Ciężkie rozstanie po 5 latach związku

Donovan

Nowicjusz
Dołączył
3 Maj 2014
Posty
7
Punkty reakcji
0
Hej, długo się zastanawiałem czy pisać o wszystkim na forum, ale w końcu muszę to gdzieś z siebie wyrzucić. W sumie nie mam się do kogo z tym zwrócić tak więc wygadam się tutaj.

Tak więc zaczynając od początku. Poznałem wspaniałą dziewczynę ponad 5 lat temu. Dzieliło nas wiele kilometrów od siebie więc głównie pisaliśmy ze sobą, dzwoniliśmy. Ale czuliśmy, że iskrzy. Mogliśmy ze sobą pisać ciągle i nam się nie nudziło. Na każde spotkanie czekaliśmy z wytęsknieniem. Byliśmy w sobie tak mocno zakochani, że nie widzieliśmy poza sobą świata. Ja byłem wtedy jeszcze przed maturą, Ona już po. Przyjechała na studia do miasta, w którym i ja chciałem studiować (samo miasto dla historii nie ma znaczenia). Tak wiec jak tylko skończyłem maturę i znaleźliśmy mieszkanie to zamieszkaliśmy ze sobą. Było świetnie, układaliśmy sobie życie, było trochę problemów z pieniędzmi (studiowałem i pracowałem, ona nie mogła znaleźć pracy), mięliśmy delikatne wsparcie finansowe od rodziców, więc nie można powiedzieć, że nie mięliśmy co jeść. Nie będę opisywał tej sielanki, która była.

Ona od zawsze męczyła się z nieśmiałością, brakiem wiary w siebie w swoje umiejętności. Bała się wychodzić do ludzi, była wstydliwa i cicha. Cały czas starałem się to zmienić, z powolnymi acz dobrymi skutkami. W dzieciństwie miała dużo problemów rodzinnych, przez co nigdy tak naprawdę nie żyła dla siebie (tylko dla rodzeństwa) i dopiero odkąd była ze mną zaczęła bardziej myśleć o sobie. W końcu nie wyszło jej ze studiami, musiała znaleźć pracę (rodzice nie mięli z czego jej pomagać) i przez jakiś czas byliśmy praktycznie bez pieniędzy, były problemy ale dla mnie nie miało to znaczenia. Gdy znalazła pracę wszystko zaczęło wracać do porządku.

W tym samym okresie zmarł mój tata. Strasznie to przeżyłem. Nie radziłem sobie ze sobą, byłem ciągle nerwowy i rozdrażniony. Na pewno nie raz ją wtedy skrzywdziłem, z resztą najbardziej ją bolało, że nie potrafiła mi pomóc. Ale dalej sobie radziliśmy. Kolejna przeprowadzka nowi znajomi oboje mięliśmy w miarę godziwe utrzymanie i wszystko wydawało się ok. Od półtorej roku mamy mieszkanie które pozwala rozwinąć skrzydła i możemy być go pewni. Myślałem, że wszystko jest na jak najlepszej drodze. Wspólne plany, wyjazdy, marzenia. Pokochałem jej rodzinę (ze swoją nie mam praktycznie kontaktu, tylko matka z którą nigdy nie potrafiłem się dogadać). Fakt czasami dalej byłem nerwowy, kłóciliśmy się, czasami nawet o pierdoły. Jakieś 4 miesiące temu przeprosiłem ją za wszystko i dałem pewność, że jest tą jedyną.

Całe swoje życie skupiłem na niej, zaniedbałem znajomych i kontakty z ludźmi. Cały świat oparłem na niej. Wiedziałem, że dopóki Ona jest ze mną to wszystko się uda. Dawało mi to siłę. Myślałem o ślubie, założeniu własnej rodziny, własnym mieszkaniu. Wszystkie marzenia były związane z nią. Pech chciał, że straciła pracę. Znowu zaczęły się problemy, mięliśmy za co żyć, ale na za wiele nie mogliśmy sobie pozwolić. Ona brała to strasznie do siebie. Ogólnie jeszcze chwilę przed tym jak straciła tą pracę powoli/delikatnie zaczęła się ode mnie oddalać.

Gdy szukała pracy, ja też miałem coraz więcej problemów i nie potrafiłem pewnych rzeczy zauważyć. Ona stawała się coraz bardziej oziębła i zdystansowana. Nie potrafiłem do niej dojść, nie mówiła mi co się dzieje, albo podawała fałszywy powód, że po prostu martwi się o pracę/przyszłość. Po czym znów się uśmiechała i na tyle potrafiła wszystko ukryć, że wydawało się że wszystko jest ok. Zawsze dawała mi pewność, że jestem tym jedynym i nie wyobraża sobie życia z innym, więc nigdy nie myślałem, że może być inaczej i to może być problemem.

Niedawno znalazła pracę. Poznała nowych ludzi, wydawała się zadowolona i wszystko wyglądało na ok. Ale oddaliła się jeszcze bardziej. Nie potrafiłem zabrać jej czasu, bo miała swoje zajęcia, a jak chciałem gdzieś wyjść to nie dawało rady, po czym znikała gdzieś z koleżanką, albo długo zostawała po pracy z nowymi ludźmi. Raz nawet wróciła o 5 nad ranem mówiąc mi tylko, że wróci trochę później (w domu po pracy jest ok 23). Że wychodzi ze znajomymi pożegnać jednego kolegę który odchodzi z roboty. Po czym nie odzywała się w ogóle, nie pisała, a ja siedziałem i czekałem na nią, nie odbierała telefonów. Cały czas czułem, że coś jest nie tak. W pracy poznała pewnego kolegę, z którym zaczęło jej się dobrze dogadywać. Okazało się, że to z nim spędza czas po pracy i ciągle z nim pisze.

Jakiś tydzień temu w końcu postanowiła mi wszystko powiedzieć, że od jakiś kilku miesięcy się wypaliła i tłumiła wszystko w sobie żeby ze mną być. Że nie potrafi mnie już kochać, że jestem dla niej dalej bardzo ważny, ale nie potrafi czuć do mnie tego co wcześniej. Nie potrafi mnie kochać i to dlatego się oddalała, bo w sobie to wszystko tłumiła i nie wiedziała co myśleć. Aż w końcu pękła i musiała to skończyć. To przyszło jak grom z jasnego nieba, w ciągu jednej chwili cały świat mi się zawalił i do dosłownie. Straciłem nadzieję na wszystko, na miłość, na szczęśliwe życie. Szczególnie, że przez ostatnie miesiące nie byłem w stanie dojrzeć co nadchodzi...

Okazało się, że przez cały związek wszystko skupiłem na niej i teraz zostałem dosłownie sam. Nawet nie mam z kim pogadać z kim wyjść. Sypie mi się zdrowie, studia, a jedyna osoba, która to potrafiła trzymać w kupie odeszła. W dodatku zaczęła się spotykać z tym kolegą i układać powoli życie, a ja po 5 latach zostałem sam. Nie wiem jak sobie z tym poradzić, mam chore myśli, w domu wręcz szaleję... Nawet nie mam się do kogo zwrócić o pomoc. Czuje, ze dalej ją kocham i nie potrafię przestać. Po prostu dla niej gotowy byłem poświęcić wszystko i robiłem to. Więc jak odeszła to okazało się, że zostałem z niczym... Serce mnie boli i mam ataki paniki i beznadziejności. Miałem też myśli samobójcze, ale wiem, że tego nie zrobię. Po prostu nachodzą mnie myśli, że śmierć skończyłaby wszelki problemy...

Przepraszam, że taki długi wywód napisałem, ale musiałem to z siebie wyrzucić, bo to we mnie siedzi i mnie niszczy. Ona poradziła sobie ze wszystkimi problemami (brakiem śmiałości, problemem z nawiązywaniem kontaktów, brakiem wiary w siebie) i to wszystko przeszło na mnie. Mam to co ona zanim mnie poznała... Zdziwię się jak ktoś to całe przeczyta, nigdy nie sądziłem, że będę musiał coś takiego pisać... Nie potrafię już patrzeć w przyszłość, czuć się szczęśliwy. Brak mi motywacji do jakiegokolwiek działania. Jedyne o czym potrafię myśleć to o tym aby do mnie wróciła...
 

Per_sefona

Nowicjusz
Dołączył
28 Kwiecień 2014
Posty
19
Punkty reakcji
0
5 lat to sporo , więc bez sensu jest tu pisać zapomnij , jednak kiedyś będziesz musiał to zrobić.

Piszesz ,że zawalił się cały Twój świat , odbuduj go , walcz.
W życiu tak bywa ,że jednego dnia masz wszystko , drugiego nie masz nic.

Trochę trudno winić dziewczynę , w końcu serce nie sługa , a o pracę trudno. Żenujące jest tylko to, że zamiast zaprzestawać bezpośrednich kontaktów z owym mężczyzną , ona planowała kolejne spotkania.

To, że teraz czujesz się okropnie nie oznacza, że już nigdy nie będziesz szczęśliwy, nie zamykaj się w sobie.
Odśwież znajomości i żyj.

Powodzenia.
 

Donovan

Nowicjusz
Dołączył
3 Maj 2014
Posty
7
Punkty reakcji
0
@Per_Sefona

Ja wiem, że powinienem. Wiem, że tak by wypadało i to by pomogło. Tylko, że nie potrafię. W jednej chwili myślę, że dam radę, planuje, odciągam się. Jednak zaraz w następnej wszystko wraca i nie potrafię.
 

Per_sefona

Nowicjusz
Dołączył
28 Kwiecień 2014
Posty
19
Punkty reakcji
0
Wszystko jest świeże. Potrzebujesz czasu, żeby ochłonąć .
 

kobiecymokiem93

Nowicjusz
Dołączył
21 Czerwiec 2013
Posty
1
Punkty reakcji
0
Wiesz...doskonale Cie rozumiem. Ja rozstałam a raczej w bardzo brzydki sposób mnie zostawił chłopak hm kilka dni temu. Przyczyna? Podejrzewam, że nowa "koleżanka" . ja też robiłam dla niego wszystko, skakałam, chuchałam aby tylko było dobrze. Też nie umiem sobie poradzić. Rada? Musimy walczyć. Nie poddawaj się. Ja wiem, że słowa typu "ona nie jest jedyną kobietą na świecie" wydadzą się puste ale taka jest prawda... 5 lat to kupa czasu ale jeszcze więcej czasu przed Tobą także weź życie w swoje ręce!
 

Gressil

®
Administrator
Dołączył
17 Kwiecień 2009
Posty
6 075
Punkty reakcji
561
Dobrym ludziom zawsze najbardziej się obrywa.
 

Donovan

Nowicjusz
Dołączył
3 Maj 2014
Posty
7
Punkty reakcji
0
Czy jestem dobrym człowiekiem? Nie zawsze ;).

@kobiecymokiem93

Wiem, staram się. Powoli zaczynam wychodzić do znajomych. Zaczynać jakoś żyć. Ale dalej jest ta bolesna dziura w sercu. Najgorzej jest wieczorem jak siedzę w domu. Po prostu ta pustka po trochu zabija. Bo nawet wśród ludzi potrafię czuć się samotny. Tak jakby bez swojego miejsca na ziemi.

Ty w jaki sposób walczysz z bólem?
 

Anulka00

Nowicjusz
Dołączył
16 Maj 2014
Posty
17
Punkty reakcji
2
Donovan napisał:
Czy jestem dobrym człowiekiem? Nie zawsze ;).

@kobiecymokiem93

Wiem, staram się. Powoli zaczynam wychodzić do znajomych. Zaczynać jakoś żyć. Ale dalej jest ta bolesna dziura w sercu. Najgorzej jest wieczorem jak siedzę w domu. Po prostu ta pustka po trochu zabija. Bo nawet wśród ludzi potrafię czuć się samotny. Tak jakby bez swojego miejsca na ziemi.

Ty w jaki sposób walczysz z bólem?
Takie bóle i rozterki ma chyba większosc ludzi. Po prostu trzeba czasu a może nowej znajomosci
 

Donovan

Nowicjusz
Dołączył
3 Maj 2014
Posty
7
Punkty reakcji
0
@Anulka00

Zdaję sobie sprawę, że takie bóle (a nawet większe) ma większość ludzi (i nie chyba, ale na pewno). Problem w tym jak samemu sobie z tym poradzić ;). Minęło już trochę czasu, ale czy jest lepiej? W pewien sposób tak (miałem czas myśleć i spojrzeć trochę z boku na wszystko), ale dalej bardzo boli. Ten ból wręcz przytłacza. Co do nowych znajomości to ze mną jest taki problem, że jestem bardzo nieśmiały i ciężko u mnie z tym aby poznać kogoś nowego. Szczególnie, że związek zabił moją pewność siebie.
 

Mamba627

Nowicjusz
Dołączył
19 Maj 2014
Posty
1
Punkty reakcji
0
Donovan napisał:
@Anulka00

Zdaję sobie sprawę, że takie bóle (a nawet większe) ma większość ludzi (i nie chyba, ale na pewno). Problem w tym jak samemu sobie z tym poradzić ;). Minęło już trochę czasu, ale czy jest lepiej? W pewien sposób tak (miałem czas myśleć i spojrzeć trochę z boku na wszystko), ale dalej bardzo boli. Ten ból wręcz przytłacza. Co do nowych znajomości to ze mną jest taki problem, że jestem bardzo nieśmiały i ciężko u mnie z tym aby poznać kogoś nowego. Szczególnie, że związek zabił moją pewność siebie.
Ja wczoraj rozstałam się po 3 latach i 8 miesiącach związku z chłopakiem i czuję się tragicznie. Ogólnie przez ostatnie pół roku naszego związku próbowaliśmy coś naprawić, odbudować, ale ja mu nie ufałam, a on nie potrafił zmienić dla mnie pewnych rzeczy. Wszystko rozbiło się o to, że okłamywał mnie w ważnej dla mnie kwestii. Najgorsze jest to, że nawet oboje nie potrafiliśmy od razu ze sobą zerwać zamiast wykańczać się przez pół roku psychicznie. Z jednej strony chcieliśmy ze sobą być, a z drugiej strony ciągle były podejrzenia, kłótnie... Koszmar. Najgorszy jest fakt, że przez to zawalam studia. Jestem na pierwszym roku i przez ten smutek nie mogę zupełnie wziąć się do nauki, pozbierać. Niestety doszłam jakiś czas temu do wniosków, że te wszystkie kłótnie i nerwy spowodowały u mnie nerwicę lękową. Przez te pół roku byłam tak rozchwiana emocjonalnie jak nigdy... Do tego studiuję na jednym kierunku z jego kuzynką. Teraz, gdy nie jesteśmy już razem obawiam się, że wszyscy dowiedzą się w jakim byłam stanie przez ostatnie pół roku i na uczelni wyjdę na jakąś zeschizowaną dziewczynę. Może nie wyjdzie to od mojego chłopaka, ale od jego rodziców, bo on dużo im mówił na ten temat. Będą w rodzinie rozmawiać i wiadomo jak to jest... A później wszyscy znajomi jego kuzynki łącznie z nią będą na uczelni gadać :/ Oczywiście nikt nie będzie wiedział jak to wygląda z mojej perspektywy i skąd ten mój stan... To jest takie przykre. Miesiąc przed wszystkimi tymi kłótniami bardzo się rozchorował. Właściwie mogę powiedzieć, że uratowałam mu życie, bo gdybym nie przyjechała do niego i znalazła go to nie chcę wiedzieć jak by się to skończyło. On zawsze był lekkoduchiem, a to ja byłam osobą, która snuła poważne plany. Poznałam go jeszcze w liceum, a on przyjechał tu na studia. Studiował na politechnice wrocławskiej, było mu bardzo ciężko. Wspierałam go jak mogłam, przejmowałam się jego porażkami, mobilizowałam... A on (być może pod wpływem przybicia) robił masę niewłaściwych rzeczy, zaczął mnie okłamywać...

Próbowaliśmy coś odbudować, ale się nie udawało. Przez pół roku to było takie wykańczanie się. On może chciał naprawdę naprawić błędy, a ja mu nie ufałam... Nasz związek był bardzo burzliwy. Już w trakcie tych 3 lat było sporo kłótni, ale dawałam mu szansę. Po tej ostatniej także mu ją dałam, ale niestety chyba nie do końca, bo już nie potrafiłam mu ufać. Z jednej strony chciałam abyśmy byli razem, a z drugiej nic się nie układało.

Nie wiem czy jestem w lepszej czy w gorszej sytuacji niż ty. Na pewno mój związek trwał krócej, ale to nie oznacza, że mniej cierpię. Do tego wpadłam w nerwicę przez to wszystko i dodatkowo ciężej jest mi się z tego podnieść... Ty masz problemy przez związek na uczelni, ja też to samo... Jedynie mam przyjaciółkę z którą mogę porozmawiać, a ty nie masz nikogo. Cóż mogę Ci poradzić. Jeśli na Twojej uczelni jeszcze nie wszystko zawalone to przede wszystkim zrób wszystko, zawalcz o to, aby nie wylecieć, a później spróbuj się przełamać i zakolegować z kimś. Łatwiej jest, gdy ma się z kim porozmawiać...
 

Donovan

Nowicjusz
Dołączył
3 Maj 2014
Posty
7
Punkty reakcji
0
@Mamba627

Dziękuję za wypowiedź. Przykro mi, że też masz takie poważne problemy. Tym, że ludzie się mogą dowiedzieć nie przejmuj się na zapas. Będziesz miała dużo czasu, aby się martwić, gdy się naprawdę dowiedzą (o ile się to stanie). A nawet jeśli? Zrobiłaś coś złego? To, że się załamałaś i miałaś problemy to nie twoja wina. Każdy ma prawo do chwil słabości, szczególnie gdy w grę wchodzą naprawdę silne uczucia. W dodatku nie wierzę w to, że nagle wszyscy zaczną Cię uważać za jakąś "zeschizowaną", bo wielu ludzi ma takie problemy i sobie nie radzi przez jakiś czas. Musiałabyś mieć naprawdę paskudne osoby na tej uczelni, aby tak Cię zaszufladkowały.

Co do tego kto jest w gorszej sytuacji, to ciężko to porównywać, a czas związku nie ma takiego znaczenia, bo tu chodzi o uczucia i emocje. Miłość może rozkwitnąć szybko, można bardzo szybko się zaangażować i cierpieć tak samo mocna czy to po roku, czy po 10 latach związku.

W dodatku myślę, że ja jestem jednak w lepszej sytuacji niż Ty. Minęło trochę czasu od dnia rozstania i można powiedzieć, że się otrząsnąłem. Pomógł mi jeden przyjaciel i dał kopa, resztę zacząłem robić sam. Wyszedłem do ludzi i odnowiłem stare znajomości. Zacząłem układać życie na nowo. Pamiętając swój stan w jakim byłem podczas pisania pierwszego posta, mogę powiedzieć, że nie spodziewałem się, że uda się to osiągnąć. Dalej potwornie cierpię i będę cierpiał długo, ale wychodzę do znajomych i łagodzę cierpienie i wypieram je pozytywnymi emocjami. Dalej nie do końca potrafię otworzyć się na ludzi, ale to tylko jak siedzę w domu i mam czas na myślenie, więc po prostu się zmuszą i idę do ludzi, a wtedy okazuje się że wszystkie obawy są bez sensu. Tak naprawdę jest tak jak piszą ludzie, sami sobie stwarzamy problemy i własne strachy. Bałem się, że ludzie mnie nie zaakceptują, że odtrącą mnie i będę znów cierpiał. Nic takiego się nie stało, a moje myślenie było głupie, dlatego teraz potrafię ignorować te myśli i cieszyć się życiem.

Nie jest idealnie, ale dziś wiem gdzie leży problem u mnie i jak do niego podejść. W dodatku mam przyjaciela, który w razie czego zrobi wszystko, aby mi wybić głupoty z głowy. Tak więc pracuję nad sobą i widzę tego efekty, co daje mi dodatkową motywację. To jest jakby wojna z samym sobą i ze swoim strachem. Z tego co piszesz u Ciebie dalej jest naprawdę ciężko. Ważne, że masz tą przyjaciółkę, bo najgorsze to zostać samemu. Wiem jak ciężko jest znaleźć motywację do nauki, bo sam się długi czas z tym męczyłem, teraz już potrafię ją odnaleźć. Ja w pewien sposób sobie poradziłem z moimi problemami i myślę, że potrafię sobie wyobrazić przez co przechodzisz. Więc jak chcesz z kimś pogadać to napisz do mnie w prywatnej wiadomości. Myślę, że w jakiś sposób będę w stanie Ci pomóc. Sam dałem sobie radę dzięki jednej osobie, która też męczyła się z poważnymi problemami (całkiem innej natury, ale o wiele gorszymi). Wiem jedno na pewno, nie odrzucaj ofert pomocy, bo jeżeli jesteś w takim stanie w jakim ja byłem, to nic nie stracisz, a możesz tylko zyskać.
 

E-kwiaty

Nowicjusz
Dołączył
24 Styczeń 2011
Posty
415
Punkty reakcji
5
Oby tak dalej! Pokaż że jesteś coś warty,bo z doświadczenia wiem,że potem jest to piękne uczucie kiedy wiesz że jednak coś osiągnąłeś bez tej osoby i w duchu żałue że odeszła. Może to też Cię zmotywuje tak jak mnie,poza tym otwartość i jeszcze raz otwartość na innych,potrzeba czasu,ale póki co rób nawet pewne rzeczy na siłę,wychodź do ludzi- najgorsze co możesz zrobić to zostać zupełnie sam i zamknąć się w mieszkaniu.
 

Donovan

Nowicjusz
Dołączył
3 Maj 2014
Posty
7
Punkty reakcji
0
E-kwiaty napisał:
Oby tak dalej! Pokaż że jesteś coś warty,bo z doświadczenia wiem,że potem jest to piękne uczucie kiedy wiesz że jednak coś osiągnąłeś bez tej osoby i w duchu żałue że odeszła. Może to też Cię zmotywuje tak jak mnie,poza tym otwartość i jeszcze raz otwartość na innych,potrzeba czasu,ale póki co rób nawet pewne rzeczy na siłę,wychodź do ludzi- najgorsze co możesz zrobić to zostać zupełnie sam i zamknąć się w mieszkaniu.
Podpisuję się pod tym obiema dłońmi i stopami dodatkowo też. Wiem, że nie minęło tak naprawdę dużo czasu, ale jednak zafundowałem sobie ostrego kopa w dupę i gnam do przodu. Nadrabiam znajomości, walczę z nieśmiałością i brakiem motywacji. Aż głupio się patrzy wstecz, gdy widzę jaki żałosny stałem się przez związek. Jednak człowiek uczy się na błędach, ale ważne, że się uczy. Dalej czasem jest ciężko (niestety jeszcze przez jakiś czas będę trafiał na moją ex), ale tylko przez dosyć krótki czas, a później już dochodzę do siebie. I tutaj odgrywa rolę to co napisałeś: "potrzeba czasu". I taka jest niestety prawda, przez związek wytwarza się przyzwyczajenie i nie lubimy jak coś się zmienia. Lubisz pić kawę codziennie rano? Nagle zdrowie nie pozwala Ci jej pić, to też będziesz się źle czuł przez dłuższy czas, przez wzgląd na to, że traci się coś do czego jesteśmy przyzwyczajeni/przywiązani.

Mam nadzieję, że jak ktoś to przeczyta i będzie się męczył ze swoimi problemami to wyciągnie z tego jakieś wnioski. Z gorszych dołów da się wyjść, tylko trzeba chcieć.
 

E-kwiaty

Nowicjusz
Dołączył
24 Styczeń 2011
Posty
415
Punkty reakcji
5
Zgadza się,wszystko co piszesz jest prawdą ale myślę że właśnie wszystko wymaga czasu i nic nie przychodzi od razu a budowane jest stopniowo. Musisz zdać sobie sprawę do jakiego stanu psychicznego doprowadził Cię poprzedni związek i wyciągnąć wnioski. Mam nadzieję że dalej systematycznie robisz postępy:)
 
Do góry