Środki stylistyczne we fragmencie teksu

kajolek123

Nowicjusz
Dołączył
5 Marzec 2011
Posty
12
Punkty reakcji
0
Witam,
mam za zadanie odszukać ze fragmencie "Pamiętnika z powstania warszawskiego" jak najwięcej środków stylistycznych oraz podać ich funkcję. Jako, że orłem z polskiego nie jestem i nie za bardzo radzę sobie właśnie z zagadnieniem jakim są te środki zwracam się z prośbą o pomoc. Wdzięczny będę nawet za określenie jedynie jaki to środek wraz z przykładami z tekstu.

Oto ten fragment:

Kiedy indziej szliśmy z Haliną. I z Zochą czy z Ojcem. Na Wilczą. Już pod ten adres wiadomy potem na dłużej. Po południu, nad wieczorem. Po upale. Sucho. Kurz. Trzeszczy aż w zębach. Drzazgi, ziemia, niewygody pod nogami. Było świeżo po bombardowaniu. Właśnie tu. Z daleka już brak było narożnej trzy- albo czteropiętrowej kamienicy. Nie. Nie z daleka. To jak wracaliśmy. Ale to jak się już wiedziało. Bo szliśmy Wilczą. A zbombardowany był róg Wilczej i Mokotowskiej. Całkiem roztrzaska-ny. Właśnie roztrzaskany. Na sucho. Trzeszcząco. Na dechy, trzciny, mur, cegły. Resztki, poszarpane, stały, wisiały. Kamienica wysypała się na ulice. Na obydwie. Na skrzyżowanie. I rozsypała. Posypała. Bo tego było i było. Coraz rzadziej, im dalej. To decha, to cegły. A suche wszystko! [...]

30 września. Idę na Żurawią. Jasno w podwórzu. Słońce na wylot schodów, mieszkań. Może nie były pootwierane te inne; tylko to jedno, na pierwszym piętrze, państwa Szu., zupełnie na przestrzał, w amfiladę. Coś pohukiwało. Coś leżało wszędzie. Czuło się dużo ludzi. Gdzie? Niżej? Tu świeciło puchą. W słońcu. Tu —na klatce. Było wcześnie przed zachodem.
1 ciągnęło, wciągało w ten ażur śpiewem. Jednym, pojedynczym. Z chrypą i zajadle. A nabożnie. Męsko-wiej sko. Odprawczo-piwnicznie. Choć dochodziło z pierwszego piętra. Się okazało. I to z tej amfilady. Aż się chciałem przesłyszeć. Ktoś u państwa Szu. No — jednak... Wnikam w pierwsze drzwi. Chciałem się dowiedzieć o Swena. Śpiew coraz przeraź- liwszy. Drugie drzwi. Przybiera na sile. No tu! No i widzę, bo idę dalej — że ktoś siedzi na krześle, na środku. Już widzę, że pan Szu., starszy. Tyłem do mnie, do schodów, frontem do okna, podwórza i punktu naprzeciwko. W pokoju co? Luz. Wszystko wyniesione. Tylko ten śpiew. Ryk. Po porządku, z przystankami: „pięknaś jest cała, przyjaciółko moja" —jak trza, półmówione. Znów ryczenie. Przeplot — stacja. Fachowo. I znów: ,jak wskazówki zegara nazad są cofnione".
Co chcecie od tekstu Godzinek, od intencji, od skupienia w uporze? Byłem ogłupiały. To były naprawdę Godzinki. Podchodzę do pana Szu. Który siedzi nieruchomy na krześle. Z rękami złożonymi na podołek. I odprawia. I nic. Nie odwraca się. Nie przerywa. Nie widzi. Nie słyszy. Śpiewa. Stoję za nim. Zapytać? Nie?
—Przepraszam, czy... — Nic.
—Proszę pana, czy... — Nic.
—Czy Swen jest? — Nic, ryczy dalej, nieruchomy.
—Czy nie ma nikogo? Tuu? Są??? Nie?! Na dole?? —głośno, i nic. Głupi Miron. Pan Szu. ryczy. Miron lata. Obchodzi go z przodu. Pana Szu. Co oczy ma wlepione w okno, niebo; ręce jak wyżej (niżej); śpiewa (ryczy) i nic. Obszedłem go i speszony —o właśnie —speszony —wyszedłem szybciutko. Swena chyba nie znalazłem tego dnia, śpiew ryczał za mną na całe schody, na całe podwórze i chyba jeszcze dalej.
Dziwny był jednak dom na Żurawiej. A pan Szu. odprawiał w napięciu. Godzinki na zakończenie powstania.
 
Do góry