Hej, mam doła. Zresztą jak wszyscy co tu piszą. Dobijają mnie studia. Niszczą mnie dzień po dniu, miesiąc po miesiącu. Lecz po kolei.
Najchętniej bym gdzieś uciekł. Ale od życia się nie ucieknie. Gdy 2 lata temu wybierałem ten kierunek, wydawał mi się naprawdę interesujący. Wydawał. Co to za ponury żart aby decydować o życiu za młodu, kiedy się jest kretynem… Co taki młokos może wiedzieć po liceum co chce robić w życiu.
Dalej stuprocentowo tego nie wiem. Wiem za to, że chcę usilnie rozwijać fotografię. To ona przyszła do mnie 4 lata temu i nie chce już odejść. Tylko przy niej czuję się naprawdę dobrze. Ale nie marzę aby zostać prawdziwym zawodowcem. Fotograficzna branża jest dość brutalna i niepewna. Dlatego 100 razy muszę się zastanowić nad rezygnacją ze studiów.
Duszę się na tych studiach. Jakby tego było mało, jednocześnie uzyskując żelazny argument za odejściem, zlikwidowano katedrę na której miałem się kształcić. Bez tego ani rusz bez porządnej specjalizacji i magisterki. Po prostu z dnia na dzień przyszła decyzja, że zabierają nam kierunek. Wszystkich studentów w przenośni wyrzucono na bruk. W rzeczywistości będziemy mogli studiować dalej, lecz w ramach innych już katedr. Czeka mnie tam dalsza katorga i śmieciowa nauka.
Jakby tego było mało to zawaliłem ostatnią sesję. Na wrzesień zostały mi 1-2 terminy dla 4 najgorszych przedmiotów.
Nic mnie już nie trzyma na uczelni. Ach zapomniałem. Moją pętlą na szyi jest renta rodzinna. Warunkiem jej otrzymywania oraz późniejszego przejęcia przez matkę jest nauka do 25 roku życia. Jeślibym odpuścił to socjal by przepadł. Boję się, że moja rodzina wtedy po prostu zdechnie z głodu, nawet jeśli pójdę do pracy. Z jej pensji nie wyżyjemy, zresztą kim moja matka, z wiejskiej rodziny, jest dla prywatnego przedsiębiorcy – zwykłą niewolnicą, co podkreśla na każdym kroku.
Muszę w końcu wylać swe żale a gdzie to zrobię jak nie w necie. Matka nie chce o tym słyszeć – mam się uczyć i koniec, kropka. Gotowa jest mnie wyrzucić z domu jeśli coś odwalę. Zresztą nie mam sumienia jej po tym wszystkim spojrzeć w twarz. Po tym jak łożyła tyle pieniędzy na moje korepetycje w liceum. A może by tak poradzić się znajomych ze studiów. Żeby sobie pomyśleli, że przez 2 lata ich ordynarnie okłamywałem i wykorzystywałem? Sam chciałem w to wierzyć a wyszło jak zwykle. Jeśli się o tym dowiedzą, to boję się, że się odwrócą plecami raz na zawsze. Tyle razy przecież mi ratowali tyłek.
Cały czas buntuję się w sobie, choć sam nie wiem przeciwko czemu lub komu. Jestem zmęczony, choć nigdzie w życiu nie dobiegłem. I ten cholerny strach, przed jutrem…
Proszę o poradę, odrobinę empatii. Bez hejtów bo też już tacy byli.
Najchętniej bym gdzieś uciekł. Ale od życia się nie ucieknie. Gdy 2 lata temu wybierałem ten kierunek, wydawał mi się naprawdę interesujący. Wydawał. Co to za ponury żart aby decydować o życiu za młodu, kiedy się jest kretynem… Co taki młokos może wiedzieć po liceum co chce robić w życiu.
Dalej stuprocentowo tego nie wiem. Wiem za to, że chcę usilnie rozwijać fotografię. To ona przyszła do mnie 4 lata temu i nie chce już odejść. Tylko przy niej czuję się naprawdę dobrze. Ale nie marzę aby zostać prawdziwym zawodowcem. Fotograficzna branża jest dość brutalna i niepewna. Dlatego 100 razy muszę się zastanowić nad rezygnacją ze studiów.
Duszę się na tych studiach. Jakby tego było mało, jednocześnie uzyskując żelazny argument za odejściem, zlikwidowano katedrę na której miałem się kształcić. Bez tego ani rusz bez porządnej specjalizacji i magisterki. Po prostu z dnia na dzień przyszła decyzja, że zabierają nam kierunek. Wszystkich studentów w przenośni wyrzucono na bruk. W rzeczywistości będziemy mogli studiować dalej, lecz w ramach innych już katedr. Czeka mnie tam dalsza katorga i śmieciowa nauka.
Jakby tego było mało to zawaliłem ostatnią sesję. Na wrzesień zostały mi 1-2 terminy dla 4 najgorszych przedmiotów.
Nic mnie już nie trzyma na uczelni. Ach zapomniałem. Moją pętlą na szyi jest renta rodzinna. Warunkiem jej otrzymywania oraz późniejszego przejęcia przez matkę jest nauka do 25 roku życia. Jeślibym odpuścił to socjal by przepadł. Boję się, że moja rodzina wtedy po prostu zdechnie z głodu, nawet jeśli pójdę do pracy. Z jej pensji nie wyżyjemy, zresztą kim moja matka, z wiejskiej rodziny, jest dla prywatnego przedsiębiorcy – zwykłą niewolnicą, co podkreśla na każdym kroku.
Muszę w końcu wylać swe żale a gdzie to zrobię jak nie w necie. Matka nie chce o tym słyszeć – mam się uczyć i koniec, kropka. Gotowa jest mnie wyrzucić z domu jeśli coś odwalę. Zresztą nie mam sumienia jej po tym wszystkim spojrzeć w twarz. Po tym jak łożyła tyle pieniędzy na moje korepetycje w liceum. A może by tak poradzić się znajomych ze studiów. Żeby sobie pomyśleli, że przez 2 lata ich ordynarnie okłamywałem i wykorzystywałem? Sam chciałem w to wierzyć a wyszło jak zwykle. Jeśli się o tym dowiedzą, to boję się, że się odwrócą plecami raz na zawsze. Tyle razy przecież mi ratowali tyłek.
Cały czas buntuję się w sobie, choć sam nie wiem przeciwko czemu lub komu. Jestem zmęczony, choć nigdzie w życiu nie dobiegłem. I ten cholerny strach, przed jutrem…
Proszę o poradę, odrobinę empatii. Bez hejtów bo też już tacy byli.