długodystansowa turystyka piesza

B

Basia K

Guest
Moje możliwości to 20-30 km maksymalnie choć raczej nie góry, co do planowania to najchętniej wyszukuję informacji na tym portalu turystycznym. Jest on zbiorem praktycznych informacji i ciekawostek związanych z turystyką i maksymalne ułatwia planowanie wycieczek. Pomocne jest powiązanie państw z regionami i miastami co umożliwia zapoznanie się z najważniejszymi atrakcjami turystycznymi oraz wybranie spośród nich tych, które są najciekawsze. Na prawdę polecam!
 

marek70

Stały bywalec
Dołączył
28 Grudzień 2008
Posty
1 268
Punkty reakcji
155
Wiek
53
Miasto
Białystok
Relacja z wyprawy luty 2013

W dniach 16-19.02 odbywał się tradycyjny Czwarty Lutowy Spacer Kołobrzeg-Ustka.
Ja z kolegą Jurkiem postanowiłem zacząć kilka dni wcześniej od Świnoujścia ,by w Kołobrzegu dołączyć do głównej ekiby ,jak się okazało licznej tej zimy{16 osób}
We wtorek po pracy spakowałem plecak i już o 19.30 wyruszyłem w prawie 15-godzinną podróż do miasta nad Świną.
W stolicy na peronie spotykam Jurka.Okazało się że w naszym pociągu obowiązują miejscówki i będziemy podróżować w innych wagonach.
W sumie miałem szczęście,bo w moim przedziale jechał tylko jeden pasażer,dzięki czemu od 1 do 6 przespałem się wygodnie na całym poczwórnym siedzeniu .Pamiętam jak przez sen "obstawiłem" konduktora ,że przecież mamy bilety i żeby nam tu więcej nie przyłaził
Kilkanaście minut po 9 nieco opózniony pociąg zakończył bieg i rozpoczęła się właściwa część wyprawy

dzień 1 środa 13.02.2013 Świnoujście -Wisełka ok.30 km
{najpierw} Na Zachód

Po wyjściu z dworca pośród tłumu kuracjuszy kierujemy się w stronę przeprawy promowej ,aby popłynąć na Uznam i zacząć przechadzkę od niemieckiej granicy..Wyspiarska ,uzdrowiskowa część Świnoujścia jest bardzo urokliwa,szczególnie w porównaniu z szarą,przemysłową ,prawobrzeżną dzielnicą Warszów.
Maszerujemy rozbudzonymi ulicami i przez Park Zdrojowy.Nie decydujemy się na zwiedzanie Fortu Zachodniego i Fortu Anioła ,by oszczędzić kilometrów,z resztą obaj już je znamy.Po dojściu do głównej promenady ,wchodzimy na plażę.Pogoda bardzo dopisuje, lekki mrozek i prawie bezwietrznie.
Widzimy wielu spacerowiczów ,mnóstwo morskich ptaków i lekko zamarznięte morze.To jest to.Z wielką przyjemnością z dala od zmartwień oddycham pełną piersią.Kierujemy się na zachód ..Przejrzystość powietrza jest bardzo dobra ,w oddali majaczy jakieś niemieckie miasteczko.
Dochodzimy plażą do słupów ,widać resztki zasieków,fotografujemy.
Potem idziemy kilkaset metrów szerokim zaoraranym pasem granicznym w kierunku przejścia samochodowego_Ogarnia mnie refleksja jak jeszcze niedawno pilnie strzeżona była to granica ,a przecież to byli nasi bliscy "przyjaciele" z NRD.
Obok przejścia samochodowego przebiega bardzo ładna i nowoczesna ścieżka rowerowa,zbudowana z nakładów UE.
Robię kilkudziesięciometrowy spacer wgłąb Deutschelandu ,jest to mały sentymentalny spacer ,bo prawie przed ćwierćwieczem byłem kilka razy w Berlinie Zachodnim.Przywoziliśmy wtedy tanią elektronikę i żywność.
W tym momencie widzę Niemkę kupującą w kiosku jedną paczkę fajek i od razu wracającą do siebie
Z miasta wracają też młodzi zachodni sąsiedzi z zakupami , a na przygranicznym bazarku niektóre ceny są już w "ojro"

Pora jednak na nas ,przez centrum najkrótszą drogą wracamy na prom.
W dworcowym barze posiłkujemy się jeszcze mocną kawą,bo droga jeszcze długa
Opuszczamy miasto ulicą Barlickiego i aby wrócić nad morze musimy ominąć budowę Gazoportu.,ciągnącą się w nieskończoność.
Dochodzi już 13,a więc skręcamy w stronę Międzyzdrojów.Rezygnuję tym samym ze zwiedzania Fortu Gerharda i najwyższej w Europie latarni morskiej.

Na tym odcinku nie spotykamy nikogo.Mimo odległości 10 km doskonale widzimy Kawczą Górę na końcu Międzyzdrojów,choć to ze 3 godziny marszu

Po wejściu do kompletnie opustoszałego miasta z trudem ,znajdujemy sklep spożywczy i uzupełniamy prowiant .
Robimy odpoczynek na molo i dopiero tutaj jest garstka turystów i otwarte restauracje..Jednakże ceny w nich są z rodzaju "nur fur deutsche" i rzeczywiście są oblegane przez niemieckich emerytów. A podobno przegrali wojnę..Przypomina mi się teraz pewna anegdota jak to angielski emeryt bierze butelkę whisky i cały dzień na ryby,francuski butelkę wina i cały dzień na dziewczyny,a polski emeryt butelkę moczu i cały dzień w przychodni.

Przy słynnej Alei Gwiazd trafiamy na otwartą "zwykłą " restaurację i nie odmawiam sobie półmiska gorącej pomidorowej.

Jest 16.40 ,gdy przez przystań rybacką opuszczamy miasteczko idąc do Wisełki,zapadał powoli zmierzch.
Wąskie kamieniste przejście pod klifem jest zazwyczaj uciążliwe ,ale dopisało nam szczęście ,bo wyjątkowo niski stan morza umożliwił nam marsz po "wygodnym " piasku.
Myślałem już o spaniu ,do bazy w Wisełce było kilka kilometrów wgłąb lądu,ale okazało się,że czekają nas jeszcze przygody
W zapadających ciemnościach zeszliśmy za wcześnie nie tymi schodami i kompletnie pogłądziliśmy w lesie.Noc była bezksiężycowa ,mchu na drzewach brak ,a wiadomo ,że w nocy wszystkie koty są czarne.
Nie była to może Puszcza Knyszyńska , ale mocno już zmęczeni poczuliśmy się nieswojo
Wreszcie usłyszeliśmy warkot silnika samochodowego i idąc w tym kierunku doszliśmy do szosy.Jeszcze raz pomyliliśmy kierunek i przed 20 w koścu byliśmy na kwaterze.
To było sezonowe ,nieczynne lokum,nie mieliśmy dostępu np do wody,ale pani Daniela ,gospodyni ,zrekompensowała nam niedogodności gorącą herbatką,czekoladą i nazajutrz fundując nam po pysznej drożdżówce


dzień 2 14.02.2013 Wisełka -Pobierowo ok 35 km
Szlakiem Latarni Morskich


Wstałem w wyśmienitym nastroju.Zdecydowaliśmy z Jurkiem,że nie wrócimy czarnym szlakiem na plażę,lecz udamy się szlakiem czerwonym pod Latarnię Kikut,bo planowałem już nie opuszczać żadnej latarni.
Tym sposobem będąc nad morzem udałem się na trochę "w góry",albowiem te ok. 3,5. km idzie się z dużą ilością zejść i podejść dosyć długo.Również samo podejście pod latarnię jest zaskakująco strome ,a rzeczona latarnia niezbyt wysoka jest dzięki położeniu na klifie widoczna z prawie 30 kilometrów.Naprawdę warto się doń przejść
Zamiast wracać na plażę wybraliśmy dłuższy czerwony szlak.Tuż przy latarni jest rozwidlenie dróg.Przez chwilę mieliśmy dylemat bo nie było widać na zaśnieżonych drzewach oznaczenia,nie pomyliliśmy się jednak
Ten wielokilometrowy leśny odcinek był ciekawym obcowaniem z przyrodą ,nie spotkaliśmy wprawdzie żywej duszy{może rozśpiewane ptaki},ale mijaliśmy całe mnóstwo tropów zwierząt .Głównie dzików dzięki swemu węchowi głęboko znajdujących jakieś smakołyki,ale też bardzo głebokie ślady kilkusetkilogramowych jeleni .
Jurek opowiedział mi ,że zdarzyło mu się ,że śwmignął mu kiedyś przed nosem taki wielki spłoszony kolos
Na szczęście pewnie zwierzaki harcują w nocy i nad ranem i dobrze że nie wchodzimy sobie w drogę.

Wyszliśmy dość daleko wgłąb lądu i do Międzywodzia szliśmy parę kilometrów asfaltem omijając Nadmorski Bór
Storczykowy, gdzie obowiązuje całkowity zakaz nawet wstępu.
Wreszcie czerwony szlak skręcił z asfalltu do lasu i po odpoczynku i posiłku na ławeczce przemierzyliśmy bardzo rozległe Międzywodzie kierując się wprost na zwodzony most na Dziwnej

Na przedmieściach Dziwnowa mój towarzysz Jurek opowiedział mi jak to kilka lat wstecz odławiano i wywożona z tego terenu zbyt oswojone dziki .Stało to się po tym jak to taki "pluszak" wlazł do piaskownicy i rozwalił dziecku babkę.Dziecko jak to dziecko wypłaciło zwierzakowi "liścia" w łeb.Historia skończyła się dobrze ,ale skłoniła władze do działań.

My zamiast złych dzików spotkaliśmy wtedy mało kulturalnych gimnazjalistów ,którzy niewybrednie gestykulowali i chichotali na nasz widok.
Jurek celnie to podsumował "zabrać takiemu komórkę ,by nie zadzwonił do mamusi i zostawić w lesie to by się nauczył kultury"

W miastuczku uzupełniamy wodę i napoje w nowo otwartym dyskoncie,
Ja uzyskuje informację ,że jest otwarta niedroga całoroczna restauracja .Idziemy więc do Zachęty i okazuje się ,że spadła mi jak z nieba ,re-we-la-cja.
W dużej pustej pięknej sali za jedyne 21 zeta zjadam pyszny dwudaniowy obiad i przy gorącym kominku momentalnie przesuszam sprzęt odpoczywamy,dzwonię do domu
Pora się jednak zbierać bo mamy jeszcze kilkanaście kilometrów do mety. Wybieramy w całości plażę ,bo dziś za dużo szwendaliśmy się po szlakach
Mijając Dziwnówek widzimy zaskakująco dużo spacerujących turystów .Charakterystyczny jest tam też wątpliwej urody ,zdezelowany powojskowy wieżowiec,stojący ze 100 metrów od brzegu.A może cały jego w tym urok.

Jest już ciemno gdy głównymi schodami wchodzimy do Pobierowa ,wyjmuję latarkę aby na tablicy z planem miasta namierzyć naszą bazę z ulicy Piastowskiej .Ulica jest długa i znów się pomyliłem,bo interesujący nas numer jest w innym rejonie.
Ale warunki mamy wspaniałe .Dzięki powołaniu się na Kubę specjalnie dla nas otworzono i doskonale ogrzano nam ten
nieczynny w zimie pensjonat .Profesjonalizm i uprzejmość tych ludzi robił wrażenie ."Aga" jest super

W końcu biorę gorący prysznic i odpoczywam jak jakiś vip.Śpię doskonale


dzień 3 15.02.2013 Pobierowo - Dzwirzyno ok 35 km
Początek Końca

Po zrobieniu zakupów w pobliskim sklepie spoywczym wyruszamy radośnie plażą ,bowiem dzisiejszy etap jest turystycznie
bardzo atrakcyjny. Niestety ledwie uszliśmy kilometr zaczęły się "schody"
Jurek miał rozładowany telefon .Zdobywszy numer od Kuby,zadzwoniła do mnie jego żona przekazałem słuchawkę
Nikt nie lubi telefonów w nocy lub niespodziewanych
Okazało się ,że z powodów ważnych spraw rodzinnych Jurek jutro musi opuścić wyprawę i wyjechać .na dzień

Przez kilkanaście kilometrów mieliśmy ciąg właściwie połączonych ze sobą miejscowości .Najpierw plażą doszliśmy do Pustkowa,gdzie zaszliśmy pod obelisk i krzyż ,będący repliką tego na Giewoncie potem doszliśmy "lądem" do Trzęsacza
gdzie odpoczęliśmy przy ruinach gotyckiego kościoła.Z zainteresowaniem przeczytałem historię tego miejsca.Otóż w 1301
roku wybudowano świątynię w odległości 2 km od morza.Przez wieki Bałtyk atakował wybrzeże.Ostatnią mszę św. odprawiono 2 marca 1874, a pierwsza ściana runęła w 1901 roku.Obecnie stoi tylko jedna ściana i trwają starania o ocalenie tego zabytku
Można przypuszczać ,że za 100 lat wiele drogich hoteli nadmorskich może już nie istnieć ,ot wszystko się kończy.

Następnię malowniczą ścieżką biegnącą wzdłuż krawędzi klifu dotarliśmy do Rewala,po drodze spotykaliśmy spacerujące matki z dziećmi i uprawiających jogging.

Następne było Niechorze z pękną latarnią morską.Tam zrobiliśmy postój.Wykonałem zdjęcie latarni i padła mi bateria
Z zakupem nowych baterii nie było problemu ,sporo sklepów ,było otwartych co jest o tyle ważne ,ponieważ niebawem czekało nas kilkanaście kilometrów całkowitej "pustyni".

Niechorze niepostrzeżenie przechodzi w Pogorzelicę i po przekroczeniu kanału Liwia Duża jedynym schronieniem może być tylko jakaś przyjazna wydma.
Do Mrzeżyna szliśmy z odpoczynkami ponad 3 godziny.Ja niestety byłem coraz bardziej wyczerpany zaczęły się problemy z lewą stopą tj. pęcherze.,wejście do miasteczka i przekroczenie kanału nie było również łatwe ze względu na prowadzone roboty

Mieliśmy jeszcze 7 km do bazy w Dzwirzynie i przed opuszczeniem Mrzeżyna dosłownie na wylocie była o dziwo otwarta restauracja,nazwy niestety nie pamiętam ,ale była to nazwa taka sama jak ulicy na której się znajduje.
Gorąca ogórkowa na pewno nam się przydała ,ale mi chodziło o odpoczynek.
Moje nogi powoli mówiły dość.

W końcu zacisnąłem zęby i przez Rogowo wykonaliśmy 1,5 godzinny ośmiokilometrowy "sprint" , zatrzymałem się dopiero na "naszej " kwaterze przy ul. Kasztanowej
Gdy w ciemnościach zobaczyliśmy oświetlony most na granicu Dzwirzyna nazwałem go w myślach światełkiem nadziei.

Po odpoczynku jakoś doczłapałem się do będącego na szczęście o krok sklepu,a prysznic i opatrywanie ran zrobiłem pózniej.Udało się jako tako opatrzyć stopy,jednak bardzo bolały stawy kolanowe ,nadwyrężone od nienaturalnego stawiania stóp
Tej nocy nie spałem spokojnie


dzień 4 16.02.2013 Dzwirzyno- Sarbinowo ok.45 km
Rzucam Biały Ręcznik

Pobudkę mieliśmy o 4 rano ,a o 4.30 wystartowaliśmy do Kołobrzegu ,gdyż Jurek ,jak wspomniałem musiał o 8 rano odjechać .Regeneracja była krótka ale dotarliśmy na dworzec w Kołobrzegu już o 7 rano,świtało .Grzaliśmy po ciemku ścieżką rowerową nie było mowy o podziwianiu widoków.

Mój towarzysz odjechał , ja miałem prawie 2 godziny na odpoczynek ,gdyż od 9.30 zaczęli się zjeżdżać uczestnicy Czwartego Lutowego Spaceru.Przeważnie weterani i kilka nowych osób.Ja pozbywam się nieco wagi z plecaka i rozdaję uczestnikom minitubki pasty do zębów.
Trzeba powiedzieć,że nabrałem sił i po odprawie w dobrym tempie trochę plażą trochę szlakiem dotarłem do Ustronia Morskiego.Spotykam "tłumy" jak na tą porę roku turystów .W Ustroniu rezygnuję z wizyty w "morenie" gdzie nasi mieli zbiórkę i po odpoczynku na ławce idę powoli dalej.
Przed Gąskami dopada mnie jednak kryzys ,wyprzedzają mnie już wszyscy .Co chwila się zatrzymuję ,idą za mną jacyś ludzie ,turyści pytają na wysokości radaru czy mi nie pomóc ,podwiezć ,może batonika.Jednak do Gąsek jest tylko kilometr,a ja jestem turystą pieszym.
.Mimo to Ci ludzie bezinteresownie ,acz stanowczo asekurują mnie do latarni w Gąskach ,gdzie kończy odpoczynek Kuba z częścią ekipy .
Uświadamiam sobie,że nie ma co strugać bohatera i proszę Kubę i Magdę by mi pomogli lub przynajmniej dopilnowali by ktoś był jeszcze za mną. Towarzyszą mi przez te "tylko " 5 km do bazy w Sarbinowie.Mało dzisiaj jadłem ,a moi doświadczeni przyjaciele częstują mnie zwykłą kanapką Nie uwierzycie jakiego natychmiastowego "kopa" w takiej sytuacji daje zwykły chleb z masłem i dodatkiem.
Na kwaterze najpierw drzemię ,potem biorę prysznic Magda robi mi zakupy wybór jest świetny,pochłaniam wszystko z apetytem.
Kuba i Ania przynoszą kilka lekarstw na moje dość mocno zmasakrowane stopy, ale ja już wiem ,że to koniec.
Poddaję się i jutro już nigdzie nie pójdę.Pomimo ,że od pasa w górę czuję się świetnie to nogi mam jak z waty
I jak słusznie zauważył Kuba siłą woli może i bym zaszedł na Hel ,ale jakim kosztem.

dzień 5 17.02.2013
Powrót {Porażkę Przekuć W Sukces}

Głównym powodem niepowodzenia były zle dobrane buty .O ile dobrze sprawdziły się przed rokiem w wielkie mrozy to teraz przy łagodnej zimie odparzałem sobie nogi i potem już reakcja łańcuchowa..Zaważyła też większa liczba kilometrów ,moja większa waga i brak przygotowania

Pożgnałem się z bractwem o 8 rano na odprawie.Wyruszyli na etap do Dąbek .Ostatecznie 6 osób doszło do Ustki
A Jurek??
Ten niesamowity gość wrócił pociągiem do Kołobrzegu ,dogonił ekipę ,doszedł z nimi do Ustki i poszedł dalej .Sam .Na Hel

Na szczęście miałem dogodny powrót ,busik do Koszalina dosłownie spod kwatery i prawie od razu bezpośredni pociąg do Białegostoku.Podróż mija szybko .Od Słupska mam miłych towarzyszy podróży Basię z Kubą{pozdrawiam},a gdy wysiedli w Giżycku znowu dosiadają się sympatyczni ludzie.

o 23 jestem w Białymstoku.
Wracam tym razem taksówką
 

marek70

Stały bywalec
Dołączył
28 Grudzień 2008
Posty
1 268
Punkty reakcji
155
Wiek
53
Miasto
Białystok
Na początku sierpnia miałem nieco wolnego czasu i obudziło się moje uzależnienie od Bałtyku i pieszych wędrówek.
Nie znalazłem chętnych towarzyszy ,ale po prostu musiałem to zrobić.Tak więc 1 sierpnia w czwartek pakuję plecak i ruszam nocnym pociągiem do Świnoujścia z zamiarem udania się na wschód,nie planując jakoś mety.

2 sierpnia piątek Świnoujście - Wisełka 27 km

Noc miałem nieprzespaną z powodu podążającej na pewien letni festiwal młodej publiki,zatem po opuszczeniu pociągu od razu wyruszam ominąć budowę gazoportu ..Temperatura oscyluje ok. 30 kresek,a w "lądowej" części Świnoujścia jest pustawo.Nad morzem skręcam kilometr w lewo ,by w końcu rzucić okiem na Fort Gerharda i najwyższą w Europie Latarnię Morską..Wejściówki do obu obiektów nie są tanie ,zbliża się południe ,ruszam więc wkrótce w kierunku Międzyzdrojów. Klapki chowam do plecaka i ruszam na bosaka plażą.Plażowiczów mijam tu niewielu jak na szczyt sezonu i dopiero na wysokości Podujścia jest tłoczno.
Mają tu bowiem swoje miejsce spotkań naturyści.Jest ich dobrych kilka setek 90% to faceci kilkoro nastolatków.
W mojej opinii wbrew nazwie wyglądają bardzo nienaturalnie,naprawdę nie było czego oglądać.
W pewnym momencie golasy wymieszali się z normalnymi plażowiczami i ciężko już było przejść przez tłumy,to znak ,że zaczęły się Międzyzdroje.
Schodzę z plaży i szlakiem dochodzę do kurortu.
Słońce pali niemiłosiernie,więc prędko przemykam na koniec miejscowości ,gdzie pod Kawczą Górą jest najlepsza moim zdaniem {sezonowa}smażalnia Złota Wydma.Mają tu ryby w dobrej cenie i zawsze bardzo świeże.
Z ogromną przyjemnością posilam się i odpoczywam przy stole z pięknym widokiem na morze.
No i czas na bardzo ładny ostatni odcinek do Wisełki pod wysokimi klifami ,bo alternatywna droga jest tylko ruchliwą szosą.
Przejście dziś jest dość wygodne,mamy niski stan morza.Po minięciu charakterystycznej zielonej budy,po ok. 500 metrach jest główne wejście ,skąd już tylko kilometr prostym,przyjemnym leśnym duktem do miejscowości.
Do Wisełki podąża strumień plażowiczów ,są nawet rosyjskojęzyczni ,uliczki pękają w szwach.
Mam nocleg w jednej z "naszych" kwater przy Nadmorskiej.
Prysznic przynosi ulgę,gotuję w kuchni dużą pożywną pierś z kurczaka co dziś i jutro na śniadanie daje mi wiele energii

3 sierpnia sobota Wisełka - Pobierowo 35 km

Pakuję się i ruszam o 6 rano ,póki słoneczko jest nisko
Jak się póżniej okazało to był rekordowo gorący dzień od dziesięcioleci temperatura w okolicy przekraczała 36 st. Celsjusza.
Do Międzywodzia docieram plażą lekko i przyjemnie po drodze mijając ledwie kilku turystów .Do Dziwnowa wprost na most idę już szosą ,bowiem tłumy przy wodzie ,wręcz uniemożliwiają przejście .
W Dziwnowie jest już niezła "smażalnia"mijając dyskont spożywczy trafiam na wyjątkowo pyszne lody ,przynoszą trochę ulgi.
Jest godzina 13 do mety z 10 km ,a w ten ekstremalnie upalny dzień robi się kumulacja skwaru.
Zaopatruję się w zapasy wody i ruszam plażą i co chwila pociągam łyk wody przez rurkę zbiornika wojskowego umieszczonego w plecaku .Nawiasem mówiąc ten patent okazał się zbawienny ,bo kondycji nie zabrakło na moment.
Po 3 km mimo to prawie nie ma jak oddychać gorącym powietrzem i w Dziwnówku schodzę na ląd .Znowu zjadam lody i z godzinę odpoczywam w cieniu
Wtedy dostrzegam ,że mam ostro poparzone fragmenty stóp.
Wprawdzie cały czas zabezpieczałem odsłonięte fragmenty ciała kremem i pustynną czapką,ale nie dosmarowałem części nóg .Ta niedokładność kosztowała mnie bolesne oparzenia.
Do Pobierowa przedzierałem się przeważnie przez tłumy ,woda była bardzo ciepła,tylko nieznacznie łagodząc pieczenie.
Na wysokości Łukęcina zrobiło się luzniej ,ale zaczął się przeklęty kilometrowy kamienisty fragment.
Miałem wybór między zapadającym się rozpulchnionym dnem fali przyboju,ostrymi kamieniami ,albo rozżarzonym jak węgiel piaskiem .
I oto uff w końcu główne wejście do Pobierowa,biegnę do apteki ,spożywczego i na kwaterze ,głównie zajmuję się toaletą i gaszeniem nóg aerozolem z pianką jak z gaśnicy
Nasza przechadzkowa kwatera była zajęta ,znalazłem jednak świetny nocleg na rogu Grunwaldzkiej i Borki.
Zostałem miło i przychylnie przyjęty z dużą zniżką i doskonale zregenerowałem siły.


4 sierpnia Pobierowo - Dzwirzyno 35 km

Spałem dość długo jak na mnie i wyruszyłem dalej ok. 7 30
Przy pakowaniu odkrywam,że w Wisełce zostawiłem ładowarkę.Dzwonię więc do gospodyni i proszę o odesłanie,a sam zaczynam oszczędzać telefon.
Tego dnia było już chłodniej ok. 28 stopni.
Idę aż do Pogorzelicy ładnym szlakiem mijając Pustkowo,Rewal, Niechorze,przeważnie korzystając z cienia
Do Mrzeżyna idę kilkanaście kilometrów plażą ,bo ścieżką jest dużo dalej
Wtedy mój Anioł Stróż robi mi niespodziankę przez trzy godziny jest komfortowa temperatura i słońce kompletnie chowa się za chmurami..Odkryłem że do Mrzeżyna najlepiej schodziś pierwszym zejściem,gdyż wchodzenie bliżej ujścia rzeki powoduje błądzenie po krzakach i terenie budowy.
Żeby nie było za słodko w miasteczku słońce daje popalić i moje oparzenia pieką niemiłosiernie .Trudno o cień,więc prawie biegnę do Letniskowej przy ul. Letniskowej najkorzystniejszego i całorocznego lokalu,
I okazuje się ,że nie ma miejsca nawet wsadzić szpilki,jest pora obiadowa.
Idę obok i mam szczęście,miła pani zgadza się ,żebym umył nogi w umywalce i założył maść .W samą porę bo już było nie do wytrzymania.Mój organizm wyraznie domaga się też paliwa,batonik nie wystarczy .Zjadam pyszną szczawiową i drugie danie,trochę gawędzimy z panią restauratorką o turystyce.
Na szczęście jestem już na wylocie z miasteczka i przede mną ostatnia prosta Spokojnie udaję się przez Rogowo do Dzwirzyna ,kilkukrotnie odpoczywając po drodze
Na naszej przyjaznej kwaterze przy Kołobrzeskiej ,zostaję przyjęty jak król,mając do dyspozycji wolną "czwórkę" o wysokim standardzie .Za pierwszym podejściem pożyczam od wczasowiczów pasującą ładowarkę ,robię niezbędne czynności i pora spać..
Za oknami głośny dancing disco polo ,stopy na noc palą,ale po męczącym dniu i tak zaraz zasypiam

5 sierpnia Dzwirzyno - Kołobrzeg 12 km

Wyruszam o 6 i oto zdziwienie jest zimno i muszę wyciągnąć polar inna sprawa,że już za godzinkę wszystko wróciło do "normy" i ponownie było upalnie.

Wybieram oczywiście ścieżkę rowerową i poruszając się w cieniu mknę do Kołobrzegu
W Grzybowie jest kompletnie odsłonięty odcinek.Poczekałem,więc aż słońce schowa się za małą chmurką i pokonałem go czym prędzej ..Jednak w Kołobrzegu zdałem sobie sprawę ,że czas powiedzieć stop .Poparzona skóra przy najmniejszym kontakcie ze słońcem krzyczała dość
W tej sytuacji podjechałem do Ustronia ,a potem do Sarbinowa,gdzie przenocowałem i postanowiłem wracać do domu


Reasumując z początku byłem na siebie wściekły ,że przedwcześnie kończę przygodę,ale gdy kolega Kuba pogratulował mi w sms "pęknięcia" kolejnej setki i to trudnych warunkach pomyślałem,że nie było tak najgorzej

Generalnie muszę przestrzec mniej doświadczonych ,że ze słońcem nie ma absolutnie żadnych żartów.
I w sumie jednak odradzam wędrówki w szczycie sezonu,Zbyt duży tłok i wrzaskliwość niektórych tandetnych miejsc jest na dłuższą metę męcząca
 

marek70

Stały bywalec
Dołączył
28 Grudzień 2008
Posty
1 268
Punkty reakcji
155
Wiek
53
Miasto
Białystok
12 Przechadzka 2014

Z przyjemnością zamieszczam relację z kolejnej pieszej wyprawy przez piękne bałtyckie plaże.
Przepraszam zainteresowane osoby za lekki poślizg w jej napisaniu.Uważam bowiem,że na napisanie dobrego artykułu
trzeba poświęcić z pół dnia,a chroniczny brak czasu sprawia,że piszę go nieco "na kolanie".

Prawie rok nie miałem możności na zaczerpnięcie haustu bałtyckiego powietrza przez co mój głód nadmorskiego klimatu bardzo się wzmógł.
Różne ważne sprawy za które biorę odpowiedzialność wykrystalizowały się na tyle,że dopiero na 2 tygodnie przed wyprawą wysyłam zgłoszenie.Kuba na szczęście przygarnia mnie do ekipy.Od razu biegnę po bilet do Świnoujścia i z niecierpliwością czekam na ostatni dzień maja.

Niedługo udam się do lepszego świata,gdzie na pewno spotkam wielu przyjaznych ludzi,gdzie jedynym zmartwieniem będzie mieć co zjeść i znależć czasem ławkę do odpoczynku,a inne troski po prostu nie istnieją.

dzień 1 niedziela 1 czerwca 2014 Świnoujście-Wisełka ok. 27 km
Tym razem po raz pierwszy decyduję się na nocną jazdę wagonem sypialnym,chce być od startu wypoczęty,
Pierwszy nocleg jest udany ,za wspólpasażerów mam przyzwoitych młodych ludzi ,którzy tak jak ja od razu zasypiają i wysiadają rano w Szczecinie ,tak więc 15 godzinna podróż mija szybko i przyjemnie.
W Świnoujściu jestem o 9 ,szukam znajomych twarzy,ale nie ma nikogo start jest zaplanowany w południe.
Dzwonię do Jurka stałego bywalca naszych wędrówek,z którym najczęsciej jednym tempem się szwendałem,ale jest on akurat w trakcie pokonywania Szlaku Sudeckiego.
Jest pusto i spokojnie ,tak jak w święta ,dostrzegam jednak i poznaję charakterystycznego turystę z kijkami .To Józek z Warszawy ,choć także mój mały ziomal ,bo pochodzi z Podlasia.

Aby zabić czas chciałem z początku popłynąć na Uznam,jednak poszedłem na mszę do kościoła św. Wojciecha po prawobrzeżnej stronie.W końcu jest niedziela,a ja jeszcze pamiętam kim jestem i jakie przyjąłem zasady..
Wracam na dworzec jednak okazuje się,że odprawy nie będzie.Pociąg z Krakowa z dużą liczbą uczestników jest bardzo opózniony,część już wyruszyła bo nocowali w Świnoujściu.Łącznie wystartowało 17 osób.
Ja z nowo poznanymi Agatą .Grzegorzem i Józkiem wyruszam w południe na wschód.Może przez pierwszych kilkadziesiąt sekund rozmowa nie do końca się klei.Jesteśmy w różnym wieku,z innych stron,mamy może inny akcent ,ale już po chwili jesteśmy przyjaciółmi,wiele nas łączy i to jest piękne.
Po minięciu gazoportu wychodzimy na plażę i każdy z nas idzie już swoim tempem.
Często ludzie zadają pytanie,czy my idziemy grupą .Otóż jest to praktycznie niemożliwe ,są starsi,młodsi,sportowcy,słabsi itd.Czasami są ciężkie odcinki ,gdy trzeba walczyć o oddech i zwarta grupa byłaby męcząca.

Po przejściu ok. 1 km spotyka mnie pierwsza godna odnotowania ciekawostka,niestety przykra.Znajduję martwą ok. dwuletnią fokę szarą.Nie mam numeru do błękitnego patrolu WWF,dzwonię więc do Kuby,a nadchodzący Grzegorz odczytuje tablicę kilometrową,czym ułatwia podanie położenia.
Może kiedyś uda mi się spotkać żywą fokę na wolności.

Wędruję dalej i zapominam o przykrym zdarzeniu i wszelkich problemach,pogoda dopisuje jest komfortowo.
Morze uspokaja ,panuje harmonia,jest pusto,a fale mają swój przewidywalny spokojny rytm.
Temperatura ok. 20 st. ,w Podujściu jest może z pięciu naturystów .
Wkurzają mnie duże ilości psów,których właściciele nie do końca dobrze ich pilnują.
Jedna "solarium - parka " prowadziła po trzy pieski .Mniejsza o czyjś dyskomfort,ale szkoda morskich zwierząt. m in. nielicznych fok.
Widziałem też dwóch "dziadków" w slipach z wypchanymi mocno dużymi plecakami idących na zachód..Szli niesamowicie żwawo ,choć rozpoznałem,że jeden z nich zbliża się do dziewięćdziesiątki.Mimo rażnego kroku widać było plamy starcze na skórze.i inne symptomy Podziwiam,pomyślałem tylko wtedy,że też bym tak chciał.

W Międzyzdrojach wychodzę z pustawej plaży dopiero przy molo i szok .W miasteczku hałas i istne tłumy jak na pierwszy dzień czerwca.Odpoczywam ,chwilę,zdejmuję buty i skarpetki,by dać odpocząć nogom.Jest dzień dziecka ,dzwonię do swoich dorosłych ,bądz prawie dorosłych dzieci i dalej w drogę jeszcze ostatni na dziś bardzo ładny fragment do Wisełki.

Prawie przed metą doganiam i {roz}poznaję Anię,Maję i Magdę paczkę nie przyjaciółek z Warszawy.

W Wisełce czeka na nas nowa rewelacyjna kwatera,chyba najlepsza z całej przechadzki za rozsądną cenę mamy komfortowe warunki,saune,basen,darmowy dystrybutor z piwem itp.Oczywiście nie mam czasu,na te wszystkie atrakcje bo najważniejszy jest prysznic i czekająca nas za chwilę spózniona odprawa.Zaprzyjazniam się jedynie z Druhem ,sympatycznym owczarkiem niemieckim właściciela.

Wieczorna odprawa przeciągnęła się do 2 godzin i miała prawie rodzinną, wigilijną atmosferę. Zebraliśmy się się w przestronnej jadalni przy pysznym makowcu zaserwowanym przez Małgosię,ktoś puścił w obieg po kieliszeczku czegoś mocniejszego,a żarty i poznawanie się nowych osób przeciągnęły się do zmierzchu.
Po dniu pełnym wrażeń w wygodnym lóżku ,wystarczyło przyłożyć ,głowę do poduszki ,by zapaść w spokojny sen.


dzień 2 poniedziałek 2 czerwca 2014 Wisełka-Pobierowo ok.30 km

Wcześnie rano udaję się do spożywczaka uzupełnić zapasy,Mam jeszcze coś do załatwienia muszę odwiedzić ,gospodynię u której zostawiłem ładowarkę podczas sierpniowej wędrówki.Wracając ze sklepu dostrzegam p. Danielę jadącą na rowerze,która wzbrania się przed przyjęciem paru złotych za przesłanie pocztą ładowarki.Nalegam ,by wzięła chociaż czekoladę i chwilę miło rozmawiamy.

Po odprawie ruszam plażą w kierunku Międzywodzia,przy zejściu rozmawiam chwilę z Jankiem S.,jak się okazuje też był na mszy w Swinoujściu,ale nie zaczepił mnie nie będąc pewnym ,czy jestem długodystansowcem.
Pogoda w dniu dzisiejszym znowu jest jak na zamówienie ,niestety po 5 km znowu widzę martwą fokę,mocno już nadgryzioną przez ,zwierzęta ,są już tam wolontariusze.Okazało się ,że to już ostatnia w czasie tej wyprawy..Grzesiek,z którym wieczorem dzieliłem pokój wpisał do komórki numer WWF,żeby się to już nie powtórzyło.Jeżeli wierzyć w przesądy na szczęście pomogło.
Przed Międzywodziem robię przerwę na kanapkę .Dogania mnie Agata z Martą i trochę idziemy razem,rozmawiamy o turystyce,wypytuję dziewczyny o walory turystyczne ich okolic tj. Poznania i Łodzi.
Potem pierwszym zejściem wchodzę na ląd i zatrzymuję się dopiero w Dziwnowie w mojej ulubionej Zachęcie.
Tu jak zwykle robię dłuższy odpoczynek no i wskazany jest przynajmniej jeden gorący posiłek dziennie.
Na plażach bardzo spokojnie,pełno emerytów,nieliczni amatorzy kąpieli.
Po minięciu Dziwnówka spotykam na plaży Grześka i Józka i wchodzimy razem na bardzo malowniczy i wolny od komarów szlak,którym przez Łukęcin dochodzimy do mety w Pobierowie.
Jestem nieco zmęczony robię więc szybko pranie i zakupy w pobliskim ale dość drogim sklepie.
Znowu mamy doskonałe warunki,można zregenerować siły.Wszyscy poszli na miasto,ja w jadalni zjadam kolację i spotykam znowu Janka S.i ucinam dłuższą pogawędkę.Janek jest emerytowanym pilotem,latał zarówno na liniach krajowych jak i za ocean.Zna m.in kapitana Kudłka,znanego z ucieczki w 1982 r. na Tempelhof.opowiada wiele interesujących rzeczy a ja po raz kolejny uświadamiam sobie,że świat jest mały ,a podróże kształcą.
Za nami 50 km przygody trochę szkoda ,że to już minęło.

dzień 3 wtorek 3 czerwca 2014 Pobierowo - Mrzeżyno ok 30 km

Mam dzisiaj ochotę na samotną wędrówkę .Między Pogorzelicą ,a Mrzeżynem mamy dziś pierwszy dziewiczy wielokilometrowy odcinek na którym raczej nie docierają ludzie ,a tylko nadmorska fauna.
Po odprawie którą mamy w jadalni ze względu na siąpiący deszcz wyrywam ostro naprzód i zatrzymuję się dopiero w Niechorzu,gdzie dogania mnie Kuba ,który ma tempo wyczynowego sportowca chodziarza i chwilę idziemy razem.
W miasteczku jest gwarno przebywa tu sporo sporo grup szkolnych.
I wlaśnie teraz zastaje mnie ulewa,leje jak z cebra.Wchodzę więc do najbliższej restauracji ,wolę przymusowy wcześniejszy postój niż wyciąganie przeciwdeszczowego płaszcza,Wypróbowałem go raz przy niedużym deszczu i bardzo go nie lubię,jest mi w nim za duszno i na szczęście nigdy go nie musiałem używać.
Niestety w tym lokalu była bardzo nieuprzejma pani ,której nie do końca podobał się mój plecak i kijki i arogancko przeganiała mnie z miejsca na miejsce.A myślałem,że jako samotny wędrowiec jestem z tej samej gliny co urlopowicze w wykrochmalonych koszulach.Miałem to gdzieś,ale gdy zaczęto obsługiwać dwóch klientów przybyłych po mnie ulotniłem się po angielsku bez pożegnania i w pobliskiej cukierni przy lodach i kawie przeczekałem ulewę.

Za Pogorzelicą deszcz zanikł na dobre i miałem przed sobą kilkanaście kilometrów szerokiej i wygodnej plaży ,a za towarzystwo morskie ptaki.I rzeczywiście nie spotkałem na horyzoncie nikogo.Po minięciu mostu szukając nieznanej mi jeszcze kwatery,zupełnie przypadkowo odkryłem naszą jadłodajnię "u Rybaka" ,która zmieniła lokalizację.
Zupa rybna tam serwowana była najlepsza jaką jadłem ,skonsumowałem dwie.I jeszcze dużego dorsza.
Dopiero potem poszedłem się ogarnąć pod prysznic i zrobiłem zakupy ,na stopie powstał pierwszy nieduży pęcherz,łatwo go unieszkodłiwiłem plastrem żelowym.
Ponieważ byłem w miasteczku już przed 15 ,miałem dużo czasu,byłem syty i zregenerowany pozwiedzałem więc całkiem ładne Mrzeżyno,a o 19.30 wstąpiłem do pięknego zabytkowego kościoła na nabożeństwo czerwcowe.Potem znalazłem też pomnik zaślubin z morzem przy którym nazajutrz była zbiórka,bowiem ekipa spała na różnych kwaterach.
Minął kolejny piękny dzień.

dzień 4 środa 4 czerwca 2014 Mrzeżyno - Kołobrzeg ok.20 km

Dzisiaj przypadał dość krótki etap ,bo męczące przejście z Pobierowa do Dzwirzyna jak pokazała historia przechadzek nieraz dziesiątkowało ludzi.
Z rana mieliśmy godzinę zwłoki.Niektórzy mieli po prostu problem ze znalezieniem miejsca zbiórki
Ale wszystko rekompensuje Marta częstując nas pysznym kotletem rybnym od swojej zamieszkałej tu cioci.
Był palce lizać.
Wyruszam plażą do Dzwirzyna,poznaję dopiero tą trasę,gdyż wcześniej wędrowałem zawsze szlakiem przez Rogowo.
Dość szybko dochodzę do rzeki i mijam miasteczko,gdzie na ławce trochę się posilam.Zmieniam też mokrą koszulkę,temperatura jest w kratkę,a ja przed wkroczeniem do każdego kurortu dumnie zakładam nasz firmowy t-shirt.
Na plaży dogania mnie i zaczepia sympatyczna dziewczyna Ilona,uczestniczka wyprawy 2009 przebywająca tu prywatnie z mężem.Wypatrywali nas na plaży ,ale jakoś wszyscy przemknęli.
Podaje im adres naszej bazy i nazajutrz sympatyczne małżeństwo z Dzierżoniowa towarzyszy nam do Ustronia
Do Grzybowa i Kołobrzegu też idę plażą po raz pierwszy i m. in. dzięki wskazówkom Ilony ostatnimi schodami trafiam wprost na ulicę z naszą kwaterą.
Okazuje się ,że straciłem zaskakująco dużo sił i szukam czegoś zdrowego i pożywnego.W Kołobrzegu jest o każdej porze roku duże zaopatrzenie.Po przeprowadzeniu wywiadu trafiam w dziesiątkę.Kupuję pyszną i świeżą wędlinę z indyka ,pomidory malinowe i wraz z herbatą stawia mnie to błyskawicznie na nogi.Do wieczora spaceruję,dzwonię do domu ,rozmawiam trochę z Małgosią,Grześkiem i Agatą i pora spać.Kładę się po 20
Z oddali dobiegają odgłosy ze stadionu ,słyszę znajome przyśpiewki,bo sam jestem bywalcem ligowych aren.
Jest mi dobrze,chwilo trwaj.

dzień 5 5 czerwca 2014 czwartek Kołobrzeg-Sarbinowo ok 32 km



.
Z rana mieliśmy odprawę przy pomniku Sanitariuszki gdzie miała z nami o 8 nagrać materiał kołobrzeska telewizja.Jednakże nikt nie zjawiał się ,ktoś zażartował,że telewizja kłamie i rozeszliśmy się.Okazało się,że dziennikarze się spóznili ,i nakręcono materiał z nielicznymi nie kwapiącymi się do wymarszu
http://informacje.ko...po-piasku-wideo

Do Ustronia idę głównie ścieżką ,robi się upalnie ,a drzewa dają trochę wytchnienia,Przed Sianożętami uciekam jednak na grząską i niewygodną plażę bo nie spodobał się mój zapach dla jakiejś osy z kilometr nie dającej mi spokoju.W końcu wdarłem się na teren Ekoparku Wschodniego który w czerwcu jest jednym wielkim pulsującym organizmem.
Na plaży jest bardzo gorąco i grząsko ,przez kilka kilometrów idę na bosaka.W Sianożętach są takie tłumy,największe jakie widziałem w czasie wędrówki i wracam na szlak .W Ustroniu dosiadam się na chwilę do odpoczywającej Agaty i Marty i potem spokojnie już podążam do samego Sarbinowa.
Dosłownie 300 metrów przed bazą dopada mnie przelotna,acz gwałtowna ulewa i ratuję się pod parasolem nieczynnego lokalu.

Dziś mieszkam z Włodkiem i Józkiem,trafia nam się niezły apartament,po prysznicu opatruję pęcherze,ale nie ma tragedii
Wieczorem dołącza do nas nowy uczestnik Hubert.
Informuję Kubę,że jutro zamierzam wyjść wcześniej,bo w Dąbkach planuję więcej czasu przeznaczyć na pranie ,regenerację sił i zwiedzanie miasteczka
Niestety ,wieczorem Józek podejmuje decyzję o powrocie do domu,zmogły go kontuzje.


Dzień 6 piątek 6 czerwca 2014 Sarbinowo -Dąbki ok. 30 km
Wyruszam o 7 rano i pędzę na wschód ile fabryka dała planując odpocząć dopiero w Łazach.
Dystans pokonuję plażą wchodząc "na ląd" tylko w Mielnie,które w mojej opinii jest dość tandetne,dlatego też po uzupełnieniu płynów w sklepie lecę dalej.Mimo ,że dzień jest dość upalny idzie mi się niezle i szybko dochodzę do
Kanału Jamieńskiego i po przekroczeniu mostu pokonuję ok 6 km ścieżką rowerową w iście sprinterskim tempie,bo ten fragment jest mało ciekawy i chcę go już mieć za sobą.
W Łazach w spożywczym napełniam plecak napojami i idę na obiad do poleconej przez panią ekspedientkę restauracji.
Niestety uleciała z pamięci mi jej nazwa,ale jest ona pierwszą z lewej przy zejściu na plażę.Mówię wam palce lizać.
Posiliłem się flakami i dorszem,popiłem kawą,przesuszyłem na słońcu przepocone koszulki i dalej nogi po prostu same niosły.
Ale najpierw w tej knajpie oczom nie wierzę, kończą tu posiłek Janek W.,Ania,Maja,Magda,Stasiek i Grzegorz,którzy stworzyli nierozłączną grupę i nigdzie się nie spiesząc szli zawsze w ogonie.Co za licho,myślę sobie,przylecieli samolotem czy co_Okazało się ,że wyruszyli o 4 rano na wschód słońca.
Potem wyprzedziłem za Łazami tą sympatyczną paczkę przyjaciół,gdy po obfitym obiedzie wylegiwali się smacznie na plaży jak morsy.
Kondycja dopisuje,rwę się do przodu i z radością chwytam w płuca morskie powietrze,wspaniała ochłoda w ten upalny dzień,Po 6 km jestem w Dąbkowicach ,przed którymi wciąż czuję respekt po wędrówce w zimową zawieruchę 2012.
Teraz w jasny dzień dokładnie oglądam i zapamiętuję każdą ścieżkę i punkty orientacyjne ,by wiedzieć jak uciec z plaży jakby mnie tu zaniosło w srogą zimę.Przedostaję się do jedynej drogi w Dąbkowicach i jestem na moście i okazuje się,że zamiast skrócić drogę ,to sobie ją wydłużyłem,bo kanał łączący morze z jeziorem jest wyschnięty.
No ,ale dobrze jest,przede mną ostatnia prosta plażą do Dąbek.

W połowie tej prostej zaczepia mnie starsze małżeństwo i pyta o odległość do kanału,a gdy się dowiadują że idę ze Świnoujścia nie dowierzają,a potem pan chce koniecznie zrobić ze mną zdjęćie,,tak więc zupełnie niespodziewanie
staję się "sławny"

W Dąbkach robię sobie dzień gospodarczy.Nawiasem mówiąc miejscowość ta nie spodobała mi się,ma dziwną zabudowę ,jest nieco rozkopana.Tylko Fregata nasza najlepsza zaprzyjazniona kwatera jest super.Tak ,że nazajutrz,nie chciało się jej opuszczać.
Mieszkam dziś z "nowym" czyli Hubertem.Okazuje się,że ziom nadaje na podobnych falach,zaprzyjazniamy się.

Wybieram,się jeszcze na kolację z Włodkiem i Gosią ,potem dołącza do nas Hubert i idziemy oglądać,podziwiać,fotografować,filmować zachód słońca.
O 22 wracam na bazę .To był udany dzień


dzień 7 sobota 7 czerwca 2014 Dąbki-Jarosławiec ok. 25 km
Na dzień dobry czekał nas moim zdaniem najgorszy odcinek wybrzeża ,przemarsz do Darłówka.Plaża jest fatalna do przejścia,piasek niezwykle grząski,a fala przyboju pochyła.
Musiałęm się niezle nagimnastykować,bo szlakiem się iść nie opłaca,zostalibyśmy wyrzuceni wgłąb lądu.
Idę cały czas przy wodzie,by było wygodniej.Fale już mnie nie zaskoczą,jak niegdyś,znam już dobrze ich rytm,idę mechanicznie buty mam suche.

Na plaży w Darłówku widzę tym razem nie tylko emerytów i młodzież,szkolną,ale też dużą grupę kalekich dzieci ,głównie z zespołem Downa pod opieką sióstr zakonnych.Wzrusza mnie ten widok,one są szczęśliwe w swoim świecie.

Uśmiecham się do nich i z ulgą opuszczam męczącą plażę.
To nie był romantyczny spacer kilometr w tą i kilometr z powrotem .

A w Darłówku upał ,idę kolejny kilometr i spotykam znajome twarze , ,jak dobrze spotkać znajomych w obcym mieśćie
Rekomenduję dla Włodka,Gosi,Agaty i Marty znaną mi Ambrozję i miło tam odpoczywamy.
Potem poszło gładko,groblę do Wicia ,przemykam sam, a potem już wędruję z przyjaciółmi ,opowiadamy sobie dowcipy i ani się obejrzeliśmy dotarliśmy do Jarosławca.

Dziś wieczorem odciski i pęcherze pokonały Adama,który wraca do domu.
Moje stopy też są już nieciekawe ,stosuję jednak rewelacyjne plastry żelowe i na ten moment jestem pewien ,że dam radę.

Mieszkaliśmy w gorszych domkach niż planowano,jednak kierownictwo ośrodka rekompensuje nam to ogniskiem i darmową kiełbaską.Grupa ma okazję się jeszcze bardziej zintegrować.O 21 pora na mnie.Syty i pełen wrażeń spokojnie zasypiam.

dzień 8 niedziela 8 czerwca 2014 Jarosławiec-Ustka ok. 25 km
Na ten dzień czekałem najbardziej.Mieliśmy pozwolenie od wojska na przejście przez poligon i w końcu zaliczyłem ten fragment wybrzeża.Była niedziela do tego Zielone Świątki ,dlatego też musieliśmy nabrać dużo wody.Kulminacja upałów była dziś i jutro,a po drodze nie istniała możliwość zaopatrzenia w cokolwiek.

cdn


Wyruszamy z rana w kierunku Jezierzan i wkrótce jesteśmy przy wartowni i poznajemy nowego kolegę Wojtka.Tu ma miejsce mała przepychanka z mało rozgarniętym ochroniarzem i dopiero po kilku telefonach do jakiegoś oficera wchodzimy na teren wojskowy.
Podczas wyprawy nie obowiązywała nas właściwie żadna dyscyplina,jednakże w tym dniu był wymóg przejścia w zwartej grupie.Robiliśmy to tak,że osoba idąca jako pierwsza zatrzymywała się co pół godziny i czekała na pozostałych.Potem zwieraliśmy szyki i naprzód.Po 3 postojach był odpoczynek i następne 1,5 godziny marszu.Ja postanowiłem pełnić rolę zająca,bo pot lał się strumieniami i nie ukrywam,że chciałem jak najszybciej uciec ze skwaru.
Odcinek bardzo mi się podobał,może temu,że był dla mnie nowy.Spotykamy kilku żołnierzy mających wolne i plażujących,jak też kilka wozów bojowych.
Po przekroczeniu wyschniętej prawie rzeki,będącej praktycznie granicą poligonu{choć oficjalnie to jeszcze 2 km}
Przestaje nas obowiązywać reżim i każdy idzie swoim tempem.Postanawiam gnać do Ustki bo kończy mi się woda,a tu jeszcze 8 km marszu.Okazało się że z kwatery w ten świąteczny dzień mieliśmy jeszcze przynajmniej ze 2 km, do spożywczego,ale po zdjęciu ciężkiego plecaka i chłodnym tuszu ,taki spacer to przyjemność.Na przedmieściach natknąłem się na Włodka i Wojtka i trochę błądzimy ,aby znalezć nikomu z nas nie znaną bazę na peryferiach.
Ale potem to już sama przyjemność .Dołącza do nas jeszcze Hubert i posiłkujemy się w różnych lokalach i długo spacerujemy po pięknej i zatłoczonej Ustce.Zapominam zupełnie o nieco dokuczających odciskach.Jest wesoło non stop żartujemy i robimy głównie z Hubertem jakieś jaja.
M in. ziom wymyśla ,aby ubrać i sfotografować ustecką syrenkę.Zdejmuję swoją przechadzkową koszulkę i ubieramy roznegliżowaną syrenę,powstaje ciekawe zdjęcie.
Wieczorem nie mamy dość i idziemy na kolację do lokalu obok bazy.Tu mam w końcu okazję ,spotkać i dłużej pogadać z Basią i Piotrem niezwykle miłym młodym małżeństwem górali.

To był kolejny wspaniały dzień zaczął się od ciężkiego survivalu,a zakonczył na spacerach i imprezowaniu.


dzień 9 poniedziałek 9 czerwca 2014 Ustka-Smołdziński Las ok 35 km
Dołącza do nas Ania z Krakowa i Mariusz.Z Anią wędrowałem krótko w ekipie z 2012 ale witamy się jak starzy znajomi.Po odprawie wybieram plażę i idę w dosyć długi męczący ok 16 km odcinek do Rowów.
Idzie mi się dzisiaj wyjątkowo ciężko,mam kryzys,wlokę się pod koniec stawki.Bardzo często robię odpoczynek ,to na batona ,nawodnienie się ,czy też "poprawienie makijażu",co w naszej gwarze oznacza czynności po przeczyszczeniu jelit.
Pogoda bezwietrzna,upalna ,raj dla wczasowiczów ,dla nas niekoniecznie,widzę coraz więcej turystów.

W Rowach z ulgą odpoczywam "u Juliusza" ,żegnam się z Piotrem i Basią planowo kończącymi tutaj marsz.
Pożywne dania w przyjaznej nam restauracji tylko nieznacznie dodają mi sił,odwlekam wymarsz ile się da ,rozważając nawet nocleg w Rowach i dogonienie ekipy jutro.
Podejmuję decyzję,że idę..Hubert z dziewczynami Agatą i Martą wybiera szlak ,ja konsekwentnie stawiam na plażę .
Nie boję się wysokiej temperatury,mam wodę,pustynną czapkę ,a marsz tuż przy wodzie naprawdę daje ulgę..
I bardzo dobrze mimo pewnego "survivalu" wspominam ten etap.W Rowach tłumy potem przez 8 km nie spotykam kompletnie nikogo nawet z ekipy .Tylko ja morze i ptaki .Takie momenty są najwspanialsze.

Przed Czerwoną Szopą widzę dopiero śpiącego Mariusza i pływającą w morzu Anię F.
Nie przeszkadzam im i oddalam się ,by dobre pół godziny odpocząć na znajomej ławce.Marzę już tylko o tym ,by znalezć się na kwaterze i zająć się pęcherzami,a tu jeszcze godzina drogi wgłąb lądu,bo mieszkamy w dwóch miejscach,a ja wtej o 2 km dalszej.
Jest bardzo cicho ,turyści tłumnie nie docierają w ten zakątek nawet w sezonie
.Idzie tylko jakaś niemiecka rodzina.Ostatnio przypominam sobie język niemiecki,którego uczyłem się w szkole i postanawiam do nich zagadać i o dziwo rozumieją.Są zaskoczeni ,że tyle idę "z buta" i życzą szczęśliwej wędrówki.

Na bazie jest już oczywiście Kuba.,on zawsze na nas czekał i dbał o wszystko.Czasami było mi go żal że musi pędzić i zapewniać nam zaplecze,ale przecież sprawia mu to nie mniejszą frajdę od wędrówki

Robię pranie i opatrywanie ran .Jest gorzej niż myślałem ,bo powstał na stopie duży pęcherz wypełniony płynem surowiczym i krwią..Nie ryzykuję przekłuwania i zakażenia,pokrywam go tylko ostatnimi plastrami żelowymi .
Nie ma mowy o wycofaniu się ,muszę wydostać się z tego pustkowia i dotrzeć jutro do Łeby,tam jest punkt medyczny


dzień 10 wtorek 10 czerwca 2014 Smołdziński Las - Łeba ok.25 km
Wyruszam z Hubertem szlakiem pod latarnię Czołpino .To też dla mnie nowość ,jeszcze tędy nie szedłem.Kilkaset schodków podejścia ,latarnia i malowniczy szlak nad morze wynagradza mi trud.,a nasz dzielny kamerzysta wraca kilka kilometrów ,by przejść przez Wydmy Czołpińskie.
Plażą wlokę się do Łeby chyba z 8 godzin,co normalnie zajmuje 4-5 godzin,robiąc kilkanaście postojów i zdejmując buty.
Dogania mnie oczywiście Hubert i pomaga mi w trudnych momentach,często też spotykamy powoli idącą ,borykającą się z kontuzją Agatę wspieraną przez Martę.
Są momenty,że rozpaczliwie szukamy cienia przed żarem lejącym się z nieba.Mój przyjaciel mający survivalowe zainteresowania usiłuje sklecić parawan z noża,i sznurków ,kijków i rzeczy znalezionych na plaży.Raz uciekamy z kawałka wydmy dającej cień po ataku gryzących owadów.
Wylegujemy się też ze wzrokiem na poziomie morza,wyobrażając że jesteśmy na nie zatłoczonych wyspach Oceanii.

Za Górą Łącką już blisko i chcę już iść sam i nie męczyć towarzyszy swoim tempem.
Do miasta wchodzę z Agatą i Martą .Lewa noga Agaty powyżej kostki przez opuchliznę dwukrotnie zwiększyła objętość i zle to wygląda.

Po prysznicu kuśtykam do apteki ,bo ją za chwilę zamkną i kupuję dużo plastrów ,jutro po drodze może być różnie i następnie do lekarza.Wita mnie i poznaje ten sam doktor co w 2012.i kompletnie mnie zaskakuje .Pęcherz z krwią zrobił się szeroki i pojemny .Diagnoza i leczenie to siedem dni nie chodzenia ,a wręcz leżenia z nogą wysoko i maści.
Uprzedzę fakty i powiem,że goiło się z 20 dni ,tyle,że w ogóle nie leżałem tylko chodziłem jak umiałem.

No cóż z pełnym spokojem i bez żalu przerywam wyprawę,w końcu medalu za to nie dostanę i nie jestem typem ryzykanta.
Zabrakło mi do mety 105 km
Postanawiam wykupić dodatkowy nocleg i odpocząć ,a nóż się podgoi i pójdę.Na drugi dzień widzę,że jednak nic z tego nie wyjdzie i pakuję manatki .To samo robi Agata
.Z tego co wiem pozostali doszli już bez strat.
Żegnam się z wszystkimi serdecznie na urodzinach Gosi ,bo akurat były wieczorem iu wszyscy byli w komplecie

Do następnego Przyjaciele


ps jeszcze filmik

http://www.youtube.com/watch?v=VCH9fAuoKzk
 

arto

Nowicjusz
Dołączył
9 Kwiecień 2010
Posty
59
Punkty reakcji
1
Polecam Camino de Santiago. Hiszpania nie jest bardzo droga, a noclegi w schroniskach nawet jak na polskie zarobki wychodzą tanio (ok. 5 euro). Na dodatek można poznać ludzi z różnych krajów.
 

Waldemar Paasz

Nowicjusz
Dołączył
8 Październik 2014
Posty
1
Punkty reakcji
0
arto napisał:
Polecam Camino de Santiago. Hiszpania nie jest bardzo droga, a noclegi w schroniskach nawet jak na polskie zarobki wychodzą tanio (ok. 5 euro). Na dodatek można poznać ludzi z różnych krajów.
 

Wilk_LancaSter

wiek jest zmienną niezależną, od której wiele zale
Dołączył
18 Luty 2012
Posty
3 319
Punkty reakcji
40
Można i tak, ale jak leje, dżdży, duje i ziąb...
Zabierałem czasem te bidoki po drodze i chyba nie ze wszystkim zabrałem im przyjemność osiągnięcia Helu czy celu na piechotę
 

marek70

Stały bywalec
Dołączył
28 Grudzień 2008
Posty
1 268
Punkty reakcji
155
Wiek
53
Miasto
Białystok
6 Listopadowy Spacer 2014 na trasie Łeba-Hel

Wciąż jeszcze nie znudziło mi się pisanie relacji,tak więc po raz kolejny pragnę podzielić się z wami garścią informacji,spostrzeżeń i przemyśleń.

Kolejna nasza cykliczna impreza miała rekordową obsadę,wystartowało aż 29 osób,w tym trzech weteranów pokonało całą trasę ze Świnoujścia.
Wielu z naszej grupy pozytywnie zakręconych osób z całej Polski poznało się dopiero na starcie w Łebie,by po kilku dniach rozstać się jako przyjaciele.

Wyruszam w przeddzień z samego rana i mam nocleg w zarekomendowanej przez "naszych" kwaterze o nazwie BRI.
Nie zawiodłem się.Mam bardzo dobre warunki i miłych gospodarzy,którzy proponują mi poczęstunek i kawę.Odmawiam jednak bo pragnę sam "porządzić" w ogólnodostępnej kuchni na zewnątrz.Przywiozłem powiem ze sobą wypchany plecak swojskiej cukinii,marchewki pomidorów i innych składników,które muszę "wyrobić",by pozbyć się ciężaru .Dokupuję tylko filet z kurczaka i po pewnym czasie powstaje góra jedzenia.Pomaga mi się z nią rozprawić Mariusz.Mimo,że patelnia pozostawiała trochę do życzenia czujemy się lekko, w końcu w smażalni nie dostalibyśmy takiego żarcia.
Wpadam jeszcze na herbatkę do starych znajomych Adama,Janka i Edka na herbatę i udaję się potem na spoczynek.
Mam do dyspozycji wielkie małżeńskie łoże.Niestety wysypiam się średnio,bo skrzypi niemiłosiernie przy najmniejszym poruszeniu się,w sezonie wczasowym się pewnie na nim działo .


sobota 8 listopad 2014 Łeba-Białogóra 30 km
Listopadowy{?} Spacer Czas Zacząć

Znak zapytania w podtytule nie jest literówką.Przez całą wędrówkę aura wręcz nas rozpieszczała.
Bardzo często świeciło słońce ,wiatr był prawie niewyczuwalny,morze niezwykle spokojne,a temperatura wysoka.
Edek idący ze Świnoujścia opowiadał że czasami pozwalał sobie na opalanie się.
Na kwaterze w Łebie do póznego wieczora chodzę po podwórku w klapkach i polarze ,a na trasie podążam w koszulce z krótkim rękawem i oddychającej kurtce oraz cienkiej czapce,a i tak momentami jest za gorąco

W każdym razie po zbiórce ok.9.30 w dobrych nastrojach wyruszamy na wschód.Mimo rozpoczętego dziś długiego weekendu nasza ekipa liczna jak wycieczka klasowa,stanowi właściwie jedyną grupę turystów.Wszędzie wieje pustką.
Rozmawiam chwilę z Olą i Beatą,dwiema przyjaciółkami z Wejherowa i odbijam na plażę ,to będzie jeden z najpiękniejszych fragmentów wybrzeża.
Wkrótce dogania mnie Jurek i dziś już do końca idziemy razem.Jak zwykle mamy sobie wiele do powiedzenia ,także wspominając i planując kolejne wyprawy.Kolega opowiada jak kilka dni wstecz w okolicach Wisełki widział zagryzioną sarenkę.Musiały to zrobić dzikie psy,i to one stanowią niebezpieczeństwo ,bo wilków w tym rejonie raczej nie ma.
Widzę pewne zmiany wrak statku West Star ma już tylko jeden wystający maszt ,sztormy zrobiły swoje.
Natomiast walec po buczku na wysokości Lubiatowa jest całkowicie odsłonięty morze cofnęło się o dobre kilkadziesiąt metrów.Tu też w magicznym lasku krzyżują się drogi spacerowiczów ze szlaku i idących plażą.
Jest czas na posiłek i pogawędki.Miejsce to jest wprost stworzone do odpoczynku,są ławeczki i nawet wystające tu z drzew sęki zachęcają do użycia ich np. jako wieszak do plecaka.
W tym miejscu dołącza do nas Ewa ,będąca nowicjuszką na tych terenach.Wiem jak ciężko jest za pierwszym razem i staramy się jej przekazać jakieś wskazówki.Z resztą radzi sobie świetnie i jak słusznie zauważa jeden z kolegów ,mimo,że bez kijków to porusza się z wielką lekkością.
Przy przeprawie przez wąską Lubiatówkę,zle oceniłem sytuację i musiałem wracać na most ,natomiast przekraczając Bezimienną pomylił się Jurek ,a ja z Ewą przeskoczyliśmy rzeczkę bez udawania się na most
Przez kilka kilometrów wędruję potem z Mariuszem i słucham o walorach jego stron,czyli kujawsko-pomorskiego,trzeba będzie się tam wybrać.Następnie mamy jeszcze jeden postój w lesie gdzie spotykamy Kazika,Lidię i Małgosię
Ja z Lidką robimy przerwę na "dymka",jaramy jako jedni z nielicznych ,Kazik jest już szczęśliwym człowiekiem ,bo pozbył się nałogu.
Do Białogóry wchodzimy już po zmroku ok.17.W jedynym otwartym "spożywczaku" odbywa się niespodziewanie "walka" o chleb.W opustoszałej osadzie nikt nie spodziewał się najazdu blisko trzydziestoosobowej grupy głodnych ludzi.
Ja akurat się nie martwię ,bo spożywam niewiele pieczywa,Ewa użycza mi dwóch czy trzech kromek,kupuję za to przecenioną moją ulubioną wiśniową Jogobellę.
Prosto ze sklepu idę z Jurkiem do całorocznego baru i wypijam 2 Kaszubskie ,moje pierwsze alko w tym roku.
Strasznie lubię tą zagubioną knajpkę i rozmowy z miejscowymi.Mieszka tu jedynie 150 osób ,a nie tysiąc jak błędnie podałem w innej relacji,na dodatek kilkanaście osób niestety ostatnio zmarło.
Gadamy tak z godzinkę,wysłuchując z uśmiechem charakterystycznego "jo" miejscowych,a część ekipy bawi tam do zamknięcia.

No i w końcu docieram do pokoju biorę prysznic,bo już zastygłem w sosie własnym.Mieszkam dziś z Kamilem,Wojtkiem i Mariuszem ,odwiedzają nas jeszcze Zbyszek z Edkiem..Po piwku apetyt dopisuje jak nigdy,kolacja smakuje jak nigdy.Jest ciasno ale wesoło i sympatycznie.Schodzę jeszcze na dół ,gospodyni starsza pani robi mi herbatkę i mam dopiero dziś okazję z nią pogadać ,choć już tu nocowałem.Chłopaki imprezują jeszcze trochę,ja zaś po 21 zakładam na uszy mp3 i odpływam w spokojny sen.Śni mi się wielkie Nic,po prostu wypoczywam


niedziela 9 listopada 2014 Białogóra-Jastrzębia Góra 25 km
Jubileusz Jurka

O 5 rano otwieram oczy i wiem,że już nie zasnę do odprawy jeszcze 3 godziny ,dom jest pogrążony w ciszy i ciemnościach.Schodzę więc na palcach 2 piętra niżej i w kuchni czas na jogurt ,potem zsiadłe mleko z otrębami.Pojawia się gospodyni wracająca z łazienki ,tłumaczę jej,że jestem rannym ptaszkiem ,uśmiecha się i idzie spać,a ja wiem,że nie ma mi tego za złe.
Potem wychodzę na podwórko i obserwuję budzącą się Białogórę .Moja mp3 wciąż gra ,leci akurat Der Himmel Kann Warten Onkelz-ów.Ponieważ czasem bywam sentymentalny,tekst jakby był odbiciem moich myśli i słucham z przyjemnością.
Nawiasem mówiąc moje słuchanie niemieckiego rocka nie przysparza mi sympatii.Także na wyprawie kilka osób było co najmniej niemile zaskoczonych.
Jednakże,czy to czasem nie bywa tak jak w tej anegdocie
-gdybyśmy nie wygrali wojny to wszyscy mówilibyśmy po niemiecku - pomyślał filozoficznie pewien facet wkładając zakupy z Lidla do bagażnika swego Audi
Prawda?
No ale w szanującym się gronie o polityce i gustach się nie dyskutuje,więc dość tych refleksji

Po zbiórce nigdzie się nie spieszę i powoli idę plażą ,pogoda jest za dobra ,żeby się śpieszyć.pozwalam ulecieć myślom gdzieś dalej i idę krok po kroku..Pojawia się miejscami spora mgła,co tyko dodaje uroku.Z Białogóry idzie z nami mały piesek ,który się przyplątał ,zaś po kilku kilometrach mijają nas dwie "amazonki" na wierzchowcach z towarzyszącymi im psami podobnymi do chartów.To dobrze,bo zbłąkany piesek zabiera się z nimi w drogę powrotną.
Gdy dochodzę do Piaśnicy odpoczywa lub kończy postój już cała grupa.
Zamierzam się spokojnie posilić ,ale muszę zmienić plany ,bo spotkała mnie przykra niespodzianka,pękł mi w plecaku jogurt i zawartość lekko pływa.Po prowizorycznym czyszczeniu dodaję "gazu" i zatrzymuję się dopiero na ławce w Karwi
Ławka jest ciepła prawie jak latem,z przyjemnością zdejmuje buty i zjadam kabanosy ,a puszka coli błyskawicznie mnie orzezwia.Tak coca-cola to cudowny wynalazek.
I tak siedząc spotykam w Karwi nielicznych ,ale jednak wczasowiczów.Jedna z kobiet tak się wydziera przez telefon,że nie słuchając,mimo to dowiaduję się stawek za nocleg i innych drabinek cenowych w jakimś ośrodku.
Na szczęście nadchodzi Jurek z Ewą ,potem Adam i Kuba z Magdą ,nakładam więc szybko buty i zabieram się z nimi do cukierni Konkol.
Zjadam kawałek jabłecznika ,pycha wyroby tam oferowane to naprawdę wyższa liga

Dowiaduję się,że Jurek przekroczył już swój 5000-ny kilometr na samym tylko polskim wybrzeżu.Dostał z tej okazji oryginalny upominek tort z makreli z liczbą przebytych kilometrów.
Ma to związek z pewną historią.W mrozną wietrzną zimę 2012 znalezliśmy w kilku schronienie w pewnej eleganckiej kawiarni w Darłówku.Zamówiłem herbatę i rozebrawszy się do pasa przebrałem w suche rzeczy ,długo nie wiedząc ,że było to trochę niestosowne.Jurek zrobił lepszy numer wyjął z plecaka wielką wędzoną rybę rozłożył na papierku i jak gdyby nigdy nic spałaszował całą.W każdym razie gratulacje jubilacie.

Stan morza był niski więc do klifowej J. Góry dotarliśmy dołem Cała ekipa zmieściła się w jednym wygodnym pensjonacie
Mieszkam z Edkiem który jest wyczerpany długą drogą i od razu zasypia.Robię pranie zalanej garderoby i wyruszam na miasto w poszukiwaniu canal plus dziś gra przecież moja Jaga.Jest otwartych kilkanaście restauracji ,niestety albo bez telewizora ,albo ich klienci robią wyścig ,kto pierwszy zaśnie z nosem opartym o stół.
Może to i lepiej bo po serii zwycięstw dostaliśmy ciężkie lanie od Ruchu.
Po zrobieniu zakupów poszedłem więc na niedzielną mszę do jezuickiej parafii św.Ignacego.Po mszy dodatkowo został fenomenalnie dodatkowo zagrany jakiś utwór Boticcellego ,po którym wykonawca dostał gromkie brawa.
Wiele osób narzeka już na urazy ,a więc witajcie w klubie odcisków i pęcherzy,a już myślałem,że tylko mnie to spotyka.
Choć akurat tym razem u mnie było prawie bezboleśnie.
Po mszy odwiedzam Beatę ,która ma najpoważniejsze dolegliwości i widzę,że niestety jej stopa wygląda tragicznie.
Doszła jeszcze jutro do Jastarni i za to naprawdę szacunek ,czapki z głów
Wieczorem w wielkiej jadalni grupa jeszcze się integrowała ,miałem okazję porozmawiać z Mirkiem ,Agą i Krzyśkiem z Głogowa i ani się obejrzałem a minęliśmy półmetek.


poniedziałek 10 listopada 2014 Jastrzębia Góra -Jastarnia 35 km
Podróże Kształcą

W tym dniu okazało się ,że poznałem dużo nowych miejsc,.Udaliśmy się na plażę tzw. Lisim Jarem,jak mogłem go wcześniej przeoczyć.Jest to głęboki na 50 metrów wąwóz który przed wiekami miał 10 km ,teraz ma tylko 350 m.
Piękne widoki i dreszczyk emocji bo szliśmy skrajem urwiska po śliskich opadłych liściach.
Potem następował marsz po ciężkiej kamienistej plaży i odcinek po betonowej opasce przylądka Rozewie.
Przemieliliśmy nogami trochę ciężkiego piachu i w końcu wszyscy mieli dość plaży i w okolicach ośrodka przygotowań olimpijskich Cetniewo uciekli na szosę.
We Władysławowie sporo czasu spędziliśmy na zakupach przed nami jeszcze ze 25 km kosą helską.
Mariusz kupuje wkładki do butów ,ja w Lidlu napycham tylko kieszenie colą ,po uprzednim uiszczeniu kwoty oczywiście..
I wyruszamy w kilka osób bardzo ładnym szlakiem .Tylko raz natykam się na drodze na tzw. lampion szczęścia,czy raczej głupoty,pozostałość po wczasowiczach wypuszczających ich tysiące.

Jak się nie mylę to przed Kuznicą przeszliśmy się ścieżką dydaktyczno -przyrodniczą o nazwie bodajże Żaka przy Zatoce Puckiej
W Kuznicy zeszliśmy na plażę i na kilka kilometrów przed Jastarnią doszliśmy do bunkrów
To niezwykle interesujący zespół fortyfikacji z 2 wojny światowej
Na plaży stoi chyba największy z nich o nazwie Sęp
W lesie zrobiliśmy sobie dłuższy odpoczynek mimo,że już robiło się ciemno .Spotkaliśmy tu Tatianę i Maćka parę niezwykle miłych młodych ludzi,z którymi teraz dłużej porozmawiałem.
Siedzimy tak sobie a tu nagle na dachu bunkra pojawia się jakaś postać.To Tatiana przez moment robiła za białą damę.
Sobie znanym sposobem udała się w podróż do,lub raczej na Saragossę ,bo tak zwał się ów bunkier.
Do Jastarni wchodzimy po zmroku ,mieliśmy mieszkać na dwóch bazach ,ale z pewnych względów jesteśmy upchnięci w jedną .Mieszkam z Krzyśkiem i Edkiem ,zmęczeni i głodni i w ciasnocie nie tryskamy z początku humorem,ale po chwili jest o.k. ,po pewnym czasie ,nie mogę nagadać się już z Krzyśkiem ,gdy okazuje się,że jest nauczycielem j. niem.
Proszę go o kilka lekcji,okazuje się,że jesteśmy do siebie podobni.
Jednakże Edek musi się wyspać bo zamierza jeszcze iść do Piasków ,więc przekładamy naszą gadaninę na jutro.
Odwiedza nas jeszcze Kuba z Magdą,by się pożegnać,gdyż każdy wyrusza jutro indywidualnie,a ja dziękuję im za zorganizowanie kolejnej wspaniałej przygody.

Nie sądziłem,że w tym dniu zdobędę tak dużo wiedzy historycznej,krajoznawczej ,jak i językowej.


wtorek 11 listopada 2014 Jastarnia-Hel 15 km
Mój Marsz Niepodległości

Przez cały Spacer ,czasem chwilowo wędrowałem samotnie ,bo tak chciałem,dziś byłem do tego zmuszony.Część uczestników wyruszyła przed świtem,części się nie śpieszyło,postanowiłem wyruszyć samotnie ścieżką ok. 7,by koniecznie zdążyć na powrotny transport.
Jeszcze przed wyjściem Krzysiek udzielił mi lekcji wymowy.Także z tego miejsca informuję mieszkających piętro wyżej Kamila i Zbyszka,że nagle nie zwariowaliśmy becząc jak barany.To były ćwiczenia akcentu.

Narzucam sobie ostre tempo ,po drodze podsumowuję wyprawę,myślę o trwającym święcie,przyszłości.
Przypomina mi się plakat wyborczy jaki widziałem w Łebie "Miliony dla samorządu,lepsze życie Polaków"Ktoś zamazał mazakiem dwa człony wyrazów tj."samo" i "laków" ,powstał ciekawy rebus,kto wie czy nie właściwy.
Na marginesie uważam,że sprawy narodu idą w złym kierunku,ale wrodzony optymizm pozwala mi być dobrej myśli.

Już po ok. 2.5 h osiągam cypel helski ,witają mnie spokojne morze i promienie słońca,to chyba dobry znak.
Zjadam batonika i robię zasłużony łyk coli.
Plażą nadchodzi Marcelina,Justyna i Grzesiek ,pod latarnię nadciągają na uroczystości galowo ubrani weterani.
Kupuję sobie jeszcze na stoisku kubeczek z napisem Hel ,przydatny do porannej kawy.
I pora wracać,w busie żegnam się jeszcze z Tatianą,Maćkiem i Mariuszem ,a potem długi powrót pociągiem.
Tym razem trafia mi się zamulone towarzystwo ,a pociąg jak to bywa mocno opozniony

Doprawdy wolałbym chyba wrócić na piechotę
 

kristofhetvenharom

Nowicjusz
Dołączył
6 Styczeń 2015
Posty
1
Punkty reakcji
0
Witam,tu Krzysztof, Mam 41 lat i mieszkam na Śląsku, jeśli ktoś ma ochotę (i siły) na wspólne długie, kilkunastogodzinne spacery przez zielone tereny takich miast jak: Tychy, Dąbrowa Górnicza, Katowice (i okolice), to ja się polecam. Raczej nie lubię wędrować po terenach zurbanizowanych, ale po lasach, parkach, łąkach, górach - coraz bardziej. To temat raczej na wiosnę i lato, ale nawet teraz pogoda pozwala czasami na leśne wędrówki. Pisz śmiało - zsebkes@op.pl
 

marek70

Stały bywalec
Dołączył
28 Grudzień 2008
Posty
1 268
Punkty reakcji
155
Wiek
53
Miasto
Białystok
6 Lutowy Spacer 2015

Tradycyjnie zamieszczam relację z kolejnej cyklicznej już nadmorskiej wędrówki.
Dopóki choć część osób czeka na opis czuję się zobowiązany,no i może ktoś chcący dokonać eksploracji wybrzeża wyłowi jakieś przydatne informacje i wskazówki.


Tegoroczna trasa była zaplanowana na dystansie ok. 100 km ze Świnoujścia do Kołobrzegu w 4 dni czyli krótko ,łatwo i przyjemnie.
Tak też było,bardzo pomocna okazała się aura.Tegoroczny luty,jak i cała zima była właściwie atlantycka,nie zaś tradycyjnie "polska"
Prognoza długoterminowa była prawdopodobna ,panował rozległy wyż.
Można,więc było już na starcie ograniczyć ekwipunek.Nie zabrałem np stuptutów,płaszcza od deszczu ,odzieży z windstoperem, przez co plecak był przyjemnie lekki ,mimo zapakowania pewnych artykułów żywnościowych,trudno dostępnych nad morzem o tej porze.

Wyruszam z Białegostoku w przeddzień 18 lutego.Jest akurat środa popielcowa .Wychodzę z plecakiem i najpierw idę na wieczorną mszę ,zaczyna się post ,a przez kilka najbliższych dni będę miał okazję i czas na refleksje.Potem spacerkiem na dworzec kolejowy by o 20 odjechać do Warszawy autobusem,no cóż tory w wiecznym remoncie ,kłania się komunikacja zastępcza.
Na szczęście przybywamy przed czasem nawet i mam prawie godzinę na przesiadkę.Na centralnym zderzam się prawie z Mariuszem i Anią ,miło tak kogoś spotkać w szarym,a może jednak kolorowym tłumie.Mariusz jedzie w innym wagonie ,z resztą i tak za chwilę zasypiam w swoim przedziale sypialnym


dzień 1 19 luty 2015 Świnoujście - Wisełka 25 km

Konduktor budzi mnie godzinę przed końcem jazdy,ani się obejrzałem a było po podróży.
Punktualnie o 8 wysiadam z pociągu i widzę mnóstwo znajomych twarzy,kilkoro debiutujących,Witamy się serdecznie,jak starzy znajomi,tworzymy z każdym razem coraz bardziej zgraną pakę.
Z zaplanowanej trzydziestki wyrusza 27 osób,kilkoro zmogła w ostatniej chwili grypa.okazuje się ,że największy problem z dogodnym dojazdem mieli przedstawiciele Trójmiasta i byli zmuszeni do dodatkowego noclegu
Po krótkiej i sprawnej odprawie w holu dworca wyruszamy na kolejną przygodę.

Temperatura jest na plusie ,a umiarkowanie silny wiatr jest jakby układem chłodzenia,nie jest ani za zimno,ani za gorąco .Rozglądam się za Jurkiem ,Edkiem ,Ewą i innymi weteranami a oni nie wiadomo kiedy zniknęli i popłynęli na Uznam.Mało tego ,część z nich przekroczyła umowną granicę i doszła do niemieckiego miasteczka Ahlbeck i dopiero stamtąd ruszyli do Wisełki
Nasza mniej ekstremalna grupa się rozprasza idę samotnie do Międzyzdrojów ,dochodzę plażą aż na molo i dopiero za przystanią rybacką odpoczywam na plaży.Krótko bo zaczyna mocno wiać i stojąc tak oblewam się zimnym potem.
Mija mnie tylko Janek z Krakowa,który podąża równym tempem ,pozdrawiam go tylko skinieniem.Janek chodził całą wyprawę samotnie spokojnym rytmem ,bez kijków ,a z twarzy nie znikał mu uśmiech,moim zdaniem książkowy przykład wędrowca.

Nie ma co tak stać na tym wietrze myślę sobie i kieruję się do Wisełki .I to jest dosyć ciężki odcinek tym razem ,bo prawie cały czas trzeba na długości klifu pokonywać kamienie ,morze zabrało piasek.W końcu jednak po małym kryzysie docieram pod główne wejście..Oprócz,Janka,odpoczywają tu jeszcze państwo T. i we czwórkę po zaliczeniu jeszcze wszystkich trzech sklepów spożywczych dość wcześnie docieramy na bazę.
W tym momencie przekroczyłem swój pierwszy tysiąc na bałtyckich wędrówkach i postanawiam to uczcić ucztą.
Gotuję filet z kurczaka z warzywami, a schodzące się bractwo ,trochę ironizuje na temat zapachu niektórych moich przypraw,choć zapewniam,że one inaczej smakują niż pachną..W każdym razie "rządzę" w kuchni kilka godzin i integrujemy się opowiadając anegdoty.
Jednak o 19 daje znać zmęczenie podróżą i idę spać.Nie przeszkadza mi gwar głośnej imprezy i twardo śpię aż do 6 rano.

dzień 2 20 luty 2015 Wisełka=Pobierowo 30 km

Po śniadaniu i odprawie większość uczestników wybiera plażę .Dziś jest nieco chłodniej ,ale dla piechura właściwie komfortowo.
Idziemy lekko rozproszoną grupą ,czasami zamieniając parę słów.Plaże są bardzo szerokie,a piasek bardzo wygodny,więc przyspieszam do ok 6 km /h
Tym razem postanawiam iść aż do ujścia Dziwnej i nie wchodzić do Międzywodzia.Kilka kilometrów przed rzeką spotykam Pawła i razem wędrujemy,aż do zwodzonego mostu w Dziwnowie.Paweł pracuje jako bosman w miejscowym porcie,więc nie nocował z nami tylko poszedł na nocną zmianę,by dziś ponownie do nas dołączyć.Kolega opowiada mi wiele ciekawostek z tego terenu ,pokazuje zniszczenia po ostatnich sztormach i swoje miejsce pracy.Nie ma to jak dobry przewodnik.Wspominamy też trochę pierwszy marsz,gdy razem debiutowaliśmy.W Dziwnowie robi się zimno ,więc udaję się do ulubionej "Zachęty" na półgodzinny odpoczynek.Zjadam dwie gorące zupy, przebieram się i przesuszam mokre rzeczy.
Okazuje się ,że na końcu miejscowości był otwarty jeszcze jeden korzystny lokal o nazwie "Bos"
Chcę dotrzeć do bazy wcześniej ,by porządnie zregenerować siły ruszam więc w drogę.Dopiero przed głównym wejściem do Pobierowa mam lekki kryzys i bardzo przydaje się wczorajszy kurczak,,smakuje wybornie i dodaje energii.Teraz już spacerkiem dochodzę do kwatery.
W spożywczym filetów jednak brak , dzisiaj nici z gotowania.Na kolację pochłaniam więc zapasy żywnościowe z plecaka
Pobierowo to jedna z naszych najlepszych baz,przestronna jadalnia z kominkiem ,przypomina salę konferencyjną .Do późnego wieczora towarzystwo integruje się opowiadając ciekawe historie.
Część ekipy idzie do jedynej ,dość drogiej całorocznej restauracji czynnej do 22{zapomniałem nazwy}
Wojtek namawia kilka osób na pizzę dostarczaną na dowóz z Rewala.Pozazdrościć doznań smakowych,ale chyba współczuć porannego marszu.


dzień 3 21 luty 2015 Pobierowo-Mrzeżyno 30 km

Spałem dobrze i od 5 buszując po kuchni czyszczę do zera zapasy żywnościowe.Zakupy planuję zrobić dopiero w Niechorzu by nie dźwigać zbędnych kilogramów.Wyruszamy niespiesznie dużą grupą ,idziemy górą przez ciąg miejscowości .Znam tą drogę jak własne podwórko.Jednak nie jest nudno.Jest przyjemnie.Oddycham pozbywając się resztek niewielkiego wirusa i kataru z jakim przyjechałem.
W ostatnim sklepie pod Pogorzelicą zaopatruje się w dwa pączki i coca colę na ostatni dwunastokilometrowy odcinek bez żadnej miejscowości.Coca cola to cudowny napój,chwała wynalazcy.
Ponieważ nikt nie kwapi się do dalszej wędrówki,ruszam sam w kierunku Mrzeżyna.Przy zejściu na plażę odwiedzam jeszcze lasek w celu poprawienia "makijażu".Zauważam pewną powtarzalność,zawsze przytrafia mi się to w tym miejscu lub na trzeci dzień wędrówki.

Na plaży nie widać naszych,jednak ku mojemu zdziwieniu spotykam kilkunastu "zwykłych " miłośników rekreacji,co było w tym miejscu rzadkością nawet latem.
Mija mnie też niestety z okropnym rykiem pędzących ze 100 km/h motocyklistów
Robi się bardzo ciepło ,niebo jest momentami bezchmurne.

W połowie odcinka niespodziewanie odcina mi kompletnie prąd.Rzucam plecak i kije, przez 20 minut odpoczywam.Pączki i cola załatwiają sprawę i przed 14.30 jestem pod naszą kwaterą.Okazuje się ,że nie ma jeszcze nikogo jast zamknięte dzwonię więc do Kuby,który powiadamia właściciela.Schodzi się jeszcze kilka osób i po 15 w końcu się kwaterujemy..

W tym momencie zaczęło być mi nieco pod górę.Nasza nowa baza była tylko nowa ,pachnąca świeżością i bardzo ładna.Dla nas jednak niepraktyczna .Wszyscy spaliśmy bardzo żle,jak na wodnej żyle.Pokoje były duszne,schody strome odpływy zatykające się a ściany niedżwiękoszczelne ......
Zapewne więc wszyscy słyszeli jak zacząłem kląć szkaradnie po przygodzie w pokoju na dzień dobry.Otóż zalałem sobie wrzątkiem kawę ,a hotelowa szklanka po około sekundzie dosłownie rozpadła się na kilka części.Efekt to pół godziny sprzątania i czyszczenia zalanych spodni.
W takich momentach zmęczony człowiek nie recytuje raczej poezji.
Poszedłem ,więc do Letniskowej w poszukiwaniu canal plus i transmisji meczu mojej Jagi.Znowu lipa w jedynej restauracji nie było nawet telewizora.
Trudno się mówi ,nie obejrzę meczu.
W spożywczym były filety,lecz nie mieliśmy kuchni .Wybrałem w końcu niezbędne produkty ,zabrakło pieczywa ,ale miła sprzedawczyni odsprzedała mi dwie swoje bułki.

Dziś mieszkałem w pokoju z Edkiem i Jankiem z Warszawy,a z nimi nie. ma prawa być niemiło.Przeprowadziliśmy wiele interesujących rozmów,doskonale się rozumiejąc.Edek niestety miał poważną kontuzję,prawie dziurę w nodze ,miałem tylko dwa plastry i dałem mu je,a ten twardy ,ale przy tym cichy i skromny gość uparł się ,że nie pójdzie po pomoc medyczną.
Nazajutrz odjechał autobusem ,ale w sumie bywa że chwała zwyciężonym.

Wieczorem dzwonię do kolegi i od razu po jego głosie wiem ,że jest dobrze.,Moja skazywana na spadek Jagiellonia po znokautowaniu przed tygodniem w Warszawie mistrza Polski dziś rozprawiła się we Wrocławiu z wiceliderem Śląskiem.Jesteśmy na szczycie tabeli ,ja chyba śnię.
Tej nocy mimo,że wszyscy spaliśmy żle,to jednak spałem dobrze.

dzień 4 22 luty 2015 Mrzeżyno-Kołobrzeg 20 km

Ostatni dzień był bez odprawy,każdy rusza aby zdążyć na swoje pociągi.Pierwsi spacerowicze wyszli o 4,ja z Jankiem idę o 6 rano by mieć z godzinę zapasu czasowego..Jest jeszcze ciemno ,kierujemy się przez las w stronę Rogowa,słuchając jego odgłosów.Rogowo ma swój urok przypominający peerelowski klimat i nazewnictwo .Wojskowe ośrodki nie pozwalają wciąż deweloperom zrobić z tego zakątka wesołego miasteczka z apartamentowcami.Odpoczywamy chwilę w Dźwirzynie ,a po minięciu falochronów schodzimy na plażę,w oddali spowity we mgle widoczny jest port w Kołobrzegu.Jankowi zachciewa się marszu przez lagunę ,wpada jednak w serię kurzawek i musi zawracać pół kilometra .Czekam na niego przy schodach w Grzybowie i potem już szlakiem podążamy do mety ,czyli dworca w Kołobrzegu.

Tu przebieramy się w suche rzeczy i uświadamiam sobie ,że to kres przygody ,6 Lutowy Spacer właśnie przeszedł do ..... historii

Kręci się kilku naszych ,żegnamy się.O 11.52 odjeżdżam i wkrótce w Białogardzie przesiadam się na bezpośredni pociąg do domu.
Do Gdańska towarzyszy mi jeszcze Magda z Kubą,a podróż w towarzystwie przyjaciół nie może być monotonna ,mija błyskawicznie
Dzięki
 

marek70

Stały bywalec
Dołączył
28 Grudzień 2008
Posty
1 268
Punkty reakcji
155
Wiek
53
Miasto
Białystok
7 Lutowy Spacer 2016
Relacja będzie krótka ,bo wpadłem tu tak trochę jak przeciąg,
Tegoroczna edycja odbywała się na takiej nieco suplementowej,mało uczęszczanej trasie z Gdyni do granicy z Federacją Rosyjską w Piaskach.
Nie mogłem sobie odmówić tej okazji ,bo wzdłuż Zalewu Wiślanego jeszcze jak wielu z nas nie wędrowałem.
Zgłosiłem się zatem po dokładnie rocznej przerwie,,a tu no cóż życie,pewne perturbacje co najmniej opóźniły mój przyjazd.,żeby nie powiedzieć postawiły pod znakiem zapytania udział.

Głupio mi trochę i piszę sms ,że wpadnę tylko na weekend.
Kuba dzwoni do mnie w piątek,po południu,kładę na szali za i przeciw i .......rezygnuję.

Jednak po kilku godzinach od tej rozmowy ,coś kazało mi w kwadrans spakować plecak ,zakupić prowiant i do nocnego autobusu pędem,do ludzi z którymi trzymam sztamę......
O 20 wyruszyłem pekaesem w kierunku Gdańska.

sobota 19 luty 2016 Przekop Wisły - Krynica Morska 35 km
Autobus pamiętał lepsze czasy,jest ciasno tłoczno,Pozwalam sobie na ekstrawagancję od pekaesowych norm,zdejmuję buty i kładę się na siedzisku z poduszką zrobioną z kurtki.Dzięki temu podróż w półśnie mija dość szybko.
Przyjeżdżam punktualnie o 4.07 i nie chcąc błąkać się nocą po Gdańsku taksówką dojeżdżam do kamiennicy przy Toruńskiej gdzie nocują nasi.
Wchodzę jak do siebie,kładę się do wyra i zaliczam półtorej godzinki snu,bo o 7 czeka odprawa.

Na tegorocznym spacerze towarzyszył nam po raz pierwszy wyjątkowo ........autokar.,z przesympatycznym panem kierowcą.
Kolega Adam jak zwykle słusznie zauważył,że jesteśmy przecież piechurami.I takie wędrowanie i podjeżdżanie porównał do pewnej czynności z przymiotnikiem przerywany.
Jednakże autokar był tym razem niezbędny,z kilku powodów przeprawa promowa z Wyspy Sobieszewskiej była nieczynna,uciążliwe obejścia w Trójmieście,szybki powrót z mety na transport powrotny.
A była nas pokaźna gromadka{43 osoby}

Tak więc z Toruńskiej jedziemy pod przekop Wisły i maszerujemy na wschód.
Żartuję,że przywiozłem ze sobą piękną słoneczną pogodę po kilka godzin temu,gdy w Olsztynie wyszedłem na fajkę zadymka śnieżna zasypała mi oczy.Tu mamy słońce i umiarkowany wiatr w plecy.
Pierwsze kilometry wzdłuż Przekopu są nieco niewygodne ze względu na mokre,śliskie,oszronione kamienie.
Po dotarciu do otwartego morza,a dokładniej Zatoki Gdańskiej piasek jest już twardy,wymarzony do marszu i można oddać się beztroskiej wędrówce.
Idę więc i oddycham,mimo zarwanej nocy nie czuję zmęczenia,mimo zapchanego plecaka kondycja dopisuje.
Nieraz widzi się jak ludzie gdzieś pędzą ,mają przyśpieszone tętno.
Tu jest inaczej,się czuje jak pracuje krwiobieg,mimo zmęczenia się odpoczywa po prostu
Co dwie godziny "tankuję" jakiś ,mały posiłek i sił nie brakuje na moment

Spotykam Kubę i rozmawiamy docierając do Kątów Rybackich,a tam wielu naszych robi dłuższy postój
Nie sposób z wszystkimi porozmawiać,poznaję kilku "nowych" ,miło spotkać "starą gwardię"
No i w końcu doczekałem się ziomka z mojego miasta ,To Wiatek,doświadczony długodystansowiec i do tego mors.
Na mecie przy płocie odgradzającym nas od Rosji pozwolił sobie na kąpiel w Bałtyku.

Tempo jest dobre ,wszystko wskazuje na to że do Krynicy dojdziemy przed zmierzchem.
Idę potem kilka kilometrów z Magdą i jak zwykle wysłuchuję kilku ciekawych rzeczy,ma wiedzę o wybrzeżu,łamie stereotypy.
Wskazuje miejsca wypoczynku fok,ptactwa,Mierzeja Wiślana to doprawdy ,szukam słowa taki dziewiczy zakątek,pustynny,odludny.
I trzeba mieć nadzieją,że nie dojdzie do przekopu mierzei ,dla celów nie mających nic wspólnego z ekonomią,czyli budowy portu w Elblągu.
A przeciwwskazań są dziesiątki.
Dowiaduję się też ,dlaczego na Półwyspie Helskim i Mierzei Wiślanej są takie spiralne ,wijące się drogi.
Myślałem,że ze względu na zmieniającą się szerokość półwyspu.Jednakże ma to inne podłoże
Tymi od zawsze zmilitaryzowanymi terenami poruszało się wojsko,a na prostej drodze całą kolumnę,samolot wroga rozwaliłby za jednym przelotem.

W Krynicy p małych poszukiwaniach docieram w końcu do naszej kwatery,nie ma jeszcze prawie nikogo od nas.
Gorący prysznic,jaki tylko się da wytrzymać,to najlepsza rzecz po marszu w wietrze,Dochodzi 18 zjadam kolację i pora odespać nocną podróż.

Powstało małe zamieszanie z pokojami,ze względu na przyjazd znajomych do gospodyni,nastąpiły przesunięcia.i wychodziło,że mam mieszkać z Anią F. z Krakowa.Ale mimo,że nie jesteśmy kółkiem różańcowym,nie ma tak fajnie.,i Kuba przesunął mnie do pokoju nr 6.,pamięć mam dobrą.

Wpada Grzesiek i mówi,że to jego pokój,a ja mam być w nr 5 ze Zbyszkiem i Heńkiem.,no dobra są tam już jakieś rzeczy,to poszedłem w końcu spać.
A po godzinie budzi mnie Ania,bo to był jej plecak i pojawiła się wcześniej,ostatecznie Kuba odesłał ją do czwórki.

Heniek ratuje mnie papierosami,jutro niedziela ,sklepy otwierane później,trochę rozmawiamy jeszcze i po 21 odpływam w sen




niedziela 20 luty 2016 Krynica Morska - granica państwa - Piaski

Wstaję o 5 30,kawa u gospodyni,mam jeszcze pełno żarcia ,ale bez płynów nie ma co ruszać w drogę.
Nie chciało się iść wczoraj do sklepu,ratuję się więc przegotowaną wodą z sokiem.
Dziś prognozy niekorzystne deszcz i wiatr,jestem więc zmuszony po raz pierwszy użyć przeciwdeszczowego płaszcza.
Dochodzi do mnie,że zawsze dopisywała mi wcześniej pogoda,a przynajmniej była bezdeszczowa.
Nie było tak żle w tym dusznym płaszczu ,bowiem wiatr robił za układ chłodzenia
Dziś po raz pierwszy idę też bez plecaka,bo wracamy z Piasków autokarem,Dlatego też nie biorę nawet kijków,napycham tylko w kieszenie napój,rogalika,jabłko ,kanapki,
Dobrze się złożyło , mam wolne ręce ,bo na wietrze jak Zorro przytrzymuję poły płaszcza,by najzwyczajniej w świecie nie zmoczyć dupska deszczówką

Ale także nasza dzisiejsza peregrynacja to także swoiste memento mori.,głębsza refleksja
Oddajemy w ten sposób także hołd dla profesora Krzysztofa Skóry,założyciela i dyrektora fokarium na Helu.
Pogrzeb przedwcześnie zmarłego profesora odbył się wczoraj,a zamieszkała w Piaskach wolontariuszka WWF zachęciła nas do uczczenia jego pamięci na tym odcinku
I chyba nam się to udało,albowiem po godzinie 10 w okolicach Piasków powitało nas słońce,a wiatr przesuszył skutecznie mokre rzeczy

W miasteczku dla naszej grupy,specjalnie otwierają wcześniej pewną restaurację,gdzie jest pożegnalna kawa no i wspólne zdjęcie.
Po 13 pakujemy się do autokaru i wracamy do Krynicy.
Jadąc krętą szosą podziwiamy zalew Wiślany i mijamy Wielbłądzi Garb,największą stałą wydmą w Europie{51,2m}
Jest to jednocześnie największy szczyt w okolicy.
Zabieramy plecaki i kierunek Gdańsk.Mimo,że to koniec,wszyscy są uśmiechnięci i zadowoleni.

Nawet kierowca wstał i zaczął klaskać.

To ostatnie to oczywiście żart

A tak na poważnie to o 16.05 po 36 godzinach{bez 2 minut } przygody odjeżdżam do Białegostoku
Było warto.
 

marek70

Stały bywalec
Dołączył
28 Grudzień 2008
Posty
1 268
Punkty reakcji
155
Wiek
53
Miasto
Białystok
Czas na zaległą relację z listopada.
No ładnie już styczeń, ciekawe jak mi pójdzie przypomnienie szczegółów wyprawy z przed ponad 2 miesięcy.Tak jakoś wyszło ,
Pośpiech jak to się mawia wskazany jest w trzech przypadkach - pekaesy,pociągi i przy łapaniu pcheł
Tak czy owak mimo,że "odpaliłem" jak nasze rodzime PKP zapraszam do lektury.


8 Listopadowy Spacer Łeba -Gdynia

Podobnie jak w lutym na spacer udałem się z "marszu" krok po kroku i dopiero w dniu wyjazdu wiedziałem ,że pojadę i czym pojadę.
Chciałem jechać pociągiem z rana i przenocować spokojnie w Łebie nie wyrobiłem się jednak.ze wszystkim.Pozostaje opcja z nocnym autobusem.
Coś za coś zarwana noc ,ale z Białegostoku mam dobre bezpośrednie połączenia z Lęborkiem
Tak więc o 19 biorę kąpiel ściągam jeszcze pranie,które akurat się dosuszyło i z wypchanym plecakiem podążam na dworzec.Dopiero teraz czuję delikatny dreszczyk ekscytacji związany z kolejnym wyzwaniem.
Kupuję bilet i o 20 autobus rusza ,za oknem rozpętuje się zamieć pierwszy śnieg w tym sezonie.
Dopiero teraz dzwonię do Kuby i ciesząc się jak dziecko z dumą potwierdzam udział
- szefie ,melduję ,że wyruszyłem właśnie w kierunku Lęborka i w Łebie będę około 6.30
Dogadujemy się,że bez sensu bym czekał na odprawę i po przybyciu wyruszę na trasę.

Podróż mija dość szybko.Jest spora rotacja na trasie.Najpierw rozmawiam z miłą panią {pozdrawiam ,bo zapowiedziała lekturę "naszych" stron}

Znam już trochę to towarzystwo podążające do Kołobrzegu mogą być atrakcje i przeczucia mnie nie mylą.Z tyłu autobusu słychać,a bardziej czuć odgłosy spożywania wiadomych trunków.
Natomiast za mną wyleguje się na całym siedzeniu jakaś dama o rubensowskich kształtach w legginsach w panterkę.
Zdejmuję buty opieram się i próbuję zasnąć.Nagle ktoś szarpie mnie za nogę.
To owa pani ,która najwyraźniej szukała zaczepki
I wywiązał się taki oto dialog {M}-Marek {K}-kuracjuszka

-{K} proszę zabrać te sery
-{M} ?? pani chyba żartuje trzymam nogi na podłodze,poza tym mam czyste skarpetki
-{K} zabierz te sery -przechodzi per "ty "
-{M} kuracjuszko rozwaliłaś się tu jak byk na westernie ,nie musisz trzymać noska przy podłodze
-{K} w autobusach i pociągach nie zdejmuje się butów
-{M} bo kto tak zarządził?
-{K} ja
-{M}zarządzać to możesz u siebie
Dwóch rozbawionych pasażerów zdjęło buty,a agresywna kobieta na szczęście się uspokoiła i potem tylko raz coś tam prychnęła na postoju
No cóż dla wszystkich nerwowych snów kolorowych.

Udaje mi się nieco pospać ,w końcu z ulgą wysiadam w Lęborku i rozprostowuję kości .Prawie natychmiast przesiadam się w busa i po chwili jestem w
Łebie


dzień 1 Łeba - Białogóra ok 35 km 10.11.2016

Wita mnie mroźne acz suche powietrze śniegu tu nie widać Zagaduję mieszkańca ,informuje ,że jest 5 stopni mrozu ,poranki mają to do siebie ,że są najchłodniejsze.
Kręcę się trochę po miasteczku powraca wiele wspomnień tych pięknych i tych mniej .Łeba budzi się,świta.Rodzice prowadzą dzieci do szkół ,kręci się kilku pijaczków.
Postanawiam zjeść śniadanie na skwerku w centrum.chleb z masłem ,gotowane jajka,wędlina to jest konkretne paliwo.

Bez pośpiechu udaję się na plażę
Nasza grupa ma odprawę dopiero o 9 ,pewnie ktoś mnie dogoni .I to jaka grupa rekordowa .53 osoby prawie jak kompania wojska.
Ale i tak na plaży spotykam starych znajomych Mariusza i Anię z Warszawy,którzy zaczęli od Ustki, witamy się serdecznie.

Zimny wiatr i pot przypomina jednak,że pora ruszyć w drogę.
Po chwili jednak dostaję dodatkowej gęsiej skórki gdy spostrzegam grupę kilkunastu morsów płci obojga wbiegających do Bałtyku.
Jest naprawdę mroźno fotografuję ich ,a oni machają mi wesoło pokrzykując i pluskając się w lodowatej wodzie Zuchy.
Potem jeszcze spotykam samotnego amatora zimowych kąpieli

Spacer jest przyjemny robi się odrobinę cieplej ,to najpiękniejszy odcinek wybrzeża .Fotografuję z żalem sporo powalonych drzew i podziwiam potęgę morza,

Ale przecież tak już jest morze fala za falą robi swoje,Mało kto wie ,że połowa naszego wybrzeża to właściwie są mierzeje,głównie oddzielające jeziora,będące dawnymi zatokami.,tudzież podmokłe tereny przywydmowe.
Łeba ,którą minąłem jest połykana przez piasek i ludzie uciekają na wschód
A taki półwysep Helski był kilkaset lat temu archipelagiem a właściwie ciągiem wysp. Morze czasem zabiera,a czasami oddaje.
Idę i łapię tą chwilę

.Postój robię dopiero przy Stilo gdzie konny zaprzęg uprząta z plaży powalone drzewa
Spożywam posiłek i przychodzi trzech wesołych panów K.
Dogonili mnie.Same Krzyśki dwóch z Łodzi i z Krakowa,żartujemy ,humory dopisują

Następny i ostatni odpoczynek robię przy leśnym parkingu w okolicach Lubiatowa gdzie znów spotykam Mariusza z Anią i trochę dłużej konwersujemy o tym i owym.

Następnie już samotnie docieram do Białogóry .

Tu pora na zakupy bo przecież jutro święto.Na szczęście jest tam dobrze zaopatrzony sklep rozmawiam z córką właściciela trochę się pozmieniało
Zlikwidowany został jedyny całoroczny bar ,ku uciesze większości miejscowych,nie wypiję więc z Jurkiem tradycyjnego piwka
Powstała siłownia,może to i zdrowiej.
Nie kupuję ciężkich napojów bo jestem zaopatrzony w pastylki magnezu i Litorsal ,który świetnie nawadnia organizm.Przede wszystkim nie trzeba tyle dźwigać

Jesteśmy zakwaterowani w dwóch miejscach ludziska się schodzą .Ja mieszkam z Wiatkiem i Mariuszem ze Świecia .Gadam trochę z Wiatkiem .Po całym dniu zmarznięty i zmęczony chcę zasnąć w opakowaniu.
Ale Mariusz stary wyga słusznie pogania mnie do w końcu wolnej już łazienki.
Śpimy dobrze.
Bo jako ciekawostka, bractwo miało w pokojach bardzo różną temperaturę .Od gorąca poprzez komfortową do 12 stopni{2 na podwórku i 10 w pokoju.}
Serio

dzień 2 Białogóra-Jastrzębia Góra ok 25 km 11.11.2016

Wstaję skoro świt wychodzę na zewnątrz a tu pada jakiś dziwny gradośnieg tzw krupa
Czyżby hm miała mi w końcu przestać dopisywać pogoda nigdy nie zmokłem jeszcze.i nie brałem płaszcza tym razem
Nie ,okazało się,że to jeszcze nie jest jeszcze ten dzień ledwie wyruszyliśmy opady zanikły a niebo się rozjaśniło

Na porannej odprawie ledwie się wszyscy pomieściliśmy na podwórku u p.Junga.Witam się z tymi których jeszcze nie widziałem sporo ludu ,jak ze trzy klasy ponadgimnazjalne,mając na uwadze ówczesny niż demograficzny

Wspomniane poranne opady i wiatr kierują mnie z kilkoma osobami na czerwony szlak .
O jak przyjemnie,zero wiatru,przestało padać.Podczas gdy spotkamy ostro potem przewianych i zmęczonych towarzyszy idących plażą pod wiatr
Ale znowu coś za coś.Idąc brzegiem torfowiska wpadamy w coraz bardziej bagnisty teren i marsz jest ciężki przez moment zaczynamy kręcić się w kółko.
Od problemu gorszy zdecydowanie jest strach nim wywołany
Idziemy za Jurkiem i w końcu dostrzegamy drogę w okolicach stadniny koni.Ale nie tak łatwo się dostać bo oddziela nas od niej rów jak rzeka i ciężko znaleźć przeprawę.
W końcu udaje mi się z Maćkiem sforsować mokradło suchą nogą,Ewa przechodzi ryzykownie po cienkiej gałęzi w bardzo nieprzyjemnym miejscu
Pozostali znajdują w miarę bezpieczne miejsce .Widzę ,że będzie ok i robię zdjęcia gdy dziewczyny przerzucają plecaki a Maciek pomaga im przejść

Potem już jest z górki a raczej suszej
Rozmawiamy beztrosko a gdy dowiaduję się że Ola z Katowic uczy się rosyjskiego pozwalam sobie szto nibudż pagawarić iz padrugą.
W końcu jestem ze wschodu a gdy piszę ten tekst sroga zima u nas.

W doskonałych humorach docieramy do mostu na Piaśnicy i odpoczywamy

Do Karwi maszeruję skrajem lasu z Jurkiem i w końcu wspominamy stare czasy i te teraźniejsze
A ja poznaję nowe miejsca ,zawsze śmigałem tu plażą,ale ten odcinek mnie urzekł.Najpierw spotkaliśmy sarnę ,Jurek chyba je przyciąga.
Potem coś dla ducha odwiedziliśmy zagubioną w lesie Kapliczkę Promyczkową postawioną kiedyś przez harcerzy z okazji objawień Matki Boskiej Fatimskiej.Modlę się tam krótko za dzieci zgodnie z zamieszczoną tam intencją

Tam spotykamy Grzesia ,Kasię z Lęborka i jeszcze kilku biegających energicznie po lesie bez plecaków, Pewnie zostawili je przy osiołkach :wink:
Okazało się,że byli jeszcze w jakimś ciekawym miejscu ,niestety zapomniałem co to.

My z Jurkiem idziemy dalej odpoczywamy jeszcze z kilkoma znajomymi w lesie gdzie poznaję debiutującą Natalię młodziutką dziewczynę,która choć z wielkim plecakiem bardzo dzielnie znosiła trudy podróży a uśmiech nie znikał jej z twarzy

A potem już prosto Do Jastrzębiej Góry
W Karwi gadam jeszcze z Sebą i Asią m.in. o dziku z ...........Karwi.Nie miałem o tym pojęcia

https://www.youtube.com/watch?v=tlzFovpnrpg


Kwaterę znamy ,sklepy blisko otwarte z resztą bo pełno weekendowych imprezowiczów

Mieszkam dziś z Mariuszem i fajnie ,jesteśmy prawie rowieśnikami i super się zawsze dogadujemy

Moje przechadzkowe buty trochę podjadł pies i wędruję w innych nie najlepszych mimo to nie brałem apteczki
Mały odcisk unieszkodliwiam plastrem od kolegi,a Basia przynosi mi też cały zestaw .Dzięki przyjaciele
Więcej problemów przynajmniej ze stopami nie było

I gdy już się ogarnąłem czas było pójść na odprawę wieczorną bowiem nazajutrz rano nasza kompania się rozdzielała
13 osób udawało się na Hel natomiast pozostali odbijali w kierunku Trójmiasta
Ponadto o 20 odbywał się mecz z naszych Orłów z Rumunią
Po odprawie idę na swoją kwaterę a tu rozpętuje się wichura i ulewa ,no ale ... z rana oczywiście popadała chwilę mżawka i spokój

leżąc już w łóżeczku z pilotem zabrałem się do oglądania meczu
Następne co pamiętam to ,że ktoś mi zdejmuje okulary i zabiera pilot
Co jest??? zerwałem się
A Mariusz ze śmiechem
-nasi wygrali 3 do 0
Aha
Dobranoc


dzień 3 Jastrzębia Góra -Rzucewo ok 30 km 12.11.2016

cdn
Wcześnie rano biegnę do spożywczego znajomym skrótem i po śniadanku pakuję się do wymarszu,
Chodzi mi po głowie,że o czymś zapomniałem.Już wiem .Chusteczki .
Pożyczam więc z kwatery na wieczne oddanie rolkę papieru .Ot tak na wszelki wypadek

Na początku idziemy we dwójkę z Jurkiem. Na plażę schodzimy przy latarni w Rozewiu.Nie jest to łatwe zadanie,bowiem strome ,kręte i wysokie zejście zaścielają sterty zamarzniętych liści. Jak na listopad przystało

Ciężka i grząska zazwyczaj plaża w kierunku Władysławowa jest dziś twarda i zmrożona ,momentami oblodzona
Mimo to przy wejściu głównym leżące na plecakach i odzyskujące siły Maję i Natalię

Pomagam jeszcze Natalii trafić do portu we Władysławowie gdzie miła koleżanka korzysta z punktu widokowego na latarni
Niebawem jednak pora się pożegnać.Dziewczyny idą na Hel,ja zaś z Jurkiem i Basią powoli udajemy się w kierunku Pucka

Właśnie wkroczyłem na obszar,którego jeszcze nie miałem okazji poznać.
Jest on przez nas traktowany trochę po macoszemu,Wiele razy słyszałem opinię naszych włóczykijów,że jest on mniej ciekawy ,
Fakt ,nie ma już dostępu do otwartego morza,ale kompletnie nie zgadzam się z tą opinią.
Dla mnie te dwa najbliższe etapy były niezwykle ciekawe krajoznawczo,niełatwe do pokonania i przez to sprawiły ogromną satysfakcję.

Idziemy ścieżką wzdłuż zatoki,do której praktycznie nie ma dostępu ze względu na szuwary,jednakże widoki w ten słoneczny dzień są piękne
Słońce odbija się od zatoki,po obu stronach jest zaskakująco dużo zielonej roślinności,zaś na drugim brzegu majaczą we mgle Jurata,Jastarnia,potem w końcu Hel.
Jest wszędzie dużo punktów orientacyjnych i dlatego marsz upływa błyskawicznie,nie ma monotonii
Wkrótce dochodzimy do Swarzewa pięknej starej osady ze stromymi uliczkami jak w górach
Znajduje się tu sanktuarium maryjne w neogotyckiej katedrze,wykopaliska sprzed naszej ery ,skansen rybacki

Doganiamy tu trio Olsztynianek miłych sióstr,a przed samym Puckiem "połyka" nas kilkunastu naszych towarzyszy i do Pucka wkraczamy zwartym "peletonem"

Przyznaję się do wcześniejszej ignorancji .Wyobrażałem sobie Puck jako jedno z wielu jakieś tam 'wesołe miasteczko" a ujrzałem piękny port sięgający wczesnego średniowiecza z mnóstwem ,pomników ,zabytków,Muzeum Ziemi Puckiej w miejscu szpitala sprzed 300 lat i pięknym Rynkiem
Rynek pucki zabudową skojarzył mi się od razu z tym zamojskim i nie chciało się opuszczać pięknych uliczek sentrum.

Posilamy się jeszcze w godnym polecenia barze z kuchnią domową ,gdzie zjadam solidną porcję pomidorowej
Nie pamiętam nazwy tej niedrogiej jadłodajni,ale jest ona w lewym dalszym rogu Rynku {idąc od zatoki}

Pora było jednak ruszać niebieskim szlakiem w kierunku Rzucewa
Można iść dołem ,jest już dostęp do zatoki,jednak przy błocie lub wysokiej fali byłoby co najmniej ekstremalnie
Idziemy więc górą , wąską ścieżką .Po prawej pola rolników,a tuż po lewej klif o wysokości sięgającej ósmego piętra
Brr,lepiej nie patrzeć w dół,zwłaszcza ,że w jednym miejscu było nieprzyjemnie wąsko.

Po kilku kilometrach zaczęły się męczące przewyższenia terenu,tak że bez kijków można było zjechać na tyłku po śliskim błocie.
Ja momentami wybieram marsz obok ścieżki w gęstej mazi ,aby tylko lepiej się trzymały nogi.
Z prawej strony fotografuję kłębowisko chmur ,które do złudzenia przypomina ośnieżone tatry
W końcu szlak odbija bardziej w las,jest lżej tylko momentami przydałaby się maczeta od gęstych krzaków

Nagle widać dym .To uczestnicy wyprawy rozpalili ogień w rekonstrukcji średniowiecznego paleniskaTo już przedpola Rzucewa.Ogrzewamy się tam wszyscy i odpoczywamy.
Dziś nocujemy w zamku.Idę więc w pole i śniegiem czyszczę zabłocone obuwie i spodnie,nie wypada wkroczyć na salony niechlujnie.

To piękne miejsce
Znajdują się tu ślady osadnictwa z kilku tysięcy lat p.n.e.,głazy narzutowe,odkryto osady łowców fok.
aleja lipowa zwana aleją Sobieskiego
W połowie 19 wieku Niemcy zbudowali piękny neogotycki pałac ćwierć wieku temu z PGR-u przekształcony w luksusowy hotel
I mieliśmy tam przyjemność spędzić noc za preferencyjną cenę.
Piękne sale ,wykończona w drewnie stylowa biblioteka,księgozbiory instrumenty,przestronna restauracja w której wszyscy zjedliśmy w promocyjnej cenie 10 zł żurek w chlebie
Po ciężkiej wędrówce żołądek się kurczy ,nikt nie podołał zjeść wydrążony bochenek ,
Po tej wykwintnej kolacji w sali obok restauracji mamy pożegnalną odprawę.
Ostatni odcinek jest bardzo skomplikowany orientacyjnie,bez przewodnika ani rusz .Dzielimy się na dwie grupy,będę szedł w tej o 6 rano którą poprowadzi Kuba z Magdą

Idę jeszcze do sklepu spożywczego po zapasy na jutro i miła niespodzianka.Ten wiejski sklep jest super zaopatrzony,że w dużych miastach rzadko się tak zdarza.Do tego ma przyjazne ceny

Gdy się ogarnąłem i opadła adrenalina czuję dopiero ból w nadwyrężonym kolanie po tym hardcorowym dniu
Ze sztywnym kolanem poruszam się trochę jak inwalida po zamku ,jednak do późnego wieczora odwiedzamy się po komnatach i humory dopisują

Było zacnie,pamiętam wszystko jakby to było wczoraj



dzień 4 Rzucewo -Gdynia ok. 20 km 13.11.2016
Wyruszamy zwartą grupą gdy jest jeszcze ciemno Pochód otwiera Magda a zamyka Kuba by nikt nie zgubił drogi w ten mroźny poranek
Póki co będziemy się przedzierać dość dalego od wód zatoki .
Z każdym krokiem zapominam o bolącym kolanie,dzisiejszy etap jest krótki, choć niełatwy
idąc do pobliskiego Osłonina rozmawiam z debiutującą u nas ,acz dobrze znającą te ścieżki Kasią.
Doprawdy,żałuję,że nie było możliwości częściej pokonwersować z wieloma uczestnikami.

Lecz oto zbliżamy się już do rozległego i odludnego Rezerwatu Beka.Najwyższy czas by dogonić Magdę,która na pewno coś opowie o tych terenach.
Kiedyś znajdowało się tu pojedyncze osadnictwo na tych zalewowych terenach
Przy ujściu rzeki Redy są pozostałości po tzw "kaszubskiej Atlantydzie" osadzie Beka
Obecnie to miejsce jest siedliskiem wielu gatunków ptaków i roślin gołym okiem widać ,że człowiek tu nie ingeruje .
Zalane łąki i trzcinowiska pięknie lśnią o świcie,słychać tylko nasze oddechy i ptaki.

Po minięciu mostu na Redzie czeka nas jeszcze kilka kilometrów kluczenia by powrócić nad Zatokę Pucką,a może to już Zatoka Gdańska

Mijamy nieczynne składowiska popiołów .Robi się jakoś tak grobowo,milkną ptaki .
Hm podejrzewam ,że latem tam nie ma nawet much pewnie

Po minięciu przepompowni jeszcze kilka kilometrów i docieramy do morza,osiągnęliśmy Rewę.
Grupę przestaje obowiązywać dyscyplina nikt już się nie zgubi.

Jednak choć z każdym krokiem widać już w oddali Port Wojenny w Gdyni droga się strasznie dłuży.A to dlatego że przez kilka kilometrów idzie się przez śliskie kamieniste wybrzeże.I to nie jakieś tam kamyki ale tysiące potężnych głazów.Trzeba było się nagimnastykować i wylać potu

Do portu i tak nie ma wstępu więc wchodzimy na przedmieścia Gdyni bardzo stromymi schodami i prawie na samym szczycie biorę ostatni łyk Litorsalu i zrobiłem to pękła kolejna setka na polskim wybrzeżu

Na dworcu każdy jest już myślami daleko
Ja spotykam jeszcze Janka z Warszawy ,który powrócił z Helu
Idziemy jeszcze na kawę i rozmawiamy choć trochę bo wcześniej widzieliśmy się przelotem

Dworzec pustoszeje z naszej ekipy w końcu i ja ok 15 wyruszam w podróż powrotną
 

marek70

Stały bywalec
Dołączył
28 Grudzień 2008
Posty
1 268
Punkty reakcji
155
Wiek
53
Miasto
Białystok
Dziewiąty Lutowy Spacer 2018 Ustka-Hel

Szczerze mówiąc nie miałem zamiaru pisać kolejnej relacji.Bo ile razy można pisać o tym samym?
Jednakże wyprawa była ze wszech miar udana,dzień niepodobny do dnia,a trasa obłędnie piękna i wciąż zaskakująca czymś niespodziewanym.
Tak więc zapraszam raz jeszcze moich przyjaciół ,jak również postronnych czytelników w drogę.widzianą z mojej perspektywy.


Tegoroczna edycja była zaplanowana po raz pierwszy aż na sześć dni .Rotacje były nieuniknione .Wiadomo praca,urlopy,obowiązki.Nie obyło się bez strat i wycofania się paru osób ,także z powodu poważnych kontuzji.
Tak czy owak kilkunastu z nas przeszło całość,a większość całą "setkę"
Po raz pierwszy chyba zdarzyło się ,że udział wzięło więcej kobiet,aniżeli mężczyzn.Czemu mnie to nie dziwi?
.To już nie jest taka "słaba płeć"
Docierają na biegun,wdrapują się na K2,czy północną ścianę Lhotse,latają w kosmos,a co tam dopiero jakiś spacerek.
To oczywiście żaden przytyk,bo i tak pozostaną kobietami,a każda Marion szuka swego Robin Hooda.


Ogarniam swoje sprawy i dopiero w piątek 23 lutego spontanicznie wyruszam na wybrzeże.okazuje się,że tylko w Łebie muszę znaleźć indywidualnie nocleg,z czym nie ma najmniejszego problemu,kwateruję się w zaprzyjaźnionym "Oriencie"
W pozostałe dni przygarnie mnie ekipa do swoich baz.

W każdym razie wysypiam się porządnie w pustym przedziale ,a w Lęborku spotykam trio "Olsztyn Sisters"
Podróż do Łeby to już wesoły autobus pewien niepozorny pan łapie z nami wspólny język i rozwala system swoją wiedzą elokwencją i humorem.

Dobry Spacer będzie w tym roku coś tak czuję.

Kwateruję się i wychodzę już bez plecaka w słoneczną,bezwietrzną,acz mroźną Łebę,aby zarazić ludzi swoim dobrym nastrojem.Czuję się jak w wodzie ryba.No i wypatruję znajomych postaci powinni się lada moment pojawiać z trasy.
Bez plecaka i z głęboko nasuniętą czapką wtapiam się w ulicę i po kolei wyłapuję prawie wszystkich,cieszymy się jak dzieci.
To cudowne uczucie pojawić się tam ,gdzie cię chcą.
Prawdziwa ekipa,na trasie jeden za drugiego poszedłby za sobą w ogień.lub wyciągnął pomocną dłoń Jestem o tym w stu procentach przekonany.


Jeszcze wieczorek w restauracji ,zjadam obiad i biegam potem od stolika do stolika ,by porozmawiać z jak największą liczbą uczestników.Prym wiedzie Wesoły Romek co ma w Gliwicach domek.
Wpadam jeszcze na godzinkę do kierownictwa czyli państwa Terakowskich Chciałoby się pogawędzić co niemiara,ale na jutro zapowiadany jest sztorm i potężny wschodni wiatr

Wracam więc przez opustoszałe miasteczko do swojego pokoju,a sypiący intensywnie śnieg ,zwiastuje nowy dzień pełen wrażeń


WMORDĘWIND

dzień 1
24.02.2018 Łeba-Białogóra 30 km

Poranną odprawę przebiega bardzo sprawnie,logistyka ,przypomnienie możliwych tras.
Niestety opuszcza nas przedwcześnie po dwóch dniach Edyta z powodu kontuzji..

Kuba udziela mi głosu,mam coś do przekazania ekipie we właściwie podobnej sprawie.
Otóż rok temu to ja po 48 godzinach w połowie spaceru przerwałem eskapadę bo niespodziewanie odcięła mi prąd grypa
Przyjechałem bez termosu nieprzygotowany za bardzo.
Jakież było moje zaskoczenie gdy po kilku dniach do domu zapukał kurier i dostarczył mi termos sprezentowany przez grupę
O doskonałej termice.
Dziękuję za to spacerowiczom i ponieważ przywiozłem im ze wschodu mróz ,niecodzienne zjawisko ostatnio na wybrzeżu,częstuję każdego zielonym snickersem.Ma więcej orzechów i przyda się na drogę.
Edyta to nie jedyna strata.W Białogórze przedwcześnie kończy Janek,a we Władysławowie ze złamanym nadgarstkiem jedna z olsztyńskich siostrzyczek.
Nie oni pierwsi i nie ostatni,tak to już bywa.

Przy starcie okazuje się,że jeden z moich kijków nie da się ustawić, zużycie materiału.Wyrzucam go i idę jak pielgrzym z jednym,jak się okazało jeszcze mi się przyda.

Wyruszamy większą grupą szlakiem i idę tak tylko pierwsze 8 km.
Forma dopisuje jak nigdy do samego z resztą końca imprezy.ominęły mnie wszelkie najdrobniejsze kontuzje.
Reguluję tempo i zwalniam lub przyspieszam gawędząc trochę z wieloma napotkanymi osobami.Mroźne powietrze przyjemnie wpada w nos i usta.Bieliznę i ubiór dobrałem idealnie,właściwie cały czas odczuwam komfort termiczny.

W pewnym momencie rozlegają się zewsząd trzaski i wibracje ,jakby ziemia miała się zapaść,przechodzimy na szczęście bez szwanku przez strefę pękającego lodu
Radosna atmosfera jest odczuwalna
Każdy z nas idzie po szczęście ,nie po respekt czy miejsce na podium

Wkrótce wychodzę na plażę i idę sam,widoczność momentami zerowa ,zaczyna się tytułowy WMordęWind
filmik Magdy
https://www.youtube.com/watch?v=zJ4XhJV7P5Y&feature=youtu.be


https://www.youtube.com/watch?v=zJ4XhJV7P5Y&feature=youtu.be



Prawie od razu ląduję na glebie kijek pomaga przezwyciężyć wiatr i wstać.
Ostro.Dwa kroki w przód ,jeden w tył ,śliski lód .
Drobinki lodu ,śniegu i piasku gryzą w twarz jak wściekły pies.Brakuje oddechu Przypominam sobie jednak,że ja też mam zęby.
Tylko na chwilę pojawia się to uczucie .Strach.Niszczę go.
Przecież to tylko ułamek tego co przeżył kiedyś Amundsen,czy niektórzy kamikadze w Himalajach
Czasami idę tyłem,by złapać oddech,zakładam komin ,by osłonić twarz.To tylko 3 km i w końcu tam dotrę.i odetchnę.
Magiczny lasek przy wejściu do Stilo
Okazuje się ,że nie jestem zmęczony ,rozmawiam tam z Mają,Elą ,Krzyśkiem i zjadam mały posiłek popijając napojem izotonicznym,w którym pływają grudki lodu .No i pyszna herbatka z mojego termosu.

Lecę dalej jak po psychotropach zupełnie na trzeźwo .Następny postój w lasku pod Lubiatowem.kolejny obóz na aklimatyzację.
Uff w końcu.Zapalniczka i odpalam ćmika.A stres znika.
Żartuję ,nie ma stresu .Papierosa palę chyba tylko po to by nagrzać rękę

Czeka mnie teraz przeprawa przez rzekę Lubiatówkę lub Bezimienną ,nigdy nie mogę zapamiętać ,która jest którą
Zauważam ,że w najwęższym miejscu ma ok 2 m.Prowizoryczne kładki są oczywiście zniszczone przez sztormy
Ryzykuję skok w dal .Rozpędzam się i udaje się ,jestem na drugim brzegu cały, zdrowy i suchy,choć noty za lądowanie byłyby pewnie niskie

Potem waham się czy wybrać spokojny dłuższy szlak do Białogóry,czy szalejącą ,piękną plażę
Plaża.Im bardziej wieje,tym bardziej przyspieszam.Przecież w końcu tam będę i w nocy odetchnę.
To był dobry wybór docieram w doskonałej kondycji.
Jedyny sklep przedłużył godziny otwarcia i zwiększył zaopatrzenie dla wygłodniałej grupy.
Tu nie ma co oszczędzać na żarciu.Nie przytyje się,tylko trzeba wybierać jak najlepsze produkty,które dodadzą sił
Wybieram więc dużo prawdziwego mięsa z indyka,Smak nie powala,ale z herbatą dobrze wchodzi.


Biorę długi gorący prysznic i zmęczenie znika.
Na szczęście zbiera się spora grupa weteranów,debiutantów i prowadzimy w męskim gronie pogaduchy ,bo dziewczyny były na innej bazie
W końcu po kilku latach spotykam Wiktora,uczestnika pamiętnej wyprawy 2012
Żałuję,że wiele osób nie przybyło,ale i tak jest fajnie

Dawno tak dobrze nie spałem Temperatura idealna w naszym pokoju
Śnią mi się grudki lodu i wyjący wiatr,ale to wcale nie koszmar




TAŃCE NA LODZIE

dzień 2
25.02.2018 Białogóra-Jastrzębia Góra 25 km

Wstaję wcześnie, z naszego piętra rusza już w drogę Mariusz ,potem Krzysiek ,potem wiele jeszcze innych osób odjeżdża z Karwi.
Spokojnie przygotowuję się do odprawy i następnego odcinka.Czas układa się idealnie ,wykonuję niezbędne czynności i o 8 jestem gotów na kolejne wyzwanie.
Dziś ma nie padać,wiatr ma nieco zelżeć ,za to słupki rtęci polecą dalej w dół.
Odcinek jest stosunkowo krótki i wygodny.Łatwo jednak nie było.Bałtyk jest jednak nieprzewidywalny

Po odprawie wyruszamy zwartą grupą..Zagaduję o samopoczucie debiutującą Ilonę.Od słowa do słowa dochodzimy do plaży i ani się obejrzałem a spędziłem z nią najbliższe 3 dni wędrówki.

Ruszamy plażą i od razu widzę tańczące sisters-trio..Dla jednej z nich trzeci upadek skończył się fatalnie ,złamaniem nadgarstka.
Ja również się wywracam po raz drugi i na szczęście ostatni .otrzepuję się tylko ze śniegu,towarzysząca mi Ilona tańczy co jakiś czas zachowując równowagę.
Jak się okazało większość z nas miała tego dnia twarde lądowanie.

Tak sobie myślę wtedy,że sprawa jest dość prosta.Na wędrówce jak w sporcie,czy nawet w życiu.
Im szybciej przebierasz nogami,tym szybciej dojdziesz do celu.Trzeba jednak zachować koncentrację i pokorę.
Uważać jak się ślizgasz.Chwila nieuwagi ,nadziewasz się na kontrę i dostajesz gonga.
Lecz nawet jeśli przegrasz zostaje ci godność,dzięki niej wstajesz i idziesz dalej.


Trochę szlakiem ,trochę plażą,ramię w ramię lub gęsiego,czasem wiatr uniemożliwia komunikację,docieramy w końcu do Karwi
Po drodze gdzie nie spojrzeć widoki są fantastyczne ośnieżone drzewa wydmy,zamarznięte laguny,oszronione falochrony
Bałtyk i prawdziwa zima to jest to.Co tu dużo gadać,nasi fotoreporterzy porobili fajne zdjęcia ,kto chce ten znajdzie.
Przy Piaśnicy jak zawsze miłośnicy nordic walking i jakiś klub jeździecki,lepsze to niż ryczące motocykle w maju.

W Karwi nie musimy nawet odbijać do centrum,po drodze znajdujemy fajny lokal i przez godzinkę regenerujemy siły.
Zupa rybna i kawa dodają animuszu,stopy profilaktycznie odpoczywają od ciężkich butów.
Jak rzadko ominęły mnie najmniejsze nawet zadrapania,czy odciski.
Do Jastrzębiej już tylko rzut beretem,plaża przy sztormowej pogodzie jest zalana,co nietrudno zgadnąć.
Docieramy tam szlakiem w kilkuosobowej grupie.i każdy musi zająć się sobą.
U mnie do załatwienia jest spożywczak,prysznic,kilka telefonów.
Potem idę na mszę ,jest niedziela ,a kościół mamy 100 m od bazy.Trzy kwadranse kontemplacji .

Wszyscy już przeważnie odpoczywają w naszej pięknej jednej z najlepszych baz.Pora i na mnie jutro dość długi etap,a mróz coraz bardziej ściska na noc.




10000 KM WZDŁUŻ WYBRZEŻA KUBY

dzień 3
26.02.2018 Jastrzębia Góra - Jastarnia 35 km

Na odprawie wszyscy pojawiają się w doskonałej formie,jest trochę do omówienia.Będziemy mieszkać w nowej nieznanej jeszcze kwaterze przy ul Morskiej.Potem okazuje się to strzałem w dziesiątkę i chyba wszyscy bez żalu pożegnają naszą poprzednią bazę.
Przewidujemy problemy z oblodzeniem aż do Rozewia.,co po części potwierdza Wiktor
Najbardziej żal pięknego wąwozu Lisi Jar.Nikt nie ryzykuje zjazdu ze 100 m w dół ze względu na naprawdę niebezpieczne do przejścia fragmenty
W grupie ok 10 osób idziemy do Władysławowa najkrócej i najbezpieczniej czyli szosą.Znowu zaczyna padać śnieg.
Po chwili jednak topnieje na twarzach.Jest jednak na tyle mroźno,że biała skorupa z kurtek jest z czasem zwiewana,nie czyniąc je mokrymi.
Zatrzymujemy się czasem na zadaszonych przystankach na łyk herbaty lub odrobinę czegoś mocniejszego.
Pasażerowie zaś przyglądają się wariatom{pozytywnym},którzy w ogóle nie mają ochoty wsiadać do nadjeżdżających autobusów.

Na końcu Władysławowa kilkunastu naszych na stacji posiłkuje się gorącą kawą i ciastkami.
Jakoś nie jestem głodny idę tylko do pobliskiej Biedronki po jakiś żelazny zapas do plecaka..

Potem idę z Iloną ścieżką,aż do Kuźnicy.Narzucamy ostre tempo i droga mija błyskawicznie.Ścieżka nie jest monotonna jak latem.Zamarznięta zatoka Pucka,oszroniony rezerwat Każa,czy też mijane kompletnie opustoszałe miasteczka i ośrodki tworzą niesamowity klimat.

W Kuźnicy schodzimy nad Bałtyk ,trochę szkoda ,że tak późno.Wbrew prognozom robi się bezchmurnie i prawie bezwietrznie
Z przyjemnością maszerujemy po twardej i suchej plaży kilka kilometrów i dopiero przy bunkrach widzimy z daleka jak ktoś z naszych znów ma twarde lądowanie
To już jednak prawie Jastarnia,mamy czas lepszy niż myślałem.Były obawy,że dotrzemy po zmroku.
Odpoczywamy przy schronach i szlakiem pokonujemy szybko dystans do centrum.

Nasi towarzysze robią drobne zakupy,stoję sobie na ulicy i palę,swoim pozytywnym nastawieniem przyciągam chyba ludzi
Podchodzi do mnie w opustoszałej Jastarni jakiś schludny staruszek i prosi o jałmużnę
Chcę zażartować "czego chcesz i kiedy oddasz?",ale gryzę się w język i daję datek.Kurczę skąd on się tu wziął?.
Jakaś starsza miejscowa pani sama zaczyna pogawędkę,wypytuję ją o jakiś korzystny lokal ,bo potem nie będzie się chciało wracać do centrum.
Poleca mi restaurację o nazwie "Łóżko" Idziemy tam w siedem osób i rzeczywiście mogę polecić ten lokal każdemu.
Duże i pyszne porcje za rozsądną cenę,ładny wystrój.
To był doskonały pomysł ,bo na zewnątrz gwałtownie się ochładza zbliża się kumulacja mrozu
Z przyjemnością zjadam gorącą rybną ,michę ryżu,polędwiczki z dorsza i surówki
Aż chce się tańczyć,ale mamy post i nie gra muzyka przecież
W każdym razie tak się tam zasiedzieliśmy,że zastał nas zmrok

Trzeba się szybko ogarniać ,bo jutrzejsza odprawa odbędzie się dziś o godz 20

Coś mi się pić mocno chce po tych polędwiczkach,więc idę jeszcze wieczorem 600 m do ostatniej czynnej "żabki"
po colę i wodę.Znowu fajny spacerek ,nie widać żywego ducha i mocno sypie
Wracając poznaję właściciela naszej nowej świetnej bazy,a intuicja z napojami nie zawiodła.,bo to nie koniec niespodzianek.

Magda to potrafi wszystkich zaskoczyć.Pod koniec odprawy wyciąga tort za którym biegała po całej Jastarni.
Następuje bardzo miła ceremonia,Okazuje się,że Kuba przekroczył swój 10000-ny kilometr nad Bałtykiem.
Nikt o tym nie pamiętał.,bo w sumie nikt z ekipy nie czuje się chyba nic nie znaczącą liczbą w systemie.
Z tego co się orientuję jest wędrowiec nie śmigający z nami ,który ma więcej,a i Jurkowi niewiele brakuje.
Ale to Ty Kuba zawsze będziesz tym ,który przetarł nasze ścieżki i szlaki.


Pora spać jutro ostatni dzień spaceru
Jest lato i już nie piździ ,słońce ,piasek i lasy na wydmach
Śni mi się piękna kobieta o słowiańskich rysach jadąca na koniu.



Ale to dziwne .


Bo gdy się obudziłem i otworzyłem oczy to koń stał ,a kobiety nie było :pokrecony: :pokrecony:






PRZEZ ZASPY DO CELU

dzień 4
27.02.2018 Jastarnia - Hel 15 km

Wstaję pierwszy, wychodzę na dymka a tu niespodzianka na zewnątrz.10 stopni na minusie i śniegu średnio od kostek do pół łydki,fragmentami po kolana.
Postanawiam wyruszyć z większością o 6 rano,a nie oddzielnie jak jakaś łajza.
Wracam jak zawsze busem z cypla i do tej pory nie rozumiem dlaczego niektórzy potrzebujący dostać się do Gdyni pobiegli na dworzec na jakiś autobuso-pociąg z przesiadką.

Pogoda się załamała ruszamy więc jak nigdy dotąd.........szosą.
Głębokie zaspy zalegają wszędzie jedynie po jezdni da się jako tako iść.Tylko w Juracie brnąc w śniegu wchodzimy na chwilę na plażę.Basia z Mają podejmują wyzwanie i idą plażą.

Idę na czele kolumny ostrzegając czasami innych,bo nie jest zbyt bezpiecznie,szczególnie na łukach,gdy wymijają się samochody.
No ale nie ma lekko,czeka nas 3 godziny ciężkiego marszu
Po pewnym czasie wyskakuję na chwilę do lasu i zostaję w tyle.Nie chce mi się gonić coraz bardziej rozciągniętej grupy.
Doganiam peleton regulując tempo przed samym cyplem i postanawiam jakoś uczcić dojście do końca przy wejściu 67 tradycyjnej mecie.
Zostawiam tam wbijając w zmrożoną hałdę swój jedyny kijek i robię łyk zmrożonego szampana czyli rozpuszczony Litorsal z vitaminą c który zawsze noszę w kieszeni.Jest 9 .17 .Dobra godzina

Wieje jak diabli ,jestem na plaży sam.
Znowu nie rozumiem towarzyszy, widziałem ich w pobliżu ale polecieli jak oparzeni kładką za Jurkiem i Pawłem w stronę portu
Rozumiem nowicjuszy bo nie znają dobrze półwyspu ale...
Gdzie im tak się spieszy? Transport mają dopiero o 11

Pora wracać .
Na sam koniec Bałtyk daje mi pstryczka w nos,lekcję pokory.
Schodząc z plaży wpadam po pas w nawianą piaskowo śniegową pułapkę jak jakiś żółtodziób.Na sam koniec
Zły na siebie wracam z mokrymi nogami kilkaset metrów do wejścia na cypel.
Nadchodzi Ilona ,która zrezygnowała z pogoni za sprinterami i wróciła z portu inną drogą.
Akurat otwierają w pobliżu restaurację i to elegancką ze wspaniałym kaszubskim wystrojem.
Wchodzimy ,muszę przede wszystkim założyć suche skarpetki,bo mróz aż trzeszczy.Przychodzi jeszcze Tereska oraz Ania i Darek z Ostrowa Wlkp
Postanawiam zjeść przedwczesny obiad i wypić kawę .W Gdyni poprawię kolejną kawą.

Darek kompletnie mnie zaskakuje bo mało się znamy i składa szczere życzenia.
Oby się spełniły bracie ,będzie wiadomo najpóźniej 20 maja około godziny 20.


Odjeżdżam busem o 11.30 ,żartuję ,by pani kierowca sobie odpoczęła i coś zjadła ,a ja się mogę przejechać
Jadą sami pozytywni miejscowi ludzie i całą drogę jest wesoło.
Przez okno widzę jeszcze Heńka i Zbyszka zasuwających szosą.

Chyba już wiem co chcę zrobić ,gdy wielkie mrozy skują kiedyś nasz kraj.
Po prostu uciec nad Bałtyk.
 
Do góry