motylek
^CzArNa MaMbA^
No wiec ja mam dwa takie przykłady
PIERWSZY: moja babcia miała pekińczyka, coś mu się stało, przestał jesć cały czas leżał i wogóle... zawieźli go do weterynarza, który stwierdził, ze to lekkie zatrucie i nic mu nie bedzie, dał mu jakies leki i tyle... (nawet nie raczył zrobić mu prześwietlenia) ... z pieskiem było coraz gorzej, wogóle nie wstawał był wycienczony... jak przyjechaliśmy do babci to patrzył na nas jakby błagał o pomoc... a jak jechaliśmy do domu to on ostatnimi siłami odprowadził nas do drzwi tak jakby chciał się z nami pożegnać...(całą chorobę nie wstawał)... jak sobie przypomnę te jego oczka to do dzisiaj chce mi się płakać noi w końcu jak pojechali znowu do weterynarza, bo nic mu się nie polepszało to on stwierdził, ze będzie operował... i tak zrobił... z tym, ze piesek już był tak wycieńczony, ze serduszko przestało mu bić i okazało się, ze miał kamień w przełyku!!! a ten "rzeźnik" nie zrobił mu prześwietlenia, a gdyby operacja odbyła się wcześniej to na pewno by przeżył...
DRUGI: to juz jest przykład mojego pieska który na szczęście żyje... oczywiście po tym co stało sie z psem babci zmieniliśmy weterynarza także dla naszego psiaka... no wiec coś zrobił sobie z okiem i strasznie mu ropiało... weterynarz "walił" do niego zastrzyki chyba z jakiś rok <wow> noi oko niby wyzdrowiało, ale została na nim taka jakby błonka... i co się to powtarzało to móju pies był faszerowany zastrzykami... w koncu mój tata się wkurzył i znowu zmieniliśmy weternyarza, który okazał się strzałem w dziesiatkę dał moejmu psu krople i od razu wszystko mu przeszło... co prawda błonkę nadal ma, przez poprzedniego weternyarza, ale przynajmniej nie ma nawrotów (wrzoda)...
naprawdę niektórzy weterynarze to doslowni "rzeźnicy" potrafią brać tylko kasę i nic nie robić... to jest naprawde smutne...
ale dobrze, że są jeszcze weterynarze z powołania, którzy kochają zwierzęta... ja trafiłam na taką lecznicę w której wszyscy psi lekarze tacy sa
PIERWSZY: moja babcia miała pekińczyka, coś mu się stało, przestał jesć cały czas leżał i wogóle... zawieźli go do weterynarza, który stwierdził, ze to lekkie zatrucie i nic mu nie bedzie, dał mu jakies leki i tyle... (nawet nie raczył zrobić mu prześwietlenia) ... z pieskiem było coraz gorzej, wogóle nie wstawał był wycienczony... jak przyjechaliśmy do babci to patrzył na nas jakby błagał o pomoc... a jak jechaliśmy do domu to on ostatnimi siłami odprowadził nas do drzwi tak jakby chciał się z nami pożegnać...(całą chorobę nie wstawał)... jak sobie przypomnę te jego oczka to do dzisiaj chce mi się płakać noi w końcu jak pojechali znowu do weterynarza, bo nic mu się nie polepszało to on stwierdził, ze będzie operował... i tak zrobił... z tym, ze piesek już był tak wycieńczony, ze serduszko przestało mu bić i okazało się, ze miał kamień w przełyku!!! a ten "rzeźnik" nie zrobił mu prześwietlenia, a gdyby operacja odbyła się wcześniej to na pewno by przeżył...
DRUGI: to juz jest przykład mojego pieska który na szczęście żyje... oczywiście po tym co stało sie z psem babci zmieniliśmy weterynarza także dla naszego psiaka... no wiec coś zrobił sobie z okiem i strasznie mu ropiało... weterynarz "walił" do niego zastrzyki chyba z jakiś rok <wow> noi oko niby wyzdrowiało, ale została na nim taka jakby błonka... i co się to powtarzało to móju pies był faszerowany zastrzykami... w koncu mój tata się wkurzył i znowu zmieniliśmy weternyarza, który okazał się strzałem w dziesiatkę dał moejmu psu krople i od razu wszystko mu przeszło... co prawda błonkę nadal ma, przez poprzedniego weternyarza, ale przynajmniej nie ma nawrotów (wrzoda)...
naprawdę niektórzy weterynarze to doslowni "rzeźnicy" potrafią brać tylko kasę i nic nie robić... to jest naprawde smutne...
ale dobrze, że są jeszcze weterynarze z powołania, którzy kochają zwierzęta... ja trafiłam na taką lecznicę w której wszyscy psi lekarze tacy sa