Sekty religijne stwarzaja swoje wlasne zasady wiary. W Kosciele zielonoswiatkowym te zasady sa w Biblii. Kazda sekta ma swoj cel i guru- w kosciele zielonoswiatkowym jedynym celem jest gloszenie Ewangelii a guru w takim razie to Jezus.
Ciekawe stwierdzenie. Sekt religijnych na świecie szacuje się na ok. 200 i cały czas przybywają nowe. Są sekty oparte na Biblii lub na innych pismach..lub przekładach i wywodzące się z religii niechrześcijanskich. My skupmy się na tych, które opierają się na poszanowaniu Biblii jako odnośnika do swych nauk.
Otóż każda sekta twierdzi, że czerpią swe zasady z Biblii. Zapytaj świadka Jehowy lub Moonistę to odpowiedzą Ci, że tylko oni sa prawdziwą religją opartą tylko i wyłącznie na Biblii.
Z pamiętnika kościoła zielonoświątkowców: Adriana opowiada swoje pierwsze wrażenia:
Piąte spotkanie. Po modlitwie szef zaprasza na środek tych, którzy "chcą poczuć dotknięcie Ducha Świętego". Wszyscy chcą, więc ja też. Stoimy w kolejce. Mariusz podchodzi do każdego po kolei. Jedną rękę kładzie na głowie, wpatruje się głęboko w oczy. Modli się, najpierw po polsku, po chwili przechodzi "na języki". Później lekko popycha i wierny osuwa się na ziemię. W ostatnim momencie chwyta go dyżurny "łapacz" i kładzie na podłodze.
Druga, trzecia, czwarta - kolejne osoby przewracają się jak podcięte kosą. Tych, którzy dochodzą do siebie, łapacz odprowadza do krzesła. Delikwent siada albo stoi i dalej się modli.
Nie wiem, co się dzieje, daję dyla z kolejki na swoje miejsce. Już po wszystkim pytam dziewczyny, dlaczego oni padali. Tłumaczą: - To moc boża. Nogi się same uginają. Wspaniałe, najpiękniejsze uczucie, czujemy bezpośredni kontakt z Bogiem - zachwalają.
Idę do szefa z tym samym pytaniem: Co to było? Ten od razu: - To nie jest żadna hipnoza, człowiek jest w pełni świadomy. Ludzie nie tracą kontroli. Nie ma się czego bać, to przyjemne.
Krzysztof: - To "namaszczenie Duchem Świętym". Dawniej bywały jeszcze uzdrowienia czy wypędzania demonów. Jeżeli jesteś nieposłuszny wobec pastora, masz demona nieposłuszeństwa, jeśli palisz, opętał cię demon nikotynowy. Pastor je wypędzał. Stawał przed człowiekiem i mówił do demona: "Rozkazuję ci wyjść!". Podobnie z uzdrowieniami. Potrafił niby wyleczyć nowotwór czy wydłużyć krótszą rękę.
Sandra: - Parę lat temu była moda na uzdrowienia, więc w Dobrej Nowinie ciągle to robili. Ale zauważyli, że to przyciąga głównie starsze, chore osoby. A im nie o takich ludzi chodziło, tylko o młodych z pieniędzmi. Więc teraz uzdrawiają tylko sporadycznie.
Tajna pensja szefa:
Łukasz: - Była taka opowieść pastora. Jesteś lekarzem i lądujesz w mieście po katastrofie. Kogo najpierw ratujesz? Osoby lżej ranne. Bo one później pomogą ratować ci tych ciężej chorych. Gdy najpierw ratujesz ciężko rannych, tracisz siły, a i tak ich nie uratujesz wszystkich. Dlatego najpierw inwestujemy w lekko rannych. Teraz po polsku: werbujemy do Kościoła osoby bogate i wpływowe, o reszcie pomyślimy później. Pastor puszczał nam wykłady Johna Maxwella, amerykańskiego biznesmena, który szkoli grupy biznesowe, np. Amwaya. "Lider ma podchodzić do każdego w indywidualny sposób, tak jak dobry sprzedawca inaczej traktuje każdego klienta". Pracowaliśmy też nad pozyskanymi klientami. Jeśli ktoś oddaje tylko 60-80 zł dziesięciny, to trzeba go zmobilizować: "Weź się za siebie, coś złego dzieje się w twoim życiu. Zarabiasz tylko 800 zł? Przecież ty żyjesz w ubóstwie! Poszukaj sobie lepszej pracy. Bóg może dać ci więcej, więc nie zatrzymuj się tu, gdzie jesteś!".
Jerzy Szulc. Biznesmen, kilka przedsiębiorstw w Polsce i na Wschodzie, 1,5 tys. pracowników. Szukał w różnych Kościołach Żywego Boga. Do Pabianic trafił z Kościoła Zielonoświątkowego (zbyt nudni i konserwatywni). - Gdy przyszedłem do Dobrej Nowiny, byłem wykończony biznesem. Ciągły pośpiech, stres. Pastor Mariusz mnie uzdrowił już za pierwszym razem.
Przeprowadził się do Pabianic, by być bliżej Dobrej Nowiny.
Przez sześć lat był dobrym wiernym - odprowadzał najwięcej dziesięciny. Uważa że płacenie dziesięciny jest w porządku, bo wspomina o niej Biblia. - Płaciłem z potrzeby serca, to było moim obowiązkiem.
Sandra: - Dobrej Nowinie dawałam po 400-500 zł miesięcznie. Czasem, gdy byłam w euforii, wrzucałam, ile miałam przy sobie. Na chwilę straciłam pracę, miałam kłopot ze spłaceniem kredytu. Nie zanosiłam do banku rat, ale dziesięcinę oddawałam. Dług narastał.
Krzysztof: - Pierwsze dziesięciny odprowadzałem od kieszonkowego, które dawali mi rodzice.
Sandra: - Pastor powtarzał: inwestuj w dobrą glebę. Zbierzesz stukrotny plon. A kto jest najlepszą glebą? Pastor!
Łukasz: - Mariusz, dzięki kontaktom z zaprzyjaźnionym Kościołem w Kaliszu, załatwiał nam pracę w Szwecji, przy sadzeniu drzewek. Umowa była krótka: oddaję do Kalisza połowę kasy, od reszty odprowadzam dziesięcinę do Pabianic.
Na co idą pieniądze z ofiar, dziesięcin czy szwedzkiej pracy Łukasza?
Po kościele ani jego szefie nie widać bogactwa. Pastor jeździ starym autem. Mieszkanie - jak twierdzą jego byli współpracownicy - urządził bez fajerwerków.
- Z tak małej grupy - 30-50 osób - trudno wycisnąć majątek. Zwłaszcza w Pabianicach, gdzie bogaty to ten, co zarabia 2 tysiące złotych - tłumaczy Sandra. - Gdyby, co jest marzeniem Mariusza, jego Kościół liczył 200-300 osób, byłby bogaczem. Ale i tak nie ma źle. Z datków wiernych opłacana jest pensja pastora i pastorowej, ich rachunki za telefon. Do tego liczne wycieczki zagraniczne, "wyjazdy służbowe". Kościół zapewnia jemu i żonie - pastorowej
Którzy odeszli:
Przez trzy lata przez Dobrą Nowinę przeszło ok. 100 osób. Zostało ok. 50. Odeszli prawie wszyscy "kierownicy".
Łukasz: - Zaczęliśmy zdawać sobie z żoną sprawę, że przez ten Kościół oddalamy się od siebie. A dla pastora znaczymy tyle, ile przyniesione przez nas pieniądze.
Jerzy: - Małe Kościoły zaczynają przypominać prywatne firmy pastorów. W Dobrej Nowinie nie było żadnej kontroli. Pastor - człowiek obdarzony, podkreślam, niezwykłym darem - sam decydował o wszystkim. A kontrolerem była jego żona.
Jerzy odszedł z firmy, bo pastor zaczął zbyt natarczywie ingerować w jego życie prywatne. O szczegółach woli milczeć. Teraz - dla odpoczynku - założył galerię sztuki. Ale dalej szuka Żywego Boga w innych kościołach.
Krzysztof przez Dobrą Nowinę oblał maturę i odsunął się od rodziny. Teraz stara się to naprawić. Poszedł na studia. Jest w Kościele Zielonoświątkowym.
Sandra: - Po wyjściu? Odrzucenie. Zakazano innym spotykania się z nami, jesteśmy traktowani jak osoby groźne, toksyczne dla grupy. Myślałam, że przez te lata z wieloma osobami zawiązałam prawdziwą przyjaźń. A tu okazało się, że żadnej przyjaźni nie ma. Zakaz i koniec.
Prowadzi małą firmę, spłaciła już pabianickie długi. Do chłopaka, którego kazał jej rzucić pastor, nie wróciła. Jest sama.
Witam cię, niezwykły sąsiedzie!
- Pomysł Kościoła-firmy nie jest nowy i nie jest polskim wynalazkiem - mówi Laura Gallas-Zielińska, dyrektor fundacji Równe Szanse zajmującej się m.in. walką z sektami. - Podobne istnieją w USA i Europie Zachodniej. Działają według bliźniaczych schematów: na górze piramidy jest guru, pod nim - grupka zaufanych pomocników, na dole - tak zwane mięso sekty. Zwykli wierni są potrzebni tak długo, jak długo dają coś górze: pracę albo - najczęściej - pieniądze. Ich jedynym zadaniem jest utrzymywanie szefów. Wszystkie serwują podobną ideologię: zbawienie, odkupienie, czyli najwyższe dobra niematerialne, można zdobyć za dobra materialne, czyli kasę.
Pabianicka Dobra Nowina współpracuje z bliźniaczymi firmami w Kaliszu i Koszalinie. Są od siebie niezależne, żaden z pastorów nie chce stracić lukratywnej samodzielności. Ale na specjalnych zjazdach wymieniają się doświadczeniami, pomagają np. przy organizowaniu dla wiernych prac sezonowych za granicą. Dzielą się potem zyskami.
W niedzielę odwiedzamy w Koszalinie zaprzyjaźniony Kościół.
Siedziba imponująca - w odremontowanym pofabrycznym baraku wspaniały kompleks konferencyjny. Sala na 200 osób ze sceną, księgarnia, bilard. Plus profesjonalny zespół muzyczny.
Miejscowy szef prawi kazanie:
"Zawsze marzyłem, żeby być pastorem niezwykłego Kościoła. Wierzę w to, że ten Kościół też tworzą niezwykli ludzie. Robią niezwykłe rzeczy, mają niezwykłe dzieci, dają niezwykłe ofiary. Bóg powołał nas do niezwykłości i do tego, byśmy poprowadzili ludzi w tym mieście. A więc dzisiaj jest ofiara tylko dla niezwykłych.
Nie chcemy manipulować tobą, nie chcemy twoich pieniędzy. Zachęcamy tylko do ofiarności. Czy są tu ludzie nie-zwykli? [Cała sala krzyczy: - taaak!!!]. Powiedz to swojemu sąsiadowi: witam cię, niezwykły sąsiedzie! [Cała sala: witam cię niezwykły sąsiedzie! Komunikat na telebimie: prosimy o nienagrywanie spotkań. Wchodzi trzech panów z wielkimi koszykami. Sypią się banknoty i koperty, niektóre wypchane].
To, co zostanie z ofiary na remont, przeznaczymy na rowery dla pastorów w Indiach. Tam rower jest jak samochód, ziarno z Polski zostanie zasiane w Indiach [wrzawa, oklaski]. W pierwszy dzień września zaczniemy zbierać na nowy budynek, który pomieści tysiąc osób. I na lądowisko dla helikopterów".
PS Niedziela wieczór. Kończy się spotkanie w Dobrej Nowinie. Wchodzimy do środka. Pokazujemy legitymacje. Mówimy, że chcemy porozmawiać o jego Kościele.
- Ale o czym konkretnie? - pastor jest zmieszany, czerwieni się.
- O Kościele. Będziemy tak w progu rozmawiać?
Pastor zastawia drogę: - Muszę się zastanowić, czy rozmawiać. My w zasadzie nie udzielamy wywiadów.
Jeszcze chwila przepychanki słownej i pastor decyduje: - Dajcie mi swoje telefony.
Mamy zadzwonić następnego dnia albo on zadzwoni.
Od tamtego dnia numer pastora milczy. Nasze komórki też.
Życiorys klienta idealnego
Pastor Mariusz nie kryje, nawet przed nowymi klientami, historii swojej firmy - kościoła Dobra Nowina. Dziesięć lat temu jako młody kleryk prowadził przy pabianickiej parafii grupę oazową. Tuż przed święceniami zrzucił sutannę i odszedł z Kościoła katolickiego. Pociągnął za sobą całą grupę - ok. 30 osób. Część została z nim do dziś.
Krzysztof Mazurkow jako nastolatek trafił do przykościelnej oazy prowadzonej przez Mariusza. Poza tą grupą nie miał przyjaciół, nie interesowały go podwórkowe zabawy rówieśników. Na dodatek zauroczył go Mariusz - młody, energiczny, swobodny, wesoły. Gdy Mariusz założył firmę, Krzysztof bez wahania poszedł za nim. Miał wtedy 16 lat, w Dobrej Nowinie został kolejne osiem. - Najlepszy klient to młody, wykształcony i singel - czyli kawaler lub panna. Bogaty, najlepiej z własną firmą. I z problemami osobistymi - na życiowym zakręcie. Potrzebni są także muzycy, żeby grali.
Sandra Wiśniewska, dwadzieścia kilka lat, grafik komputerowy, w Dobrej Nowinie była liderką - kierowniczką. - Mówili nam na spotkaniach liderów, że mamy skupić się na osobach do 30 lat, niezależnych finansowo, z życiem ułożonym, niezależnych od rodziców. Bez nałogów. W resztę nie warto inwestować, bo oni wolniej wydadzą owoc.
Krzysztof: - Mnie cały czas mówili: ucz się, zdobądź wykształcenie, idź na studia, załóż firmę. Dobrze zarabiaj. Bo im więcej zarabiasz, tym większą oddasz dziesięcinę.
Adriana, dziennikarka "Gazety", buduje więc swoją historię przed wstąpieniem do Dobrej Nowiny: 25 lat, doktorantka na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi, panna - tu nawet nie musi zmyślać. Dokłada rozstanie z facetem. Jest załamana, straciła wiarę w ludzi, potrzebuje wsparcia.
Zródło: "Dużyformat".