Tendencjuszu
Co musiałoby być spełnione, abyśmy mogli orzec, że różnica między konsekwencjami wiary(ksiądz, piekło itd.) a rezultatami tego, co stanie w jej miejscu po nawróceniu, pod kątem skutków moralnych, będzie istotna i korzystna dla stronników wiary.
Najłatwiej rzecz zdaje się przychodzić dla religii "czystej", która będzie stanowiła "spis" jedynie tego, co wydaje się być naturalnym porządkiem rzeczy w materii moralności, oraz dla zamiennika w postaci niczego istotnego. Taka para zdaje się zapewniać, iż religia da jednostce lepsze "wyniki moralne", niż będzie ona osiągała po nawróceniu i skompensowaniu wpływu jakichkolwiek innych czynników.
Jest to model, który zdaje się dawać odpowiedź: Tak, lepiej niech wierzy. Można pomyśleć o innych - dadzą one dowolne założone rezultaty. Mając to w pamięci szukajmy modelu możliwie bliskiego rzeczywistości, dla którego wciąż jesteśmy w stanie stwierdzić, że człowieka lepiej jest nie nawracać.
podchodząc wielowariantowo do tegoż, to zasada jaką opisałeś najczęściej będzie działać (tutaj mniej lub bardziej udolnie możemy posłużyć się empirią do podparcia opisanych zjawisk), lecz kluczowe jest sowo, jakiego użyłem: najczęściej, a jest ono jednakże innym niż: zawsze, powstaje wtedy pytanie, o skuteczność metodologiczną przyjętego modelu, wg, mnie do jakichś luźnych dywagacji jest on dobrym, ale nie może jednak stanowić dobrej odpowiedzi na pytanie stanowiące główną oś tematu
Kuba zaproponował taką parę, gdzie - pozwolisz że trochę przeinaczę, dla spójności z powyższym - religia nie jest czysta, tj. wprowadza różne dodatkowe zakazy i nakazy; istnieje też zamiennik, który jest przyjmowany, Kuba mówił o społeczeństwie, ja pozwolę sobie zredukować je do przyjaciół i rodziny, zakładając, że zamiennikiem jednej wspólnoty będzie w rozważanym przypadku inna. Teraz przy śmiesznym, ale wybaczalnym, założeniu pewnej liniowości między modelem(argumentem) pierwszym a modelem drugim, poszukiwanie modelu możliwie podobnego do argumentu pierwszego, a dla którego rzeczywistość(powiedzmy że pewien obszar gęsto pokryty możliwymi stanami interesującego nas wycinka rzeczywistości) nie zostanie przekroczona(nie definiuję, intuicyjne) argumentem(parą) "w drugą stronę", przy którym osiągniemy lepsze "wyniki moralne" dla pary znalezionej przy nawróceniu, niż bez nawrócenia, może być w takim modelowaniu drogą ku określeniu odpowiedzi na pytanie wyjściowe.
Note: Przeciążone "model", mam nadzieję, że oba rozumienia pozostały rozróżnialne. Model jako para, czyli argument dla "funkcji" "moralnego wyniku", oraz model jako model całość tej koncepcji.
szczerze mówiąc "nie czuję tego"
ja przy próbie analizy skutków "nawracania na ateizm" skupił bym się przede wszystkim na personalnych cechach "obiektu" oraz tego w jakim środowisku się ukształtował, dlatego pisałem o libertynie, wspominałem o rodzinie etc, stąd jak najbardziej jest prawodopodobny wynik taki, kiedy osoba: ateista od urodzenia (nie mająca "zielonego pojecia" o systemie moralnym wypracowanym przez religię) może być w swym prowadzeniu się dużo bardziej moralna (w rozumieniu naszej europejskiej cywilizacji) od osoby, wychowanej religijnie (bo to wychowanie to baza)
idąc dalej tropem szczególnym (jaki zaproponowałem powyżej i trochę, "żeniąc" go z twym, przyjmijmy, iż mamy osobę zachowującą się moralnie zdecydowanie negatywnie (a będącą religijną) i przyjmijmy, że taki "skurczybyk", np złodziej (chadzający na nabożeństwa, a wpuszczający słowa księdza jednym i wypuszczający drugim) spotyka np. kobietę, ateistkę, zakochuje się i jest dla niej gotów odmienić swe życie, tutaj tym "prostującym" - zamiast księdza, będzie wybranka (oczywiście ten przykład można zastosować jako model i potraktować go rozszerzająco na podobne przypadki (ateista jako "prostujący")
oczywiście to co napisałem, to przykład pewnego odchylenia od mediany przypadków jakie realnie wystąpiły by w społeczeństwie
nie jestem władny stworzyć modelu zupełnego ...., każdy jest jednostką o indywidualnych cechach, a to one są w tym przypadku, jak mi się wydaje najbardziej istotne
popatrz na sprawę in vitro w jeszcze inny sposób, wszczepiany jest jeden zarodek, chociaż jajeczek (a w zasadzie kumullusów) pobiera się więcej
i teraz praktyka jest taka, że zapładnia się wszystkie, po czym, bada się który z zarodków nie ma wad w DNA (te z wadami się niszczy)
i całe "aj waj" ze strony osób religijnych dotyczy, nie samego procesu in vitro (to w końcu zapłodnienie poza ciałem matki jedynie)
a tego, iż ściśle eugenicznie zabija się życie "nie pasujące do oczekiwań"
i to jest problemem w akceptacji np. przez członków krk zabiegu in vitro, a nie sama technika (oczywiście jacyś tam fundamentaliści mogą krytykować toto dla samej zasady, ale krk jako taki, przeciwko technologii nic nie ma, a odrzuca podejście eugeniczne)
bo niestety konsekwentnie trzeba by zapytać jaka eugenika, jest "dobra", i kiedy "dobra" być przestaje
dopóki się nie urodziło jest dobra? czy może jak wsparło małżeństwo Obamów, aborcja pourodzeniowa też jest "cool"?
a może jak Szwedzi kilkadziesiąt lat temu (czy Hitlerowcy wcześniej) trzeba pozbijać "nie pasujących", a żyjących już kilkadziesiąt lat?
to są trudne pytania zasadzające się na tym, gdzie kończy się palec w przysłowiu o palcu i ręce
wiem, że to co napisałem to dygresja
ale z punktu widzenia wielu (nie wszystkich!) ateistów, eugenika jest w jakiejś części dobra
moja matka zna małżeństwo, które przeszło kupę lat temu proces in vitro (z 1 zarodkiem tylko), urodziło im się zdrowe dziecko, lekarze początkowo nie chcieli się zgodzić na 1 zarodek (bo to wbrew praktyce), ale się zgodzili, więc można, chociaż mieli też "koło pióra" - są mocno wierzący, a jakoś informacja wyciekła i ksiądz ich publicznie z ambony skrytykował (skandal sam w sobie), później przeprosił, ale wiara ich uległa zachwianiu z powodu postępku księdza...
dla wielu liczy się tylko cel, środki nie mają znaczenia, dla innych znowu użyte środki są determinantem podjęcia decyzji (bądź nie) o realizacji celu
można by sobie wyobrazić sytuację, gdzie ksiądz by na przykład buntował jeszcze ludzi przeciwko tej rodzinie, ci w efekcie porzucili by religię, aby uciec od ostracyzmu w kościele, byśmy więc mieli "samoczynne nawrócenie" (może niekoniecznie na czysty ateizm, może agnostycyzm, etc), a ludzie ci dążyli by etycznie (i nieugenicznie) do dobra w postaci posiadania dziecka...
im dalej w las, tym drzew ilość jakoś najczęściej się zwiększa...