Davidas napisał:
I w tej koncepcji mieści się Bóg jako praprzyczyna/stała siła, która inicjuje istnienie z nicości, z niebytu. Zatem Bóg nie jest stworzeniem i pytanie "gdzie istniał zanim", które odnosi się do miejsca i czasu, Go nie dotyczy. I tak jak niebyt/nicość jest nieuchwytna dla stworzenia w tym człowieka, tak Praprzyczyna, która powołuje do istnienia z niebytu, jest tak samo nieuchwytna. To co możemy uchwycić to owe stworzenie czyli wszechświat i otaczającą nas rzeczywistość a więc rezultaty Praprzyczyny, których jesteśmy częścią.
Zgadzam się, jednak jak już wspominałem i co dla mnie istotne, pojęcie "nicości" czy "niebytu" jest bardzo umowne, bo ich absolutne trwanie oznaczałoby brak istnienia Świadomości Sprawczej, dopuszczającej >możliwość< zaistnienia czegokolwiek, a tym bardziej w dalszej kolejności powstanie czegoś tak niebywałego jak świadomość ludzka, intuicyjnie przeczuwająca swe "niematerialne" pochodzenie (pomijam skrajny materializm). Natomiast próba tłumaczenia narodzin materii choćby metodami naukowymi sugerując potencjalną możliwość wystąpienia spontanicznych zmian i samoistnego pojawienia się "czegoś z niczego" jest brakiem konsekwencji, bo tym samym twórcy teorii przyznają, że "niezachwiana nicość" nie istnieje, oczywiście nie informując nas o tym (możliwość nie jest nicością), więc użyte pojęcie "nicości" może być rozumiane w sposób bardzo uniwersalny.
Używanie tej abstrakcji w sposób uproszczony wynika też oczywiście (jak w tym wypadku) z prób lepszego dotarcia do ludzkiej wyobraźni, że czas przed powstaniem rzeczy potocznie możemy nazwać "niebytem", i tak jest to przedstawiane. Ale trzeba też wiedzieć, że gdyby "nicość" istniała - i tylko ona - jako najgłębsza pustka pozbawiona jakiejkolwiek cząstki świadomości, to nie ma już sposobu na jej "wybudzenie", i nie ma w niej jakiegokolwiek choćby najmniejszego powodu, aby zmieniać ten smutny stan rzeczy. Jak jednak jest w rzeczywistości każdy widzi, bo "nicości", nad którą Bóg nie miałby władzy - nie ma, i to jest nasza nadzieja dalszego istnienia..
I dzięki tej świadomości wiemy, że to my sami jesteśmy największym i najlepszym dowodem na istnienie Boga.
Davidas napisał:
Więc żeby coś ruszyć i powołać do istnienia z niebytu czyli z absolutnego Nic, musi nastąpić ten moment zainicjowania, czynnik motywujący, bodziec, impuls. Tym impulsem w teologii jest Bóg.
A i rozum tak podpowiada..
Maorio napisał:
Co jest bardziej rozsądne: wiara, że wszechświatowi dał początek żywy, inteligentny Stwórca, który jest gdzieś tam w bezkresnych przestworzach czy przekonanie, że powstał on przez przypadek z materii nieożywionej bez udziału rozumnego kierownictwa?
I tak prowadzi to niechybnie do pojawienia się pytania: Jakim cudem pojawiła się >możliwość<?. Możliwość zaistnienia czegokolwiek.
Natomiast nazywanie "przypadkiem" tego co miałoby powołać tę "pierwotną możliwość", lub też jej towarzyszyć w jakikolwiek sposób jest bardzo wygodne, ale i lekkomyślne. Po prostu w moim odczuciu nadużywanie tego terminu spycha na dalszy plan próbę zrozumienia samej istoty pojawienia się owej możliwości, niemal najważniejszego czynnika zaistnienia wszechrzeczy. I jestem absolutnie przekonany, że nie pojawił się on samoistnie. Ostatecznie, w tej naszej "kosmicznej wspinaczce", na samym szczycie wszelkich zdarzeń i zależności jawi się wreszcie coś niesamowitego - Świadomość. I muszę nazwać ją Bogiem i Stwórcą..