na_zakrecie
Nowicjusz
- Dołączył
- 21 Październik 2015
- Posty
- 7
- Punkty reakcji
- 0
- Wiek
- 35
Cześć.
Moja decyzja o zarejestrowaniu się tutaj była szybka i spontaniczna.
Kilka filmików na YT i jestem, podobno lepiej wyżalić a równocześnie dostać przysłowiowego kopa od całkiem obcych ludzi.
Potrzebuję czegoś, potrzebuję siły, motywacji do działania.
Może jestem typowym przypadkiem lewusa, osobnika niezdatnego do życia, ale chyba i tacy powinni mieć szanse ocknąć się z rutyny i pokolorować swoje życie.
Pokrótce.
Zawsze wszyscy byli ważniejsi niż ja (tzn. ja zawsze miałam wszystkich nad sobą, problemy znajomych, pomoc rodzicom, czyjeś sprawy na pierwszym miejscu), to, co dotyczyło mnie tłumiłam w sobie uśmiechając się do innych. Moje dzieciństwo, dorastanie, okres buntu to czas zupełnie bez emocji zewnętrznych, nie miałam nikogo, z kim mogłam pogadać, wypłakać się i oczekiwać serdecznej pomocy. Płakałam w poduszkę albo w drodze gdzieś. Stłamsiło mnie gimnazjum, gdzie z idealnie zgranej podstawówki trafiłam, jako odludek, zupełnie obca dziewucha między znające się od sześciu lat osobniki. Mama uważała, że zdziwiam, rodzeństwo miało swoje życie, koleżanki te z czasów podstawówki zniknęły. Zostałam sama. 3 Lata ze spiętym żołądkiem, oczami pełnymi łez i stresem przeżyłam, sama nie wiem jak. Szkoła średnia odpłaciła mi mękę, uwielbiałam swoja klasę, szkołę też.
Ogólnie jestem osobą zamkniętą w sobie, nie okazuje emocji, żadnych uczuć. Płaczę po katach lub gdy jestem sama. Nie potrafię prosić o pomoc. Wydaje mi się, że ludzie mają mnie za silną, mocno stąpającą po ziemi kobietę -wyniosłą a zarazem nieśmiałą.
Szczerze mówiąc bardzo się zmieniłam, coś we mnie pękło, nie umiem już walczyć o swoje, postawić na swoim, walczyć. Dawniej taka nie byłam. Pełna energii z marzeniami i celami to był mój znak rozpoznawczy. Stłamsiła mnie codzienność, pomaganie i stawianie wszystkich ponad siebie. Pierwsze studia przerwałam po semestrze, ważniejsza była rodzina. Przerwa trwała 1 rok, kiedy znowu zdecydowałam studiować, tym razem zaocznie. Poszłam do "pracy" a raczej typowego obozu polskiego, umowa zlecenie, śmieszne pieniądze i 12h dniówki. Niestety jak to życie, pokazało mi w końcu, że porwałam się z motyką, inni mogą, ale u mnie kłody pod nogami leżeć musiały. Nie podołałam, zawaliłam szkołę na trzecim roku, praca, praca, bo tam zarabiam. Jak studiować zaocznie bez kasy a jak studiować, kiedy od 6-19.30 Cały tydzień byłam w pracy a w weekendy na zajęciach, wolne to było święto. Zdarzyło mi się chodzić z 39 stopniową gorączką, wszelkimi zapaleniami i infekcjami. Po 3 latach spasowałam.
Wyszłam za mąż i tak od roku tkwię w czarnej dziurze.
Nie mam pracy, nie mam kasy żeby skończyć szkołę, nie mam chęci ani motywacji. Wiem, że muszę, że powinnam ale nie umiem.
Szukanie pracy mnie odrzuca, pierwsza, dziesiąta, dwudziesta rozmowa kwalifikacyjna dała mi do zrozumienia, że chyba naprawdę jestem lewa. Wszyscy ogarniają, znajdują pracę, są zadowoleni tylko mi coś nie idzie.
Zawsze wszyscy byli dla mnie ważniejsi a dzisiaj jestem sama, po co mi to było. Mogłam brnąć, walczyć...Dla siebie.
Moja rodzina??...Szczerze nic o mnie nie wiedzą, wszystko tłumiłam a oni o nic nie pytali, w niczym nie pomagali. Miłości, złamane serca, dorastanie, problemy młodziaka i dorastającej kobiety, sukcesy, radości dzieliłam sama ze sobą mając w koło sporo osób.
Moim jedynym oparciem jest mój mąż, który wierzy we mnie jak nikt inny, dopinguje, ale widzi, że coś mnie zjadło i zniszczyło.
Gotuję, sprzątam, robię zakupy, piorę, prasuje i tak codziennie. Nie chce mi się nawet książki wziąć w rękę.
Obudził się we mnie lęk, stres i obawy.
Chciałabym a nie umiem nic zmienić, nie umiem się pozbierać.
Moja decyzja o zarejestrowaniu się tutaj była szybka i spontaniczna.
Kilka filmików na YT i jestem, podobno lepiej wyżalić a równocześnie dostać przysłowiowego kopa od całkiem obcych ludzi.
Potrzebuję czegoś, potrzebuję siły, motywacji do działania.
Może jestem typowym przypadkiem lewusa, osobnika niezdatnego do życia, ale chyba i tacy powinni mieć szanse ocknąć się z rutyny i pokolorować swoje życie.
Pokrótce.
Zawsze wszyscy byli ważniejsi niż ja (tzn. ja zawsze miałam wszystkich nad sobą, problemy znajomych, pomoc rodzicom, czyjeś sprawy na pierwszym miejscu), to, co dotyczyło mnie tłumiłam w sobie uśmiechając się do innych. Moje dzieciństwo, dorastanie, okres buntu to czas zupełnie bez emocji zewnętrznych, nie miałam nikogo, z kim mogłam pogadać, wypłakać się i oczekiwać serdecznej pomocy. Płakałam w poduszkę albo w drodze gdzieś. Stłamsiło mnie gimnazjum, gdzie z idealnie zgranej podstawówki trafiłam, jako odludek, zupełnie obca dziewucha między znające się od sześciu lat osobniki. Mama uważała, że zdziwiam, rodzeństwo miało swoje życie, koleżanki te z czasów podstawówki zniknęły. Zostałam sama. 3 Lata ze spiętym żołądkiem, oczami pełnymi łez i stresem przeżyłam, sama nie wiem jak. Szkoła średnia odpłaciła mi mękę, uwielbiałam swoja klasę, szkołę też.
Ogólnie jestem osobą zamkniętą w sobie, nie okazuje emocji, żadnych uczuć. Płaczę po katach lub gdy jestem sama. Nie potrafię prosić o pomoc. Wydaje mi się, że ludzie mają mnie za silną, mocno stąpającą po ziemi kobietę -wyniosłą a zarazem nieśmiałą.
Szczerze mówiąc bardzo się zmieniłam, coś we mnie pękło, nie umiem już walczyć o swoje, postawić na swoim, walczyć. Dawniej taka nie byłam. Pełna energii z marzeniami i celami to był mój znak rozpoznawczy. Stłamsiła mnie codzienność, pomaganie i stawianie wszystkich ponad siebie. Pierwsze studia przerwałam po semestrze, ważniejsza była rodzina. Przerwa trwała 1 rok, kiedy znowu zdecydowałam studiować, tym razem zaocznie. Poszłam do "pracy" a raczej typowego obozu polskiego, umowa zlecenie, śmieszne pieniądze i 12h dniówki. Niestety jak to życie, pokazało mi w końcu, że porwałam się z motyką, inni mogą, ale u mnie kłody pod nogami leżeć musiały. Nie podołałam, zawaliłam szkołę na trzecim roku, praca, praca, bo tam zarabiam. Jak studiować zaocznie bez kasy a jak studiować, kiedy od 6-19.30 Cały tydzień byłam w pracy a w weekendy na zajęciach, wolne to było święto. Zdarzyło mi się chodzić z 39 stopniową gorączką, wszelkimi zapaleniami i infekcjami. Po 3 latach spasowałam.
Wyszłam za mąż i tak od roku tkwię w czarnej dziurze.
Nie mam pracy, nie mam kasy żeby skończyć szkołę, nie mam chęci ani motywacji. Wiem, że muszę, że powinnam ale nie umiem.
Szukanie pracy mnie odrzuca, pierwsza, dziesiąta, dwudziesta rozmowa kwalifikacyjna dała mi do zrozumienia, że chyba naprawdę jestem lewa. Wszyscy ogarniają, znajdują pracę, są zadowoleni tylko mi coś nie idzie.
Zawsze wszyscy byli dla mnie ważniejsi a dzisiaj jestem sama, po co mi to było. Mogłam brnąć, walczyć...Dla siebie.
Moja rodzina??...Szczerze nic o mnie nie wiedzą, wszystko tłumiłam a oni o nic nie pytali, w niczym nie pomagali. Miłości, złamane serca, dorastanie, problemy młodziaka i dorastającej kobiety, sukcesy, radości dzieliłam sama ze sobą mając w koło sporo osób.
Moim jedynym oparciem jest mój mąż, który wierzy we mnie jak nikt inny, dopinguje, ale widzi, że coś mnie zjadło i zniszczyło.
Gotuję, sprzątam, robię zakupy, piorę, prasuje i tak codziennie. Nie chce mi się nawet książki wziąć w rękę.
Obudził się we mnie lęk, stres i obawy.
Chciałabym a nie umiem nic zmienić, nie umiem się pozbierać.