Dajcie mi rady - dla konserwatystów :)

Nosorozec

Nowicjusz
Dołączył
14 Maj 2017
Posty
1
Punkty reakcji
0
Zależy mi na Waszej opinii odnośnie mojej sytuacji w związku; szczególnie na odpowiedzi konserwatywnych i stabilnych osób :)

Jestem z dziewczyną 2 lata w związku. Często bywam zazdrosny, wręcz zaborczy. Nie do końca dała mi ku temu powód bo nie zdradziła mnie z nikim w żaden sposób (przynajmniej nic o tym nie wiem :)). Niestety, zdarzyło się już kilka razy, że mnie okłamała i to w dość kluczowych dla związku kwestiach. Mam także wrażenie, że ona bardziej otwiera się na kolegów, niż na koleżanki. Być może to przez moją zazdrość, nie wiem... Sam mam masę wad, których próbuję się wyzbyć, więc może w pełni lub po części to moja wina.
Fakt, że jestem jej pierwszym facetem, i seksualnym, i tak w ogóle. Miała jakieś ciche miłostki kiedyś, ale nikt o nich nie wiedział. Nie miała totalnie odwagi ku temu. W końcu się zebrała i w wieku 24 lat podeszła do mnie na uczelni. Wcześniej dowiedziałem się od koleżanki, że "ktoś" ma mnie na oku. Temat zaczął się kleić. Ja byłem rozbity po dwóch nieudanych związkach (o ile to tak można nazwać) w obrębie uniwerku i tak się poznaliśmy. Szybko przystąpiłem do akcji i zaczęły się spotkania, ale gwałtownie wyhamowałem w pewnym momencie... byliśmy na randce w knajpce, postanowiłem ją pocałować (po miesiącu). Zbulwersowała się... Stwierdziła, że naruszam jej przestrzeń... do tego stopnia, że się "rozeszliśmy". Po prostu spanikowała. Z mojej inicjatywy reaktywowałem spotkania i po tygodniu doszliśmy do wniosku, że spróbujemy razem, staliśmy się parą. Niestety dalej nie było lekko. Na uczelni niemal się omijaliśmy bo bała się reakcji znajomych. Widywaliśmy się nieczęsto po zajęciach tylko. Czasami na jakichś spacerach. Na etap całowania musiałem czekać następny miesiąc. Czasami wydawało mi się to trochę infantylne. Musiałem ją instruować krok po kroku o wszystkim, jak to powinno wyglądać itd. Mam wrażenie, że o każdy element naszego związku musiałem walczyć. Inaczej do teraz chodzilibyśmy tylko na spacery. Na szczęście po 2 miesiącach studia się skończyły. Zaczął się etap wakacji i wspólny wyjazd. W tym momencie bardzo rozkochałem ją w sobie. Wiele osób mówiło mi, że to dziewczyna nie dla mnie, że mało urodziwa i inne bzdety. Zawsze broniłem swojego stanowiska, mi się bardzo podobała i podoba.
Zawsze między mną a nią były tarcia. Ona lubi tańczyć, ja nie. Ja uwielbiam przyrodę i zwierzęta, ona się czasami tego brzydzi. Dochodziło do sytuacji, gdzie prawie się rozeszliśmy (głównie przez kwestie zazdrości z mojej strony). Ostatnio dochodzi do napięć i też zmieniło się jej nastawienie do tego wszystkiego. Wydaje mi się, że nadal mnie kocha, ale puściło ją to "pierwsze zauroczenie". Zaczyna sobie na wiele rzeczy pozwalać, o których z początku nie byłoby mowy.
Podam tutaj kilka przykładów tarć:

1. Z jej opinii wynika, że wszystkie jej koleżanki są głupie, nie wiedzą czego chcą i ją wystawiają. Zadają głupie pytania. Koleżanek ma dość sporo. Kolegów na szczęście mnie, ale w obecnej pracy, w której pracuje od roku otaczają ją w większości koledzy. Niestety, o kolegach nie słyszę żadnej złej opinii. Trafiły się nawet jakieś drobne komplementy. W jeden dzień kolega chciał ją nawet odwieźć do domu po godzinach pracy bo akurat późno kończyli...

2. Sytuacja weselna rok temu. Tańczymy do utraty tchu... Siadamy, sama zaproponowała bo musi odpocząć. Jeszcze trochę sił miałem, a akurat zaczynał się fajny kawałek. Proszę ją więc do dalszego tańca... stwierdziła, że jest zmęczona. Nie minęło nawet 30 sek. Podszedł do niej kuzyn w podobnym do nas wieku (26 lat), poprosił do tańca, poszła bez żadnego zastanowienia z uśmiechem na twarzy. Myślę, że nie tylko mnie podobna sytuacja by chociaż lekko dotknęła.

3. Kolejne wesele. Mówi: "Nie cierpię rzucania welonu przez pannę młodą. Zawsze się boję, że chwycę." Ok, mówię sobie "lepiej dla mnie bo taka zabawa wiąże się zazwyczaj z tym, że potem pan młody rzuca muszkę i zaczyna się swatanie "przyszłej pary". Przez swoją zazdrość nie wiem jakbym zareagował, gdybyśmy razem nie chwycili powyższych atrybutów i musiałaby się na koniec zabawy pocałować z jakimś patafianem. Dochodzi do sytuacji... pierwsze co robi, leci ze swoją siostrą łapać welon.

4. Do dzisiaj ani razu u mnie nie przenocowała... Mało tego, zawsze jedzie ode mnie przed 22:00. Tyle razy o tym rozmawialiśmy. Wykrętów była cała gama, od tego, że mieszka z rodzicami i oni sobie nie życzą, tego, że ona chodzi do pracy i chce się wyspać (w sobotę?), do tego, że oni są tak wychowywani w domu i u nikogo nie śpią... Pytam więc "słuchaj, ale w hotelu na wakacjach problemu przecież nie było"? Odp: "Hotel to inna sprawa"...

5. Niesamowicie duży wpływ mają na nią rodzice. Pamiętam, że kiedyś nawet mnie szanowali i lubili jako partnera córki, chociaż jej matka do dzisiaj nazywa mnie "kolegą córki"... Od jakiegoś czasu jest słabo. Leje się opiniami z ich strony, że za dużo spędzamy ze sobą czasu, że ją ograniczam o_O i że nie ma być tak ślepo we mnie wpatrzona.
Spotkałem się też z dziwną sytuacją w jej rodzinie. Rodzice są dość temperamentni i często też trą się między sobą. Jest jeszcze młodsza córka (siostra mojej dziewczyny, o 3 lata młodsza), która jest niesamowicie wredna i rozpieszczona. Wszyscy muszą się liczyć z jej zdaniem, nikt nie może się z niej śmiać, ona wybrała lepsze studia, w ogóle jest dzieckiem sukcesu. Nie dotykać jej! Partnera w życiu żadnego nie miała bo ma ogromne wymagania. Jest niesamowicie przez rodziców faworyzowana. No i córka nr 2, brana za totalną dupę, nieporadną, nieśmiałą. W życiu nie poradziłaby sobie bez nich. Zawsze na ostatnim planie (to nie opowiadania mojej dziewczyny, tylko moje obserwacje). Córka nr 1 może wrócić o 2 w nocy... a niech ktoś jej coś tylko powie to niebo zwali się na głowę; córka nr 2, najlepiej żeby była o 20:00. To jest chore... Oczywiście, nie trudno zgadnąć, że bardzo się "lubimy" ze szwagierką. Nie jestem Bradem Pittem i nie chodzi o wygląd, ale cały czas to widzę i cały czas staram się to mojej dziewczynie uświadomić, że siostra po prostu zazdrości jej związku (jest to jedyny, albo jeden z niewielu elementów, którego ona jeszcze nie osiągnęła). Sama kiedyś podsłyszała rozmowę siostry z matką, kiedy żali jej się, że jej starszej siostrze się powodzi, ma pracę, chłopaka, a ona nic... Przeszkadzało jej nawet to, że trzymaliśmy się cały czas za ręce na jednej uroczystości (chyba wesele). Mimo tego, nawet moja dziewczyna jest przez nią ustawiona. Co chwilę siostra wyrzuca jej, że nie spędza z nią czasu, a gdy już zostaje rzucona propozycja jakiegoś wyjścia, spotkania, nawet początkowo ode mnie (by wyjść w trójkę), i ona i ja spotykaliśmy się ze z tyłka wziętymi "nie mogę bo..."

Jestem innym typem osobowości. Bardzo cenię sobie takie wartości jak wierność, ale nie chodzi mi tylko o taką wierność na zasadzie "nie pójdę z inną do łóżka". Chciałbym żeby np. podczas kłótni z innymi osobami, rodziną (bo zdarza się), ona stała po mojej stronie, albo chociaż się nie odzywała. Chciałbym, żeby w czasie choroby, czy pobytu w szpitalu, ta druga osoba odwiedzała mnie codzień, chociaż na 10 min, tak jak ja bym to zrobił... Mam nadzieję, że oddałem dobrze to, o co mi chodzi. Niestety w niej tego nie czuję... Czasami brak w niej empatii, zwierząt nie lubi (chociaż to nic złego). Nie wiem jak do tego podchodzić. Strasznie materialnie też patrzy na świat, chociaż widać nie do końca bo Gate'sem nie jestem.
Poznaliśmy się poniekąd przez jedną, wspólną koleżankę. Niestety, bardzo wtrącała się w nasz związek i często dochodziło do tego, że każdej stronie mówiła coś zupełnie innego. Pewnego dnia przegięła i moja dziewczyna stwierdziła to samo. Koleżanka został opierdolona przeze mnie i kontakt się zerwał z grubsza... Dziewczyna zamiast stanąć po mojej stronie, stwierdziła, że przeze mnie traci znajomych i robię z igły widły...
Często słyszę jak to ktoś ma, a ona/my nie. Jak byście się odnieśli do całej tej sytuacji i trzech punktów powyżej?

Dodam jeszcze wątek seksualny, może jako czwarty punkt.

4. Mianowicie chodzi o jej libido. Jestem jej pierwszym partnerem, w tym pierwszym seksualnym. Bardzo długo, ale z wytrwałością i cierpliwością czekałem na pierwszy raz z nią. Pod tym względem była bardzo zamknięta. Zaczynaliśmy od drobnych pieszczot, stricte seks miał miejsce po roku. Była tak zestresowana i zamknięta pod tym względem, że za każdą próbą zawsze odczuwała ból. Wiem, zabrzmię chamsko, ale to tak wygląda jakby jej popęd płciowy nie rozwijał się prawidłowo z wiekiem. Etap pieszczot (po 5 miesiącach) był super, czasami "sesje" trwały po 2-3h i byliśmy wykończeni. Zawsze nieco inaczej reagowaliśmy, tzn. ona dochodzi razy 3-4, a ja w tym czasie 1-2. Nie wiem z czego to się bierze, może po prostu mniej się stresuję. Ona dostaje czasami nerwicy, że jest już po 2, a ja nadal nic. Zawsze jej mówię, że powinna się cieszyć bo kobiety zazwyczaj narzekają na coś wręcz odwrotnego. Po roku zaczął się ten właściwy seks i z początku było nawet fajnie. Problem z tym, że od jakichś kilku miesięcy (już teraz nie ważne, czy to seks, czy pieszczoty), ona dojdzie mi raz i już po zawodach... Dalej albo jest zero reakcji, nawet nie próbuje cokolwiek ze mną zrobić, albo po prostu leży i się nie rusza, momentami jak z lalką... Z początku byłem cierpliwy, też jak dojdę to muszę odczekać dłuższy moment. Ale niepokoił mnie ten kontrast z wcześniejszym okresem. Może znudził się jej seks? Kiedyś z nią rozmawiałem na ten temat bo po rekonesansie internetowym, doszedłem do wniosku, że albo ja nie jestem dla niej atrakcyjny seksualnie, albo coś jest bardzo źle z jej libido. Stwierdziła, ze na pewno to drugie i po prostu tak ma... Gdy trochę bardziej przyciskałem, chamsko mi odpowiedziała, że ona bez seksu może żyć... Nie mieszkamy razem. Robimy to raz, góra dwa razy w tygodniu, w soboty i niedziele, czyli wtedy, kiedy przyjeżdża do mnie bo u niej niestety nie ma warunków. Ostatnio spotkałem się z jej opinią, że gdy ona przyjeżdża do mojego domu, to ja myślę tylko o jednym i już to planuję oraz że za dużo tego... Wiem, że każdy ma inne potrzeby. Ona śmieje się czasami, że pewnie to dlatego, że ja jestem skorpionem, a ona panną, cokolwiek to znaczy. Ale na Boga... czy raz w tygodniu (bo do tego się ostatnio ograniczyliśmy), to dużo? Wiem, że jesteśmy ze sobą dwa lata, ale to co będzie dalej? Czy to takie dziwne, że gdy w końcu widzę się z nią w sobotę, to po 5-6 dniach abstynencji po prostu mi się chce? Ja mam lat 26, ona 25... To chyba okres, kiedy libido jest najwyższe, przynajmniej u kobiet?


Nie dzielę się chętnie z problemami partnerskimi z rodziną. Jednak szukając ratunku, rozmawiałem kiedyś ze swoją mamą (szczególnie chodziło o wątek zazdrości). Niestety, jak to osoba z doświadczeniem, w wieku koło 60, podeszła do problemu bardzo praktycznie. "Słuchaj synek, szkoda nerwów. Daj jej wolną rękę bo nie można trzymać nikogo na smyczy, ale obserwuj. Puszczalskie łatwo rozpoznać. Jeśli trafisz na taką, podziękuj jej i szukaj dalej. Dziewczyn jest pełno naokoło."
Mądra rada, ale chyba jestem zbyt emocjonalnie nastawiony do życia...
 
Do góry