Cześć,
Mam dwadzieścia trzy lata, jestem chłopakiem z podstawowym wykształceniem, postanowiłem porzucić naukę na etapie drugiej klasy liceum, wtedy ruszyłem do pracy i od tamtej pory błąkam się po świecie. Obecnie mieszkam na wyspach, prowadzę własną firmę, nic niezwykłego, ale staram się temu poświęcać najbardziej jak potrafię.
Do niedawna mieszkałem wraz z narzeczoną, która postanowiła wrócić do Polski w celu podjęcia nauki, zostałem tutaj sam.
W Anglii nie mam zbyt wielu znajomych, nigdy nie udało mi się trafić na kogoś na kim naprawdę by mi zależało, po prostu nie miałem szczęścia, bardzo poważnie podchodzę do roli przyjaźni w życiu i bardzo ciężko określać mi tym mianem bliskie mi osoby.
Nie mam zbyt wielu ambitnych zainteresowań, bardzo lubię czytać książki, chociaż nigdy nie byłem molem, lubię gry, ale z czasem pochłania mnie znudzenie, próbowałem pisać i nigdy nie byłem z siebie wystarczająco zadowolony, kaligrafowałem, śpiewałem, fotografowałem.
Chciałem troszkę przybliżyć swoją osobę tym, którzy będą mieli ochotę przeczytać, a teraz przybliżę temat.
Samą zgryzotą nie jest to, że nie wiem kim jestem, mam wrażenie, że jestem bardzo zobojętniałym i wycofanym człowiekiem. Introwertykiem, melancholikiem, indywidualistą na pewno, materia mojego problemu leży w tym, że nie wiem jakie jest jego podłoże. Postanowiłem, że udam się do psychologa terapeuty wyrzygać co mi na sercu leży.
Niestety brak mi czasu, determinacji (uwielbiam wszystko odkładać na później) i mam pewne lokalizacyjne trudności na domiar złego.
Z garstki osób które sobie w życiu cenię wiem, że wiele z nich czuje się przeze mnie zapomnianych, nie potrafię okazać im na co dzień, a nawet raz w miesiącu godnego zainteresowania, tłumacząc się brakiem czasu i Bóg wie czym jeszcze. Nie mam z związku w tym większych wyrzutów sumienia, ale odczuwam ból egzystencji kiedy w głębi duszy chciałbym być o wiele bardziej otwarty.
Osobowościowo kotłuję się w środku, bardzo wiele rzeczy analizuję, podejmuję sam ze sobą przeróżne tematy i tak naprawdę nie wiem czy one są w ogóle ważne, czy inni mają z nimi styczność bo nie potrafię wydusić z siebie odpowiednich pytań. Mam wrażenie i nawet czasem mówię o tym, że w końcu wybuchnę i jak erupcja wulkanu zaleję całe swoje okolice ciężkością bytu, ale nigdy do tego nie dochodzi.
Potrafię się unieść, zaatakować, bardzo mocno zdenerwować, zęby wtedy szczękają i sączy się jad, ale nienawidzę tego w sobie i staram się to zduszać jak najszybciej się da.
Unikam wielu tematów dotyczących mojego związku w moim związku i w tym momencie mogę podjąć to z czym tu przychodzę, bo sam dla siebie żyłbym pewnie nie dostrzegając jak bardzo ciężkim typem jestem i żyłbym dość spokojnie. Sęk w tym, że kocham i chcę kochać i wierzę w te wszystkie uczucia, których okazać dobrze nie potrafię. Dlatego też, kiedy do gry wchodzi moja druga połówka jestem problemem nie tylko dla siebie i widzę, wiem jak bardzo chciałaby żeby to wszystko wyglądało inaczej.
Podsumowując swój lament, jestem człowiekiem zamkniętym w sobie, ale nie ekstremalnie (inaczej nie byłoby mnie tutaj), mam problem z okazywaniem ludziom emocji i zaangażowania (ludzie myślą lekkoduch, a to bullshit) i szukam kogoś kto zada mi dobre pytania.
ps. piszę w tej kategorii bo wydaje mi się, że tu nie będę sam.
M.
Postanowiłem, że zasięgnę opinii forumowiczów, dlatego założyłem tu konto i postanowiłem to napisać.
Tematem ma być mój problem, a dla niektórych jego brak.
Mam dwadzieścia trzy lata, jestem chłopakiem z podstawowym wykształceniem, postanowiłem porzucić naukę na etapie drugiej klasy liceum, wtedy ruszyłem do pracy i od tamtej pory błąkam się po świecie. Obecnie mieszkam na wyspach, prowadzę własną firmę, nic niezwykłego, ale staram się temu poświęcać najbardziej jak potrafię.
Do niedawna mieszkałem wraz z narzeczoną, która postanowiła wrócić do Polski w celu podjęcia nauki, zostałem tutaj sam.
W Anglii nie mam zbyt wielu znajomych, nigdy nie udało mi się trafić na kogoś na kim naprawdę by mi zależało, po prostu nie miałem szczęścia, bardzo poważnie podchodzę do roli przyjaźni w życiu i bardzo ciężko określać mi tym mianem bliskie mi osoby.
Nie mam zbyt wielu ambitnych zainteresowań, bardzo lubię czytać książki, chociaż nigdy nie byłem molem, lubię gry, ale z czasem pochłania mnie znudzenie, próbowałem pisać i nigdy nie byłem z siebie wystarczająco zadowolony, kaligrafowałem, śpiewałem, fotografowałem.
Chciałem troszkę przybliżyć swoją osobę tym, którzy będą mieli ochotę przeczytać, a teraz przybliżę temat.
Samą zgryzotą nie jest to, że nie wiem kim jestem, mam wrażenie, że jestem bardzo zobojętniałym i wycofanym człowiekiem. Introwertykiem, melancholikiem, indywidualistą na pewno, materia mojego problemu leży w tym, że nie wiem jakie jest jego podłoże. Postanowiłem, że udam się do psychologa terapeuty wyrzygać co mi na sercu leży.
Niestety brak mi czasu, determinacji (uwielbiam wszystko odkładać na później) i mam pewne lokalizacyjne trudności na domiar złego.
Z garstki osób które sobie w życiu cenię wiem, że wiele z nich czuje się przeze mnie zapomnianych, nie potrafię okazać im na co dzień, a nawet raz w miesiącu godnego zainteresowania, tłumacząc się brakiem czasu i Bóg wie czym jeszcze. Nie mam z związku w tym większych wyrzutów sumienia, ale odczuwam ból egzystencji kiedy w głębi duszy chciałbym być o wiele bardziej otwarty.
Osobowościowo kotłuję się w środku, bardzo wiele rzeczy analizuję, podejmuję sam ze sobą przeróżne tematy i tak naprawdę nie wiem czy one są w ogóle ważne, czy inni mają z nimi styczność bo nie potrafię wydusić z siebie odpowiednich pytań. Mam wrażenie i nawet czasem mówię o tym, że w końcu wybuchnę i jak erupcja wulkanu zaleję całe swoje okolice ciężkością bytu, ale nigdy do tego nie dochodzi.
Potrafię się unieść, zaatakować, bardzo mocno zdenerwować, zęby wtedy szczękają i sączy się jad, ale nienawidzę tego w sobie i staram się to zduszać jak najszybciej się da.
Unikam wielu tematów dotyczących mojego związku w moim związku i w tym momencie mogę podjąć to z czym tu przychodzę, bo sam dla siebie żyłbym pewnie nie dostrzegając jak bardzo ciężkim typem jestem i żyłbym dość spokojnie. Sęk w tym, że kocham i chcę kochać i wierzę w te wszystkie uczucia, których okazać dobrze nie potrafię. Dlatego też, kiedy do gry wchodzi moja druga połówka jestem problemem nie tylko dla siebie i widzę, wiem jak bardzo chciałaby żeby to wszystko wyglądało inaczej.
Podsumowując swój lament, jestem człowiekiem zamkniętym w sobie, ale nie ekstremalnie (inaczej nie byłoby mnie tutaj), mam problem z okazywaniem ludziom emocji i zaangażowania (ludzie myślą lekkoduch, a to bullshit) i szukam kogoś kto zada mi dobre pytania.
ps. piszę w tej kategorii bo wydaje mi się, że tu nie będę sam.
M.