cytrynkaaa88

Nowicjusz
Dołączył
2 Luty 2009
Posty
123
Punkty reakcji
0
Wiek
36
Miasto
Tarnów
pytanie, czy jest oporny na łapówki lub chociaż chce szczerze dotrzymać tajemnicy lekarskiej :p
 
Dołączył
14 Luty 2008
Posty
2 390
Punkty reakcji
91
Wiek
38
Po pierwsze niech ta matka wykombinuję jak tą córkę zaciągnąć do lekarza...
Bo przecież jej nie zwiążę i nie przyniesie do gabinetu lekarza.
Wystarczy konsekwencja w mówieniu "nie" i nie ma żadnych badań...
 

niewyspana

Nowicjusz
Dołączył
23 Wrzesień 2008
Posty
294
Punkty reakcji
1
Wiek
32
Miasto
-> Śląsk
No ale jak to jest taki typ dziewczyny, która nie potrafi postawić się woli rodzica i pójdzie do tego lekarza, chociaż sama tego nie chce. Załóżmy, że matka ją naciska itp, no nie ważne już z jakiego powodu. Po prostu sama pacjentka nie jest zainteresowana badaniem, ale się mu poddaje. I czy matka mogłaby od lekarza "wyciągnąć" te informacje czy lekarz nie może ich udzielić bez zgody pacjentki. Coś w tym stylu.

a przed 16 rokiem życia to juz inna sprwa.
No właśnie chodzi mi o taką osobę.

Madzia1983, mnie osobiście taka sytuacja nie dotyczy, ale po części mojej przyjaciółki. I tak się zaczęłam zastanawiać ogólnie nad takim przypadkiem, no i może mogłabym jej coś powiedzieć, żeby się nie martwiła czy coś.
Bo ona właśnie leżała w szpitalu ginekologiczno-położniczym, miała tam jakieś badania robione. I jej babcia (i zarazem opiekunka prawna) powiedziała, że jak się dowie, że nie jest dziewicą, to będzie miała przechlapane itp.
Już mniejsza o wiek. Najbardziej mnie interesuje czy mogłaby ta babcia spytać/zażądać od lekarza takiej informacji? No i czy właśnie lekarz może udzielić jej.

smerfetka1986-siłą się nie da, wiem ;) Ale chodzi mi o właśnie takie młode szczególnie dziewczyny, które no jakby to powiedzieć... Są posłuszne rodzicom, nie potrafią się sprzeciwić, boją się kary czy coś w tym stylu. A wiadomo też jacy rodzice potrafią być uparci i zaborczy. No ale nie o tym temat jak się temu przeciwstawić ;)
 
Dołączył
14 Luty 2008
Posty
2 390
Punkty reakcji
91
Wiek
38
Ależ to jest na temat bo wbrew woli nikt nie może robić żadnych badań.
Jeśli rodzic jest taki ciekawski to niech założy sprawę w sądzie i niech sąd wyda nakaz zrobienia badań i ustalenia czy jest dziewicą czy nie.
Jeśli ktoś się boi kary, zabrania kieszonkowego czy co tam to niech bez słowa leci do lekarza i robi wszystko co mamusia nakaże.
Niepełnoletni też ma swoje prawa.

Co do sytuacji kolezanki - właśnie zależy ile ma lat i przede wszystkim z jakim lekarzem mają do czynienia.
Jesli jej wiek jest niski, poniżej 15 roku życia, lekarz może przekazac taką informację,że dziewczyna nie jest dziewicą.
I tu bardziej chodzi o wykluczenie że nie padła ofiarą pedofilii, gwałtu, itd bo jak wiadomo to wbrew prawu.
I zależy co wtedy pacjentka powie - jak lekarz w porządku to zachowa to dla siebie.
Jednak gdy mowa o starszej nastolatce to lekarz absolutnie nie ma prawa rozpowiadać o tym czego się dowiedział.
Obowiązuje go dyskrecja, to jest sprawa tylko między pacjentem a lekarzem.
Pacjentka może zastrzec to sobie, że nie życzy informowania o jej intymnych sprawach rodziny.
Przekazanie informacji o chorobie to jedno a opowiadanie o rozpoczęciu współżycia to drugie.
 

niewyspana

Nowicjusz
Dołączył
23 Wrzesień 2008
Posty
294
Punkty reakcji
1
Wiek
32
Miasto
-> Śląsk
Co do sytuacji kolezanki - właśnie zależy ile ma lat i przede wszystkim z jakim lekarzem mają do czynienia.
Jesli jej wiek jest niski, poniżej 15 roku życia, lekarz może przekazac taką informację,że dziewczyna nie jest dziewicą.
I tu bardziej chodzi o wykluczenie że nie padła ofiarą pedofilii, gwałtu, itd bo jak wiadomo to wbrew prawu.
I zależy co wtedy pacjentka powie - jak lekarz w porządku to zachowa to dla siebie.
Jednak gdy mowa o starszej nastolatce to lekarz absolutnie nie ma prawa rozpowiadać o tym czego się dowiedział.
Obowiązuje go dyskrecja, to jest sprawa tylko między pacjentem a lekarzem.
Pacjentka może zastrzec to sobie, że nie życzy informowania o jej intymnych sprawach rodziny.
Przekazanie informacji o chorobie to jedno a opowiadanie o rozpoczęciu współżycia to drugie.

I właśnie o taką odpowiedź mi chodziło. Dziękuję. ;)
A jeśli nie było żadnego gwałtu itp, to czy może powiedzieć, że dziewczyna nie jest dziewicą, tylko ze względu na to, że dziewczyna nie ma tych 15 lat? (bo wiem, że seks z taką osobą jest zabroniony)

I jakie mogą być ewentualne konsekwencje dla takiego lekarza, który zdradzi tajemnicę lekarską? Czy idzie się z tym do dyrektora szpitala/przychodni czy od razu do sądu np? No i jeśli dziewczyna nie jest pełnoletnia może to zrobić?
 

W.Redna

niegrzeczna dziewczynka
Dołączył
21 Listopad 2008
Posty
1 276
Punkty reakcji
0
Wiek
36
Miasto
Bydgoszcz
jeśli lekarz stwierdzi, że bardzo młoda dziewczyna nie jest dziewicą to chyba powinien zgłosić do prokuratury podejrzenie o popełnieniu przestępstwa i wtedy nie będzie to złamanie tajemnicy lekarskiej (chyba). zawsze można mieć nadzieję, że jak dziewczyna powie lekarzowi, żeby powiedział jej rodzinie, że jest dziewicą to może on tak zrobi.
a tak swoja szosą- lepiej za szybko nie zabierać się za seks, to nie będzie takich problemów.
 

Justyśkaa

Nowicjusz
Dołączył
18 Lipiec 2008
Posty
2 477
Punkty reakcji
17
Tak się zaczęłam zastanawiać.
Co ginekolog może powiedzieć rodzicom, jeśli pacjentka jest niepełnoletnia, a w jakich sytuacjach obowiązuje go tajemnica lekarska?
Pewnie o jakiejś ciężkiej, zagrażającej życiu chorobie.
Ale np. o ciąży??
Albo gdy mama zaciąga córkę do lekarza, żeby sprawdzić czy jest dziewicą. A załóżmy, że młoda nie chce, żeby się rodzice dowiedzieli, to czy matka mogłaby od lekarza żądać sprawdzenia tego i odpowiedzi, wbrew woli córki?
moze powiadomic opiekunow o chorobie pacjentki, o ciazy rowniez ma prawo powiadomic niepelnoletniej rodzicow.
No ale jak to jest taki typ dziewczyny, która nie potrafi postawić się woli rodzica i pójdzie do tego lekarza, chociaż sama tego nie chce. Załóżmy, że matka ją naciska itp, no nie ważne już z jakiego powodu. Po prostu sama pacjentka nie jest zainteresowana badaniem, ale się mu poddaje. I czy matka mogłaby od lekarza "wyciągnąć" te informacje czy lekarz nie może ich udzielić bez zgody pacjentki. Coś w tym stylu.
jak najbardziej ginekolog moze powiadomic rodzicow czy ich corka odbyla stosunek plciowy do 15 r.ż
 

wika555

Nowicjusz
Dołączył
14 Luty 2010
Posty
1
Punkty reakcji
0
Badanie ginekologiczne składa się z kilku etapów, a ponieważ nie każda kobieta jest w stanie w stresujących warunkach gabinetu ginekologicznego zidentyfikować poszczególne jego elementy - podaję poniżej "części składowe" badania, opisując je właśnie z punktu widzenia pacjentki.


Postaram się także podać takie jego cechy, które pozwolą kobiecie określić "jakość" tego badania, a więc zasugeruję, czym powinny się kierować pacjentki w wyborze lekarza i gabinetu, zwłaszcza po raz pierwszy.

Rozumiem kobiety, które oczywiście chcą pójść (zwłaszcza jeśli to pierwsza wizyta) do najlepszego lekarza, ale nie znają kryteriów, według których powinny go wybrać, więc kierują się tradycyjnymi : gdzie lekarz pracuje, jaki ma tytuł naukowy, a zwłaszcza - co o nim mówią jej znajome, przede wszystkim - czy jest "sympatyczny". Trochę to mało do obiektywnej oceny jakości "usługi lekarskiej", ale skąd wziąć inne?

Postaram się tym artykułem właśnie te "inne" zasugerować. Opiszę pewne elementy wizyty, każda kobieta sama wybierze, oceni, które z nich są dla niej najistotniejsze.
Podsumowanie powinno przynieść ogólną ocenę, czy warto zapisać się na wizytę do konkretnej poradni i konkretnego lekarza, a przynajmniej dać jakiś obraz jakości jej i jego pracy.

Pierwszy element - rejestracja.
Można oczywiście pójść po prostu do poradni i tam zarejestrować się w okienku, ale zawsze wcześniej warto do tego okienka zadzwonić i popytać - kiedy lekarz będzie (często np. schodzi do poradni z oddziału o różnych porach, nie zawsze zgodnych z wywieszona na drzwiach tabliczką), czy wszyscy będą przyjęci, ile jest osób zarejestrowanych, o której godzinie można przyjść, by nie czekać zbyt długo. Oczywiście wiele informacji się nie uzyska, odpowiedzi "pani z okienka" są zawsze maksymalnie asekuracyjne i enigmatyczne, bo tak ją życie nauczyło, ale zawsze warto o podstawowe sprawy popytać. Nie należy przy tym zbyt długo opowiadać z jakiego powodu chce się przyjść do lekarza, pani to zupełnie nie interesuje, a im dłużej się o tym mówi, tym szybciej "pani z okienka" potraktuje nas jak natręta i każde pytanie skwituje stwierdzeniem "Ja tam nie wiem..."
Zadzwonić jednak zawsze warto, bo wtedy mniejsze ryzyko, że przyjedzie się i odjedzie bez wizyty u lekarza.

Idziemy dalej - po przyjściu do poradni i zarejestrowaniu się kobieta najczęściej musi trochę odczekać na korytarzu pośród innych kobiet. Wbrew pozorom jest to dość ważny element wizyty, bowiem to "trochę" może trwać dość długo, a czasem zdarza się w tej kolejce przed gabinetem pani wyjątkowo "elokwentna", która opowiada o znanych jej "przypadkach" medycznych, dokonując porównań dolegliwości, metod leczenia, skuteczności itp. itp.

Proszę mi wierzyć - to, co taka osoba opowiada to całkowicie, zawsze, wszędzie i poza wszelkimi wątpliwościami absolutne medyczne bzdury, choć mówione z wielkim przekonaniem.
Moja rada - nie słuchać, nie analizować, nie porównywać się, nie wyciągać dla siebie z tych monologów absolutnie żadnych wniosków. Wyłączyć się, albo nawet gdzieś odejść na bok. Traktować jak szum wiatru na przykład albo jak odgłosy z ulicy.

Ale lepiej jest, gdy pacjentka nie ma wcale możliwości słuchania takiego monologu, gdy nie czeka na lekarza - najlepiej, gdy jest umówiona na konkretną godzinę i to lekarz jej oczekuje - gdzieniegdzie tak bywa - to kwestia organizacji pracy. Pełna poczekalnia i spocony tłum nerwowych ludzi w kolejce to nie zawsze gwarancja "popularności" i medycznej biegłości lekarza. Zresztą proszę sobie przez moment wyobrazić, czy lekarz jest w stanie skupić się nad chorą, skoro ma kilkanaście osób do przyjęcia w ciągu np. 2 godzin, gdy w dodatku zza drzwi dobiegają głosy w rodzaju "...ja tu byłam przed panią!!!"
Choć znam przypadek, gdzie w prywatnym gabinecie pewnego lekarza z tytułem profesora wizyta trwa ok. 4 minut, gdy jedna pacjentka otrzymuje receptę, lub - co częściej, prościej i bardziej opłacalnie - skierowanie na "jego" oddział, druga w tym samym czasie i pomieszczeniu zdejmuje majtki i kładzie się na fotel ginekologiczny. Taki szybki jest - pełna automatyzacja po prostu.

Wracamy jednak do zwykłej wizyty w zwykłej poradni.

W końcu pacjentka wchodzi do gabinetu, siada, zaczyna się rozmowa z lekarzem, w nomenklaturze medycznej określana jako "wywiad chorobowy".
Dobrze jest wtedy pamiętać pewne podstawowe i istotne dla lekarza fakty, zwłaszcza termin ostatniej miesiączki (to pytanie pada zawsze), trzeba wiedzieć, na co się leczyła w przeszłości i kiedy, dobrze jest mieć z sobą ułożone chronologicznie karty informacyjne z pobytów szpitalnych czy wyniki badań. Unika się wtedy nerwowych poszukiwań w torebce swego kalendarzyka z zapisanymi miesiączkami i rozkładania na biurku różnych kartek papieru, w których trudno się lekarzowi zorientować. Najlepiej mieć to wszystko ułożone w jakimś skoroszycie według dat - wtedy jest szybciej i mniejsze ryzyko, że lekarz przegapi jakąś istotna informację. Bo i tak się zdarza - często w takiej dokumentacji medycznej o wiele istotniejsze jest to, co napisane drobnym drukiem na odwrocie jakiegoś dokumentu niż to, co sama kobieta uważa za najistotniejsze, co podkreśla w rozmowie i co jest powodem jej wizyty.

Kolejna dygresja dotyczy dokumentacji medycznej - jest ona własnością pacjentki.
Zawsze i wszędzie.
Bez względu na to, czy wyniki badań zostały zrobione za pieniądze pacjentki, czy w służbie zdrowia "państwowej". Wyniki, zaświadczenia, karty informacyjne ma pacjentka dostać do ręki.
Nie mogą być pozostawiane w poradni, by mieć tam tzw. "komplet dokumentacji", a tak dość często się dzieje. Jeśli jest taka potrzeba, a często rzeczywiście jest - powinna być też możliwość wykonania ksero dokumentów. Możliwość taka praktycznie zawsze jest, bo nie ma dziś poradni bez kserokopiarki. To w końcu nie takie rzadkie urządzenie. Problem w tym tylko, że przeważnie jest w części "biurowej" poradni i służy do prac administracyjnych, a nie usługowych dla pacjentów.
Moja rada - jeśli w poradni nie ma możliwości wykonania kopii dokumentów - należy poprosić o nie, zrobić ksero w jakimś punkcie usługowym i dostarczyć kopie do poradni, skoro tam tak sobie życzą.
I nie pozwolić się "zbyć" tłumaczeniem, że tak się w poradni nie praktykuje, że jeśli te dokumenty będą potrzebne - to wtedy się je otrzyma.
Nieprawda, a nawet jeśli tak, to będzie to "droga przez mękę".

Jeśli zajdzie potrzeba przedstawienia dokumentacji medycznej innemu lekarzowi, który nie pracuje w danej poradni, to przeważnie w sytuacji, gdy powstała nowa choroba, gdy trzeba się położyć do szpitala, czasem nawet w innym mieście, gdy wyjeżdża się do sanatorium itp. Istotny wtedy staje się czynnik czasu - dokumentacja medyczna musi być wtedy oceniona na początku takiej nowej sytuacji zdrowotnej, praktycznie już w pierwszym dniu.
I wtedy się zaczyna się właśnie owa "droga przez mękę".
Osoba chora lub członek rodziny musi pojechać do poradni, tam ktoś musi mieć wystarczająco dużo dobrej woli, by tą dokumentację odszukać, ktoś musi wyrazić zgodę na jej wydanie, pewnie nie od razu, bo np. lekarza lub kierownika poradni może w tym dniu nie być, może trzeba będzie przyjechać na drugi dzień, może trzeba będzie kilku osobom tłumaczyć, po co, dlaczego, komu, w jaki sposób itp.
A tu czas nagli, bo wyniki potrzebne już teraz, a nie za kilka dni, a tu zamiast zajmować się chorobą trzeba kompletować papierki.
Tylko współczuć takiej sytuacji.
A więc jeszcze raz - chcąc uniknąć tego koszmaru - nie pozwolić sobie na odejście z poradni bez dokumentów o swym stanie zdrowia. Nie pozwolić - i już. Nawet kosztem lekkiej awantury- i tak jest to w sumie bardziej opłacalne.

Wracamy do wizyty u ginekologa.
Po zebraniu "wywiadu" lekarz prosi o położenie się na fotelu ginekologicznym.
Dobrze, jeśli w poradni są warunki na to, by rozebrać się w jakimś odizolowanym kącie, a nie na oczach lekarza - jest to krępujące. Nie należy też nigdzie kłaść swego ubrania, na żaden stołek, w ostateczności można je powiesić na wieszaku, a najlepiej włożyć do jednorazowego plastikowego worka, który powinien być w tym miejscu. Na wszelki wypadek można zwykłą plastikową reklamówkę zabrać z domu, natomiast nigdy nie wolno kłaść swoich majtek w miejscu, które "aż się prosi" by je tam położyć. Można mieć wtedy pewność, że kilkadziesiąt osób przedtem położyło je w tym samym miejscu, a to chyba nieprzyjemna świadomość, do której niestety dochodzi się już zazwyczaj po samym badaniu.
Na pewno można włożyć swoje buty - ja osobiście nawet na to nalegam, gdy pacjentka próbuje położyć się na fotel boso. Nic to nie daje, a ponieważ zazwyczaj podłoga w gabinecie jest wyłożona płytkami - jest to w dodatku nieprzyjemne. Jest też oczywiście możliwość położenia się w swoich domowych pantoflach, które można z sobą przynieść w reklamówce.
Istotne także w tym momencie jest, by nie kłaść się na fotel gołymi pośladkami, bo to ani przyjemne, ani higieniczne - sporo starszych kobiet ma nietrzymanie moczu i kładąc się lub wstając z fotela mimowolnie upuszcza mocz. Dlatego jeśli lekarz przed badaniem, na oczach pacjentki nie zmieni jednorazowego podkładu na fotelu, przeważnie z dużego kawałka ligniny - raczej już tej poradni nie odwiedzać, bez względu na stopień medycznej kompetencji lekarza. Takie są zresztą wymagania Sanepidu, więc tak być powinno, ale zdarza się oczywiście inaczej.
Oszczędza się nawet na ligninie.

Pacjentka leży.
Następuje teraz chyba najbardziej nieprzyjemny moment - wkładany jest do pochwy wziernik ginekologiczny. Jest to jakby przecięta wzdłuż metalowa rurka, której ramiona po włożeniu do pochwy oddalają się od siebie rozszerzając pochwę i umożliwiają wizualną ocenę szyjki macicy, która znajduje się w szczycie pochwy. Właśnie to rozszerzanie jest najbardziej nieprzyjemne, zwłaszcza dla kobiety, która jeszcze nie rodziła i której pochwa jest wąska. Oczywiście istnieją wzierniki o różnej średnicy - duże, dla wieloródek - i tych jest większość, oraz o wiele mniejsze, przeznaczone dla kobiet, które nie rodziły. Wzierniki są metalowe, składają się z kilku ruchomych części połączonych systemem śrubek i zawiasów i oczywiście są zawsze myte i sterylizowane przed ponownym użyciem.
Jak każda rzecz - ulegają zużyciu, zwłaszcza podczas sterylizacji często odpadają od siebie te wszystkie śrubki i blaszki, które potem się ponownie pracowicie skręca jak może, bo wzierniki są drogie - jeden kosztuje ok. 600 zł.
Ale wszystko jednak ma swój koniec, więc użyteczność wziernika również, a znając określoną sytuację finansową placówek służby zdrowia nietrudno wyciągnąć wniosek, że nie kupuje się nowych wzierników pochopnie. Już raczej jest tak, że lekarz robi, co może, by badać tym, co jest, nawet, jeśli zabraknie małych wzierników dla kobiet jeszcze przed pierwszym porodem - musi sobie jakoś poradzić tym, co mu pozostaje...
I radzi sobie...
Jakoś...
Pochwa jest dość rozciągliwa...

Pozostaje dla mnie wielką zagadką, dlaczego w powszechnym użytku nie są stosowane plastykowe wzierniki jednorazowe - różnej wielkości małe, duże, średnie, lekkie, wygodne, "ciepłe" w porównaniu do metalowych, bardzo gładkie, a co najważniejsze - jednorazowe, więc odpada cały problem sterylizacji - jej wiarygodności, kontroli jakości, a przede wszystkim olbrzymich kosztów.
Wziernik jednorazowy kosztuje 1,5 zł, koszt utylizacji jest tak mały, że właściwie pomijalny.
Nie znam poradni publicznej, gdzie byłyby stosowane i naprawdę nie wiem, dlaczego tak jest. Pewnie winna jest temu jakaś taka bezwładność myślowa "decydentów" poradnianych, niechęć do nowych czynności - bo to trzeba pilnować zamówień, uzgadniać termin odbioru zużytych wzierników do spalenia, a poza tym zawsze były wielorazowe - to po co to zmieniać. A że koszt jest większy - a co mi tam, moja pensja od tego nie zależy...
I tak to trwa.

Jesteśmy po kolejnej dygresji, pora zająć się pacjentką.

Leży z włożonym wziernikiem, lekarz ogląda szyjkę i pobiera "cytologię".
Cytologia to właściwie nauka o komórce, w tym wypadku bardziej prawidłowym określeniem powinno być -
" badanie cytodiagnostyczne", ale nie czepiając się szczegółów - określenie "cytologia" jest bardziej popularne i pozostańmy przy nim.
A jest to badanie, które ma na celu określenie, czy na szyjce macicy nie ma komórek nieprawidłowych, celowo używam tego pojęcia, unikając słowa "rakowych", dlatego, że badanie cytologiczne to coś więcej niż tylko rozgraniczenie "jest rak", "nie ma raka" - istnieją etapy pośrednie.
Badanie polega na przeniesieniu pobranych z szyjki komórek na szkiełko, zabarwieniu ich i odczytaniu przez kompetentną w tych sprawach osobę. Badanie niezmiernie istotne, ale tak samo powszechnie jak niesłusznie uważane jest za precyzyjne i jednoznaczne. Niestety - tak dobrze nie jest. Wiarygodność badania, czyli zgodność tego, co się ogląda z tym, co jest w rzeczywistości na szyjce macicy nie wynosi 100% - czyli to nie jest tak, że każdorazowo identyfikuje się komórki nowotworowe na szkiełku, jeśli istnieją w miejscu pobrania. Przyczyn tej niezgodności jest mnóstwo - czynnik ludzki, czyli niewłaściwe pobranie, przechowywanie, transport do osoby odczytującej, ale przede wszystkim fakt, że ocena cytologa jest subiektywna - opiera się na jego wrażeniu, tam, gdzie jeden zobaczy już komórki nowotworowe - inny, o tym samym doświadczeniu i wiedzy - jeszcze ich może nie widzieć. Oczywiście nie napisze, że preparat jest prawidłowy, ale to nie jest tak, że używając eufemizmu - komórki rakowe są kwadratowe, a prawidłowe trójkątne. Często nie są ani takie, ani takie, przypominają jedne i drugie, takie jakieś wielokątne, trwając przy tym prostym geometrycznym porównaniu.

Jaki wpływ ma pacjentka, by badanie było najdokładniejsze?
Wydaje się, że nie ma go wcale - i niesłusznie. Ma wpływ i to olbrzymi - otóż jest w stanie stwierdzić, czy badanie w ogóle miało miejsce.
Jest mianowicie tak, że powinna zapytać lekarza, lub jeśli się krępuje - to zaobserwować - CZYM jest ta cytologia pobierana - jeśli patyczkiem z nawiniętą na końcu watą, (co proponował twórca tej metody - Papanicolau jeszcze w roku 1943) to w świetle współczesnego piśmiennictwa medycznego - a przytoczę tylko jeden :

"Warto tu podkreślić, że pobieranie wymazów wacikami lub "kwaczami" jest błędem w sztuce i zazwyczaj nie pozwala na uzyskanie materiału ze strefy pośredniej, w której rozwija się większość raków szyjki macicy. Oszczędność kilkudziesięciu groszy na jednorazowej, specjalnej szczotce jest całkowicie nieuzasadniona biorąc pod uwagę zarówno cenę badania cytologicznego, jak i następstwa nierozpoznania wczesnego raka." - cytat z monografii "Rak szyjki macicy" pod red. J. Markowskiej wyd. Wydawnictwo Lekarskie PZWL 1999 strona 39. Otóż wtedy pacjentka powinna uznać, że nie miała pobranej cytologii.

Tak jest bezpieczniej i lepiej, bo przynajmniej nie ma fałszywego poczucia, że wszystko z jej szyjką macicy jest w porządku. Może jest, może nie - ale po pobraniu takiej "cytologii" pacjentka jest w punkcie wyjścia, a nie rozstrzygnięcia, jakie jest jej osobiste zagrożenie rakiem szyjki macicy.

Podkreślam więc jeszcze raz - przy pobieraniu cytologii należy używać wyłącznie jednorazowych, specjalnie do tego celu przeznaczonych "szczotek", a nie posługiwać się jakimś "rękodziełem" - wacikami na patyku skręconymi przez położną w czasie picia kawy.
To było dobre 70 lat temu, w czasach Papanicolau, nie dziś.


Ale nawet najściślejszy "reżim technologiczny" nie jest w stanie zagwarantować pełnej, 100% zgodności stanu klinicznego z tym obserwowanym na szkiełku pod mikroskopem. Zbyt wiele jest czynników mających wpływ na odczyt, by pojedyncze przesiewowe badanie cytologiczne pobrane raz w roku uznać za wystarczające.
Niezbędne jest uzupełnienie diagnostyki o kolposkopię, czyli oglądanie szyjki macicy w powiększeniu, ocenę nabłonka pokrywającego i wykonanie prób polegających na obserwacji zmian zabarwienia nabłonka pod wpływem pewnych substancji chemicznych. Brzmi to dość skomplikowanie, w rzeczywistości jest dość proste i szybkie, a daje wielkie korzyści - cytuję:

"Dokładność diagnostyczna kolposkopii oceniona jest na 79,1 - 97%, cytodiagnostyka w granicach 76,7-98%, podczas gdy dokładność diagnostyczna obu metod stosowanych łącznie oceniana jest na 80-100%. Aktualnie nikt nie powinien stawiać sobie pytania, która z metod, kolposkopia czy cytologia, jest efektywniejsza w rozpoznawaniu przednowotworowych i wczesnonowotworowych zmian szyjki macicy, ale jak je razem połączyć w postępowaniu wykrywczym i diagnostycznym" - cytat z monografii "Kolposkopia" J. Madej PZWL 1982 strona 11.

Stąd moja rada - przy rejestracji pytać o możliwość wykonania kolposkopii, a gdy jej nie ma - szukać, bo warto.

W czasie oglądania szyjki we wziernikach pada często stwierdzenie "nadżerka".
Zmiany na szyjce macicy zawsze budziły i nadal budzą uzasadniony lęk, a rak szyjki macicy - choroba znana od dawna ( zmarła na nią Barbara Radziwiłłówna, żona Zygmunta Augusta), kiedyś wprawdzie o wiele częstsza, dzisiaj też zajmuje drugie miejsce wśród nowotworowych przyczyn przedwczesnej śmierci kobiet.

Pora na "niewielki rys historyczny" - już od XIX wieku stwierdzano na szyjce w centralnej jej części widoczną gołym okiem czerwoną plamę, różniącą się zdecydowanie od otoczenia, różnej wielkości - od kilku milimetrów do wielkości średnicy ok. 3 cm, a nawet obejmująca całą powierzchnię szyjki macicy. Nie było wtedy możliwości ustalenia, czym są te zmiany wyglądu, ale wiedziano, że w tym miejscu rozwija się często nowotwór. Uznano więc, że jakiś związek między tymi dwiema sprawami istnieje.

Polska nazwa (zresztą bardzo stara) tej zmiany - "nadżerka", sugeruje istnienie czegoś nieprawidłowego, czego istotę oddaje najlepiej wyobrażenie sobie, co określilibyśmy właśnie poprzez neologizm językowy "nadżarcie" - a więc pewnie jest to jakiś ubytek powierzchni, brak czegoś, co zostało właśnie "wyżarte", usunięte ze swego normalnego miejsca, jest to coś widocznego gołym okiem jak choćby rdza na powierzchni metalowej blachy, właśnie przez nią "zżartej".
Określeniem z tego samego rodzaju jest nieco rzadziej spotykana nazwa - "ranka macicy", sugerująca (przez analogię do skaleczeń skóry) istnienie powierzchownego uszkodzenia, przy czym charakterystyczne jest słowne zdrobnienie określenia - nie "rana", lecz właśnie "ranka", a więc minimalizacja, słowne "zaklinanie", by było to coś niewielkiego i łatwego do wyleczenia, bo przecież domyślną alternatywą jest coś bardzo groźnego...
Nie będę się w tym miejscu szczegółowo wyjaśnić, czym jest, a czym nie jest "nadżerka". Jest to zmiana niejednolita, a określenie nieprecyzyjne, bo obejmujące kilkadziesiąt rodzajów zmian nabłonka, o różnym charakterze, stopniu zagrożenia i innych konsekwencjach, których nawet pobieżny opis zająłby przynajmniej kilkanaście stron.

Najistotniejsze są dwie wskazówki, tak istotne, że powtórzę je jeszcze raz - należy robić przynajmniej raz w roku cytologię i kolposkopię. Nie czekać z tym, aż pojawią się dolegliwości, upławy, plamienia itp.

Ponownie wracamy do badanej pacjentki.

Następną czynnością jest tzw. badanie palpacyjne - czyli mówiąc po ludzku - ginekolog wkłada do pochwy 2 palce jednej ręki, a drugą w tym czasie uciska brzuch. Badanie to trwa kilkanaście sekund, rzadko dłużej, w tym czasie lekarz "trzyma" miedzy palcami obu rąk macicę i przydatki (czyli to wszystko co jest z boku macicy - jajniki, jajowody, więzadła itp.), przesuwając palce z jednego organu na drugi i stwarza sobie obraz tych narządów, czyli określa:

1. wielkość, wzajemne usytuowanie narządów miednicy małej, ewentualne istnienie i budowę struktur innych niż prawidłowe ( np. guzy jajnika czy macicy)

2. określa, czy badane narządy są twarde czy miękkie, czyli ustala, jaka jest ich "konsystencja", stwierdza ewentualną bolesność przy ucisku, ruchomość względem otoczenia lub jej brak, istnienie "obrony mięśniowej" w czasie badania, bolesność tzw. zatoki Douglasa, ewentualne obniżenie macicy przy próbie kaszlowej itp. itp.

Specjalnie oddzieliłem od siebie te elementy badania, bowiem dochodzimy w tym miejscu do zagadnienia badania USG.

Jestem zdania, że aparat USG powinien być na wyposażeniu każdego gabinetu ginekologicznego i prędzej czy później tak będzie. I raczej prędzej niż później.

Jestem zdania, że badanie ultrasonograficzne powinno być wykonywane wtedy, gdy lekarz spodziewa się po nim uzyskania informacji niezbędnej mu w diagnostyce lub leczeniu. To może mieć miejsce przy każdej wizycie lub wcale.

Oba stwierdzenia są tak oczywiste, że aż trywialne, ale mimo to wymagają rozwinięcia, chociażby z racji postępującej "mitologizacji" badania USG - czyli przypisywania mu nadmiernego znaczenia, wprost stawiania w opozycji względem "klasycznego" badania ginekologicznego.
Obserwuję niestety stale wzrastającą liczbę pacjentek, które na pytanie, kiedy ostatnio były u ginekologa odpowiadają _ "...ale USG robiłam niedawno i lekarz powiedział, że wszystko jest w porządku...".

Specjalnie podzieliłem elementy poddawane ocenie w czasie badania wewnętrznego na dwie grupy (i proponuję w tym momencie się do nich cofnąć) - otóż elementy tej "drugiej grupy" są nie do oceny przez ultradźwięki, a bez nich badanie narządów ginekologicznych jest takie jak cytologia pobrana patyczkiem z watą - bez żadnej wartości.

Nie da się z góry ustalić, jak często należy je robić - czy przy każdej wizycie (np. monitorowanie wzrostu pęcherzyka Graffa przy leczeniu niepłodności) czy wcale - wtedy, gdy np. zwykłym badaniem ginekologicznym młodej, zdrowej, prawidłowo miesiączkującej kobiety łatwo identyfikuje się jej narządy i są one prawidłowe - wtedy USG nie przyniesie żadnych informacji.
Oczywiście szkody nie przyniesie również, ale przestrzegam jeszcze raz przed traktowaniem go jako badania zastępującego klasyczne badanie ginekologiczne - jest wyłącznie badaniem uzupełniającym, tak jak np. wszelkie badania krwi lub moczu.

Najlepiej moim zdaniem, gdy to lekarz decyduje, kiedy USG robić i nie ulega przy tym ani presji pacjentki ani osobistym motywacjom finansowym.

Pozostaje jeszcze kwestia zakresu badania i osoby wykonującej, ale jeśli będzie się stało na rozsądnym stanowisku, że jest to badanie nie zastępujące badanie ginekologiczne, ale właśnie je uzupełniające - wnioski nie tak trudno wyciągnąć:

Badanie USG powinien przeprowadzić ginekolog, który w trakcie mającego miejsce przed chwilą badania "klasycznego" stwierdził, że potrzebuje konkretnej informacji, jaką dostarczyć mu może badanie USG - wybadał coś, o czym chce mieć więcej informacji -( np. stwierdza powiększony i bolesny jajnik) lub też niczego nieprawidłowego nie wybadał, ale chce stwierdzić i udokumentować to, co mu "klasyczne" badanie sugeruje, co jest dla niego w tym momencie istotne (np. ocena grubości endometrium ).

Może być i tak, że po badaniu USG lekarz powtórnie zbada ręcznie pacjentkę, bo po nim już ma większą wiedzę, a potrzebuje jeszcze raz oceny palpacyjnej. Może być i tak, że wynik USG zasugeruje wykonanie innych badań, a może też nie wnieść niczego do diagnostyki.

Nie jestem zwolennikiem wykonywania USG ginekologicznego przez lekarzy innych specjalizacji i myślę że w miarę jak te aparaty stają się coraz tańsze, coraz powszechniejsze będzie takie właśnie połączone badanie w każdym gabinecie ginekologicznym - "klasyczne" + USG wszędzie tam, gdzie będzie potrzebne.

Na razie rada dla pacjentek - wybierać gabinety ginekologów dysponujące sprzętem USG i proszę nie traktować tego jako reklamy właśnie mojego gabinetu, bo niestety właśnie USG jeszcze nie posiadam.

Istnieje jeszcze jeden ważny argument - niewielu lekarzy nie będących ginekologami jest w stanie prawidłowo ocenić zmiany narządów ginekologicznych wynikające z cyklu płciowego. Część potrafi, ale sporo "ultrasonografistów" nie bierze pod uwagę dnia cyklu, wielu z nich fizjologiczny, prawidłowy 3 cm pęcherzyk Graffa w jajniku określa już jako "cystę" i stresuje nim pacjentkę lub odwrotnie - często ich badania są nieprecyzyjne, nie opisują ewidentnych patologii stwierdzanych badaniem ginekologicznym.
Badania takie mają też tendencje do "wszechstronności" budzącej aż odruch zażenowania. Opisywane w nich jest wszystko - nerki, wątroba, trzustka, duże naczynia - opis zajmuje całą stronę ( bo to zawsze dobrze działa na "klientkę"), zawsze te narządy są w opisie prawidłowe, a przeważnie dopiero na samym końcu jedno, maksimum dwa skąpe zdania o narządach ginekologicznych i to tak napisane, że wiadomo czytającemu je potem ginekologowi, że badanie jest bez wartości.
Powtarzam - nie chcę generalizować - znam lekarzy, który nie będąc ginekologami, właśnie USG ginekologiczne robią rewelacyjnie, niestety to wyjątki.

Sporo tych dygresji, ale chyba potrzebne.

Wracamy do pacjentki.
Po badaniu lekarz omawia stan pacjentki i przeważnie daje skierowania na jakieś badania dodatkowe, określające np. funkcje nerek, wątroby, kieruje na badania badanie densytometryczne kośćca, badanie poziomów hormonów, bo wiele z dolegliwości kobiet wynika właśnie z zaburzeń hormonalnych, lub kieruje do innego specjalisty.
Ważne dla kobiety, by w miarę możliwości zrobić to wszystko na miejscu, najlepiej, jeśli na poczekaniu u tego samego lekarza, bowiem pogoń za kolejnymi, skądinąd potrzebnymi "papierkami" potrafi w warunkach polskich przesłonić samą chorobę i potrzebę jak najszybszego leczenia.
Stąd rada - pytać przy rejestracji o możliwość wykonywania badań laboratoryjnych, zwłaszcza o czas oczekiwania na nie. Im krótszy - tym lepszy.

A na zakończenie - każda kobieta z pewnością wie, a jeśli jeszcze nie wie, to domyśla się, jakim stresem jest badanie ginekologiczne. Trudno sobie wyobrazić coś, co ingeruje bardziej w najintymniejszą sferę psychiki kobiety niż położenie się w pozycji ginekologicznej i pozwolenie na jakiekolwiek manipulowane w wiadomych okolicach. Stąd te wszelkie opory przed badaniem, stąd irracjonalne odsuwanie w czasie wizyty, nawet przy ewidentnych wskazaniach do natychmiastowego udania się do lekarza, stąd bagatelizowanie objawów itd.
Polska rzeczywistość nie rozpieszcza kobiet w ogóle, polska rzeczywistość "ginekologiczna" - tym bardziej. Zdaję sobie sprawę, że poruszone wyżej problemy mogą budzić zaniepokojenie u kobiet, bo ich wizyty ginekologiczne mogły mieć wiele z tych nieprawidłowości, które opisałem.

Ale to dobrze - im więcej tych wątpliwości, im częściej kobieta analizując swoją wizytę, dostrzeże w niej braki - tym większa szansa, że wyciągnie z tych analiz prawidłowe wnioski.
Wiem, że to trudne, wiem, że bardzo ciężko zmienić swoje przyzwyczajenia, lekarza, poradnię, bo z czasem stają się one jakby mniej obce, bardziej znane, "swojskie".
Ale czasem warto wszystko przeanalizować, by potem nie mieć tej typowej dla Polaków pretensji do losu, że tak się stało...Myśleć, analizować, wyciągać wnioski. Samodzielnie, bez sugerowania się zdaniem innych, a przede wszystkim opierać się na stwierdzonych realiach.

Lublin, tel.Postaram się także podać takie jego cechy, które pozwolą kobiecie określić "jakość" tego badania, a więc zasugeruję, czym powinny się kierować pacjentki w wyborze lekarza i gabinetu, zwłaszcza po raz pierwszy.

Postaram się także podać takie jego cechy, które pozwolą kobiecie określić "jakość" tego badania, a więc zasugeruję, czym powinny się kierować pacjentki w wyborze lekarza i gabinetu, zwłaszcza po raz pierwszy.

Lublin, tel 081 743-46-57,
Wschodnie Centrum Osteoporozy i Endokrynologii Ginekologicznej

żródło: hormony.pl

Aby dodać komentarz zaloguj się. Jeśli nie masz konta, załóż je sobie.
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą pisać komentarze.[/size]
 

Malina2710

Nowicjusz
Dołączył
27 Marzec 2010
Posty
1
Punkty reakcji
0
Witam. Chciałam się dowiedzieć od jakiego wieku można iść do ginekologa bez rodzica?
 
K

kinga_sc

Guest
Można iść do ginekologa od 16 lat i nie do 18, czy osoba pełnoletnia chodzi z mamą?
Jak mniemam to pomyłka.
Są badania, które należy wykonywać bez wg na wiek np. cytologia, usg, wymazy itd
 

wicca_as

Bywalec
Dołączył
5 Styczeń 2009
Posty
562
Punkty reakcji
45
Od 18 lat co roku cytologia, czasem usg pochwy, a tak to zwyczajne badania kontrolne, niektórzy ginekolodzy badają też piersi. Jedyne, czym różnią się badania, to to, że dziewice bada się przez odbyt, a kobiety po pierwszym stosunku normalnie.

I pierwszy raz słyszę, żeby były jakieś normy odnośnie wieku do chodzenia do ginekologa bez rodzica - u nas chodzą tak, jak potrzebują i jak wolą, czyli np.14 latki już chodzą same.
 

pamela a

...
Dołączył
16 Październik 2009
Posty
2 222
Punkty reakcji
85
Wiem, że lekarz moze nie przepisać tabletek antykoncepcyjnych jeśli dziewczyna nie ma 18 lat, choć to wszystko zależy od lekarza, do 16 roku życia chyba powinna być zgoda rodzica, ale co do tego to moge się mylić
 
K

kinga_sc

Guest
Zależy od lekarza, jeśli chce np tabletki antykoncepcyjne to musi z mamą by wyraziła zgodę.
 

wicca_as

Bywalec
Dołączył
5 Styczeń 2009
Posty
562
Punkty reakcji
45
No tak, co do tabletek, to teraz zależnie od lekarza jest ta granica 16-18 lat, ale w wypadku samych wizyt kontrolnych to jej raczej nie ma... W każdym razie ja się z nią nie spotkałam.
 
K

kinga_sc

Guest
Normalnie nie ma. Są też np ginekolodzy typowo dla "dzieci" u nas jest taka co przyjmuje do 18 dziewczynki tylko.
 

Natkaa02

Nowicjusz
Dołączył
15 Maj 2008
Posty
56
Punkty reakcji
0
Mam 17 lat(skończyłam w lutym) i zaczęłam współżyć z moim chłopakiem. Chciałabym zacząć brać tabletki antykoncepcyjne. U ginekologa jeszcze nie byłam więc nie wiem czy muszę iść tam z osobą dorosłą? I czy lekarz bez zastrzeżeń przepisze mi tabletki?
 
Do góry