Rozpoczęcie >wewnętrznej walki< z nałogiem jest mym zdaniem bardzo indywidualną kwestią. Osobiście nie bardzo wierzę w uniwersalne metody, "cudowne terapie", i "złote rady" typu: "uwierz w siebie, dasz radę". Oczywiście można próbować oszukać psychikę przyjmując takie rady, i rzeczywiście może się udać, ale po kilku potknięciach wmówiony nam mit o własnej "potędze charakteru" wywoła co najwyżej kompleksy...
Dwie rzeczy: Motywacja i Determinacja.
U mnie wyglądało to tak, że wzrost motywacji był stopniowy. A związana była ze wzrostem świadomości o wartości ludzkiego życia, a także poszukiwaniem jego sensu (co trwa do dziś). Odkrywałem u siebie coraz dłuższe okresy uwalniania się od nałogu (nie tylko tytoń), i zrozumiałem przyczynę sukcesu: po upadku należy natychmiast rozpocząć walkę od nowa!
I to jest determinacja...
Każdy ma inne cele w życiu, a niektóre mogą pojawić się właśnie w tych okresach zrywania z nałogiem. I nie ważne, że upadamy, bo widzimy w sobie coraz większą siłę. Skoro mogę wytrzymać tydzień to czemu nie dwa. A skoro dwa to czemu nie miesiąc, dwa lub trzy miesiące. Po trzech miesiącach wiedziałem już, że warto się podnosić. Wciąż i wciąż...
Nie ma nad czym się zastanawiać, gdy zdasz sobie sprawę, że nałóg nie wyzwala, lecz ogranicza. Zjada Cię "po kawałeczku".
Teraz próbuję wszczepić ten pomysł znajomemu, z którym regularnie ćwiczymy na siłowni. Na początku nie rozumiał, twierdząc, że już przecież rok nie palił, i dobrze wie jak to wygląda. Nie kochani, nasłuchał się pochwał wierząc, że jest supermenem, a po roku bańka mydlana pękła. Jednak jestem dobrej myśli, bo chociaż jeszcze pali regularnie, to próbuje zastosować tę żelazną dla mnie zasadę "podnoszenia się po ciosie" w stosunku do jeszcze chyba bardziej parszywego nałogu. Optymizm wzrasta, bo zamiast się tylko "mazać", nauczył się również doceniać postępy, i planować coraz dłuższe okresy wolności od nałogu. Jak dojdzie do trzech miesięcy, to sobie uświadomi, że już czas na zmiany. I nawet jak po roku będzie miał chwile słabości, to wtedy już bedzie wiedział co robić. Ma podnieść się i iść do przodu. Ale to oczywiście kwestia indywidualnych oczekiwań, wszak nie podniesiemy się jeśli nie będziemy mięli po co wstawać. Dlatego warto poszerzać pole własnych zainteresowań, przywoływać dawne pasje i tworzyć nowe. To będzie silny argument przeciwko własnym zwątpieniom i słabościom...
Jednak w moim przypadku odchodzenie od ciękich nałogów było trochę dziwne, bo tak naprawdę nigdy sam z siebie nie wierzyłem, że to możliwe, i nałóg jakby sam odchodził ode mnie. Mam to poczucie przez cały czas, a stosunkowo niedawno dowiedziałem się, że pewne osoby modliły się za mnie. Osiem lat temu - ni stąd ni zowąd - poczułem impuls do walki z nałogami, żeby się im przeciwstawiać. Trwało to około 2,5 roku, i jak sprawdziłem, okres ten dokładnie pokrywa się z okresem zaangażowania się pewnych osób w modlitwę o mnie. I znając siebie, oraz wcześniejsze bezskuteczne próby walki z nałogiem, nie bardzo chce mi się wierzyć, że dokonałem tego sam. A jeśi tak, to dziękuję Bogu z całego serca...