrukcja. W te wakacje miałam okazję obserwować naprawdę sporo dzieci, w różnym wieku. I tak, wszystkie wzorują się w mniejszym bądź większym stopniu na zachowaniu dorosłych. I nie oznacza to, że dzieci bezmyślnie kopiują. Nie, dziecko jest po prostu jak gąbka, wsiąka w nie cała wilgoć otoczenia. I to właśnie od tej wilgoci zależy, jakie dziecko będzie.

To oznacza, że właśnie bezmyślnie kopiuje. Dziecko nie zrozumie pewnych zachowań, bo po prostu nie wie jeszcze o ich przyczynach. Imituje więc coś, o czym nie ma pojęcia. Przykład z gąbką właśnie temu dowodzi, a nie przeczy.


Jeśli dziecko ma styczność niemal wyłącznie z rodzicami, którzy przekilnają, również na 99% będzie przeklinać. Jeśli rodzice dziecka są stale poirytowani i nerwowi, dziecku także się to udzieli. Ba, czasem nawet dzieci w swoich wypowiedziach używają słów dorosłych, dokładnie powtórzonych! Bo na tym polega formowanie się osobowości i proces socjalizacji: naśladujesz to, co jest obok Ciebie, by później móc zacząć tworzyć własne zachowania. W sumie podobnie jest z nauką języków obcych &ndash; najpierw uczysz się stałych zwrotów, słów, konstrukcji, a później z tych cegiełek możesz zacząć budować własne twory.

I to jest właśnie indywidualizm. Dlatego lepiej, żeby autorytetem byli normalni rodzice. Ponieważ mogą dziecko w ten sposób ukierunkować, zachęcić do czegoś innego niż imitacja. Wystarczy spytać dzieciaka, dlaczego tak robi/mówi. Porozmawiać o tym. Tak, to takie "proste". Więc nie jest to żadna abstrakca <_<


Nie twierdzę jednak, że dzieci nic nie wnoszą od siebie. Wychodzę z założenia, że każdy maluch coś ze sobą na ten świat przynosi. Kiedy jednak rodzi się np. w rodzinie alkoholików i prostaków, jego wrodzone zdolności zostają zaprzepaszczone, bo brakuje podłoża, na którym mogłyby rozkwitnąć.

Oraz możliwośći, aby mogło się rozwijać. Tu przyznam rację. Dlatego podkreślałęm o normalności rodziców.



Zgodzę się z tym, że rodzina jest taka, jacy są ludzie i jeśli w całej ludzkości coś nie gra, znajdzie to odbicie w tworze jakim jest rodzina. W tej dyskusji chodzi mi nawet nie tyle o to, że rodzina zupełnie się nie sprawdza, a o znalezienie odpowiedzi na pytanie: &bdquo;co jest dla nas korzystniejsze i bardziej naturalne?&rdquo;.

Odpowiedź jest następująca. Najbardziej naturalne jest to co się w danym momencie dzieje. Wszystko inne to ingerencje prawa. W Twojej wizji była by to ingerencja Twoich przekonań, Twoich zasad, ale wciąż ingerencja. O korzyściach mowy być nie może, gdyż jak sama wiesz zależą od ludzi. Jacy ludzie takie korzyści. Zależy też to od tego, kto i co uważa za priorytet. Dla jednego będzie to dla przykładu dbanie o dobro dziecka i wszystko będzie układał pod tym kątem, tak jak Ty to zrobiłaś, dla innego... nie wiem, jakieś ognisko domowe, rodzina, tradycja i zmiany wprowadzałby pod tym kątem. Nie istnieje na to odpowiedź. Gdyż każda rodzina jest inna i inne wartości uznawane są w niej za normy i korzyści. Można co prawda zauważyć, że w normalnych rodzinach niektóre z nich się powtarzają, ale tutaj dochodzi rozumienie tych wartości zarówno przez dzieci jak i rodziców.



Przez setki lat ludzie żyli w większych skupiskach, kiedyś były to plemiona, później wsie. Mimo że mieszkali w osobnych domach, większość czasu spędzali razem, dzieci bawiły się wspólnie, a każdy miał przydzieloną pracę.

System cytowania jest tak genialny, że nie wiem do czego to odpowiedź <_< Domyślam się, że do ładowania się obcych w rodzinę. Nie ma nic złego w tworzeniu zbiorowości/ugrupowań, ale jest różnica między współdzieleniem, a współtworzeniem. Byłabyś zadowolona, gdybym przyszedł do Ciebie i poprzestawiał Ci meble, bo MNIE się wydaje, że tak jest lepiej? To skrót myślowy, ale ufam, że zrozumiesz.



Zdaję sobie sprawę z tego, że ryzyko rozwodu istnieje zawsze. Ale chyba ilość rozstań o czymś świadczy. Może to ludzie nie są stworzeni do monogamii, może więzy, jakie się na siebie nakłada z chwilą zawarcia związku małżeńskiego, są nie do zniesienia, a może po prostu ludziom nie można dać papierka &bdquo;to będzie na zawsze&rdquo;, bo wtedy się rozleniwiają i przestają starać? Wydaje mi się, że gdyby dane dziecko żyło wśród liczniejszej rodziny czy społeczności, rozwód rodziców dotknąłby je znacznie słabiej, niż to się dzieje obecnie, gdy zostaje tylko z jednym rodzicem, a na dodatek często załamanym rozstaniem.

Nie, nie, nie. Bzdura. Monogamia i poligamia to inny temat. Ludzie nie są zdolni do szczerości, empatii, zrozumienia się nawzajem, a co za tym idzie do związków i "miłości", o której tak śpiewacie. Na szczęście istnieją wyjątki. Stawiam na "papierek" i olewczość. Tutaj masz rację. Natomiast co do reszty, masz rację, wydaje Ci się. Owszem, na pozór fajnie, nie? Ale potem? Dziecko jest tak naprawdę niczyje. Zna każdego i nikogo. Rodzice to rodzice, ludzie którzy byli od zawsze, którym można ufać. Zwrócić się ze wszystkim. Obcy ludzie nigdy ich nie zastąpią. Przykład? Adopcja. Żeby skrócić, cytat. "Nie matka ta co urodziła, ale ta co wychowała". Zajmowanie się grupą dzieci przez grupę dorosłych jest możliwe tylko w teorii. Jeśli ktoś pozwoliłby opiekować się swoim dzieckiem obcym ludziom, jest idiotą. I znaczy to tyle, że ma jego losy w poważaniu.


Oczywiście, że wszystko można wykorzystać w zły lub dobry sposób. Młotek może pomóc zbudować dom, ale może również pomóc w zabiciu kogoś. Chodzi mi o to, że twór zwany &bdquo;rodziną&rdquo; bardzo często ukrywa takie zbrodnie i dlatego przestępcy czują się bezkarni. Do tego w naszym społeczeństwie pokutuje chrześcijańskie przeświadczenie o tym, że rozwód to grzech i jeśli małżonek Cię bije, musisz znosić to bez gadania.

Nie zrozumcie mnie proszę źle, szanuję każdą wiarę. Ale tak "rodzina" to banda idiotów. Dlaczego? Facet który bije żonę/kobietę, a jeszcze uważa się za wielkiego katolika, to za przeproszeniem :cenzura:, a kobieta, która się na to godzi, jest równie... ograniczona. I wiara nie ma tu nic do rzeczy. Amen <_<

Na szczęście powoli się od tego odchodzi, ale ten wzorzec postępowania wciąż ma się dobrze w niektórych regionach, przede wszystkim na wsiach. Słyszałam też o licznych przypadkach potworów, którzy przed ślubem są istnymi aniołami, a po całym tym sakramencie mogą już ukazać swoje prawdziwe oblicze. Moja ciocia wpadła w sidła takiego alkoholika-potwora, o którego problemie nic nie wiedziała. Po ślubie powiedział jej tylko: &bdquo;Przecież nie straszy się ptaszka, kiedy chce się, aby wleciał do klatki&rdquo;.

Znów nie wiem do czego to odpowiedź... <_< "Wieloopieka" znowu? Skoro mowa o wsiach, to jest różnica między "zajęciem się" dzieciakiem sąsiadów od czasu do czasu, a prawdziwym wychowaniem. To nie jest nawet podobne. Jeśli o to chodzi, strzelam w ciemno, nie pamiętam co pisałem. Tak, tak ignorant ze mnie <_< A takie "małżeństwa" to po prostu zbyt szybkie kocham. A nawet jeśli nie, to należy je zakończyć, bez względu na wiarę, wyznanie, cokolwiek innego. A sam ten tekścik z ptaszkiem... mam inny "ale przecież nie uprzedza się śmiecia, któremu chce się wbić trochę rozumu do łba" <_<



Oświeć mnie, czemu Twoim zdaniem przypadek chrztu jest bezsensowny?

Wszyscy trąbią o wolności wyboru. Ale to działa w dwie strony. Dziecko spytane o wybór nie zrozumie pytania. Chrzest to nie wyrok. Nie jest się skazanym na wiarę katolicką/jakąkolwiek inną w cywilizowanych państwach. Jest coś takiego jak dechrystianizacja, jeśli komuś bardzo zależy, można całkowicie się wyrzec KK. Rodzice mają prawo wychować dziecko w swojej wierze, tak samo jak przekazać mu pewne wartości. Jeśli dziecko nie zechce wyznawać ich wiary, wolno mu i powinno być to uszanowane. Religia katolicka nie jest zła. Mówię tutaj o tej prawdziej, a nie pseudowierze. Miłość do bliźniego, szacunek, prawdomówność, uczciwość. To powinno być bliskie każdemu, bez względu na wiarę. Mogę tak mnożyć bardzo długo, ale nie widzę sensu. Zanim komuś przyjdzie do głowy śmieszna teoria na mój temat, jestem satanistą, a nie fanatykiem jakiejkolwiek wiary. Dziękuję <_<


Ty z kolei bardzo pochopnie wydajesz sądy. Wobraź sobie, że zastanowiłam się nad tym, a moje wnioski wypływają z obserwacji. I nie, nie jest moim celem zakazywanie czegokolwiek, a jedynie obiektywne rozpatrzenie, co jest korzystniejsze dla ludzi.

Nie zastanowiłaś się. Gdyby tak było, wiedziałabyś, że ilu ludzi tyle korzyści. To Twoje wnioski i nie wszędzie się muszą sprawdzić. To co proponujesz, nie sprawdzi się niemal nigdzie. Takie jest moje zdanie. Tym bardziej, że nie przedstawiłaś nic, co by faktycznie mogło cokolwiek ulepszyć. Widzę o wiele więcej minusów niż plusów.


W podanym przez Ciebie przypadku jest pewien problem. Zgodzę się, że to debile sądzą, iż mają władzę nad dzieckiem. Ale z tego by wynikało, że jakieś 80-90% rodziców to debile. I cóż mielibyśmy z nimi zrobić, powyrzywanać ich wszystkich?

Nie od razu powyrzynać. I to nie jest problem, to rzeczywistość. Mówiłem przecież, że ogromna większość nie nadaje się na rodziców. Wynika to tak naprawdę z głupoty społeczeństwa oraz lenistwa. Co z tym zrobić? Zmądrzeć. Przerzucanie dzieci od jednych i tak obcych emocjonalnie do drugich obcych emocjonalnie i tak nic nie zmieni. Grupa idiotów, to dalej idioci. A jeśli trafią się w tej grupie normalni rodzice, mogą zwyczajnie nie chcieć zajmować się cudzymi dziećmi, bo wolą ten czas poświęcić własnym. I to jest normalna, dobra decyzja. Więc? Nie widzę żadnego problemu w opisanym przypadku. Problemem są jak mówiłem ludzie, a nie możliwości.



W takim razie zdefiniuję moje pojęcie ideału, żeby nie było nieścisłości. Otóż dla mnie rodzina idealna to taka, w której panuje wspierająca i kochająca atmosfera, dzieci są motywowane, a nie zmuszane do rozwijania swoich zdolności i pasji. W rodzinie takiej wszystkie strony potrafią się wzajemnie słuchać, uznawać racje innych oraz udowadniać słuszność swoich. To rodzina, w której panuje wolność i ludzie są ze sobą dlatego, bo im razem dobrze, a nie dlatego, że są do tego zmuszeni przez konwencję społeczną bądź papierek.

Po co mam definiować coś co sama zdefiniowałaś? I to dobry "ideał". Dochodzi jak mówiłem pojmowanie. Pragnąc tego samego, wielu podejdzie do tego w inny sposób. Ty zrobisz to na swój sposób, ktoś inny postąpi inaczej. Który sposób lepszy? Dla tego kto stosuje jaki stosuje będzie najlepszy, dlatego właśnie go wybrał. To, że nie widzisz tego u większości rodzin? Nie znasz ich aż tak dobrze, to po pierwsze, po drugie, skoro uznałąś, że 80-90% rodziców się na nich nie nadaje, to czemu się dziwić? Chodzi mi o to, że stwierdzasz to z taką łatwością, jakby to było oczywiste. Nie zawsze to co widzisz jest tym co widzieć powinnaś.


Jak można powiedzieć, że sprawdza się sytem, w którym dzieci w jednych rodzinach mają iPhony, iPady i iSraty, a w innych cieszą się, gdy mogą zjeść na śniadanie bułkę z masłem? W porządku, agenci to jedna strona medalu, ale sam system jest do bani. Świadczy o tym choćby to, jak wielu agentów nie jest w stanie sprostać jego wymaganiom. To system ma służyć agentom, a nie agenci systemowi. Jeśli tak nie jest, to znak, że coś trzeba zmienić.

To właśnie agenci mają służyć systemowi. Bo rodzice są dla dzieci, a nie na odwrót. I o to mi chodziło. Systemem była rodzina. I nie oceniaj ludzkiej wartości po pieniądzach. Co jest ważniejsze? Iphon czy inne gówno, czy ubogi, ale ideał z Twoich marzeń? Bieda nie sprzyja dzieciom, owszem. Ale to nie powód, by je zabierać z kochającej rodziny do bogatej, które będzie je miała gdzieś.


Chyba nie zrozumiałeś sedna tej koncepcji. Ma ona być zbudowana właśnie na więzach, na bliskości, na miłości. I nie, porównanie do tułaczki jest zupełnie nietrafne. Przyjmijmy, że taka wspólnota żyłaby w wielkim domu (ja tak to widzę). Każdy ma swój pokój, więc o tułaczce nie ma mowy. Dzieci znałyby wszystkich swoich opiekunów już od pierwszych dni życia i wywiązywałaby się więź nie tylko między niemowlakami a rodzicami, ale także między bobasami a innymi członkami danej społeczności.

Nikt normalny nie zajmie się cudzymi dziećmi kosztem własnych. Prawdziwy rodzic zechce poświęcić czas własnemu dziecku. Twoja wizja to utopia. Takie coś zadziała wśród określonej grupy ludzi - idiotów. A co da większa ilość idiotów? Absolutnie nic. Dlatego też pozostałą część pominę, jako że o matrixie rozmawiać zamiaru nie mam.




Wiem, że alkoholik mógłby się zawsze przytrafić i dlatego jestem zdania, że jeśli takie społeczności miałyby powstawać, to tylko wśród ludzi dobrze się znających i sobie ufających.

Jak wyżej, matrix.


Wcale wół nie zapomniał. Napisałam, że wiedza byłaby tylko przekazywana, a co z tym latorośl zrobi, to już jego broszka. Nie odbieram nikomu prawa do popełniania błędów (a może wskażesz mi w mojej wypowiedzi stosowny fragment, który by potwierdził Twoje założnenie?). Poza tym wszelkie mądrości nie byłyby wtłaczane na siłę w młode umysły, a raczej dyskutowane. &bdquo;Załóżmy, że mamy taką a taką sytuację, co byście zrobili i dlaczego?&rdquo;. Bardziej chodziłoby o to, że to dzieci same mają wpaść na mądre pomysły.

Z samym przekazywaniem się zgodzę. Natomiast powodu, by "odciążyć młodych od wychowania" (no comment <_< ) nie widzę.



Ja przedstawiam tylko to, na co się natknęłam, to nie są moje wizje. Nie twierdzę, że jestem zwolenniczką tego lub tamtego rozwiązania, staram się patrzeć obiektywnie i zastanowić się, co jest dla ludzkości korzystniejsze.

Wybicie jej, zostawiając przy życiu normalnych jej człownków, by mogła się odrodzić. To jedyna korzyść, reszta to gdybania.


Jestem ostatnią osobą, która chciałaby dzieci programować. Nie, kocham dzieci, bo to najlepsze, co na tym świecie istnieje i dlatego szkoda mi, że tak wiele z nich musi cierpieć. Drugie rozwiązanie podoba mi się o tyle, że nawet jeśli rodzice &bdquo;zaliczą wpadkę&rdquo;, dziecko będzie miało szansę na rozwój i dane mu będą takie same warunki i możliwości jak pozostałym. Poza tym każdy członek społeczeństwa miałby swoją rolę i nie byłoby takich sytuacji jak obecnie, że babcia/dziadek zostaje porzucony przez rodzinę na pastwę losu w przytułku, traci sens życia i pragnie tylko śmierci. Nie, w tym systemie każdy czułby się potrzebny, bo dla każdego byłaby praca do wykonania.

Praca nie czyni potrzebnym. Takim czynią więzi, a te bez powodu nie znikają. I jak wyżej, odbieranie dzeici rodzicom szkodzi ZAWSZE. To jak lek na receptę. Stosować wyłącznie gdy konieczne.



W tym momencie muszę jednak zaznaczyć, że patrzę na społeczeństwo jako na całość. Bo rozbicie ludzie na małe podzespoły to istny kretynizm. Dla mnie ludzkośc jest jak organizm i dlatego trzeba dbać o każdą jego komórkę, aby mógł funkcjonować w pełni sprawnie. Osobno nie zdziałamy nic. A &bdquo;w kupie siła&rdquo;.

Bzdura. O debili, pedofili, gwałcicieli i morderców nie należy dbać, tylko ich pozabijać. I nie w kupie siła, ale w rozsądku.


W porządku, ludzie są do kitu, tak jak system, już o tym pisałam. Ale skoro to wszystko jest do niczego, podobnie jak prawo, coś trzeba robić, aby sytuację zmienić. Ja osobiście nie chcę żyć na świecie, na którym coś jest dlatego, bo nie wynaleziono mądrzejszej alternatywy. Po to jesteśmy ludźmi i po to mamy umysły, aby działać. Akceptacja czegoś, co nam nie służy i jest do bani, do niczego nas nie zaprowadzi.


Zbawca świata. Ja się z tym zgadzam, ale nie rozumiesz jednego. To nie wmyśleniu jest problem, lecz w niedoskonałości. W cytacie wyżej jest śmierć zwyrodnialcom. Dla mnie najlepsze. A dla Ciebie? Nie, ponieważ "o każde życie trzeba dbać". Wszystkim nie dogodzisz. Człowiek jest niedoskonały i nie stworzy ideału. To co mamy jest najlepszym co mamy, choć można polemizować. Ale to jest najlepsze co można osiągnąć, że tak to ujmę, bez buntu i rzezi.... Nie odpisuj proszę. Miło i ciekawie się z Tobą rozmawia, ale za bardzo się gubię w rozmowach tak długich i z tak miłymi ludźmi. Nie przywykłem. A tym bardziej mnie irytuje to :cenzura:e i bezpodstawne "liczba otwartych tagów cytowania...." :/
 
S

Spamerski

Guest
Domy dziecka w żadnym razie nie oddają tej koncepcji. To sztuczne i patologiczne twory, stworzone z konieczności, zupełnie nie spełniające swoich funkcji. Z założenia we wspólnotach opiekunowie darzyliby dzieci miłością i troską, a dla opiekunów w domach dziecka to (edit: często, choć oczywiście nie zawsze) tylko praca. Poza tym w takich placówkach pracuje stanowczo za mało ludzi, by móc dotrzeć indywidualnie do każdego dziecka. Ponadto w domach dziecka idea "wszystkie dzieci nasze są" nie mają racji bytu. Bo niby czyje są? Dyrektorki ośrodka i jej personelu? Narodu? Społeczności danego miasta?

Traktowanie pracy wyłącznie jako źródła utrzymania, czy zbyt mała ilość pracowników posiadających odpowiednie kwalifikacje, to nie jest problem tylko domów dziecka. Troska o te dzieci jest obowiązkiem społeczności lokalnej, regionalnej i nas wszystkich, czyli społeczeństwa. Społeczeństwo jednak tego sobie nie uświadamia, niestety. Jak słusznie zauważyła Gosia70, źle funkcjonujące domy dziecka nie wynikają wyłącznie z tego, że jest to "patologiczny twór". Jeśli przyjęlibyśmy, że tak jest, to "patologicznym tworem" będzie każda instytucja. Sklep też będzie "patologicznym tworem", bo niektórzy sprzedają przeterminowane produkty, więc musimy likwidować wszystkie sklepy... Demonizuję nie bez przyczyny :)

Racja, miałam jednak na myśli trochę co innego. Mimo tamtych podłych czasów ludzie spędzali ze sobą więcej czasu, byli bliżej. Choć to pewnie akurat zasługa braku internetu i ograniczonego dostępu do telewizji.

Jeśli wszyscy wokół "donosili", to ludzie "zamykali" się w kręgu rodzinnym. To też nie było, tak mi się wydaje, pozytywne zjawisko, bo z takiego "zamkniętego kręgu" w zasadzie nic nie wychodziło i dochodziło do sytuacji, kiedy np. nie przyznawano się, że w rodzinie jest osoba niepełnosprawna i była ona całkowicie izolowana.

Choć z drugiej strony - na Zachodzie komunizmu nie było, a problemy rodzinne mają podobne do naszych.

Bardzo celne spostrzeżenie :) Skoro ani liberalizm, ani komunizm nie są główną przyczyną upadku rodziny to co? :) Może więc wiara w to, że panaceum na wszystkie problemy jest miłość czy jakaś istota nadprzyrodzona? W końcu te elementy były albo są obecne i w liberalizmie, i w komunizmie (a dokładnie rzecz ujmując realnym socjalizmie, jeśli chodzi o Polskę).

Ano właśnie, i tu się zaczynają schody. Bo tak naprawdę jedynymi zasadami, które wystarczyłyby ludziom, mogłyby być: &bdquo;nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe&rdquo; oraz &bdquo;nie czyń drugiemu tego, czego on sobie nie życzy&rdquo;. Ale chyba jeszcze nie dotarliśmy do punktu, w którym potrafilibyśmy wprowadzić to w życie. Bo (niemal) każdy człowiek chce mieć rację i tę swoją rację narzucić drugiemu. Narzuca się też swoich bogów, bo przecież &bdquo;mój Bóg jest lepszy od twojego&rdquo;, swój ustrój społeczny, swoje obyczaje... Gdyby ludzie naprawdę byli tolerancyjni, ale przy tym jednocześnie myślący, chętni do dyskusji i gotowi zmieniać swoje zdanie, gdy nie mają racji, wtedy nikt nie wstydziłby się swojego zdania. Jeśli ktoś nie miałby racji, reszta szybko wyprowadziłaby go z błędu. A gdyby to on miał rację &ndash; mógłby resztę oświecić.

Dokładnie, to poważny problem, bo nie da się nauczyć kogokolwiek tolerancji na siłę. A sprawy nie ułatwia liberalna koncepcja człowieka, w myśl której każdy człowiek jest źródłem prawdy...

Cóż, zakładam po prostu, że jeśli ludzie zdecydowali się dobrowolnie na tworzenie wspólnot, rozumieliby, że nie można czynić żadnemu członkowi wspólnoty tego, co mu nie służy, gdyż przez to ucierpi cała wspólnota. Jeśli zaś społeczność składałaby się tylko ze zwolenników przemocy, proszę bardzo, niech się wzajemnie biją, skoro to lubią (wszak różne są zbączenia wśród bąków).

Decyzja o stworzeniu wspólnoty powinna być, jak się wydaje, decyzją opartą na wolnej woli ludzi, ale czy ludzie chcą tworzyć wspólnoty? Ilość i jakoś organizacji pozarządowych pokazuje, że niestety nie chcą. Większość NGO jest finansowana przez ze środków publicznych, więc to raczej organizacje, które "zastępują" państwo z tych sfer, z których się wycofuje się państwo, niż dobrowolne "wspólnoty".

Jako że wiele zachowań jest przekazywanych z pokolenia na pokolenie, to i takie pojmowanie przemocy byłoby przekazywane z pokolenia na pokolenie. Czy zatem to byłoby dobre rozwiązanie? Trudno mi właśnie ocenić. W takich wspólnotach ludzie robiliby to, co by chcieli, a brak obiektywnej oceny ich zachowań mógłby prowadzić do sytuacji, że powstałyby wspólnoty chociażby pedofilskie.

Masz sluszność, bo wielu ludzi ucieka się do przemocy i agresji. Taka choroba naszych czasów. Słyszałam nawet teorię, że to znajduje odzwierciedlenie w naszych ciałach &ndash; i dlatego mamy taką epidemię raków (organizm atakuje sam siebie). Cóż, ludzie nie potrafią sobie radzić z emocjami, o czym mieliśmy już okazję podyskutować ;) Poza tym ludzie zwyczajnie się boją, są zagubieni, choć nie umieją się do tego przyznać.

Niestety, czasami nie chciałbym mieć racji.

Popieram, zdrowy rozsądek zdecydowanie by pomógł. Choć nie zgadzam się z tym byciem &bdquo;niemal fundamentalnym racjonalistą&rdquo;. Ja się takim mianem nie określam, a wydaje mi się, że na zdrowym rozsądku mi nie zbywa.

Troszkę z przekąsem to napisałem, ale tak dla rozluźnienia atmosfery :) Wybacz, jeśli Cię to uraziło, bo nie miałem takiego zamiaru, o czym świadczy " :p" na końcu zdania.

Przyznam, że chciałabym, aby ludzie potrafili myśleć samodzielnie i przestali wierzyć we wszystko, o mówi im telewizja/ksiądz/polityk/rodzic. Tak, to marzenie ściętej głowy, ale o czymś marzyć muszę ;)

Żyjemy w czasach, w których bardzo mało się słucha innych, a bardzo dużo mówi. Jeśli telewizja, ksiądz, polityk czy rodzic mówi to, co ktoś chce usłyszeć, to potem taką osobę będzie do tego ciągnąć. Jeśli kobieta będzie widzieć w telenoweli miłość, o której marzy, a która jest nierealna, to będzie z wypiekami na twarzy czekać na kolejny odcinek. Jeśli mężczyzna, któremu nie powiodło się w życiu zawodowym będzie widział w telewizji, że to wina Tuska czy Kaczyńskiego, to również będzie go do tego ciągnęło. Lęk przed zmianą swojego życia, a więc np. próba zmienienia kwalifikacji będzie tak silny, że ten człowiek będzie musiał codziennie "karmić" się "złymi" informacjami dotyczącymi stanu bezrobocia, funkcjonowania państwa itd. I znowu przyznam rację Gosia70 - za mało mówi się o pozytywnych rzeczach, co udziela się również i nam, gdyż jednak większość tematów na forum dotyczy raczej przykrych wydarzeń, niż przyjemnych. Chyba też nie jest aż tak źle, skoro jednak na takim forum pojawiają się osoby, które zdają sobie sprawę z wielu problemów współczesnego i nie godzą się na to :)
 

Anabele

Nowicjusz
Dołączył
12 Czerwiec 2012
Posty
126
Punkty reakcji
5
Wiek
33
Wybacz, że tak długo nie pisałam, ale miałam bardzo zajęty okres.

roska o te dzieci jest obowiązkiem społeczności lokalnej, regionalnej i nas wszystkich, czyli społeczeństwa. Społeczeństwo jednak tego sobie nie uświadamia, niestety. Jak słusznie zauważyła Gosia70, źle funkcjonujące domy dziecka nie wynikają wyłącznie z tego, że jest to "patologiczny twór". Jeśli przyjęlibyśmy, że tak jest, to "patologicznym tworem" będzie każda instytucja.

Słusznie. Tutaj jednak nasuwa się jeden problem - jak dotrzeć do wszystkich dzieci, które pomocy potrzebują? W naszym kraju dzieci często niesłusznie cierpią, a w takiej np. Szwecji dzieci mają zbyt wiele praw, przez co cierpią rodzice. Ludzkości bardzo trudno znaleźć jest złoty środek.

Jeśli wszyscy wokół "donosili", to ludzie "zamykali" się w kręgu rodzinnym. To też nie było, tak mi się wydaje, pozytywne zjawisko, bo z takiego "zamkniętego kręgu" w zasadzie nic nie wychodziło i dochodziło do sytuacji, kiedy np. nie przyznawano się, że w rodzinie jest osoba niepełnosprawna i była ona całkowicie izolowana.

Wydaje mi się jednak, że w PRL-u z donosicielstwem nie było aż tak źle, jak to jest dziś np. w Korei Północnej. Trudno mi oceniać te zjawiska, bo nie żyłam w tamtych czasach i bazuję na tym, co słyszałam od innych.

Bardzo celne spostrzeżenie Skoro ani liberalizm, ani komunizm nie są główną przyczyną upadku rodziny to co? Może więc wiara w to, że panaceum na wszystkie problemy jest miłość czy jakaś istota nadprzyrodzona? W końcu te elementy były albo są obecne i w liberalizmie, i w komunizmie (a dokładnie rzecz ujmując realnym socjalizmie, jeśli chodzi o Polskę).

A może po prostu to, że staramy być kimś, kim nie jesteśmy? Powszechnie wmawia się ludziom, że muszą znaleźć sobie jednego partnera na całe życie, z nim założyć rodzinę, z nim się zestarzeć, z nim umrzeć. Trudno sprostać takim wymaganiom. Poza tym ludzie boją się samotności i często tkwią w nieudanych związkach, co odbija się na dzieciach. Może łatwiej byłoby po prostu powiedzieć: "tak, nie jesteśmy idealni, mamy prawo do popełniania błędów i rozstawania się"?

Jako że wiele zachowań jest przekazywanych z pokolenia na pokolenie, to i takie pojmowanie przemocy byłoby przekazywane z pokolenia na pokolenie. Czy zatem to byłoby dobre rozwiązanie? Trudno mi właśnie ocenić. W takich wspólnotach ludzie robiliby to, co by chcieli, a brak obiektywnej oceny ich zachowań mógłby prowadzić do sytuacji, że powstałyby wspólnoty chociażby pedofilskie.

A czy my również nie padliśmy ofiarą mechanizmu, który opisałeś? Ktoś bardzo dawno temu stwierdził, że wojna jest najlepszą metodą rozwiązywania konfliktów. Dd tamtego czasu jesteśmy jesteśmy społeczeństwem wojennym i dopiero niedawno ludzie zaczęli myśleć, że to może być złe.

Troszkę z przekąsem to napisałem, ale tak dla rozluźnienia atmosfery Wybacz, jeśli Cię to uraziło, bo nie miałem takiego zamiaru, o czym świadczy " " na końcu zdania.

Oj, ja też odpowiedziałam trochę z przekąsem ;) Mnie mało co razi, mam ogromny dystans do siebie.

Lęk przed zmianą swojego życia, a więc np. próba zmienienia kwalifikacji będzie tak silny, że ten człowiek będzie musiał codziennie "karmić" się "złymi" informacjami dotyczącymi stanu bezrobocia, funkcjonowania państwa itd. I znowu przyznam rację Gosia70 - za mało mówi się o pozytywnych rzeczach, co udziela się również i nam, gdyż jednak większość tematów na forum dotyczy raczej przykrych wydarzeń, niż przyjemnych. Chyba też nie jest aż tak źle, skoro jednak na takim forum pojawiają się osoby, które zdają sobie sprawę z wielu problemów współczesnego i nie godzą się na to

Masz rację. I Gosia70 również. Kiedyś właśnie się zastanawiałam, dlaczego w telewizji zawsze mówią o złych rzeczach, a niemal nigdy o tych dobrych. I uświadomiłam sobie, że kiedyś przecież mówiono o tych dobrych - w czasach PRL-u. "Dziś sekretarz PZPR odwiedził fabrykę śrubek, która dwukrotnie przekroczyła plan produkcji". Tyle że jakoś te szczęśliwe wiadomości nie sprawiały, że naród był szczęśliwszy. Wiadomo było, że to bujda na resorach. A jak jest dziś? Pewnie świat nie jest aż taki zły, jak to się mówi w telewizji, ale aż taki dobry też nie jest.

Moim utrapieniem jest to, że lubię myśleć i myślę dużo. Chciałabym znaleźć rozwiązanie, które mogłoby jakoś dźwignąć ten świat, ale wiem, że to niemożliwe. Świat jest taki, jaki jest, bo w gruncie rzeczy większości ludzi odpowiada obecny stan rzeczy. Dysponujemy środkami do rozwiązania wszystkich palących problemów tego świata. Ale jakoś tak nic nie robimy, żeby coś zmienić. Może "dobrych" ludzi jest za mało? A może jest nas więcej, niż nam się zdaje, tylko nie możemy się zebrać razem?
 
Do góry