Cześć.
Od niedawna jestem studentem PWSZ w Pile. Nie ukrywam, że tę uczelnię wybrałem głównie ze względu na presję otoczenia/łatwość dostępu (bo mieszkam w Pile) i wiele tego typu czynników. Ogólnie nie czuję się zadowolony z tego wyboru, chciałbym wyjechać i gdzieś indziej zamieszkać na własną rękę, moje rodzinne miasto mnie już "dusi", jeśli można to tak określić. No i właśnie tu się pojawia problem, bo wszyscy których się radzę mówią, że "pracy w ogóle teraz tutaj nie ma/kryzys/wszędzie zwalniają/przesiedź te trzy lata i zrób licencjat na miejscu/nie rezygnuj z tych studiów, bo szkoda mieć rok w plecy". W domyśle chciałem sam sobie dorobić na pierwsze miesiące utrzymania na studiach za rok w innym mieście, ale jak widać kompletnie nikt nie popiera takich działań. Z samym wyborem kierunku studiów też jest problem, bo od kiedy pamiętam to w szkole zawsze byłem ze wszystkiego dobry/bardzo dobry (średnia od 4,7 do 5,0), ale... nic mnie kompletnie z tego nie interesuje. :s Pod koniec liceum sytuacja zrobiła się na tyle zła i miałem takie problemy z określeniem samego siebie oraz swojej osobowości, że w efekcie nie napisałem w tym roku żadnego przedmiotu dodatkowego na maturze (choć wyniki z "bazy" miałem dobre - pol 80%, mat 74%, ang 97%), a i planowałem w ogóle nie iść na żadną uczelnię. Już wolałbym być tumanem z większości przedmiotów i radzić sobie doskonale tylko w jednej dziedzinie. Byłoby po prostu dużo łatwiej : /
I teraz pytanie do tych, którzy mają ten etap życia za sobą ew. są w jego trakcie. Czy opłaca się robić teraz przerwy w nauce, liczyć na szczęście, że cię gdzieś raczą zatrudnić ze średnim ogólnym i nie wywalą po miesiącu-dwóch, postawić wszystko na jedną kartę, czy może jednak zacisnąć zęby i zrobić ten licencjat na miejscu w rodzinnym mieście (w moim wypadku z angielskiego)? W każdym razie ostatnio zaistniałe, dość przykre dla mnie i dla moich uczuć wydarzenia w najbliższej rodzinie pokazały, że nie mam co liczyć no choćby minimalne wsparcie ze strony najbliższych, nawet w tym głupim pierwszym miesiącu studiów w innym mieście. Tu akurat nieważne jakie wydarzenia, ale zdołowały mnie one wystarczająco.
Od niedawna jestem studentem PWSZ w Pile. Nie ukrywam, że tę uczelnię wybrałem głównie ze względu na presję otoczenia/łatwość dostępu (bo mieszkam w Pile) i wiele tego typu czynników. Ogólnie nie czuję się zadowolony z tego wyboru, chciałbym wyjechać i gdzieś indziej zamieszkać na własną rękę, moje rodzinne miasto mnie już "dusi", jeśli można to tak określić. No i właśnie tu się pojawia problem, bo wszyscy których się radzę mówią, że "pracy w ogóle teraz tutaj nie ma/kryzys/wszędzie zwalniają/przesiedź te trzy lata i zrób licencjat na miejscu/nie rezygnuj z tych studiów, bo szkoda mieć rok w plecy". W domyśle chciałem sam sobie dorobić na pierwsze miesiące utrzymania na studiach za rok w innym mieście, ale jak widać kompletnie nikt nie popiera takich działań. Z samym wyborem kierunku studiów też jest problem, bo od kiedy pamiętam to w szkole zawsze byłem ze wszystkiego dobry/bardzo dobry (średnia od 4,7 do 5,0), ale... nic mnie kompletnie z tego nie interesuje. :s Pod koniec liceum sytuacja zrobiła się na tyle zła i miałem takie problemy z określeniem samego siebie oraz swojej osobowości, że w efekcie nie napisałem w tym roku żadnego przedmiotu dodatkowego na maturze (choć wyniki z "bazy" miałem dobre - pol 80%, mat 74%, ang 97%), a i planowałem w ogóle nie iść na żadną uczelnię. Już wolałbym być tumanem z większości przedmiotów i radzić sobie doskonale tylko w jednej dziedzinie. Byłoby po prostu dużo łatwiej : /
I teraz pytanie do tych, którzy mają ten etap życia za sobą ew. są w jego trakcie. Czy opłaca się robić teraz przerwy w nauce, liczyć na szczęście, że cię gdzieś raczą zatrudnić ze średnim ogólnym i nie wywalą po miesiącu-dwóch, postawić wszystko na jedną kartę, czy może jednak zacisnąć zęby i zrobić ten licencjat na miejscu w rodzinnym mieście (w moim wypadku z angielskiego)? W każdym razie ostatnio zaistniałe, dość przykre dla mnie i dla moich uczuć wydarzenia w najbliższej rodzinie pokazały, że nie mam co liczyć no choćby minimalne wsparcie ze strony najbliższych, nawet w tym głupim pierwszym miesiącu studiów w innym mieście. Tu akurat nieważne jakie wydarzenia, ale zdołowały mnie one wystarczająco.