Miałam trzy takie sytuacje w życiu. Jedną z moim dziadkiem, (z którym mieszkałam na jednym podwórku), po którym nie było widać, aby był chory, czy źle się czuł. Jednego dnia zrobił mi siłomierz z drewna na fizykę, żartując, że jak dostanę za niego szóstkę (to była 1 gimnazjum), to dzielimy się nią na pół- ja 3 i on 3. Wstałam do szkoły, zadowolona i dumna zaniosłam siłomierz. Dostałam za niego szóstkę, tak jak dziadek przewidywał. Nie minęła jeszcze cała fizyka, a do sali wbiegł mój tata. Kazał spakować mi rzeczy i wyjść ze szkoły w pośpiechu mówić coś nauczycielce. Wsiadłam do auta z tatą i zrobiło mi się niedobrze, bo widziałam że coś jest nie tak, gdyż obok siedziała jeszcze zapłakana mama i ciotka. Okazało się, że dziadek nagle zmarł. Rozległy zawał serca. Byłam jeszcze dzieckiem, zaledwie 13 letnim. Dla mnie to był cios w serce.
Kolejną sytuacją była śmierć drogowa mojej przyjaciółki. Gadałyśmy sobie o czasach liceum, o tym, że w końcu ona ułożyła sobie życie (pochodziła z biedne, patologicznej rodziny i zajście w ciążę, wzięcie ślubu było dla niej nowym startem). Kilka dni po tym spotkaniu zadzwonił do mnie telefon, przez który słyszałam, że ktoś płacze. Stara znajoma z gimnazjum zawiadomiła mnie, że moja przyjaciółka zginęła pod kołami tira, a wraz z nią jej nienarodzone dziecko. Szok totalny,smutek i rozpacz. Kilka miesięcy po niej natomiast znów zginęła kolejna mi bliska osoba- mój dobry kolega. Oboje byli moimi rówieśnikami.
Do tej pory mam łzy w oczach pisząc o nich..Tyle życie było przed nimi i tyle pięknych planów.