Witam,
Mam problem i to nie byle jakie, nie jest to problem sercowy. Jestem studentem III roku (21 lat już leci 22) Wszystko było fajnie. chodziłem na imprezy, na brak znajomych nie narzekam. Jedyne czego bałem się przez całe życie to to żebym nie spłodził potomka właśnie w tym wieku, tylko jakoś później. Myślałem też że jakbym był z dziewczyną już tak trochę dłużej to pal go licho - jakoś się życie ułoży wspólnie. No ale los chciał inaczej spotykałem się z dziewczyną starszą ode mnie o 6 czy 7 lat. No i los tak chciał że ona jest w ciąży. Nie mam zamiaru się żenić z powodu dziecka bo dla mnie to jest czysta głupota. Ona jest w 3 msc ciąży. Ja wiem to od 2 tygodni. Przez te 2 zdążyłem przemyśleć co będzie z moim życiem ( a nie szykuje się ciekawie). Na chwilę obecną to tylko mamy ustalone że nie mieszkamy razem. Ona chce żebym skończył studia, wiadomo że jak powiem rodzicom to mnie będą wysyłać do roboty(zresztą sam już to postanowiłem teraz, bo wiem że lekko nie będzie). Przez te 2 tyg z pogodnego i radosnego chłopaka zrobił się wrak człowieka... Wszyscy już mi to mówią (kolega się zapytał czy ćpam). Kilka kg mniej, blada cera, obłęd w oczach, zero życia, i uśmiechu. Na samym początku miałem samobójcze myśli, czytałem na różnych forach jak to wygląda(Ci ludzie co tam piszą to jest istna porażka, próbują zdobyć zainteresowanie swoją osobą). Znalazłem najlepszy wariant dla siebie - cyjanek. No ale nie jest tak prosto go zdobyć więc mój plan spalił na panewce. Nie byłem do końca przekonany czy jakbym miał nawet tabletkę to bym ją zażył. Raz jak siedziałem u rodziców i nikogo nie było w domu to już mi coś odwaliło, po prostu takie obłąkanie - chęć zabrania sobie życia (jakbym miał tabletkę przy sobie to bym się nie zawahał). Rozmyślając plany samobójcze musiałem chodzić na uczelnię. I mówić ludziom że może nie wszystko jest ok ale nie mam ochoty o tym rozmawiać, ciężkie to było. Myślałem o rodzicach, bracie i jego żonie - nie mógłbym być aż takim egoistą i zrobić takie świństwo. Dlatego plan odpadł - choć nie ukrywam że czasami mam napady szoku. Zastanawiałem się także nad wstąpieniem do klasztoru... Decyzja ta wydała mi się dość rozsądna. Cisza, spokój to czego mi trzeba, spodobało by mi się to. Bym pomagał innym ludziom i może przez to odnalazłbym swój duchowy spokój.
Na dodatek, poznałem fajną dziewczynę, miła, ładna, mądra, rozsądna - ponoć takich nie ma, a jednak. Powoli się zaczynało układać więc to także przytacza mi zmartwienia, podejrzewam że myśli że dałem sobie spokój bo nie mogę tak naprawdę zrobić kolejnego kroku, jeszcze jej nie mówiłem choć wiem że robię źle. Chcę żeby się dowiedziała ode mnie pierwszego niż od osoby trzeciej. Wiadomo jaki będzie efekt. No i tak wygląda moje życie, mając "sielankę" i nie martwić się o nic nagle wszystko się zmienia o 360 stopni i jesteś w czarnej d*pie - nieźle. Ale jest jedna zaleta tej sytuacji. Od dawna nie wiedziałem co chcę robić w życiu. I zawsze Ciężko mi było cokolwiek zdziałać w kierunku rozwoju i zwyczajnie siedziałem na d*pie i czekałem aż te studia się skończą i byłem przygotowany na zderzenie z rzeczywistością - niestety dopadła mnie wcześniej. Teraz wiem że muszę iść do pracy. Wcześniej się zastanawiałem co z magistrem (czy zaocznie czy dziennie czy w ogóle) teraz wiem albo w ogóle albo zaocznie. Z 3 wariantów zrobiły się nagle 2. W zależności jaką robotę znajdę. Bo już będę się musiał sam utrzymywać, nie chcę w takiej sytuacji ciągnąć pieniędzy od rodziców - a jak będzie to nie wiem. Wiem jedynie że z pracą w Polsce nie jest zbyt dobrze. A jak jest naprawdę to zobaczę jak obronie inżyniera. Do całej sytuacji doszła jeszcze sesja 3 egzaminy mi zostały.... próbuje się uczyć ale jest ciężko jak cholera, nic nie wchodzi. Próbuje.
Grunt to wiem żeby się nie poddawać, czepiam się wszystkiego co w jakimś stopniu może mi pomóc. Albo mi się nawet zdaje że pomoże. Pisanie mnie rozluźnia, dlatego tak już się rozpisałem. Im dłużej pisze to jest mi lżej. Od wakacji nie prowadziłem ciekawego życia, opierało się głównie na imprezowaniu, czasami zdarzało się że codziennie albo co drugi dzień przychodziłem nawalony. Już się zaczęło ze mną źle dziać... Wcześniej z tego nie zdawałem sobie sprawy. Mój problem także spowodowany jest alkohol. Teraz znowu straciłem wątek dlatego będzie urwane.
Moja puenta jest taka: Zwracam się do was drodzy uczniowie, studenci i do wszystkich ludzi młodych. Pewnie wam ktoś kiedyś mówił, czy to rodzice, czy babcia, ciocia czy ktoś tam (może nawet sąsiad) ważne i prawdziwe zdanie: "Młodość rządzi się własnymi prawami" to prawda. Ale róbcie wszystko z głową oraz róbcie to wszystko tak aby nie przynieść wstydu sobie ani rodzinie.
Mam nadzieję że moja sytuacja da wam do myślenia. Miałem wszystko - wszystko zaprzepaściłem. Mogłem mieć więcej - ale się nie udało.
Zostanę starym kawalerem bo wątpię żeby znalazła się dziewczyna którą będzie pociągał chłop po przejściach;]. Jak się potoczy moje życie? Czas pokaże. Kokosów na początku nie będzie ale jakoś postaram sobie z tym poradzić.
Jakby ktoś miał jakąś radę dla mnie, to bardzo proszę o nią przyda się. Może ktoś by miał ofertę jakiejś ciekawej pracy?
I tak pewnie nikt nie przeczyta tego do końca. Bo uzna że za długie... .
Już nic nie będzie takie jak kiedyś, życie się zmienia. A z upływem lat zaczynają się problemy... ja swój mam w wieku 21 lat i 5 miesięcy. Pewnie nie ostatni. Ale do tej pory gorzej nie miałem.
Powiem wam że z powodu całej tej sytuacji to czasami chce mi się płakać, siąść na d*pie rozryczeć się jak małe dziecko. Duma na to nie pozwala...
Nie traćcie wiary. W cokolwiek wierzycie. Wiara jest potrzebna bo bez niej ludzie mają w sobie nieład i wewnętrzny burdel.
Dobra wracam do nauki bo napisałem to w ramach przerwy.
Pozdrawiam wszystkich.
Mam problem i to nie byle jakie, nie jest to problem sercowy. Jestem studentem III roku (21 lat już leci 22) Wszystko było fajnie. chodziłem na imprezy, na brak znajomych nie narzekam. Jedyne czego bałem się przez całe życie to to żebym nie spłodził potomka właśnie w tym wieku, tylko jakoś później. Myślałem też że jakbym był z dziewczyną już tak trochę dłużej to pal go licho - jakoś się życie ułoży wspólnie. No ale los chciał inaczej spotykałem się z dziewczyną starszą ode mnie o 6 czy 7 lat. No i los tak chciał że ona jest w ciąży. Nie mam zamiaru się żenić z powodu dziecka bo dla mnie to jest czysta głupota. Ona jest w 3 msc ciąży. Ja wiem to od 2 tygodni. Przez te 2 zdążyłem przemyśleć co będzie z moim życiem ( a nie szykuje się ciekawie). Na chwilę obecną to tylko mamy ustalone że nie mieszkamy razem. Ona chce żebym skończył studia, wiadomo że jak powiem rodzicom to mnie będą wysyłać do roboty(zresztą sam już to postanowiłem teraz, bo wiem że lekko nie będzie). Przez te 2 tyg z pogodnego i radosnego chłopaka zrobił się wrak człowieka... Wszyscy już mi to mówią (kolega się zapytał czy ćpam). Kilka kg mniej, blada cera, obłęd w oczach, zero życia, i uśmiechu. Na samym początku miałem samobójcze myśli, czytałem na różnych forach jak to wygląda(Ci ludzie co tam piszą to jest istna porażka, próbują zdobyć zainteresowanie swoją osobą). Znalazłem najlepszy wariant dla siebie - cyjanek. No ale nie jest tak prosto go zdobyć więc mój plan spalił na panewce. Nie byłem do końca przekonany czy jakbym miał nawet tabletkę to bym ją zażył. Raz jak siedziałem u rodziców i nikogo nie było w domu to już mi coś odwaliło, po prostu takie obłąkanie - chęć zabrania sobie życia (jakbym miał tabletkę przy sobie to bym się nie zawahał). Rozmyślając plany samobójcze musiałem chodzić na uczelnię. I mówić ludziom że może nie wszystko jest ok ale nie mam ochoty o tym rozmawiać, ciężkie to było. Myślałem o rodzicach, bracie i jego żonie - nie mógłbym być aż takim egoistą i zrobić takie świństwo. Dlatego plan odpadł - choć nie ukrywam że czasami mam napady szoku. Zastanawiałem się także nad wstąpieniem do klasztoru... Decyzja ta wydała mi się dość rozsądna. Cisza, spokój to czego mi trzeba, spodobało by mi się to. Bym pomagał innym ludziom i może przez to odnalazłbym swój duchowy spokój.
Na dodatek, poznałem fajną dziewczynę, miła, ładna, mądra, rozsądna - ponoć takich nie ma, a jednak. Powoli się zaczynało układać więc to także przytacza mi zmartwienia, podejrzewam że myśli że dałem sobie spokój bo nie mogę tak naprawdę zrobić kolejnego kroku, jeszcze jej nie mówiłem choć wiem że robię źle. Chcę żeby się dowiedziała ode mnie pierwszego niż od osoby trzeciej. Wiadomo jaki będzie efekt. No i tak wygląda moje życie, mając "sielankę" i nie martwić się o nic nagle wszystko się zmienia o 360 stopni i jesteś w czarnej d*pie - nieźle. Ale jest jedna zaleta tej sytuacji. Od dawna nie wiedziałem co chcę robić w życiu. I zawsze Ciężko mi było cokolwiek zdziałać w kierunku rozwoju i zwyczajnie siedziałem na d*pie i czekałem aż te studia się skończą i byłem przygotowany na zderzenie z rzeczywistością - niestety dopadła mnie wcześniej. Teraz wiem że muszę iść do pracy. Wcześniej się zastanawiałem co z magistrem (czy zaocznie czy dziennie czy w ogóle) teraz wiem albo w ogóle albo zaocznie. Z 3 wariantów zrobiły się nagle 2. W zależności jaką robotę znajdę. Bo już będę się musiał sam utrzymywać, nie chcę w takiej sytuacji ciągnąć pieniędzy od rodziców - a jak będzie to nie wiem. Wiem jedynie że z pracą w Polsce nie jest zbyt dobrze. A jak jest naprawdę to zobaczę jak obronie inżyniera. Do całej sytuacji doszła jeszcze sesja 3 egzaminy mi zostały.... próbuje się uczyć ale jest ciężko jak cholera, nic nie wchodzi. Próbuje.
Grunt to wiem żeby się nie poddawać, czepiam się wszystkiego co w jakimś stopniu może mi pomóc. Albo mi się nawet zdaje że pomoże. Pisanie mnie rozluźnia, dlatego tak już się rozpisałem. Im dłużej pisze to jest mi lżej. Od wakacji nie prowadziłem ciekawego życia, opierało się głównie na imprezowaniu, czasami zdarzało się że codziennie albo co drugi dzień przychodziłem nawalony. Już się zaczęło ze mną źle dziać... Wcześniej z tego nie zdawałem sobie sprawy. Mój problem także spowodowany jest alkohol. Teraz znowu straciłem wątek dlatego będzie urwane.
Moja puenta jest taka: Zwracam się do was drodzy uczniowie, studenci i do wszystkich ludzi młodych. Pewnie wam ktoś kiedyś mówił, czy to rodzice, czy babcia, ciocia czy ktoś tam (może nawet sąsiad) ważne i prawdziwe zdanie: "Młodość rządzi się własnymi prawami" to prawda. Ale róbcie wszystko z głową oraz róbcie to wszystko tak aby nie przynieść wstydu sobie ani rodzinie.
Mam nadzieję że moja sytuacja da wam do myślenia. Miałem wszystko - wszystko zaprzepaściłem. Mogłem mieć więcej - ale się nie udało.
Zostanę starym kawalerem bo wątpię żeby znalazła się dziewczyna którą będzie pociągał chłop po przejściach;]. Jak się potoczy moje życie? Czas pokaże. Kokosów na początku nie będzie ale jakoś postaram sobie z tym poradzić.
Jakby ktoś miał jakąś radę dla mnie, to bardzo proszę o nią przyda się. Może ktoś by miał ofertę jakiejś ciekawej pracy?
I tak pewnie nikt nie przeczyta tego do końca. Bo uzna że za długie... .
Już nic nie będzie takie jak kiedyś, życie się zmienia. A z upływem lat zaczynają się problemy... ja swój mam w wieku 21 lat i 5 miesięcy. Pewnie nie ostatni. Ale do tej pory gorzej nie miałem.
Powiem wam że z powodu całej tej sytuacji to czasami chce mi się płakać, siąść na d*pie rozryczeć się jak małe dziecko. Duma na to nie pozwala...
Nie traćcie wiary. W cokolwiek wierzycie. Wiara jest potrzebna bo bez niej ludzie mają w sobie nieład i wewnętrzny burdel.
Dobra wracam do nauki bo napisałem to w ramach przerwy.
Pozdrawiam wszystkich.