Cześć, mam 20 lat i jestem studentką.
Nie wiem od czego zacząć, aby komukolwiek chciało się to przeczytać.
Pomimo, że mieszkam z dobrymi koleżankami (tak mi się przynajmniej wydaje?), w dużym mieście gdzie perspektyw jest znacznie więcej niż w małej miejscowości, pomimo tego, że studiuję, a więc stykam się codziennie z wieloma osobami, pomimo że mam chłopaka (z którym co prawda widuję się średnio co 2 tyg. na parę godzin) to i tak czuję się opuszczona i odrzucona przez resztę świata.
Nie wiem co jest nie tak. Wspólokatorki, niby się przyjaźnimi,a i tak wychodzą sobie same często do swojego przyjaciela, który tym samym też jest moim znajomym, z którym dobrze sie dogaduję. Ale one nie pytają mnie czy ide z nimi, tylko wychodzą zostawiajac mnie samą w mieszkaniu, bez skrupułów. Wiem, że nie jestem małym dzieckiem, którym trzeba się zajmować, ale bardzo mi przykro z tego powodu. Chodzi o koleżńskość jako taką.
Co do uczelni, to każdy ma swoją grupkę, do której broni wstępu niczym lew. Jasne, rozmawiam codziennie z różnymi osobami, ale chciałabym po prostu wychodzić z kimś wieczorami, na piwo, do parku (cokolwiek!), ale oni mają swoich znajomych od piwa i od parku.
Chłopak ma własne życie w mieście rodzinnym, pracę, swój krąg znajomych, rzadko się widujemy. Często zazdroszczę innym, którzy mają swoich partnerów czesto przy sobie (np. wspólokatorki).
Nie izoluję się sama! Nie odpycham od siebie ludzi, wręcz przeciwnie, widzę, że mnie lubią, że lubią ze mna rozmawiać, cenią moje zdanie, ufają mi, ale też staram się nie narzucać. Więc nie wiem gdzie jest problem.
Chciałabym miec wesołe życie, w końcu jestem studentką. Mam wrażenie że wszyscy w okół są szcześliwści, spacerują, tańczą, bawią się, a ja nie mam z kim. Mam tak dużo w sobe pozytywnej energii, ale nie mam jej gdzie wylać.
Ciężko mi z tym, bardzo. I smutno.
Nie wiem od czego zacząć, aby komukolwiek chciało się to przeczytać.
Pomimo, że mieszkam z dobrymi koleżankami (tak mi się przynajmniej wydaje?), w dużym mieście gdzie perspektyw jest znacznie więcej niż w małej miejscowości, pomimo tego, że studiuję, a więc stykam się codziennie z wieloma osobami, pomimo że mam chłopaka (z którym co prawda widuję się średnio co 2 tyg. na parę godzin) to i tak czuję się opuszczona i odrzucona przez resztę świata.
Nie wiem co jest nie tak. Wspólokatorki, niby się przyjaźnimi,a i tak wychodzą sobie same często do swojego przyjaciela, który tym samym też jest moim znajomym, z którym dobrze sie dogaduję. Ale one nie pytają mnie czy ide z nimi, tylko wychodzą zostawiajac mnie samą w mieszkaniu, bez skrupułów. Wiem, że nie jestem małym dzieckiem, którym trzeba się zajmować, ale bardzo mi przykro z tego powodu. Chodzi o koleżńskość jako taką.
Co do uczelni, to każdy ma swoją grupkę, do której broni wstępu niczym lew. Jasne, rozmawiam codziennie z różnymi osobami, ale chciałabym po prostu wychodzić z kimś wieczorami, na piwo, do parku (cokolwiek!), ale oni mają swoich znajomych od piwa i od parku.
Chłopak ma własne życie w mieście rodzinnym, pracę, swój krąg znajomych, rzadko się widujemy. Często zazdroszczę innym, którzy mają swoich partnerów czesto przy sobie (np. wspólokatorki).
Nie izoluję się sama! Nie odpycham od siebie ludzi, wręcz przeciwnie, widzę, że mnie lubią, że lubią ze mna rozmawiać, cenią moje zdanie, ufają mi, ale też staram się nie narzucać. Więc nie wiem gdzie jest problem.
Chciałabym miec wesołe życie, w końcu jestem studentką. Mam wrażenie że wszyscy w okół są szcześliwści, spacerują, tańczą, bawią się, a ja nie mam z kim. Mam tak dużo w sobe pozytywnej energii, ale nie mam jej gdzie wylać.
Ciężko mi z tym, bardzo. I smutno.