Niewolnicy rozumu

Dołączył
22 Czerwiec 2011
Posty
273
Punkty reakcji
38
Czytałem ostatnio bardzo ciekawy esej, dlatego chciałbym się podzielić z wami niektórymi tezami, jakie tam zamieszczonor, bo na prawdę bardzo mnie zaintrygowały. Poniżej wybrane fragmenty:

"...Spór między teologami a przyrodnikami wynika bowiem z gigantycznego nieporozumienia. Od początku tej fatalnej historii błędem teologów było to, że nie rozumiejąc prawideł przyrody uważali, że są one niewytłumaczalnymi cudami. Następnie niezrozumiałość praw natury prowokowała ich do przedstawiania tego co niepojęte za „dowód” na istnienie Boga. Teologowie przy każdej możliwej okazji posługiwali się tym absurdalnym argumentem w sporach z przyrodnikami, co – jak się później okazało – wywołało nonsensowny spór, który do dziś wywołuje w wielu naukowcach „alergię” samą myśl o koncepcji inteligentnego projektu. Historia pokazuje bowiem, że teologowie musieli się godzić z porażkami, gdy przyrodnicy odkrywali po kolei prawa natury rządzące zjawiskami przyrody, które uchodziły za cuda. Zatem wychodziło na jaw, że teologowie naiwnie wpierali ludzkości swoją własną wizję świata, jawiącego się niczym pudełko pełne cudów wywołanych przy pomocy magicznej różdżki, a z Boga uczynili zręcznego iluzjonistę, który działanie świata oparł o całe mnóstwo sztuczek i forteli. były to działania naiwnych entuzjastów, którzy na siłę próbowali udowadniać Boga, zamiast Go zwiastować.Swoją wizją świata wywołali mylne wrażenie, jakoby od tego, czy zjawiska przyrody są jakimś „magicznym” cudem zależało to, czy Stwórca istnieje. Dlatego właśnie przyrodnicy skłonni byli odrzucać wiarę, że dowiedli, iż przyroda kierowana jest wytłumaczalnymi prawidłami natury. Odwrócenie się od koncepcji Stwórcy było odruchowym sprzeciwem, który wzbudził się wobec odkrycia, że teologowie przez wieki wpierali ludzkości jakąś własną, dziwaczną mitologię.

Niestety ten bunt przyrodników również był ogromnym błędem. Przecież logiczna, naturalistyczna wytłumaczalność jakiegokolwiek zjawiska przyrodniczego nie jest w żadnym razie argumentem przeciwko wierze w Boga! Kto sądzi inaczej, ten również przyjmuje postawę tkwiącego w przesądach dogmatyka. Gdy jakiś uczony, choćby laureat nagrody Nobla, twierdzi, że potrafi uzasadnić naukowo, że Boga nie ma, popełnia błąd równy temu, jaki od wieków popełniali teologowie, którzy rzekomymi cudami próbowali udowodnić Boga. Niestety wiara w wytłumaczalność wszechświata stanowi dla zakonników nauki wystarczający powód, by odrzucić możliwość istnienia Boga. Tym samym sformułowanie „nie wierzę w Boga, bo jestem naukowcem” to efekt przyzwyczajenia, nerwicowy odruch, który wynika z wielkiego nieporozumienia, jakim jest walka teologii z przyrodoznawstwem. Wielce wymowne w tym ujęciu jest to, że odkąd w 1951 roku Kościół katolicki oficjalnie uznał, że model Wielkiego Wybuchu jest zgodny z Biblią, wówczas wielu naukowców zaczęło unikać tej teorii[1]. To żenujące kuriozum jeszcze lepiej uzmysławia nam, że gigantycznym, wręcz historycznym błędem jest wytworzenie i podtrzymywanie mylnego wrażenia, że wiara wyklucza się nawzajem z rozumem. Perspektywiczne i pozbawione stronniczości spojrzenie ukazuje nam, że podział na nauki humanistyczne i przyrodnicze jest rzeczywiście sztuczny.

Przecież, wbrew temu co nam się wmawia, przyrodoznawstwo wcale nie stoi w sprzeczności z koncepcją, że za tym co naturalne kryje się jakaś rzeczywistość Boga, który umożliwił wszystkie zjawiska i ustalił wszelkie prawa, wedle których wszystko w świecie trwa. Co więcej, wiedza przyrodoznawcza jest na prawdę zachwycająca, natomiast odkrywane właściwości wszechświata tak zdumiewające w swojej logicznej konstrukcji i doprawdy cudownej historii, że wielu przywiodły do wiary w Stwórcę[2]. Jeżeli natomiast ktoś chwyta się niewytłumaczalności jakiegoś zjawiska jako dowodu na istnienie Boga, jest naiwny i prawdopodobnie skazany na rychłą porażkę. Historia udowadnia, że jednym z największych błędów przedstawicieli kościoła było toczenie sporów z przyrodoznawstwem, które (samo w sobie) przecież w ogóle nie negowało istnienia Boga, a jedynie znosiło pewne utarte przesądy – np. płaskość ziemi, geocentryczność, samorodność itp. W reakcji przyrodoznawstwo postąpiło podobnie nierozsądnie, tyle że z przeciwnym znakiem. A wszystko zaczęło się od tego, że niektórzy teologowie chcieli sobie sprawę nawracania zbytnio ułatwić i zamiast zwiastować Boga, próbowali go udowadniać.


Nie należy nikomu wmawiać Boga, ale dezawuowanie czyjejś wiary jest po prostu hipokryzją. Uporczywość, z jaką wciąż instynktownie odrzuca się jako mylne wszelkie zmysłowo niepostrzegalne wyjaśnienia świata, tylko dlatego że nie zadowalają zakonników nauki, jest wyrazem pewnego urojenia ich egocentryzmu. Oczekiwanie, że cały świat, jaki zastajemy wokół nas, musi się mieścić akurat w objętości naszego mózgu, jest w gruncie rzeczy naiwnością.

Oświecenie, matka świata współczesnego, obróciło się w swoje przeciwieństwo – stało się mitologią. Z kolei metodą i idolem oświecenia jest matematyka: „liczba stała się kanonem oświecenia", jego celem nowe podporządkowanie, gdyż „jedynym kryterium jest samozachowanie, udana lub nieudana adaptacja do obiektywnej funkcji i wzorców, które ją określają" (M. Horkheimer, T. W. Adorno, Dialektyka Oświecenia. Fragmenty filozoficzne, s. 24). Rozum instrumentalny jest niezdolny do wytyczania własnych celów i służy jedynie koordynacji zadań narzuconych mu z zewnątrz, poprzez system ekonomiczny i przemysł kulturowy (technologizację i informatyzację). Tak więc postulat: „Wszystkie siły na front nauki!” mógł być racjonalizowany dopóki „rozum” nie prześcignął samego człowieka, czyniąc go niewolnikiem. Oto rdzeń tej dywersji w świecie cywilizacji: usunąć raz na zawsze nadprzyrodzoność z horyzontu człowieka, zmienić go w dwunożną małpę żyjącą tu i teraz i nigdzie wyżej – ani w sensie duchowym, ani w poszukiwaniu oparcia moralności.

ludzkość podlega szantażowi jakiejś „wiedzy lepszej”, która ośmiela się twierdzić i narzucać cokolwiek, choćby dlatego, że wynika to z jakichś obliczeń (mimo, że zawsze są szczątkowe, na miarę obecnego stanu wiedzy). W dużym uogólnieniu można powiedzieć, że w takim wyrachowywaniu powstają realia sprzyjające temu, by usprawiedliwiać to, co dotychczas uważane było za zło. Powiedzmy na przykład, że jeżeli jakiś zły czyn zaowocuje w przyszłości czymś dobrym, to przecież można powiedzieć, że zło też jest w jakimś sensie dobre („dwa i dwa daje cztery”). Tym samym – doktor Mengele wspaniale przyczynił się do rozwoju medycyny, natomiast w grzybie po wybuchu jądrowym jest przecież coś majestatycznie ujmującego... Pozwalamy sobie na te gorzką ironię, ponieważ wymykający się spod panowania rozum przestaje podsłuchiwać intuicyjnych podszeptów emocji, a ideałem staje się harmonia doskonale funkcjonującej maszyny – w przyszłości miałaby się nią stać cywilizacja jako całość i każdy człowiek z osobna – coś na wzór filmowego eqilibrium. W tym ujęciu całkiem na poważnie można stwierdzić, że racjonalizacja ludzkości jest ważnym czynnikiem, który przyczynił się do powstania faszyzmu i innych systemów totalitarnych..."

Co wy na to :)




[1] Por. S. Hawking, Krótka historia czasu, 2007, s. 58


[2] Nie jest przypadkiem to, że największy odsetek wierzących wśród naukowców i ludzi wykształconych obejmuje tych, którzy zajmują się naukami ścisłymi, w szczególności fizyką, matematyką, astronomią, kosmologią. Do wiary w stwórcę przekonuje się wielu spośród tych, którzy mają wgląd w zdumiewające, zachwycające, ścisłe prawidła rządzące wszechświatem.
 

hannab1

Nowicjusz
Dołączył
8 Styczeń 2011
Posty
525
Punkty reakcji
25
Miasto
Ogród Eden
Pojmowanie Boga poprzez rozum wymyślili jakieś 2000 lat temu gnostyccy chrześcijanie, więc refleksje współczesnych uczonych którzy proponują postrzeganie nadprzyrodzoności przez pryzmat nauki nie są w tej materii jakimś specjalnym novum.
Możliwość takiej interpretacji i koncepcji wiary zdezawuowali i zamazali Rzymianie którzy dokonali pewnych "przeróbek" chrześcijaństwa i sprowadzili je do postaci w jakiej mamy je w chwili obecnej.
Optymistyczne jest jednak to, że Bóg dał ludziom rozum by móc pojmować jego istotę. Dał też nam wolną wolę by dokonywać wyborów w jaki sposób będziemy to robić. Stąd różnorodność definicji na temat jego pojmowania.
 
Dołączył
22 Czerwiec 2011
Posty
273
Punkty reakcji
38
Łanie ujęte :)

Ps.
Autor chce nam powiedzieć, że wielkim nieporozumieniem jest stawianie nauki w opozycji do wiary.
Podobają mi się m.in. te sformułowania:

"Uporczywość, z jaką wciąż instynktownie odrzuca się jako mylne wszelkie zmysłowo niepostrzegalne wyjaśnienia świata, tylko dlatego że nie zadowalają zakonników nauki, jest wyrazem pewnego urojenia ich egocentryzmu".

"Ludzkość podlega szantażowi jakiejś „wiedzy lepszej”, która ośmiela się twierdzić i narzucać cokolwiek, choćby dlatego, że wynika to z jakichś obliczeń (mimo, że zawsze są to obliczenia szczątkowe, na miarę obecnego stanu wiedzy)."

Zgadzam się z tą refleksją. Uważam, że ludzie dają się zaszantażować emocjonalnie. Obecnie wiara w Boga bywa niemodna w środowiskach wykształciuchów. Sądzę, że w tej emocjonalnej pułapce najłatwiej dają się zamknąć ludzie, którzy mają potrzebę dowartościowania swojego ego poprzez współdzielenie poglądów, które rzekomo świadczą o jakiegoś rodzaju "lepszości" :) Tego typu ludzie chodzą do opery, mimo, że zupełnie nie rozumieją muzyki poważnej i deklarują uwielbienie dla literatury pięknej, choć nie rozumieją głębi najpiękniejszych dzieł.

Na przestrzeni dziejów, odkąd istnieje ludzkość, tak daleko wstecz jak tylko jesteśmy w stanie to zbadać - człowiek generował religie. Wydaje się to tak naturalne jak konieczność posługiwania się językiem. Religijnośc jest czymś dla człowieka jak najbardziej naturalnym, można powiedzieć, ze jest nam wrodzona. Tylko silna propaganda i pranie mózgów może w jakiejś mierze niszczyć w człowieku naturalną tendencję do tego, by znajdować sens w "czymś wyżej".
 
Do góry