Wow, wczoraj skończyłem czytać
"Miasta pod skałą" Huberatha i jestem zachwycony tą książką (nadal, bo zachwyt nie opuszczał mnie od pierwszych rozdziałów).
Nota wydawnicza:
"Młody profesor odkrywa w Murze Watykańskim wejście do labiryntu, który prowadzi go w podziemia Świętego Miasta. W zakamarkach korytarzy ogląda tajemnicze mozaiki, rzeźbione gigantyczne muchy, mechaniczne skorpiony; rozmawia z posągiem Wenus, atakuje go jednorożec.
W tej powieści splatają się sen i rzeczywistości: uczony nazywa się Adams, w starciu ze starożytnymi automatami odnosi pięć znamiennych ran, a w kieszeni ma paragon z włoskiej restauracji Buca Dell`Interno - Wrota Piekieł…
Powieść łączy motywy charakterystyczne dla prozy spod znaku Tolkiena z historią wywiedzioną z opowieści biblijnych i apokryfów. W umiejętnie budowanej atmosferze tajemniczości i grozy czytelnik odkrywa niezwykłe przypadki Humphreya Adamsa jr., nieco sfrustrowanego i zagubionego w życiu historyka kultury śródziemnomorskiej, który prosto ze stypendium w Rzymie trafia w zaświaty. Kilka zaświatów.
„Huberath napisał powieść wielopoziomową i atrakcyjną fabularnie, kreując z rozmaitych wątków i elementów zaczerpniętych z różnych tradycji jedyny w swoim rodzaju świat powieściowy, ciekawy, choć zarazem mroczny. Miasto pod Skałą to proza zarówno dla namiętnych pożeraczy fabuł, jak i czytelników wrażliwych na intelektualne smaczki. Po prostu – kawał dobrze zrobionej powieści.”"
Początek jak z powiesci Browna, jednak zupełnie inny kaliber dzieła.
Poza tym wszelkie podobieństwa kończą się bardzo szybko. Pisarz zupełnie nie zajmuje się kosciołem katolickim (w książce nie pojawia się żaden duchowny).
W książce jest dosłownie wszystko. Niezwykle oniryczny początek, świetnie opisane, niezwykle oryginalne światy. Nieszablonowi bohaterowie. Krok po kroku, płynne poznawanie świata. Trochę wojaczki w "Legionach" z Czarnymi(świetnie obmyślane stwory).
Książka jest wprost nafaszerowana odniesieniami do średniowiecznych uczonych, myslicieli, malarzy, do rozmaitych biblijnych apokryfów i mitów (przy mojej nikłej wiedzy wyłapałem tego niewiele, ale jak ktos sie tym interesuje mocno, to będzie miał niesamowitą frajdę).
Poza tym - tajemnica. O co w tym swiecie chodzi? Co tam się dzieje? Przez całą książkę towarzysza nam te pytania.
Początkowo sposób wyjasniania zawiłosci swiata wydał mi się lekko rozczarowujący (przez 600 stron mnożą się pytania, a na koniec autor bierze się stopniowo za wyjaśnianie), jakis taki wymuszony i nienaturalny. Jednak ostatecznie sam sposób wyjasnienia został uzasadniony, jak i samo rozwiązanie okazało się w pełni zadowalające (choć wymagające od czytelnika sprężenia się, żeby wszystko załapał, bo podane na tacy jest niewiele).
Jak ktoś lubi książki:
- opisujące oryginalne światy,
- woli wolniej, dokładniej ale oryginalniej, niż pędzenie z akcją na złamanie karku
- w których zagadka i tajemnica jest w zasadzie czysto ontologiczna,
- lubi tematykę okołoreligijną
- lubi gdy autor jest względem czytelników wymagający
- fakt wielu nawiązań do postaci i tekstów historycznych, często dla niezorientowanego zupełnie niedostrzegalnych, nie wywołuje frustracji, a jeszcze większe zainteresowanie (i chęć pogłębiania wiedzy aby lepiej książkę zrozumieć)
- nie przerażają go iście dantejskie sceny i bardzo wysokie nasycenie brutalności.
Ten powinien czytając kipieć z radości.
800 stron połykałem błyskawicznie i z wielką przyjemnością.
Gorąco polecam.
Na koniec losowo wybrany fragment książki:
"Adams nastąpił na wyschłe ścierwo szczeniaka. Poślizgnął się na błonie skrzydła, gryząc się w język, by nie zakląć.
Po chwili minęła go inna gabera, potem jeszcze inna i jeszcze. Rytm marszu koił strach. Golce podrygiwali tanecznie. Niektóre Czarne trzymałi ich za ręce i pląsały z nimi.
"Jak najmniej sie wyróżniać", pomyślał Adams. Nieśmiało spróbował podrygów, ale wyglądało to jak pokraczne drgawki.
Samice były mniej uważne. Busierce zachowywały się inaczej. Już pierwszy, mijający Adamsa, czujnie węszył. Wciągał powietrze z głośnym świstem, wielkie nozdrza ruszały się rytmicznie.
"Daj sobie spokój, chłopie - powiedział do niego w myślach Adams. - Jasne, że nie cuchnę jak twoja pani". Czarne futro straciło zapach podczas wyprawiania.
Busierec rozglądał się bacznie, przewracał oczami. Jednak zwolnił i odczepił się od Adamsa. Zostawił Pachoma, a następnie korpus Bethmana.
Adams nie miał wątpliwości, że Czarny wietrzy oszustwo. "Z tego nie wyniknie nic dobrego", pomyślał. Szedł wolniutko, co chwilę odwracając głowę. Kolumna rozrzedziłą się.
Busierec niezbyt pewnym krokiem podszedł do Barbera. Coś wydało mi się nie w porządku w całej grupie idących gaber. Ta jednak była najbardziej dziwaczna - jakby łaciata. Jednak nie, uspokoił się, zrównał krok, wyciągnął do legionisty łapę. (Nierzadko Czarne chwytały się za ręce między sobą lub prowadziły za ręce Golców). Schwycił dłoń Barbera.
Wtedy ryknął wściekle. W łapie trzymał kawałek czarnego futra, a Barber błyskał odsłoniętym metalowym hakiem. Tylko przez moment, zaraz busierec rzucił się na niego wściekle, jednym ruchem skręcając mu kark i wreszcie odrywając głowę. Bezgłowy trup legionisty osunął się na kolana i upadł na piarg, jeszcze drgając. Krew z roztarganej szyi ciekła strumieniami. Czarny schylił się i zaczął ją chłeptać wprost z tętnicy. Głowę starego odrzucił gdzieś przed siebie. Raz i drugi przejechał pazurami po futrze, jakby zdziwiony, że tnie tak płytko. Nie zauważył kółek kolczugi ukazujących sięspod futra. Nasycony odepchnął trupa. Nie pożarł go. podniósł się i dołączył do innych. Rano szkielet Barbera wyruszył w swoją drogę."