Witam. Moja sytuacja wygląda tak: jestem studentką pierwszego roku. Mieszkam w akademiku. Rodzice dotąd pomagali mi w utrzymaniu (opłata za akademik i wyżywienie), od dziadków dostaje miesięcznie 200zł, co przeznaczyłam na korepetycje z angielskiego. A teraz, gdy okazało się, że przyznano mi stypendium, mama oświadczyła, że mam utrzymywać się sama - wysokość stypendium to 500 zł, akademik-350, więc 150 zł zostaje mi na jedzenie, ksero, sieciówkę i wydatki na codzienne potrzeby. Kiedy starałam sie ich przekonać, że nie da się tak wyżyć na studiach, to nie chcieli mnie słuchać. w ubiegłe wakacje udało i się pracować - zarobiłam 2500 zł, co przeznaczyłam na prawo jazdy, rodzice nigdy nie chcieli mi tego sfinansować, a mojemu pomysłowi wydania pieniedzy na kurs byli przeciwni. od zawsze jest tak, ze kiedy tylko uda mi się coś zaoszczedzić, a rodzice sie o tym dowiedzą, to każą kupywać mi rzeczy (które sami powinni mi zapewnic) za moje pieniądze. Kiedy powiedziałam im, ze na wakacje chce zostać w mieście w którym studiuje, znalezc tam prace, to powiedzieli, zebym nie sądziła ze otrzymam od nich chociażby grosz po to, zebym tam mieszkała. Oprócz tego kwestia zaufania - mama wymaga żebym pokazywała jej jaki mam stan konta, a jesli nie chce się na to zgodzic - od razu oskarża mnie o nieprzyjemne rzeczy, wymyślając ze straciłam pieniądze, nie chcę już pisac tu na co. Prawda jest taka, że ja naprawdę staram się oszczędzać, nie wydaje pieniedzy na coś, co nie jest mi potzrebne. ale jedzenie, kserówki czy kosmetyki potrzebne do codziennego uzytku, nie sa tanie.Jeśli będę musiała utrzymac sie za 150 zł, to bede zmuszona zrezygnować korepetycji, które są mi naprawdę potrzebne. Co mam zrobic? Co mówić rodzicom, żeby mnie zrozumieli?