Ysolde - opowiadanie

devici

Nowicjusz
Dołączył
14 Lipiec 2014
Posty
1
Punkty reakcji
0
Witam serdecznie!

Ostatnio zacząłem coś pisać, przydałby się jaki(kolwiek) feedback. Z góry dzięki!



***


"Jestem prawie na miejscu!"

Kuia skradał się nad wyraz ostrożnie w stronę łazienki pomimo odgłosów sumiennej eksploatacji przysznica przez służkę. W okolicy nie wydawało się by ktokolwiek mógł go przydybać, co było dobrym znakiem - pospiesznie podprowadzony strój kucharza i tak nie zasłaniał dostatecznie twarzy, a to niestety byłoby kluczowe przy bliższej identyfikacji hipotetycznego podglądacza.
Szczególnie biorąc pod uwagę niezaprzeczalny fakt, iż Kuia nie był owym kucharzem. Zasadniczo to nawet nie potrafił przyrządzić chociażby czegokolwiek wartego uwagi dla pięciolatka żyjącego w slumsach. Ale przynajmniej owej niepotrzebnej pomysłowości mu nie brakowało. Następnym razem trzeba tylko upewnić się by owa umiejętność przestała być tak żałośnie bezużyteczna.
Powoli mijając okoliczne drzwi prowadzące do sypialni pokojówek, Pan Lubieżnik konsekwentnie zbliżał się do celu po drodze karmiąc wyobraźnię widokiem nagiej Brianne. Brianne, która zazwyczaj sprzątała w gospodzie „Krwawy Topór” gdzie pospolitym rytuałem wśród tamtejszej barbarzyńskiej gawiedzi było klepanie jej po tyłku i ustawiczne próby molestowania jej.
Nie tylko psychicznego.
Jednakże z uwagi na jej umiejętności (i boskie kształty), stosunek do pracy (i brak elementarnej asertywności) oraz wiek (i obezwładniający urok) postanowiono uchronić ją od fatalnego otoczenia i przenieść ją do zamku gdzie tam momentalnie pospolitym rytuałem stało się klepanie jej po tyłku i ustawiczne próby molestowania jej.
Z tym, że zazwyczaj już tylko fizycznego.

Kuia dostał się wreszcie do łazienki i serce zaczęło mu łomotać jak oszalałe. Zapewne łomotało mu już wcześniej, ale scenariusze jakie zaczęły mu się pojawiać w głowie skutecznie kierowały uwagę w zgoła inne miejsce. Wbił wzrok w parawan, na którym było widać przepięknie zgrabny cień Brianne. Nie zauważyła Kuia co go niezmiernie podnieciło i dodało wszechogarniającej pewności, że nikt już nie przeszkodzi w chwalebnej misji penetrowania profesjonalizmu kadry pracowniczej.
Misji, która zakończyłaby się wiekopomnym sukcesem gdyby nie fakt, który spokojnie w tej sytuacji mógłby zabić człowieka powodując u niego zawał już i tak szaleńczo pracującej pikawy.

- Królu!

Kuia był przekonany, że ten znajomo skrzeczący głos zwraca się do niego, co było zupełnie pozbawione sensu. Nikt nie wszedł za nim, a korytarze były puste, sprawdził kilka razy. Podczas gdy spalony pseudo-agent zaczął rozmyślać nad tym jak to się stało, że jego fantastyczny plan wziął w łeb, Brianne zorientowała się, że coś jest nie tak i zaczęła krzyczeć. Chłopak natychmiast przerwał próby chowania się pod klozetem i zauważył, ze zdziwieniem, że wszystko zaczyna się zmieniać, a kolory rozmywać w relatywnie szybkim tempie.

- Królu! Wstawaj!

Kuia najwidoczniej będąc jeszcze jedną nogą w krainie marzeń sennych czuł niezmierzoną złość. Musiał tkwić tam całkiem głęboko, bo tamtejszy rozwój wypadków w jego mniemaniu nie należał do najbardziej logicznych i dalej kwestionował możliwość złapania go na gorącym uczynku.

„Przecież k***a zamknąłem za sobą drzwi...”

Po kilku chwilach dochodzenia do siebie zaczynał dostrzegać bezsensowność sytuacji, co przerodziło się z kolei w nad wyraz pospolite w takich przypadkach rozczarowanie – to był tylko sen.
Wrócił do szarej rzeczywistości.

Przeczesał kruczoczarną czuprynę przy okazji potężnie ziewając. Podniósł się do pozycji gdzie mógłby jednym ruchem trzasnąć sabotażystę w czerep, co by na następny raz nie miał ten ostatni czelności wchodzić do tego samego pomieszczenia co władca. Po paru chwilach odzyskiwania przytomności poznał z niejakim brakiem zadziwienia swoje nemezis.

- Czemu mnie obudziłaś? - spytał Kuia skądinąd lodowatym tonem jednocześnie starając się przywołać odpływającą w otchłań niepamięci boginię Brianne.
Młoda służka, Ysolde stała przy łożu z niepokojem wymalowanym na twarzy oraz jak zawsze towarzyszącym bezsensem jej jestestwa.
- Przepraszam królu, pora na poranną kąpiel i śniadanie, jest już po dziewiątej – to mówiąc Ysolde zerknęła na wiszący nieopodal czarny zegar ze złoceniami, tak jakby miał zostać jej świadkiem koronnym w procesie dotyczącym budzenia monarchy z zimną krwią w akompaniamencie bezbrzeżnej głupoty. - Przepraszam królu, ale spałeś tak smacznie, że nie chciałam cię budzić i przeszkadzać... – pośpiesznie dodała wystraszonym głosem.

„...”

Służka Ysolde od samego początku jej pracy dla Kuia była uważana przez niego za archetyp nieszczęścia, które to zsyłał niepokorny los (a konkretnie radny Ien) na bogobojnych i prowadzących idealne życie ludzi tylko po to by owi nieszczęśnicy poczęli nienawidzić z głębi swoich złotych serc wszystko co jest tylko możliwe do obdarzenia czegoś (w tym wypadku kogoś) tak intensywnym uczuciem. Kuia traktował to jako wyjątkowo nieprawdopodobną, wręcz niemożliwą możliwość żeby istniała na całym świecie tak pechowa, niezdarna i beznadziejna istota jaką jawiła się służka Ysolde. Co prawda ze wszystkich swoich desperackich sił starała się nie zmieniać jego każdego dnia w piekło na ziemi, ale im bardziej się starała tym gorzej to wyglądało. Młodzieniec coraz to częściej rozmyślał nad możliwie niepozornym zamordowaniem tej młodej kobiety, spaleniem jej zwłok i satysfakcjonującym odtańczeniu zwycięstwa. Nienawidził on jej do tego stopnia, że zaczął w tajemnicy przekupywać służbę by się nim częściej zajmowali zamiast niej. Niestety, sposób działał podejrzanie nieskutecznie z jakiegoś powodu. Do tego dochodził jej okropnie skrzeczący głos w pewnym sensie przypominający tarcie widelcem pustego talerza.

Kuia powstrzymał się tym razem od rytualnego obrzucenia owego uroczego anioła stekiem wyzwisk i rozkazał spokojniejszym tonem:
- Podaj mi szatę.
Tamta wdzięcznym susem skoczyła do ogromnej szafy (prawie zabijając siebie, szkoda) stojącej obok łoża, wyjęła karmazynowe, lekkie okrycie i podała królowi.
Kuia przebrał się, sięgnął po laskę, po czym na nowo ogarnęła go nieprawdopodobna irytacja.
- Gdzie jest moja laska?... - zapytał słabszym głosem.
Ysolde z przerażeniem otworzyła szerzej oczy i wyrzuciła z siebie:
- Przepraszam mój królu, schowałam razem z innymi! Już podaję!
Kuia wiedząc, że ten dzień dopiero się zaczyna poinstruował służkę zrezygnowanym tonem w celu zmniejszenia możliwych strat tudzież niebezpieczeństw:
- Brązowa z ostrym końcem.
Ysolde ponownie skoczyła w stronę szafy (uszkodziła drzwiczki, szkoda), wyszperała potrzebny kij. Chłopak zabrał przedmiot z trzęsących się niczym galareta rąk, wstał i udał się pewnie w stronę drzwi prowadzących na korytarz. Wyznaczając sobie przestrzeń, które dzieli go od drzwi zbyt późno wyciągnął rękę w poszukiwaniu klamki i uderzył w nie całym ciałem. Odbił się z impetem, a padając na podłogę zrozumiał, że Ysolde nie jest człowiekiem wartym choćby krzty zaufania.

„Ja pier**lę.”

Po pozbieraniu się i zarejestrowaniu przepraszających krzyków (Kuia mimowolnie był przekonany, że psy zaraz zaczną ujadać) od którym zaczęła boleć go głowa sięgnął raz jeszcze po laskę i sprawdził jej koniec. Po chwili spytał cicho:
- Czy to jest według ciebie ostry koniec? - wskazał na pomarańczową laskę posiadającą wykończenie pozwalające na swobodne ubijanie kotletów.

Gdyby można wtedy było uwiecznić mimikę i zachowanie Ysoldy na płótnie z pewnością obraz zostałby uznany za najlepsze odwzorowanie rozpaczy dorosłego człowieka, a ją samą okrzyknięto aktorką wszech czasów na co nigdy by nie zasłużyła swoją niezmiernie głupią i niebezpieczną dla wszelkiego organicznego środowiska egzystencją. Lub nawet większą liczbą takowych egzystencji jeśli bralibyśmy pod uwagę reinkarnację.

Kuia przewidując niechybnie nadchodzące załamanie nerwowe (którego nie chciał być świadkiem za żadne skarby oraz skarby swojego cennego zmysłu słuchu) mimo wszystko pospieszył jej z pomocą:
- Stój tutaj i nie ruszaj się aż nie wyjdę z tego pokoju, zrozumiałaś?
Kiwnęła głową, zielone światło.
Chłopak nie tracąc cennego czasu podszedł do szafy, poszukał odrobinę i zabrał to co potrzebował uprzednio upewniając się, że tym razem nie będzie żadnych niespodzianek. Minął służkę, która wyglądała jakby miała zaraz się zalać pomieszczenie łzami oraz swoją bezbrzeżną kompetencją, otworzył drzwi i wyszedł z komnaty mając naiwną nadzieję, że Ysolde nie będzie dziś oddelegowana do podawania śniadania swojemu niewidomemu królowi.
 
Do góry