Rdzawy krzyk

Status
Zamknięty.

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
King starł pot z czoła. Oparł się łokciem o ścianę i na chwilę ściągnął z głowy stary hełm.
-Uff... F*ck, ostro było. - uśmiechnął się - No to ale skoro po nas idą to może nie traćmy czasu na parzenie herbatki tylko chodźmy zrealizować ten misterny plan i kopnąć Molocha w jaja. Bo po to chyba tutaj przyjechaliśmy co nie?
Spojrzał po towarzyszach w końcu zerknął na Phill'a, który zdążył już chyba trochę zwariować.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
- Właściwie herbata byłaby na miejscu - powiedział cicho Enzo, czując, że dawka emocji tego dnia była już zbyt duża. Przysiadł na chwilę by odpocząć ale zaraz zaczął się rozglądać po garażu i musiał przyznać, że nie podnosiło to na duchu. W oczach mężczyzny dostrzegł coś, czego nie znał. Czego mógł dopuścić się ten człowiek by dotąd przeżyć, kanibalizm? Chciałby zostać chwilę, przepytać Phila o jego losy i jego duchy ale z góry dochodziły dźwięki jakby robot próbował się do nich zwyczajnie dokopać.
- Lepiej żeby inne wyjście prowadziło prosto do celu bo ja na dwór już nie wychodzę - popatrzył jeszcze w górę na lecące wokół kawałki betonu i zrezygnowany podniósł się do dalszej drogi. Myślał czy nie spojrzeć na rany tych bardziej pokiereszowanych ale to nie było dobre miejsce ani czas.
 

Haren

Nowicjusz
Dołączył
8 Grudzień 2009
Posty
492
Punkty reakcji
3
Wiek
29
Miasto
Kraków
Jeremy pod dostaniu się do bunkra nie rozglądał się. Wiedział, że Pan go prowadzi, udowodnił tego rękoma wojownika autostrady, który nieświadomie stał się narzędziem Boskiego zamysłu. Łowca klęknął natychmiast, wyczerpany, i zaczął cicho szeptać pod nosem modlitwy dziękczynne.
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Bishop spojrzał wymownie ku górze, skąd dochodziły dźwięki, co najmniej przyprawiające o dreszcze.
- Skoro po nas idą to może nie traćmy czasu na parzenie herbatki tylko chodźmy zrealizować ten misterny plan i kopnąć Molocha w jaja. Bo po to chyba tutaj przyjechaliśmy co nie?
- Właściwie herbata byłaby na miejscu – odrzekł Enzo, wpatrując się badawczo na Phil’a - Lepiej żeby inne wyjście prowadziło prosto do celu bo ja na dwór już nie wychodzę.
Jeremy zaś, zwalił się na ziemię, rzucając pod nosem słowa modlitwy. Roscoe uznał za właściwe poratowanie go, nachylając się i samymi resztkami z ostatniego medpacka opatrując, co poważniejsze rany (+1 zdrowia), aby przynajmniej łowca mógł jako tako funkcjonować i poruszać się.,
Wojskowy pokiwał głową, jednocześnie wodząc niespokojnymi oczami po grupie.
- N… nie. Nie musimy w ogóle stąd wychodzić.
Kompania wymieniła zdziwione spojrzenia. Facet chyba rzeczywiście zaczął fiksować, choć trudno było mu się dziwić.


- Mamy niewiele czasu, także postaram wam przedstawić sytuację możliwie jak najzwięźlej. Byliśmy klanem. Zakonem. Gildią Tygrysa.

4.0_Blue_Tiger_Head_White.JPG

- Różne nazwy nam przepisywano, choć zazwyczaj pojawiała się przy nich inwektywa straceńców. Najważniejsze jest jednak to, że wiele lat temu między innymi wraz z obecnym tu Black’iem trafiliśmy do samego wnętrza Molocha. Udało nam się uciec, część zginęła, ale jeden z nas, niejaki Lucjusz Varrey pozostał tam jako rzekomo ofiara eksperymentów. Na bazie jego ciała stworzono klony Lucjusza – przyszłe Y-LAWS. Tyle, że on wcale ofiarą nie był. Sam nas tam nakierował. Facet miał układ z maszynami, którego warunków dokładnie nie znaliśmy. W każdym razie miał nas tam zaprowadzić, a Moloch przechwycić nas i wykorzystać do swoich eksperymentów. Nam udało się jednak uciec, choć jako oddani już po części obróbce. Lucjusz oddał się im dobrowolnie, ten świr naprawdę wierzył w rację Molocha. Po ucieczce, znaliśmy w zarysie plany związane z Y-LAWS. Wyprodukować więcej hybryd maszyn i ludzi. Moloch z czasem znalazł na to lepszy sposób niż porywanie i eksperymenty. Chipy. Pierwsza i druga generacja, odpowiednio z modułem autodestrukcji i zamieniające w mutantów, była wstępem, mającym zastraszyć lub zwerbować część ludzi do dalszych operacji. Dopiero ostatnia, trzecia faza jest tą właściwą. Wiedzieliśmy o tym od dawna, ale nikt nie chciał nam wierzyć ani pomóc. I trudno się dziwić.
Phil rozsunął poły wojskowego płaszcza, pod jego skórą coś wybrzuszało się i wydawało metaliczne odgłosy.
- Ja i Black jesteśmy niedoszłym bękartem Molocha. Sam nie potrafię powiedzieć na ile ludzkim, a na ile syntetycznym.
Uderzania z góry dało się już słyszeć tak donośnie, że co chwila zagłuszały Phil’a.
- Ale byliśmy wojskowymi. Mieliśmy układy i zaplecze finansowe. Udało nam się urządzić ten stary bunkier i zrobić z niego bazę wypadową, jeszcze kiedy Boston nie był płonącymi piekłem. I wtedy pojawiło się światło w tunelu. Sygnał z Orbitalu. Wiecie czym jest Orbital, nie?
Znów uderzenie. Tym razem duża część sufitu zwyczajnie się oderwała i z rumorem uderzyła o ziemię. Phil zdawał się być nad wyraz spokojny jak na takie warunki. A może zobaczył już zbyt wiele.
- Od czasów wojny stary statek-satelita krąży nad Ziemią wysyłając do nas sygnały.

43302_1.jpg

- Można je złapać na różnych częstotliwościach, jeśli posiada się radio. Niestety nie mamy środków, aby wysłać im na tyle silną odpowiedź, którą mogliby odebrać. Niektórzy twierdzą, że to nagrane wiadomości: czasem słychać przemówienia motywujące do dalszej walki, kiedy indziej informacje o samym wrogu, znowuż kącik poezji… Inni twierdzą, że to grupka osób, którzy uciekli z Ziemi zaraz przed zagładą i dodają otuchy ginącej cywilizacji. Ktoś jeszcze jest zdania, że to sami bogowie… Tak czy inaczej, udało nam się odebrać od nich wiadomość. W starym, wojskowym szyfrze. Podawała tylko lokalizację przesyłki. Udaliśmy się tamże. Na stare pustkowie, pokryte jedynie piaskiem i starymi wrakami, na wschód od Bostonu. W ziemi znaleźliśmy zakopaną, metalową skrzynkę. Zawierała w sobie mnóstwo paczuszek z białym proszkiem i kartkę z danymi oraz datę…
Jedno z pomieszczeń w głębi bunkra zawaliło się, z oddali można było usłyszeć metaliczny stukot. Odgłosy miarowych kroków.
- Chodźcie – Phil wskazał na ostatnie lokum w bunkrze. Było zamknięte na dodatkowe, tytanowe drzwi.
Weszli do niewielkiego magazynku, oświetlanego starą, zaśniedziałą żarówką. Na środku stał metalowy stół, a na nim skrzynka ze wspomnianym pakunkiem: mnóstwem proszku i kartką papieru. Phil zamknął drzwi i zakręcił korbą. W pomieszczeniu, gdzie jeszcze przed chwilą rozmawiali, doszedł ich stukot przewracanych obiektów, wystrzały.
- Spokojnie, znam to miejsce jak własną kieszeń. Te drzwi wytrzymają pięć minut minimalnie.
Na wszelki wypadek już teraz przygotował starą strzelbę i celując nią w drzwi, kontynuował:
- Ten proszek to Tornado. Po jego spożyciu człowiek doświadcza euforii oraz wizji z dawnego świata, przed atakiem robotów. Dla obserwatora może to trwać ułamki sekundy, ale w umyśle zażywającego trwać to może jednocześnie wiele godzin.

12822826317989.jpg

- Taka jest oficjalna wersja, ludzi którzy krytykują zażywających, nazywając ich ćpunami i degeneratami. Dziwnie nachalnie narzucana swoją drogą. Ale rzeczywiście, wielu wyrzutków bierze Tornado, tylko aby zapomnieć o przytłaczającej ich rzeczywistości. Ale powiada się, że ludzie szczególnie silni umysłem, o zdolnościach mistycznych potrafią rzeczywiście się tam przenosić i naginać rzeczywistość. Nie można tego zweryfikować, gdyż gdyby odmienili jakąś sytuację w przeszłości, nikt prócz nich nie będzie o tym pamiętać - rzeczywistość zwyczajnie wskoczy na nowe tory. Niektórzy zwą ich przewodnikami, gdyż potrafią zabrać ,,tam” także innych i kierować po wizji, w której ktoś niedoświadczony samotnie straciłby zmysły. To nasza jedyna broń, którą chciał zyskać Moloch łącząc człowieka z maszyną, gdyż taki twór także potrafiłby się tam przenosić. Po to stworzyć Y-LAWS. Jak widzieliście wszyscy moi towarzysze przesadzili z tą używką, gdyż nie byli przygotowani na intensywność wizji. Kartka na stole to dane dotyczące ojca Lucjusza, którego trzeba zwyczajnie zabić. Żeby nie było, to tak naprawdę nie oznacza żadnego zwycięstwa, a przedłużenie naszych żywotów. Moloch nadal będzie istnieć, ale możliwe, że sam projekt Y-LAWS upadnie.
Na drzwiach pojawił się snop iskier – maszyny spawały tytan jednym ze swoich laserów.
- Dotąd nigdy nie wierzyłem w magię, ani żadnych bogów. Ale panowie, jeśli jakimś przypadkiem między wami jest ktoś, kto potrafi dostrzegać więcej, załóżmy na to słyszy głos i widzi ponad materię… to może wasze przybycie tutaj nie jest jedynie kwestią szczęścia czy zbiegu okoliczności. Może Orbital to rzeczywiście coś więcej niż seria nagrań, puszczanych w eter. Oczywiście, możemy zawsze zginąć w heroicznym, choć bardzo krótkim boju jak mężczyźni. Nikomu nie mam zamiaru niczego narzucać. I tak straciłem niemal całą nadzieję już dawno temu.
Całe drzwi wygięły się do wewnątrz, dało się już widzieć otwory i mechaniczne kończyny, próbujące dostać się do środka. Wybór był jasny. Uwierzyć dziwnemu żołnierzowi i zażyć leżący w pakunku specyfik lub spróbować być może ostatni raz przeciwstawić się maszynom tu i teraz.
Phil poprawił broń w spoconych rękach. Zerknął nerwowo za siebie i w stronę wyginającego się w jego stronę żelastwa.
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
-Matrix k*rwa... Raz kozie śmierć - Bishop nigdy żadnych głosów nie słyszał, no chyba że za mocno po łbie dostał co czasami się zdarzało. Nigdy też specjalnie nie interesowało go tornado, ale okoliczności były specyficzne.
Wziął do ręki kartkę i zapamiętał to co było tam napisane po czym zażył specyfik. Coś mu mówiło, że jeśli w tej ekipie jest ktoś kto może słyszeć rzeczy, których nie ma to jest to Indianin albo Enzo, ale z drugiej strony King nigdy nie należał do tych co się poddają. Po połknięciu proszku stanął koło stołu i skierował dwie lufy w stronę drzwi. Dźwięk odbezpieczanych broni zgubił się pośród łoskotu maszyn i piszczenia rozdzieranego żelastwa. Albo rzeczywiście gdzieś się przeniesie albo przynajmniej nie zginie z ręką w nocniki ale z gnatem wycelowanym w maszyny.
-Miło było poznać jakby coś...
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Patrzył jak urzeczony na płomień palnika przesuwający się powoli po emaliowanym metalu ciężkich drzwi. Kiedy wyrysował ładny półokrąg, konstrukcja zaczęła odginać się do tyłu z przeraźliwym zgrzytem. Nie słyszał opowieści Phila, widział, że człowiek bredzi, kiedy użył zwrotów "proszek", "widzi więcej" i innych. Prychnął; po co mu proszek, on naprawdę widzi więcej? Ale rozumiał, że słabsi ludzie tego nigdy nie pojmą i muszą tworzyć jakieś sztuczne obrazy przez chemikalia. Inna sprawa, że on z narkotyków i tak nie miałby wielkiego pożytku z powodu jego odporności - był idealnym dilerem bo sam nie brał. Jednak kiedy spojrzał w pustkę wizjerów maszyny i zobaczył wyciągające się po niego metalowe pręty, odwrócił się i złapał proszek nie jak inni, szczyptą czy na próbę. Nabrał małą kupkę na cztery złączone palce i po prostu zjadł całość, wcierając resztki w dziąsła i pod język. Nie chciał bawić się w mumbo-jumbo i przenosić w czasie, chciał przedawkować na miejscu a o Tornado słyszał różne rzeczy.
- I tak...szkocka lepsza - opadł na krzesło za sobą - Salve - pożegnał się lakonicznie
 

Haren

Nowicjusz
Dołączył
8 Grudzień 2009
Posty
492
Punkty reakcji
3
Wiek
29
Miasto
Kraków
Muzyka: http://www.youtube.com/watch?v=rzpW7P83sb4

Jeremy popatrzył na żołnierza - "Czyli to koniec?" - pytanie zawisło w jego umyśle. Popatrzył w górę - przez ciężki żelbetonowy strop ujrzał czarne chmury unoszące się nad miastem, stworzone z ton pyłów i spalin powstałych w wyniku szalejącej pożogi. Za nimi jednak było światło. Jasne promienie Słońca oświetlające najwyższe obłoki, wśród których na białym tronie zasiadał Najwyższy, otoczony swymi zastępami. Patrzył na Jeremy'ego - kiwał głową, misja Łowcy okazała się ważniejszą niż tylko zabijanie mutantów. Łowca miał dać rodzajowi ludzkiemu nową nadzieję, uwolnić Ziemię od Molocha jeszcze nim ten powstał. Przenieść się na skrzydłach wiary i Jego Archaniołów w przeszłość. Jak Noe przyjąć do siebie i uwolnić. Tak zrobi. Zanurzył obie dłonie w białym proszku i podniósł je do ust. Wypełniwszy policzki specyfikiem cofnął się kilka kroków, pod wrażeniem smaku proszku. Zdjął z pleców swój skarb. Piękne wygięcie łuku fascynowało go. Napiął cięciwę i wycelował w drzwi - Let them come...
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Wszyscy +1 do wybranego atrybutu

Wszyscy po kolei zażyli dawkę specyfiku. Bishop przyjął sytuację na chłodno, jak zwykle z resztą. Całe jego życie przypominało rozpędzoną jazdę po autostradzie, na tyle karkołomną, że w jego charakterze wyżłobiło się podejście gardzące śmiercią i niebezpieczeństwem. Jeremy coraz doraźniej czuł, że bierze udział w czymś dużym. On na pewno nie brał tego za przypadek, a najwyższy w niebiosach musiał go wybrać, teraz wiedział to na pewno, o ile wcześniej w jego głowie było miejsce na wątpliwości. Enzo wziął najwięcej. Missisipi uodporniła jego organizm na toksyny już dawno temu, mimo wszystko trudno było uwierzyć, że ktoś może przyjąć takie ilości Tornada bez szwanku. Roscoe wziął trochę bez słowa, jego kamienna twarz nie zmieniła wyrazu ani na chwilę. Black wściekle wodził oczami po wyważanych drzwiach. Chciał mordować, mścić się, ale w porę ostudził swój zapał - zamaszyście chwycił trochę Tornada i rzucił obłoczkiem ku nozdrzom.
Obraz zaczął już falować i rozmazywać się, gdy na granicy świadomości grupa ujrzała metalowe androidy pakujące się do środka. Phil otworzył ogień i rozbłysk był ostatnim, co widzieli po tej stronie rzeczywistości.
Przeszłe obrazy i sceny przekładały się po sobie jak w szaleńczym kalejdoskopie. Wszystko zdawało się być świeże, przeżyte jeszcze przed chwilą, zaraz załamywało i na powrót stawało wspomnieniem.

Lucy. Siedzi przed Enzo i pali papierosa. Obłoczki dymu unoszą się leniwie nad dwójką.
- Ten Wasyl to jakiś psychol. Wraz z braćmi rosną w siłę w wielu stanach i szykują coś naprawdę brudnego. Sędziowie słusznie obawiają się jego potęgi.

Ciemna kanciapa. Smród moczu, szczury biegnące przy ścianach. Bishop i Black rozmawiają twarzą w twarz.
- Najdziwniejsze jest tutaj, co odkryliśmy w bazie Y-LAWS, już na obrzeżach Molocha. Tam trafił jeden z naszych towarzyszy, to był jakiś szary żołnierz, nawet nie wiem czy ktoś pamiętał jego imię. Ale to, co tam zastaliśmy wyglądało na dziwny projekt, mający na celu skopiowanie go, jednak pod postacią już w pełni ,,zroboconą”. Kilkanaście, takich samych osobników wisiało przypiętych do ścian, a nad nimi widniały plakietki z nazwami jak Wasyl, Lywas, Yslaw...

Hest. Stoi przed Jeremy'm z zawziętą miną. Kątem oka spogląda na rozwleczoną postać przemienionego żebraka. Wśród resztek jego mózgu leży chip. Ksiądz mówi do łowcy:
- Wiedzą gdzie jesteście i nie dopuszczą, żebyście trafili do Bostonu. Nie pytaj kim jestem, najpierw odpowiedz mi ty sam. Ile jesteś w stanie poświęcić, aby raz na zawsze rozwiązać szatański pomiot zwany Y-LAWS?

Ostatnia scena. Zbliżenie na wielkie miasto rozświetlone blaskiem pośród nieprzebranej nocy. Wśród graniastosłupów budynków mkną rzędy aut. Tłumy ludzi przeprawiają się ulicami skąpanymi w świetle latarń. Noszą dziwne stroje, dobrze skrojone, bez dziur ani plam. Obraz faluje, załamuje się kilkakrotnie, ale nie znika jak poprzednie.
,,Kadr" zjeżdża w dół, do podziemi. Stare, obskurne metro ze stukotem przeprawia się na szóstą stację.

Metro_by_pro2004.jpg

Wikary Jeremy siedzi na końcu przedziału, czytając gazetę. Krzywiąc nieznacznie twarz przegląda artykuł o morderstwie na siedemnastoletniej dziewczynce. Gdzie ten świat zmierza? Odrywa wzrok od rzędu liter. Młodzi ludzie nie mają już żadnych wartości. A to co za wykolejeniec?
Naprzeciwko niego, w wolnym miejscu między jakimś Indianinem a znudzonym facetem z teczką siada zjawiskowy młodzian. Ma potargane włosy, nieułożony strój, koszulkę z napisem ,,Born to lose, live to win". Wygląda jakby wracał z nieźle zakrapianej imprezy.
Metro zatrzymuje się na kolejnej stacji. Drzwi zostają otwarte z donośnym sykiem. Do środka wchodzi tylko jedna osoba. Jakiś Włoch. Wyróżnia się i jest osobliwy. Nosi garnitur, ale wyraźnie podniszczony. Ma niezdrową cerę. Zdaje się zasłaniać pas, jakby trzymał tam broń. Może to efekt zmęczenia, jest już późno, ale wygląda na emanującego energią. Zupełnie jak gdyby pochodził z innego świata.
Enzo spojrzał na towarzyszy. A jednak się udało. Żył, o ile to nie były zaświaty. Luca rozejrzał się po wnętrzu metra. Teraz wszystko stawało się jasne. Wziął najwięcej i przetrwał. To natychmiastowo czyniło z niego przewodnika. Usiadł, jeszcze raz rzucił okiem na resztę i już wiedział, że nie mają pojęcia gdzie naprawdę są. Tornado narzuciło im docelowe charaktery: zbuntowany młodzian, wikary, stroniący od obcych Indianin oraz Black, co ciekawe biznesmen. Cóż, coś w tym jest - potrafił być wyjątkowo cyniczny. Pytanie tylko na ile wierzą w te maski. Plan metra jasno obwieszczał, że następna stacja będzie końcową.

Umiejętności kontrolowania wizji jest odpowiednia dla sumy wszystkich statystyk Charakteru. 1 oznacza niemal zakotwiczenie w podświecie, osoba z wartością 10 nie może zatracić się i nie odróżniać rzeczywistości od stanu po Tornadzie.
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
Wcześniej tego wieczora jakieś obskurne matoły próbowały wyciągnąć od niego portfel, jakby było co kraść. Nienawidził tego tałatajstwa. Rozwrzeszczane i bez celu. Co śmieszne sam taki był poniekąd... Nigdy nie potrafiący wczuć się w ten świat. Prawie jakby jego życie zaczęło się kilka minut temu a on był tak na prawdę kimś innym. Ale co tam. Musiał kiblować w tym badziewnym metrze bo bryki nie miał. Nawet nie pamiętał co z nią zrobił, ale czuł ogromną ochotę żeby wsiąść do auta i gdzieś pojechać. W jego głowie przewijała się nazwa "Detroit". Nigdy tam nie był, ledwo cokolwiek wiedział o tym mieście, ale jakoś czuł, że chciałby się tam teraz znaleźć. Swoją przeszłość pamiętał choć zawsze wyglądała jak film. Domek, rodzinka, bunt, kradzież auta ojca i podróż w głąb USA. Może właśnie z Detroit pochodził? Nie. Przecież to nie możliwe, jego wspomnienia mówiły coś innego.
W metrze czuł się jak w norze. Dosłownie. Smród, brud i wielka dziura, którą jechało się nie wiadomo gdzie. Jak Alicja w Krainie Czarów... Down the rabbit hole... Jeszcze to towarzystwo. Najbardziej wkurzał go biznesmen chociaż kiedy zobaczył włoskiego alfonsa w drzwiach złapał dłonią twarz.
-Królestwo za samochód...

+1 blef
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Gdy wizje przestały się wreszcie zmieniać, spróbował postawić kilka kroków by zobaczyć czy świat się nie rozpadnie. Nic z tych rzeczy, środek, który zażył miał nadzwyczajne działanie - dawał namacalne odczucie obecności w nowym miejscu a jednocześnie żadnego bólu, żadnego rozmazanego obrazu. Właściwie to rozglądając się wokół, Enzo nie był taki pewny czy w ogóle jest we wnętrzu wizji; wszystko było zupełnie... normalne i tylko wspomnienie okupowanego przez maszyny pomieszczenia gdzie był jeszcze przed chwilą, przypominało mu skąd się wziął. Wszyscy byli w pociągu, nie wszyscy za to wyglądali tak samo. Wyraźnie widać było, że ulegli odmłodzeniu a ich tępe miny - że mogą nie wiedzieć niczego. On za to wiedział. Przeciągnął dłonią po twarzy: od czego zacząć? Przeszedł wzdłuż wagonu mijając każdego po kolei i przypatrując mu się chwilę. Wreszcie usiadł na ławce tam gdzie miał naprzeciw siebie Blacka, Roscoe i Bishopa.
- Black, Roscoe - rzucił imiona by zwrócić ich uwagę - Bishop, jeszcze nie King. Czy wiecie kim jestem? - widząc przewracającego oczami buntowniczego młodziana, uśmiechnął się, notując w myśli, że może nie pójść łatwo - Może i dostaniesz swój samochód, zobaczymy co czeka dalej. Czy mówią wam coś imiona Lucjusz lub Wasyl? Trochę nietypowe, co? - czuł się, jakby rozmawiał z krnąbrnymi dziećmi i denerwowało go to niewyobrażalnie. Pomacał się po marynarce: jasne, żadnej butelki mu nie dodało w trakcie przenosin.
Obrócił głowę by zanotować miejsce pobytu siedzącego dalej Jeremy'ego, aktualnie w dużo bardziej schludnej formie niż jako łowca mutantów.
- Co za banda...- powiedział cicho, wstając - Wysiadamy - gdy dotarli do stacji. Nie miał zamiaru pozwolić im się oddalać zanim nie przemówi chociaż do jednego. Zaczepił kciuk za pasek, gotowy postraszyć bronią i sprowadzić do pionu tego, kto zacząłby zbyt szybko histeryzować - Ty też Jeremy, nie opieprzaj się - rzucił po imieniu wysiadając do wikarego, żeby zbyt szybko się nie oddalił - Chodź tu i powiedz, że coś pamiętasz.

[+1 blef]
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
-Skąd wiesz jak na mnie mówią? I jak to jeszcze nie King, co Ty bredzisz kolo? - spojrzał na nieznajomego po czym rozejrzał się po innych towarzyszach podróży
Roscoe, Black, Jeremy. Te imiona mu coś mówiły... Na chwilę przed jego oczami stanęła dziwna postać. Jakiś zgredziały farmer, pustkowie, walka. Cholerny miraż. Nie wiedział kim był ten facet, ale czuł, ze jeśli w ogóle zna osoby z tego wagonu to od tego farmera się zaczęło.
-Już nigdy nie kupie zioła od ruskich - westchnął
Nagle coś mu zaświtało w głowie. Przez chwilę zobaczył samego siebie. Jechał jakimś zdezelowanym gratem i rozjeżdżał kolesi na motorach.
-Co jest k*rwa - pomyślał a po chwili w jego głowie pojawiły się słowa piosenki:
-I Was Going Nowhere Stuck In This Place
No Ones Really Moving I Can't Stand The Pace...

-Skąd ja to znam? E! Mafiozo, Cuthbert... - sam nie wiedział skąd wziął to nazwisko, czy imię i nie miał bladego pojęcia dlaczego je wypowiedział na głos
 

Haren

Nowicjusz
Dołączył
8 Grudzień 2009
Posty
492
Punkty reakcji
3
Wiek
29
Miasto
Kraków
Perswazja +1

Jeremy nie wiedział do końca gdzie jechał metrem. Spróbował sobie przypomnieć jakieś kościoły w okolicy ostatniej stacji metra, ale jedyne co przychodziło mu do głowy to Miami. Skąd to Miami?! Nigdy tam nie byłem, a Kościół Mojej Amelii (ang. My Amy) znajduje się po drugiej stronie miasta... I jeszcze zaczepił go jakiś mafiozo, gorzej być nie mogło - Synu, widzę że zbłądziłeś. Jeśli pragniesz odpuszczenia grzechów, przyjdź do Świątyni. A zresztą... Pan jest wszędzie, mów, co Ci leży na sercu
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Tajemniczy jegomość zajął wolne miejsce i od razu przeszedł do rzeczy. Z resztą, już po samym, niepokojącym wzroku było widać, że będzie czegoś chciał.
- Black, Roscoe. Bishop, jeszcze nie King. Czy wiecie kim jestem? Może i dostaniesz swój samochód, zobaczymy co czeka dalej. Czy mówią wam coś imiona Lucjusz lub Wasyl? Trochę nietypowe, co?
- Skąd wiesz jak na mnie mówią? I jak to jeszcze nie King, co Ty bredzisz kolo? - żachnął się Bishop.
Jednocześnie pewne ziarno zostało zasiane. W głowie rajdowca jak na komendę pojawiły się słowa piosenki. Już kiedyś je nucił... Ale gdzie? Fakty oraz zdarzenia zaczęły powoli wskakiwać na swoje miejsce. Tymczasem Black, tutaj wyraźnie podstarzały jegomość, z plamami wątrobowymi na twarzy skrzywił się z wyraźnym obrzydzeniem.
- A ty kto? Jakiś Jehowy? Nie nabierzecie mnie na jedną ze swoich sztuczek, sam je stosuję w swoim interesie - próbował się uśmiechnąć, choć bez przekonania. I on miał już wątpliwości.
Podróż zakończyła się. Ostatni peron pojawił się za pobrudzonymi oknami. Miejsce było zaśmiecone, nie brakowało w nim błąkających się kloszardów, część spała pod kolorowymi reklamami gazowanych napojów i kinowych hitów.
- Wysiadamy. Ty też Jeremy, nie opieprzaj się. Chodź tu i powiedz, że coś pamiętasz.
- Synu, widzę że zbłądziłeś. Jeśli pragniesz odpuszczenia grzechów, przyjdź do Świątyni. A zresztą... Pan jest wszędzie, mów, co Ci leży na sercu - odpowiedział Jeremy i Enzo już wiedział, że nie będzie łatwo, choć i w oczach łowcy widział pewne zapytanie.
Grupka idąc już do schodów prowadzących na zewnątrz, czuła się co najmniej niezręcznie. Póki nie wyszli, byli skazani na tego człowieka, który z jednej strony mówił dziwne rzeczy, a z drugiej - budził dziwny niepokój i zdawałoby się, że odżywia pewne wspomnienia.
- En... Enzo? - pierwszy zaczął przełamywać się Indianin - Aaah... tak się nazywasz? Ja... Na pustynnych bogów...
- No nie, kolejny na kwasie - jęknął Black - Słuchajcie, ja spadam. Nie bawię się na tej fieście.
Jako pierwszy wkroczył w blask ulicznych latarni. Siąpił deszcz, który obmywał brudne ulice. Nieczystości przepływały rynsztokami niczym zgniłozielone strumyki. Stare czynszówki wyrastały na całej długości ulicy. Było tu o wiele spokojniej niż w centrum, choć okolica nie wygląda na bezpieczną. Tylko nieliczni pracoholicy wracali z nocnej harówy do domów, jednak w ciemnych zaułkach dało się także dojrzeć inne postaci, ludzi, którzy pojawiali się tylko nocą. Wszyscy zaczęli się rozchodzić, gdy Roscoe uchwycił delikatnie Enzo za ramię.
- Już pamiętam, ale chyba tylko dlatego, że mnie zawsze mieli za nawiedzonego. Musimy coś zrobić i to szybko. Przypomnieć im jakieś zdarzenia. Zwycięstwa. Coś na tyle godnego zapamiętania, że trafi do nich tu i teraz.

O ile Enzo decyduje się na propozycję Indanina, o sukcesie nie decyduje MG ani system, ale sami gracze. Jeśli uznacie, że opisał zdarzenia w stylu, jaki przemawia do waszych postaci - odzyskujecie tożsamość.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
- Zwycięstwa, dobre sobie. Ja tego nie widziałem w takim świetle. Ale spróbujmy - przyjął bez pytań Indianina, który wrócił do siebie - Na wszelki wypadek weź to - dyskretnie podał mu cienką i elastyczną linę - i miej na oku Bishopa, byłbyś raczej zdolny go spętać gdyby chciał nam uciec. Zresztą, każdego kto by próbował, nie możemy schrzanić.
Odwrócił się do reszty, uznając, że Roscoe jest już "kupiony" i nie trzeba się nim martwić.
- Co mi leży na sercu wikary Jeremy? To ile zmutowanych bestii chodzi po świecie. Wiesz o czym mówię, czarne ślepia wpatrujące się w ciebie gdy napinasz łuk i wypuszczasz strzałę a posoka wybucha ochlapując wszystko wokół. Ludzie z pustymi oczami snujący się jak we śnie, z rękami wyciągniętymi by sięgnąć po spokojnego sługę. Kto stoi za plecami tych marionetek? Pan zła o twarzy Wasyla, Moloch. Chcesz przecież wymierzyć mu sprawiedliwość tak jak chciałby każdy prawy człowiek.
W tym momencie przytrzymał za rękaw odchodzącego Kinga:
- Ty też wiesz o czym mówię. Dziesiątki tych samych marionetek na wielkim piaszczystym placu i tylko ty w swoim samochodzie jak w twierdzy. Ale uciekłeś im, uciekłeś im bo nie na darmo Detroit obwołało cię Kingiem. Trybuny pełne pijanych tłumów, laska w podartym ubraniu machająca chorągiewką w szachownicę i ruszasz. Przyciskasz gaz do końca i słyszysz w głowie tylko słowa piosenki, którą zawsze powtarzasz ("czym zawsze wkur*iasz", dodał w myśli Enzo) i ryk silnika. Bijesz ich, zabierasz ich sprzęt i po raz kolejny bronisz pozycję króla ulic tego dzikiego miasta - Enzo co prawda zmyślał bo nigdy nie pytał Bishopa o jego wyścigi ale w jego głowie wszystkie one wyglądały podobnie:dwa samochody, wyścig, impreza po wszystkim - Powiedz mi, że nie słyszysz ich wiwatów.
Odbiegając parę kroków za Blackiem, złapał też jego za ramię, zmuszając do zatrzymania się - Cały oddział. Wszyscy znajomi. Phil. Wszyscy giną rozrywani wybuchami i orani kulami. Ale odbierasz zapłatę. Patrzysz prosto w mechaniczne oczy Wasyla gdy opuszczasz swój miecz krojąc go jak masło i patrzysz jak zwoje kabelków oblane masą organiczną wylewają się z tej podróbki człowieka.
Obserwował reakcje, zdając sobie sprawę, że jeśli nie przywidzi im się któraś z podsuniętych scen, pewnie jeszcze bardziej utwierdzą się w jego ocenie jako wariata. Mógł improwizować i w takim wypadku. Zasunął palec za pasek blisko broni, gotowy w ciągu sekund wyjąć ją i odciągnąć najbardziej opornego w zaułek gdzie postara się z nim porozmawiać jeszcze raz. [ewentualnie zastraszanie]
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
-Born to lose... live to win... - wyszeptał
Nagle przez jego głowę przeleciały setki myśli, których z początku nie mógł ustawić w spójną całość. Zakręciło mu się w głowie. Odsunął się kilka kroków i oparł o latarnię.
-O k*rwa... - obrazy zaczęły łączyć się w całość.
-Urodziłem się w samochodzie jadącym do Detroit. Uciekaliśmy przed gangerami. Ojciec ich wszystkich skasował... Wyścigi... Pokonałem Kinga i jeździłem Fordem z namalowanym na masce krzyżem... Bishop... King Bishop... Wojownik Autostrady... - spojrzał na mafioza z niedowierzaniem - Co to kuźwa jest! Gdzie moja bryka i gnaty! Choooolera!
Chwila minęła nim wszystko przetrawił.
-Dobra. Musimy załatwić auto i giwery. Jeśli to nie jest jakiś chory sen to trzeba uśpić tego typa.
 

Haren

Nowicjusz
Dołączył
8 Grudzień 2009
Posty
492
Punkty reakcji
3
Wiek
29
Miasto
Kraków
Wikary słuchał słów nieznajomego, powoli przypominając sobie stare dzieje. Po chwili, gdy mafiozo odszedł rozmawiać z innymi, Łowca uklęknął i podziękował Panu, że wszystko poszło zgodnie z planem. Że proszek zadziałał, że Enzo przekonał go do rzeczywistości.
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Co by nie mówić, Enzo potrafił przekonywać. W swoim zawodzie zwykł stosować inne środki perswazji, jednak i tutaj świetnie sobie poradził. Jego kompani byli w tym stanie jak zestaw strun - po prostu wiedział w które uderzyć i w jakiej kolejności, aby uzyskać właściwe dźwięki. Nawet sceptycznie nastawiony ważniak Black zaraz złapał się za głowę.
- O ja pierdzielę. Ale ten syf ryje banię - w ten sposób i on zadeklarował, że ,,wrócił" do siebie.
Chociaż powrót nie był pełny. Oprócz Enzo, wszyscy pozostawali w postaciach narzucony przez narkotykowy wid. Co ciekawe, sam przewodnik miał wręcz odwrotną sytuację. Nie tylko od początku istniał tutaj we właściwej formie, ale i dało się od niego czuć coś osobliwego. Wystarczyło nieznacznie zbliżyć się do mafioza, aby poczuć jak włosy na całym ciele stają dęba, a powietrze wokół lekko fosforyzuje. Cóż, przyjęcie takiej dawki Tornada mogło doprowadzić tylko do dwóch skrajnych sytuacji - nagłego zgonu lub wyjątkowo ostrej jazdy po astralnej przeszłości.
Enzo w jakiś sposób wiedział, gdzie się kierować. Zaczął wyprowadzać grupę z biednej dzielnicy, ponownie kierując się w stronę centrum. Miasto robiło wrażenie - mnóstwo sprawnych samochodów, elektryczność, dobrze ubrani, wyżywieni ludzie. Gdyby nie otoczka snu wywołana przez narkotyk wielu z podróżnych po tym świecie stałoby z otwartymi ustami, niezdolni poruszyć się w wyniku głębokiego szoku.
Okazało się, że auto nie było potrzebne. Podróż do celu minęła jakby półprzytomnie. Podczas działania Tornada poczucie czasu zmieniło się i czasem godzinna wędrówka skracana była do kilku chwil. Tak więc cała piątka stanęła przed ostatecznym celem swej podróży - ogromnym, oszklonym budynkiem z kiczowatym ogrodem przy froncie. Przy wejściu znajdował się wielki szyld stojący na granitowym podeście. Ogromne, gładko wyciosane litery układały się w napis: VARREY ELECTRONICS. Choć było późno w całym kolosie paliły się światła. Prężnie prosperująca firma nie pozwalała sobie na moment wytchnienia.

The_Corporation_by_oo7genie.jpg

Weszli ostrożnie do środka poprzez najdziwniejsze drzwi, jakie kiedykolwiek widzieli. Albowiem te rozsunęły się przed nimi same. Sam hall pysznił się tak, że nawet ogromne wille w Federacji Appalachów wyglądały przy tym jak rudery. Czysta jak lustra posadzka idealnie odbijała recepcję z wysoką ladą i wielkie schody za nią. Po prawej stronie znajdowały się szyby wind, obok których kręcili się ochroniarze w ciemnych kamizelkach. W samym centrum hallu znajdowały się ekranu dla klientów z prezentacją technologii stosowanych przez Varrey Electronics. Jeden z nich przedstawiał humanoidalnego robota podającego człowiekowi rekę. Z głośnika dobiegał głos:
- Varrey Electronics to inwestycja w nowe, lepsze jutro. Uczyń maszynę swoim przyjacielem. Nasze modele nie tylko zapewnią pomoc w codziennych czynnościach domowych, ale i... <ten sam robot podnoszący z kołyski dziecko> zaopiekują się twoim potomstwem, <robot w fotelu, na przeciwko człowieka> zapewnią towarzystwo, <odgrywający muzykę> zabawią w kulturalny sposób...
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
-Ta albo wyrwą rękę i popatrzą jak się wykrwawiasz - dodał półświadomy własnych słów po czym zwrócił się do reszty - Normalnie proponowałbym wejście na kozaka, ale że mam tylko kastet to trzeba będzie to jakoś inaczej rozegrać... Ktoś ma miecz świetlny albo coś?
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
- Hold your horses - uniósł dłoń i zatrzymał grupę w miejscu - zaraz pójdziemy znaleźć ojca Lucjusza.
Rozglądał się po wielkim holu, wiedząc, że w ich świecie takie rzeczy już nie istniały. Mrugnął gdy na suficie zobaczy uśmiechniętą twarz i...wyrastającą z niej rękę. Potrząsnął głową: duchy miały swoje prawa, nie słuchał nawet i nie dziwił się. Odszedł w kierunku stojących przy windzie strażników i stanął metr przed nimi, sprawdzając czy nie zareagują. Popatrzył na kwadratowy przycisk od windy i po chwili obwódka zapaliła się na czerwono jakby ktoś wcisnął przycisk. Mierzył oczami strażników, nie dopuszczając do swojej głowy głosów krążącego w oddaleniu ducha.
- Zarezerwowane spotkanie z szefem właśnie przybyło, trzeba ich pogonić na górę - zaświtało w głowie skrytym za zaciemnioną szybką kasków strażnikom gdy Enzo stanął w milczeniu pomiędzy nimi, oczekując na windę.
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Bishopa trochę nosiło, na jego akcja powinna być pełna ognia i wybuchów, ale tym razem nie znajdował się w okolicznościach do jakich przywykł. Tymczasem Enzo, jakby nigdy nic podszedł do strażników. Ci taksowali przybyłych czujnym wzrokiem, ale jego samego zdawali się ignorować. Mafiozo nie poruszając się z miejsca sprawił, że przycisk na windzie zapalił się. Dopiero, gdy postąpił jeszcze o krok, wspominana straż skrzyżowała na nim spojrzenia.
- Zarezerwowane spotkanie z szefem właśnie przybyło, trzeba ich pogonić na górę - taka myśl zaczęła powoli klarować się w umysłach dwójki.

Test Blefu Enzo i Perswazji Ochroniarzy

Test wygrywają Ochroniarze.
- A, panowie. Tędy - wydukał jeden wskazując na otwarte drzwi windy.
Nie dziwne, że pilnowali tej konkretnej kabiny. Pluszowe obicie wnętrza wskazywało, że należy do gości traktowanych ze specjalną atencją. Enzo i reszta weszli do przytulnego pomieszczenia, jednak Luce cały czas wydawało się, że coś poszło nie tak. Ochrona zdawała się być bardziej skonfundowana niż przekonana, do jego przekazu. I rzeczywiście, nim drzwi się jeszcze zamknęły, jeden obrócił się natychmiastowo.
- Zaraz... w co wy sobie pogrywacie? - krzyknął głosem, w którym mieszały się ze sobą zdziwienie i gniew.
Black, jako że wchodził ostatni, kopnął nacierającego mężczyznę w klatkę piersiową i natychmiast wdusił przycisk zamykania drzwi. Winda ruszyła szybko, choć wewnątrz nie było tego zupełnie czuć. Wyświetlacz co chwila wskazywał wyższą liczbę i gdy dobił do piętnastego piętra, kabina zaczęła zwalniać, co było można było wyraźnie śledzić na liczniku. Wreszcie ten całkowicie zatrzymał się, gdy winda stanęła między kondygnacjami. Nie minęło parę chwil, a z góry, dokładnie spoza szybu, dało się słyszeć przytłumione okrzyki i komendy. Co ironiczne korporacja sama działała jak maszyna. Wystarczyło szybkie wtargnięcie, błąd, a ten był natychmiast kierowany do usunięcia.

Pulpit nadal jest podświetlony, ale został zablokowany - wciskanie któregokolwiek klawisza niczym nie skutkuje. Na górze znajduje się mała klapa, prowadząca na górę windy. Jak było powiedziane, stoicie obecnie między piętrami. Budynek ma ich trzydzieści, a szef w myśl klasycznych filmów akcji jest na najwyższym ;).
 
Status
Zamknięty.
Do góry