Rdzawy krzyk

Status
Zamknięty.

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
-Siuper - pomyślał spoglądając na swój kastet, jedyną bron jaką obecnie posiadał.
Schował go na powrót do kieszeni i spojrzał na właz na gorze. Windą nigdy nie jechał, ale logicznym było, że to jakieś wyjście awaryjne. Zaparł się nogami o ściany i na nich lekko podciągnął do góry. Popchnął klapę i wyjrzał na zewnątrz. Jeśli nie zobaczył czegoś co by mogło skrócić go o głowę wdrapał się na dach windy. Plan był prosty - przeczekać a kiedy winda dojedzie już do piętra gdzie czekają strażnicy wspinać się o jedno wyżej lub czekać aż po prostu ochrona zacznie szukać intruzów gdzie indziej i wtedy na powrót wsiąść do windy.
 

Haren

Nowicjusz
Dołączył
8 Grudzień 2009
Posty
492
Punkty reakcji
3
Wiek
29
Miasto
Kraków
Jeremy pomógł Bishopowi wejść na górę, po czym poprosił o podciągnięcie. Stanął na dachu windy i popatrzył dookoła. W oczy rzuciła mu się drabinka na ścianie szybu - Panowie, zapraszam na górę - nie czekając aż ktoś przyjmie zaproszenie złapał za drążki i począł kierować się do góry. Kilkadziesiąt metrów drabinką i dojdą do maszynowni na dachu.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Gdy Black wykopał strażników na dole i drzwi się zamknęły, Enzo zaczął nucić. Rozejrzał się: byli zasadniczo uwięzieni, pech. Wyjął rewolwer, upewnił się, że ma w nim pełne naboje i nie bez wysiłku wygrzebał się na górę, otrzepując z kurzu. Posłuchał chwilę ruchu na najbliższym piętrze. Spodziewali się ich tu, to było więc złe piętro. Na ostatnim spodziewali się ich tym bardziej, też było złe. Mrucząc więc do siebie słowa piosenki i przeplatając je z przekleństwami w kierunku wspinającego się po pionowej ścianie nieznanego ducha, wszedł piętro wyżej używając drabinki.
- Może wystarczy - powiedział do ludzi, którzy go wyprzedzili i stanął naprzeciwko drzwi otwierających się gdy podjeżdżała winda. Zdawały się szerokie ale nie masywne, być może były puste w środku? Spróbował zahaczyć palce o szczelinę i ciągnąc, klął w myśli z całej siły na drzwi, każąc im się rozstąpić. Był gotow odsunąć się w bok i zaczaić z bronią gdyby wewnątrz roili się też strażnicy.
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Bishop, który nawet w nowej formie był nadal krzepki, nie miał problemów z otwarciem metalowego włazu. Powoli wspiął się przez otwór i stanął na kabinie. Ponad nim ginął w ciemności długi szyb. Z pobliskich kilku innych dało się słyszeć donośne przesuwane obciążników - bardzo możliwe, że to ochrona przemieszczała się pozostałymi windami.
Zdążył pomóc innym wydostać się na zewnątrz i gdy Roscoe, jako ostatni opuścił kabinę, ta ponownie ruszyła. Donośne odgłosy z piętra zdradzały, że strażnicy już czekają na grupę. W tym momencie tej pozostało jak najszybsze wciągnięcie się po drabince. Pierwszy ruszył Jeremy, za nim cała reszta. Nerwy oraz spocone dłonie skutecznie zwalniały, ale z drugiej strony perspektywa spotkania z ochroną - motywowała jeszcze silniej. No, może pomijając Enzo, który nie tracąc rezonu, nucił cały czas pod nosem. Nie bez powodu. Im bliżej byli celu, tym większą moc czuł wewnątrz siebie. Varrey był z nimi związany. Z jego powodu się zjawili, także obecność owego jegomościa czuł już z daleka.
Jeremy był chętny iść wyżej, ale został uzależniony od wspomnianej mocy Enzo. Ten zajął się drzwiami bez większych problemów. Rozwarł je delikatnie palcami, choć dawało to efekt taki, jakby sam aspekt siły nie był tu istotny - a metafizyczna perswazja, którą wywarł na materię. Po drugiej stronie znajdował się korytarz oświetlony jaskrawymi jarzeniówkami. Piętro było pełne pokojów z biurkami, za którymi siedzieli jeszcze nieliczni pracownicy, zmęczonymi spojrzeniami gapiąc się w ekrany monitorów. Lewe oraz prawe przejście prowadziło na klatki schodowe. Droga poprzez biura stanowiła zaś istny labirynt.
Mieli dużo szczęścia. Ochrona na razie przeszukiwała niższe piętra, ale mieli prędko zorientować się w sytuacji i wszcząć alarm już na dobre. Pochłonięci pracą programiści praktycznie zasypiali w miejscu pracy i nawet nie usłyszeli o zajściu. Jednak uchował się tu jeden osobnik, stanowiący bezpośrednie zagrożenie. Był to strażnik, który najwyraźniej przechodził tędy przypadkiem. Właśnie zamykał za sobą drzwi, gdy stanął z ekipą twarzą w twarz. Natychmiast zaczął szarpać się z kaburą u pasa.

bez tytułu.PNG

Stoicie przy windach, tuż przed wami jest strażnik. Jeśli pokoje są opieczętowane na czerwono, oznacza że są zamknięte (ale nie na klucz). Niebieski kolor to szyby. Jest to na tyle ważne, że obiekty te mocno tłumią dźwięk i istnieje prawdopodobieństwo, że senni pracownicy (jasnoniebiescy) nie spostrzegą się w sytuacji. Tak jak przypadku Bostonu - jest to ogólny zarys sytuacji, możecie improwizować i dodawać poza tym inne pomieszczenia, również elementy jakich można się spodziewać w takim miejscu.
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
-Stać policja! - wrzasnął po czym padł na ziemię tuz przy narożniku (blef)
Co jak co ale takie krótkie teksty potrafią zbić z tropu. Dlaczego? Instynktowne reakcje są silniejsze od człowieka a kiedy słyszy się tekst w stylu "stać policja" każdy chociaż na sekundę się zawaha.
-Enzo rozwal dziada! - dodał gdy był już blisko podłogi a "czar" rzucony na strażnika pewnie prysnął
 

Haren

Nowicjusz
Dołączył
8 Grudzień 2009
Posty
492
Punkty reakcji
3
Wiek
29
Miasto
Kraków
Jeremy widząc strażnika stanął dumnie, wyciągnął przed się pięść trzymającą różaniec i powiedział zdecydowanym głosem - Kajaj się za swe grzechy, Pan Patrzy!
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Enzo odruchowo odsunął się trochę widząc strażnika ale zaraz, gdy Bishop krzyknął coś w jego kierunku, zadziałał. Spojrzał pod ścianę gdzie stał okrągły kosz na śmieci, podrywając go w górę. Niczym w komediowym filmie wrzucił kosz na głowę strażnika i szybko podbiegł ku niemu, wyciągając rewolwer. Przyłożył lufę do głowy strażnika i polecił mu być cicho. Powiedział by ktoś związał strażnika i prowadził go dalej - od teraz w charakterze żywej tarczy.
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
-Stać policja! - krzyknął Bishop bez większego namysłu. To było pierwsze, co przyszło mu do głowy.

Test Blefu Bishopa (+1 za zaskoczenie) i Perswazji Ochroniarza

Test wygrywa Ochroniarz.
- Co? O czym ty...
Facet już kompletnie zadziwiony spojrzał na Jeremy'ego. Łowca-wikary robił teraz za kaznodzieję, przez co strażnik sam nie wiedział co ma myśleć. Ta osobliwa sytuacja zadziałała na konto Enzo. Nim cel się spostrzegł, biurowy kosz na odpadki uniósł się z ziemi i lewitując swobodnie w powietrzu zakończył lot na głowie mężczyzny.
- Co to ma znaczyć!? - zawołał przytłumiony głos.
Ochroniarz zerwał kosz z głowy i już miał się porządnie wściec, gdy spojrzał wgłąb ciemnej lufy Trzydziestki Ósemki. Lekkie skinienie nią oznaczało, że ma prowadzić. Facet od razu się poddał. To nie był zahartowany przez bezlitosny świat survivalowiec, a osoba, która wracał po pracy do domu, gdzie czekała rodzina i dzieci. Natychmiast spasował i zaczął prowadzić wgłąb biura. Gdy otworzył drzwi kilku pracowników natychmiast zerwało się zza biurek, ale nikt nie zareagował. Odbezpieczony pistolet dostatecznie przemawiał do tychże.
Kilku z ludzi ochrony za chwilę wbiegła na piętro, jednak została zmuszona spasować. Wyraźnie firma miałaby spore kłopoty, gdyby stracili człowieka. W rzeczywistości znanej drużynie ludzkie życie było niczym, ale tutaj widocznie panowały jeszcze ostatki innych wartości. Nikt nie odważył się położyć na szali kolegi po fachu i zaszarżować.
- Cofnijcie się. Odwiedzimy waszego szefa i znikniemy, tak jak przyszliśmy - wycedził przez zęby Black.
Ochroniarz skierował grupę ku kolejnym windom z drugiej strony budynku. Jednej z nich musiał używać sam Varrey, gdyż na pulpicie znajdował się jeszcze dodatkowy przycisk. Nie zwlekając niepotrzebnie wszyscy wpakowali się do środka. Znów ruszyli na górę. Numery oznaczające piętra zdawały się zmieniać w ślimaczym tempie - jednak to narastające napięcie tworzyło taką iluzję. A może Enzo, który wręcz emanował teraz dziką aurą?
Gdy drzwi się rozsunęły, ochroniarz dał sobie spokój z jakimkolwiek oporem i zwyczajnie zemdlał. Strach zeżarł go na dobre. Natomiast piątka wkroczyła do gabinetu. Był to pokój urządzony ze smakiem. Ściany z hebanowych desek nosiły zapach drogich cygar, na czerwonym dywanie stał duży stolik z kilkoma karafkami wina, za nim szerokie biurko z wazonem i małym laptopem. Ściany, które robiły równocześnie za okna wpuszczały dużo światła - liczne kłęby kurzu wirowały w zachodzącym słońcu. Za biurkiem siedział sam Varrey - zmęczony, stary człowiek w szarym uniformie. Ciemne włosy, opadające na czoło nosiły już ślady siwizny. Pobrużdżona twarz patrzyła jednakże cały czas czujnie na przybyszy. Był w nim widać pewne cechy wspólne Wasyla i reszty Y-LAWS, nie bez powodu - poniekąd byli to jego własni synowie w wersji elektronicznej.
- Słyszałem, że strasznie spieszyło wam się mnie zobaczyć panowie. Czym zawdzięczam tą... wizytę? - mówiąc te słowa nie zmienił nic ze swojego kamiennego oblicza.
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
King wstał i uśmiechnął się pod nosem... "Komedia" - pomyślał. Zaraz za Enzo podbiegł do strażnika i przeszukał go gdy ten był sparaliżowany widokiem gnata. Wyciągnął jego broń, krótkofalówkę i co tam miał jeszcze ciekawego. Radioodbiornik od razu ustawił na odbiór i nasłuchiwał co ochrona sobie przekazuje.
Gdy weszli do gabinetu zdał sobie sprawę, że teraz będą musieli kropnąć z zimną krwią faceta, który na dobrą sprawę nic nie zawinił... choć podobno nie ma ludzi niewinnych. W każdym razie Bishop był na to gotowy. Nie należał do tych, którzy strzelali do Bogu ducha winnych, ale już kiedy łyknął tornado za jakieś kilkadziesiąt lat od teraz wiedział, że robi to po coś... właśnie po to...
- Słyszałem, że strasznie spieszyło wam się mnie zobaczyć panowie. Czym zawdzięczam tą... wizytę?
-Zamknij mordę, zmów paciorek.... - odbezpieczył broń - Asta lavista baby
Huk.
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Bishop zawsze uchodził za człowieka czynu. Nie w smak mu było zabijać potencjalnie niewinnego, ale dobrze zdawał sobie sprawę, że ta jedna ofiara jest częścią dużej stawki. Reszta towarzyszy nie zdążyła zareagować, nawet podjąć rozmowy. Skierował zdobyczny APS strażnika na Varrey'a. Czas było żegnać się z nim i tym surrealistycznym światem.
Huk.

Tysiące obrazów. Gonitwa myśli. Pulsujący rytm pod czaszką.

Wszystko wracało. Wasyl, gonitwa po stanowych autostradach, Boston w ogniu...

I wszystko rozpadało się na części.

- Hej, wy tam! To nie miejsce do spania! Cholerni pijacy! - ktoś trącił Jeremy'ego w rękę.
Pomacał się po ciele. Był cały i w dawnym kształcie. Poprzednia aparycja zniknęła, jak też należące do niej ubrania i przedmioty. Spojrzał na resztę kompanów, potem na policjanta. Funkcjonariusza z jego świata - to jest obdartusa w zbroi, którą zrobił chyba ze zdartej maski auta.
- Ja cię znam. Ty jesteś tym sławnym łowcą! Że też tacy ludzie upodlają się do tego stopnia - odszedł wzdychając.
Wszyscy zaczęli zbierać się z ziemi i zdziwionym wzrokiem spoglądać na okolicę. To był Boston. Nadal poważnie zdewastowany, ale nie były to zgliszcza, ani walące się ruiny w burzy pożogi. Zniszczone, popękane budynki były wokół były smutnym wspomnieniem tego, co widzieli jeszcze niedawno. Na pylistej pozostałości ulicy przewijali się bez ładu przeróżni szubrawcy w samodzielnie zszytych strojach, szabrownicy, awanturujący się poszukiwacze przygód/guza. Byli w domu. Nadal zniszczonym i noszącym krwawe ślady przeszłości, ale bez Y-LAWS na karku, a to już można było nazwać dobrym początkiem. Spostrzegli, że nie ma z nimi Blacka. Obudzili się w czwórkę, więc ten albo umarł, albo...

Jak wspominał żołnierz. Rzeczywistość wskoczyła na nowe tory. Black był ściśle związany z Y-LAWS, toteż jego przeszłość diametralnie się odmieniła. Może znowu jest żołnierzem walczącym z Molochem w bezsensownej wojnie, a może los był łaskawszy i uprawia drobną rolę gdzieś w Teksasie?
Jakakolwiek opcja to by nie była, to już koniec tej historii. Jej zwieńczeniem stał się pobyt drużyny w barze ,,Oko na Molocha". Była to obskurna speluna w Bostonie, gdzie Roscoe zaprosił towarzyszy, aby przy szklaneczce mocniejszego trunku pożegnać się i dopiero potem ruszyć w swoją stronę. Nazwa wzięła się od tego, iż lokal umiejscowiony był na usypisku z gruzu - jego wysokie położenie pozwalało dojrzeć z brudnych okien odległy zarys mechanicznego kolosa na północy. Indianin spokojnie osuszał swoją szklankę. Wreszcie podjął się ostatniej rozmowy:
- Chyba spełniłem swoje zadanie na tym padole. Nie wiem o co wy walczyliście, czy były to wyższe idee a może chęć uratowania swojego życia, ale udało nam się. Nie baczyliśmy na środki, ale tu i teraz mogę powiedzieć, że dokonaliśmy czegoś wielkiego, choć nikt się o tym nie dowie. Dla tych ludzi, nigdy nie było naszej walki. Zwykłem myśleć w kategorii świętych wojowników, wiecie heroiczne czyny i tak dalej. Ale nie oszukujmy się. Zniszczenie jednego projektu maszyn tylko odwlecze naszą zagładę. Sami popatrzcie na ten twór. Jak myślicie, pytam z czystej ciekawości, za jaki czas nas kompletnie zeżre? Ta nieuchronność jest smutna, ale co tam. Mogę umrzeć w spokoju ducha. Wiem, że próbowałem - odstawił szklankę - A wy, co właściwie zamierzacie teraz robić?
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
Kiedy wrócili do swoich czasów obraz przed jego oczami krystalizował się powoli. Najpierw zobaczył trochę świateł, jakiś błysk. Później widział swoją wyprostowaną rękę i pustą dłoń, która skierowana była jak do strzału. Ale gdzie gnat?
-...Asta lavista baby... - szepnął
Jakiś upierdliwy głos przywołał go do normalności zupełnie jak budzik wyrywający z głębokiego snu. Wstał. Rozejrzał się. Zobaczył znajome twarze i zrozumiał.

W barze siedział z innymi powoli sącząc alkohol, którego dawno nie miał w ustach. Spoglądał przez okno, czasami zagadał, opowiedział jakiś dowcip. Cóż nie był typem filozofa ani romantyka. Co było to było a wszystko dobre co się dobrze kończy. Gdy rozmowa się powoli rozkręciła Roscoe zadał dziwne pytanie. Kto w tych czasach mógł coś planować?
-Muszę znaleźć tę furę co kupiłem w NYC. Mam nadzieje, że się nie rozpłynęła w powietrzu... Potem spieprzam na drogę. Nie mam czego rozkminiać za dużo. Jedno co mnie życie nauczyło to, że nie można się wahać. Myślisz, umierasz. Dlatego po prostu wracam do tego co robiłem do tej pory. Hell's Angels to nie jedyne tałatajstwo na szosach. A jeśli chodzi o Molocha to pożyjemy zobaczymy. Może on nas, może my jego... Czas pokaże. Grunt to żeby się nie położyć czekając na śmierć. Lepiej stać i celować glocka prosto między jej oczy.
Wstał odstawiając pustą szklankę, której ścianki lśniły jeszcze resztkami mocnego trunku. Poprawił hełm, pas z bronią. Zajrzał do kieszeni, z której wyciągnął kluczyki obklejone gumą do żucia.
-No to kluczyki mam... - uśmiechnął się widząc w tym wszystkim coś zabawnego - Słuchajcie. Mało kto mnie nie wkurza... Wy nie jesteście wyjątkiem, ale wporzo z Was chłopaki więc... miło było poznać. Może spotkamy się kiedyś na autostradzie.
King wyciągnął dłoń i pożegnał się z każdym.
-Jeśli kogoś trzeba podwieźć do jadę na południe - omiótł ich jeszcze raz wzrokiem - Siemka!
Wyszedł.

To co później działo się z Kingiem to już temat na inną historię. Strzelaniny, pościgi, płonące motory, proch... Ostra jazda...

-I Was Going Nowhere Stuck In This Place
No Ones Really Moving I Can't Stand The Pace...
- zimny pęd powietrza wpada przez uchyloną szybę grając dziwną nutę wraz z piosenką z odtwarzacza...
-I Look To Left Of Me I Look To The Right
There's Nothing Here Around Me No Exit In Sight
... - ochrypły głos dołącza do wokalisty... kierownica ostro skręca, koła zmiatają pustynny piach, strzał...
-Ty p*dale! Jak k*rwa jeździsz! - strzał, ktoś spada z motoru...
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Zamknął oczy zanim Bishop wystrzelił - bardzo niepożądany odruch u mafioza ale jak pokazuje historia, nie śmiertelny. Kiedy je otworzył siedział na drewnianej ławce przy brudnym stole i z kuflem przed sobą. Podniósł czerwone od niewyspania i różnych substancji powieki. No tak, ludzie ci sami, miejsce inne.
- To chyba się udało - podsumował podnosząc piwo. Dla niego cała wycieczka w czasie nie była tak pokręcona jak dla innych, wiedział, że ich umysły nie potrafią objąć innej rzeczywistości. Zebrał powietrze i wypuścił je powoli, uspokajając myśli. W kieszeni wciąż miał swój rewolwer.
Tylko duchów przybyło. Black siedział po prawej ale na pustym miejscu po lewej - treser, którego prawie zabił dawno temu. Lucy krążyło wokół stołu z nieprzyjaznym uśmieszkiem pokazując nad każdym z pozostałych znak podcinanego gardła. Kiedy doszła do Enzo i zrobiła to samo, trzasnął kuflem o ziemię i wstał.
Spojrzał na spływający płyn i uciszone głosy; Lucy zniknęła.
- Mam największy biznes na tym wybrzeżu do założenia, przepraszam was.
Nie przygotował sobie przemowy a bez nerwów jakoś nie przychodziło mu nic do głowy dlatego uścisnął tylko każdemu rękę i poprawił ubranie, kierując się do drzwi.
- Jeśli za rok ktoś z was będzie przejeżdżał przez Mississipi, spotkamy się pewnie, ciao.
 

Haren

Nowicjusz
Dołączył
8 Grudzień 2009
Posty
492
Punkty reakcji
3
Wiek
29
Miasto
Kraków
Jeremy niewiele zdążył zrobić podczas rozprawy z praprzodkiem Y-LAWS. Obudził się na klęczkach. Wstał, otrzepał się, spojrzał w górę na niebo i skinął głową. Był naiwny, ale jakim może być człowiek przy Bogu? Nie było winą Łowcy, że nie rozumiał wszystkich Jego zamysłów. Teraz już wiedział, że długa wędrówka w poszukiwaniu mutantów godnych śmierci - czyli jakichkolwiek - dobiegła końca. Stwórca pokierował nim, by naprawił inne zło, a Jeremy podołał zadaniu.

W barze sączył spokojnie lekkie wino. Wybrał je nie bez powodu. Czas jego eskapady się skończył, teraz powinien osiąść. - Ja wykonałem swoje powołanie, teraz muszę zająć się tworzeniem nowego Królestwa Bożego na Ziemi. Pojadę pewnie do Kansas albo Oklahomy, założę farmę i kościół, zgromadzę dzieci Boże i chronić je będę ode złego. - Tak... To była dobra przyszłość. Pewnie też będzie miał okazję postrzelać, ale w konkretnym celu obrony małego Królestwa, nie w beznadziejnej misji zniszczenia mutantów, których nie ubędzie nim Pan tego nie postanowi.

- King, będę szczęśliwy mogąc towarzyszyć Ci w podróży, przynajmniej do Kentucky czy Appalachów, gdziekolwiek jedziesz. Potem już zadbam o siebie.


Co Jeremy robił później, tego dowiedzieć się można było od pielgrzymów. Założył pod Saint Louis farmę i Kościół Przebaczenia Bożego, żywiąc swoich wiernych kukurydzą, chlebem i własnej produkcji specyfikiem próbującym naśladować Tornado. Przenosił dziesiątki wiernych wstecz do ich dzieciństwa, do traumatycznych przeżyć, pokazywał im światło Boskie i co jakiś czas strącał z motorów nieostrożne gangi. Ot, kaznodzieja na prowincji.
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Kościół w Bostonie mógł pochwalić się faktem, że pomimo niełatwych dla miasta lat, pozostał w nienajgorszym stanie. Zachował się gotycki front, a w samym przedsionku pozostało nawet kilka olejnych obrazów. Dalej, już za szerokim korytarzem znajdowała się zaśniedziała kaplica przedstawiająca Pana w asyście Archanioła Michała - postaci z gorejącym mieczem. Świątynia była wysoka, znajdowały się tutaj podłużne balkony, na które jednak mało kto odważał się wchodzić, gdyż w kilku miejscach konstrukcja niemało zapadła się.
Jeremy jak zwykle, po większym czy mniejszym zwycięstwie, odwiedził świątynię opatrzności. Tym razem jego misja dobiegła końca. Przynajmniej ta związana z Y-LAWS. Potrzeba modlitwy była wręcz przytłaczająca. Jak w amoku, uklęknął za jedną z drewnianych ław i zacząć gorąco i szczerze się modlić. Dopiero za chwilę spostrzegł, że ława zaopatrzona jest w wąską półkę i leży na niej prostokątny przedmiot. Ujął zakurzoną książeczkę, przyglądając się jej z zaciekawieniem.

x.jpg

Stary modlitewnik niemal rozpadał się w dłoniach. To było co najmniej dziwne. Tak stary przedmiot warty był fortunę, na pewno ktoś powinien już wcześniej go tu zauważyć. Loney przerzucił kilka kart z najwyższą ostrożnością. To był dawny język, nie rozumiał go, ale w podświadomy sposób wydawał się być mistyczny. Nagle spostrzegł, że za ostatnią stroną wetknięty został fragment papieru. Ten świstek został umieszczony tu niedawno - nie był pożółkły jak reszta modlitewnika. Napisano na nim:

A dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka... Orbital czuwa.
H.

Ktoś się poruszył na galerii. Jeremy instynktownie przygotował się do ewentualnego starcia. Cała farsa się już skończyła, ale kto wie... Na tym świecie zawsze trzeba było być czujnym. Tymczasem dziwny ruch, o ile nie był imaginacją, ustał. Łowca znów pozostał sam.


Jeremy zdążył złapać Bishopa, zanim opuścił miasto. Wojownik autostrady nie pierwszy raz pozostał bez auta. Nie zraził się tym. Póki co, zmuszony był opuścić Boston na własnych nogach. Przez jakiś czas dwójka szła wzdłuż zniszczonej, podziurawionej autostrady, snując plany na przyszłość. Bishop wcale nie zamierzał stopować. Adrenalina była mu potrzebna jak krew. Już widział przed oczyma przyszłe pościgi i świstające nad głową kule. Jeremy miał bardziej wysublimowane zakusy. Po tym, co przeżył, poczuł prawdziwe powołanie. Zrozumiał, że dysponuje już odpowiednim doświadczeniem, aby pomagać i nawracać innych.
Na horyzoncie wyrosło parę postaci. King poznał je od razu. Jak ich najkrócej opisać? Podstępne charaktery, przepite głosy, wreszcie skulone sylwetki na ryczących motorach. A pośród nich auto, dziwnie znajome. Bishop zmrużył oczy. Tak, miał kiedyś podobny model.

z.jpg
Plymouth - skurczysyny zawinęły brykę w naprawdę dobrym stanie, niemal takim, którą można było porównać do aut widzianych w świecie z narkotykowych wizji. Gangerzy szybko zwęszyli łatwy łup w postaci dwójki. To znaczy za taki ją uważali. Błąd.

Gdy Enzo wyszedł z baru, przeszedł się powoli samotną ulicą. Ten Boston był kompletną odwrotnością poznanego dzięki Tornadu - na ulicy powykręcane latarnie, w drogach ziały metrowe otwory, szare bloki po obu stronach drogi waliły się pod swoim ciężarem. Przed wejściami doń nie brakowało leżących, ludzkich postaci, w rezygnacji czekających na śmierć. Duchy zdawały się gdzieś gnieździć, ale bardziej na obrzeżach umysłu Enzo niż w sposób przejrzyście widoczny. Nie były tak nachalne jak zawsze. Wreszcie dotarł na koniec rogatki i zatrzymał się przed nią. Piękną jak zawsze.

za.png
To była Leigh. Nie ta, która go zdradziła i którą zabił. A idealna, czysta - wyobrażenie dawnego uczucia, czy też tego co stanowiło jego substytut w duszy Enzo. Dziewczyna nosiła zwiewny, acz elegancki płaszczyk z karminowego materiału. Na głowie powiewał kaptur z falbanami. Spokojne oczy utkwiła w Luce. Duchy nieraz mówiły enigmatycznie, ale tym razem przekaz był nie lada osobliwy:
- Posiadasz unikalną cechę, Enzo. Prosty człowiek powie, że to jaja, wykształcony, że honor. W każdym razie tylko to pozostaje ci po śmierci, tylko to. Nie zapominaj o tym. Jeszcze wiele przed tobą. Nie ma sensu żyć przeszłością, której jestem częścią. Tak jak dziesiątki cieni, które widzisz tylko ty. Zawsze sam wybierałeś i wybierasz czy będą przy tobie, a może znikną na dobre.
Kobieta zniknęła i rzeczywiście, tylko Enzo wiedział czy spotkał ją znowu. Z letargu ocucił go dźwięk klaksonu. Podczas wysłuchiwania Leigh nie spostrzegł, że podjechała do niego podniszczona limuzyna ciemnymi szybami. Skąd ją znał...
Okno uchyliło się z piskiem i Marco wystawił głowę w stronę Enzo.
- Szefie. Nie chcę się narzucać, ale ojczyste interesy wzywają, a jak widzę tutaj już wszystko załatwione.
Jeśli dobrze się zastanowić, to było logiczne. Nigdy nie było Wasyla. Nigdy rodzina Lucagii nie została zniszczona. Marco wysiadł i otworzył drzwi pojazdu. Wnętrze zachęcało aromatem cygaretek i barkiem. Po tym wszystkim zasłużył sobie na szkocką.

Limuzyna posuwała się jedną z tysiąca pustych dróg stanowych. Enzo obserwował leniwie przesuwający się obraz za oknem - na bezkresnych stepach usłanych fragmentami bliżej niezidentyfikowanej maszynerii trwała burza piaskowa. Wycie przeraźliwego wiatru zakłócało niemal dźwięk rzężącego silnika. Mimo tego, udało mu się wyłapać jeszcze inne tony. Ktoś nadjeżdżał z tyłu. Odwrócił się przez ramię - jakiś facet na Harley'u. Nie wyglądał na przyjaznego. Jeśli pruł w taką zawieruchę, to musiał być niemało zdeterminowany. Jego zakusy były łatwe do przewidzenia - okutany w kurtę mężczyzna, z przepaską na twarzy wyciągnął właśnie obrzyna i z wyciągniętą bronią podjeżdżał coraz bliżej. Marco starał się dodawać gazu i manewrować, ale próżne były to wysiłki, skoro kierował tak mało zwrotnym autem.
Agresor był już o metr od celu, gdy kolejny ryk silnika dołączył do kakofonii.
- Ty p*dale! Jak k*rwa jeździsz! - rozległo się z Plymouth'a, który wyłonił się znienacka i pędził z zawrotną prędkością.
Ganger zdążył tylko otworzyć w zdziwieniu usta, gdy ktoś wystrzelił przez okna, natychmiast zwalając go na ziemię. Plymouth jak się niespodziewanie zjawił, tak nagle zniknął, pędząc w sobie znanym kierunku.

W końcu burza ustała. Pustkowia oblał oranżowy kolor zachodzącego słońca. Przez kilka chwil było na tyle spokojnie, że gdzieś z oddali dało się słyszeć echo utworu, granego donośnie z wnętrza gnającego przed siebie auta.

Koniec
 
Status
Zamknięty.
Do góry