loveNEVERdies
Nowicjusz
Skoro już trafiłam na to forum, myślę, że warto jest wyrzucić z siebie wszystko.
Obecnie mam 23 lata a mój chłopak był 2 lata starszy.
Wtedy mieszkałam w małej miejscowości, gdzie zostałam obarczona opinią kujona, "tej która nie chodzi na dyskoteki". Chociaż patrząc w lustro nie byłam brzydka, znałam swoją wartość, a poza moją mieściną ludzie traktowali mnie zupełnie inaczej. Jednak opinię w takich środowiskach trudno zmienić, więc czekałam tylko na ten dzień aż się stamtąd wyniosę. Zdałam maturę, wybrałam sobie studia, wakacje dobiegały końca. Wtedy to koleżanka wyciągnęła mnie na grzyby, gdzie poznałam kolegę jej chłopaka, X.
X wrócił z zagranicy, nigdy wcześniej o mnie nie słyszał, patrząc na mnie zakochał się od pierwszego wejrzenia. Po tylu latach oczekiwania, byłam już gotowa na miłość wiec wystarczyły 2 spotkania i byliśmy razem. On był jak taki Kmicić, imponował mi swoim zdecydowaniem i silnym charakterem.
Oczywiście X, jak dowiedział się na jakie studia się wybieram to poszedł na ten sam kierunek. Na początku mieszkaliśmy osobno, on do mnie przyjeżdżał, dawał kwiaty, starał się. Jednak X już, po pół roku przestał się starać. Nigdy więcej nie dostałam od niego żadnego prezentu, sama kupując mu zawsze coś na święta, czy na inne okazje, myślałam, że się domyśli i również mi coś podaruje ale bez skutku. Po roku zamieszkaliśmy razem. Zrobiłam to za jego namową, przy tym wchodząc w poważny konflikt z moimi rodzicami.
Wtedy to X zaczął grać całymi dniami na komputerze w grę World of Warcraft, a ja siedziałam i prosiłam go bez skutku o trochę czasu dla mnie. Potem stałam się dla X służącą, sprzątaczką, odrabiaczką zadań na studia i niestety "dziwką". Robiłam to wszystko by od czasu do czasu usłyszeć "Kocham Cię" rzucone gdzieś zza monitora. "On mnie kocha" myślałam. "Muszę mu pomóc. To dla mnie poszedł na te studia." Zabierałam tylko talerz z jedzeniem sprzed monitora, nie mogłam odkurzać jak on grał, bo hałasuję i mu przeszkadzam, a on nie robił w mieszkaniu absolutnie nic. Jak już płaczem wyżebrałam trochę czasu dla nas to oglądaliśmy film - Taki jaki on chciał i nie rozmawialiśmy. To wszystko się wydaje straszne ale jak się kogoś kocha to takie rzeczy się robi dla drugiej osoby i nawet nie myśli się, że ona tak podle Cie wykorzystuje. Jest się dosłownie zaślepionym pseudo miłością.
Czas leciał i studia się kończyły. Został do napisania tylko licencjat, który przeniosłam na grudzień. X wrócił do domu, a ja przeprowadziłam się z rodzicami do innego miasta. Mówił, że znów zamieszkamy razem: "wytrzymaj jeszcze trochę Kochanie". Przyjeżdżałam do X autobusem (choć on miał samochód), zazwyczaj znów siedziałam za nim i patrzałam jak gra, jak mija rajd za rajdem, 6 godzin czekania... wreszcie znalazł dla mnie czas, czyli film, może jakiś 5 min sex, zero rozmowy.
Jak nie byłam u niego to nie odbierał telefonów, bo mu przeszkadzam. Odrzucał połączenia a na smsy nie odpisywał. Mimo wszystko dalej w to brnęłam. X postanowił mi miesiąc przed rozstaniem urządzić urodziny. Krzyczał pijany jak baaaardzo mnie kocha i nigdy nie opuści.
Nastała jesień. Poszłam do pracy. X musiał zacząć dzielić pokój z bratem, więc namawiałam go, zeby on teraz przyjeżdżał do mnie na weekendy. Było tak przez miesiąc. Przyjeżdżał, leżał na kanapie, oglądał tv, a ja chodziłam mu po piwo do sklepu, robiłam jedzenie jakie tylko chciał. On mówił, że kocha - mi to wystarczało. W weekend przed zerwaniem, przyjechał do mnie, było tak jak zawsze. W niedzielę namówił mnie na sex choć nie miałam ochoty. W poniedziałek zadzwonił do mnie na 30 sekund, powiedział, że mnie nie kocha, nie chce ze mną mieszkać i woli zamieszkać z kumplami w swoim mieście. Rozłączył się i wyłączył telefon.
Myślałam, że to sen. X był całym moim światem. Nie rozmawiał nawet ze mną, nie wspominał, że chce odejść. Żyłam w przeświadczeniu, że wszystko jest ok, a tu nagle taki cios. Rozumiem, że ktoś nie lubi rozmawiać ale jak coś takiego ma się na myśli to myślałam, że mi powie. Nie prosiłam go też nigdy o pierścionek, o jakieś deklaracje, o nic. Chciałam tylko być kochana i akceptowana. Jak wreszcie się do niego dodzwoniłam usłyszałam "Po ch... tu dzwonisz.", "Czegoś nie rozumiesz?!". Miałam ochotę się zabić. Myślałam, że X jest porządnym facetem, a tu takie wyzwiska, taki koniec prawie 4 letniego związku. Nie dał mi nawet możliwości powiedzenia czegokolwiek.
Kazałam zabrać mu swoje rzeczy w weekend. Nie przyjechał. Zjawił się dopiero po 3 tygodniach. Zabierając rzeczy powiedział "Na co się :cenzura: tak gapisz, nie kocham Cię i już!". Nie odezwałam się do niego nawet słowem tylko płakałam tak głośno jakby ktoś wyrywał mi serce.
W nowy rok, odezwał się do mnie jak gdyby nigdy nic, powiedział, że tęskni. Stwierdził też, że to ja z nim zerwałam... ale to już pozostawię bez komentarza.
A co ze mną? Jestem w fatalnym stanie psychicznym. Na wsparcie rodziny nie ma nawet co liczyć, bo tylko słyszę, że sama sobie jestem winna, że żyłam z mężczyzną bez ślubu itd Niektóre z tych argumentów są śmieszne ale po części mają racje.Tylko takie gadanie na pewno nie pomaga. Co dzień budzę z płaczem, boli mnie żołądek mam zaburzenia łaknienia. Nie wiem czy dam rade się z tym uporać. Poświeciłam dla X wszystko, swoje przyjaźnie, hobby, zamiłowanie do muzyki - był tylko on. Nie napisałam licencjata, nie mogę pracować. Na pomoc przyszedł mi Y. Poznałam go przypadkiem przez koleżankę. Jest całkowitym przeciwieństwem X ale nie jestem w stanie się do niego zbliżyć. On wszystko wie na temat tej sytuacji, trwa przy mnie, liczy na coś więcej. Jednak jak patrze na niego, to widzę dawną mnie, tą która bezgranicznie starała się dla X. Wtedy bierze mnie jeszcze większe obrzydzenie do siebie i do takich osób.
Do tego 4 dni temu spotkałam się z .... X z jego inicjatywy. Ale co ja miałam mu powiedzieć 3 miesiące po rozstaniu? Wiecie co jest śmieszne, nawet liczyłam, że do mnie wróci... ale okazało się, że przyjechał kupić prezent na urodziny koledze. Poleciała mi łza (nie dostałam nigdy od niego urodzinowego prezentu, nie licząc zorganizowanych dla mnie urodzin, o których pisałam, gdzie X zaprosił tylko swoich kolegów i upił się do nieprzytomności). Za tą łzę zostałam zwyzywana, kazał mi się przestać mazać i wyjść z samochodu, bo się śpieszy.
Y przy mnie trwa, wiedział o tym spotkaniu z X ale ja nie jestem gotowa na żadną przyjaźń, miłość, czy zaufanie. Cieszę się jedynie, że mogę być szczera z Y, on wie na czym stoi, wie, że z mojej strony na razie nie może na nic liczyć.
Obecnie mam 23 lata a mój chłopak był 2 lata starszy.
Wtedy mieszkałam w małej miejscowości, gdzie zostałam obarczona opinią kujona, "tej która nie chodzi na dyskoteki". Chociaż patrząc w lustro nie byłam brzydka, znałam swoją wartość, a poza moją mieściną ludzie traktowali mnie zupełnie inaczej. Jednak opinię w takich środowiskach trudno zmienić, więc czekałam tylko na ten dzień aż się stamtąd wyniosę. Zdałam maturę, wybrałam sobie studia, wakacje dobiegały końca. Wtedy to koleżanka wyciągnęła mnie na grzyby, gdzie poznałam kolegę jej chłopaka, X.
X wrócił z zagranicy, nigdy wcześniej o mnie nie słyszał, patrząc na mnie zakochał się od pierwszego wejrzenia. Po tylu latach oczekiwania, byłam już gotowa na miłość wiec wystarczyły 2 spotkania i byliśmy razem. On był jak taki Kmicić, imponował mi swoim zdecydowaniem i silnym charakterem.
Oczywiście X, jak dowiedział się na jakie studia się wybieram to poszedł na ten sam kierunek. Na początku mieszkaliśmy osobno, on do mnie przyjeżdżał, dawał kwiaty, starał się. Jednak X już, po pół roku przestał się starać. Nigdy więcej nie dostałam od niego żadnego prezentu, sama kupując mu zawsze coś na święta, czy na inne okazje, myślałam, że się domyśli i również mi coś podaruje ale bez skutku. Po roku zamieszkaliśmy razem. Zrobiłam to za jego namową, przy tym wchodząc w poważny konflikt z moimi rodzicami.
Wtedy to X zaczął grać całymi dniami na komputerze w grę World of Warcraft, a ja siedziałam i prosiłam go bez skutku o trochę czasu dla mnie. Potem stałam się dla X służącą, sprzątaczką, odrabiaczką zadań na studia i niestety "dziwką". Robiłam to wszystko by od czasu do czasu usłyszeć "Kocham Cię" rzucone gdzieś zza monitora. "On mnie kocha" myślałam. "Muszę mu pomóc. To dla mnie poszedł na te studia." Zabierałam tylko talerz z jedzeniem sprzed monitora, nie mogłam odkurzać jak on grał, bo hałasuję i mu przeszkadzam, a on nie robił w mieszkaniu absolutnie nic. Jak już płaczem wyżebrałam trochę czasu dla nas to oglądaliśmy film - Taki jaki on chciał i nie rozmawialiśmy. To wszystko się wydaje straszne ale jak się kogoś kocha to takie rzeczy się robi dla drugiej osoby i nawet nie myśli się, że ona tak podle Cie wykorzystuje. Jest się dosłownie zaślepionym pseudo miłością.
Czas leciał i studia się kończyły. Został do napisania tylko licencjat, który przeniosłam na grudzień. X wrócił do domu, a ja przeprowadziłam się z rodzicami do innego miasta. Mówił, że znów zamieszkamy razem: "wytrzymaj jeszcze trochę Kochanie". Przyjeżdżałam do X autobusem (choć on miał samochód), zazwyczaj znów siedziałam za nim i patrzałam jak gra, jak mija rajd za rajdem, 6 godzin czekania... wreszcie znalazł dla mnie czas, czyli film, może jakiś 5 min sex, zero rozmowy.
Jak nie byłam u niego to nie odbierał telefonów, bo mu przeszkadzam. Odrzucał połączenia a na smsy nie odpisywał. Mimo wszystko dalej w to brnęłam. X postanowił mi miesiąc przed rozstaniem urządzić urodziny. Krzyczał pijany jak baaaardzo mnie kocha i nigdy nie opuści.
Nastała jesień. Poszłam do pracy. X musiał zacząć dzielić pokój z bratem, więc namawiałam go, zeby on teraz przyjeżdżał do mnie na weekendy. Było tak przez miesiąc. Przyjeżdżał, leżał na kanapie, oglądał tv, a ja chodziłam mu po piwo do sklepu, robiłam jedzenie jakie tylko chciał. On mówił, że kocha - mi to wystarczało. W weekend przed zerwaniem, przyjechał do mnie, było tak jak zawsze. W niedzielę namówił mnie na sex choć nie miałam ochoty. W poniedziałek zadzwonił do mnie na 30 sekund, powiedział, że mnie nie kocha, nie chce ze mną mieszkać i woli zamieszkać z kumplami w swoim mieście. Rozłączył się i wyłączył telefon.
Myślałam, że to sen. X był całym moim światem. Nie rozmawiał nawet ze mną, nie wspominał, że chce odejść. Żyłam w przeświadczeniu, że wszystko jest ok, a tu nagle taki cios. Rozumiem, że ktoś nie lubi rozmawiać ale jak coś takiego ma się na myśli to myślałam, że mi powie. Nie prosiłam go też nigdy o pierścionek, o jakieś deklaracje, o nic. Chciałam tylko być kochana i akceptowana. Jak wreszcie się do niego dodzwoniłam usłyszałam "Po ch... tu dzwonisz.", "Czegoś nie rozumiesz?!". Miałam ochotę się zabić. Myślałam, że X jest porządnym facetem, a tu takie wyzwiska, taki koniec prawie 4 letniego związku. Nie dał mi nawet możliwości powiedzenia czegokolwiek.
Kazałam zabrać mu swoje rzeczy w weekend. Nie przyjechał. Zjawił się dopiero po 3 tygodniach. Zabierając rzeczy powiedział "Na co się :cenzura: tak gapisz, nie kocham Cię i już!". Nie odezwałam się do niego nawet słowem tylko płakałam tak głośno jakby ktoś wyrywał mi serce.
W nowy rok, odezwał się do mnie jak gdyby nigdy nic, powiedział, że tęskni. Stwierdził też, że to ja z nim zerwałam... ale to już pozostawię bez komentarza.
A co ze mną? Jestem w fatalnym stanie psychicznym. Na wsparcie rodziny nie ma nawet co liczyć, bo tylko słyszę, że sama sobie jestem winna, że żyłam z mężczyzną bez ślubu itd Niektóre z tych argumentów są śmieszne ale po części mają racje.Tylko takie gadanie na pewno nie pomaga. Co dzień budzę z płaczem, boli mnie żołądek mam zaburzenia łaknienia. Nie wiem czy dam rade się z tym uporać. Poświeciłam dla X wszystko, swoje przyjaźnie, hobby, zamiłowanie do muzyki - był tylko on. Nie napisałam licencjata, nie mogę pracować. Na pomoc przyszedł mi Y. Poznałam go przypadkiem przez koleżankę. Jest całkowitym przeciwieństwem X ale nie jestem w stanie się do niego zbliżyć. On wszystko wie na temat tej sytuacji, trwa przy mnie, liczy na coś więcej. Jednak jak patrze na niego, to widzę dawną mnie, tą która bezgranicznie starała się dla X. Wtedy bierze mnie jeszcze większe obrzydzenie do siebie i do takich osób.
Do tego 4 dni temu spotkałam się z .... X z jego inicjatywy. Ale co ja miałam mu powiedzieć 3 miesiące po rozstaniu? Wiecie co jest śmieszne, nawet liczyłam, że do mnie wróci... ale okazało się, że przyjechał kupić prezent na urodziny koledze. Poleciała mi łza (nie dostałam nigdy od niego urodzinowego prezentu, nie licząc zorganizowanych dla mnie urodzin, o których pisałam, gdzie X zaprosił tylko swoich kolegów i upił się do nieprzytomności). Za tą łzę zostałam zwyzywana, kazał mi się przestać mazać i wyjść z samochodu, bo się śpieszy.
Y przy mnie trwa, wiedział o tym spotkaniu z X ale ja nie jestem gotowa na żadną przyjaźń, miłość, czy zaufanie. Cieszę się jedynie, że mogę być szczera z Y, on wie na czym stoi, wie, że z mojej strony na razie nie może na nic liczyć.