Witam
Jestem tutaj nowy, to mój pierwszy temat.
Mam od pewnego czasu problem. Napiszę po kolei.
Mam 23 lata, mieszkam w domu z rodzicami, nie jesteśmy biedni ale milionerzy też nie.
Mój problem polega na tym że coraz bardziej sam się dołuje, zamiast iść do przodu upadam na dno powoli.
Dobieram sobie do głowy różne problemy które... chyba sam wymyślam. Tzn wygląda to tak:
Mam problem X, zamiast go rozwiązać to ja o nim myślę... myślę... i tak myśląc sam sobie dodaje jakieś szczegóły i utrudniam. Później już sam nie wiem co było prawdą a co sam dodałem. Mimo że wszystko wskazuje że jest ok to ja i tak nadal będę o tym myślał i udowadniał sobie że chyba jednak jest inaczej, że pewnie ktoś sie mylił i znów mam problem.
Zawsze byłem wychowywany tzw "pod kloszem". Mam brata ale to on zawsze wszystko robił, wyręczał mnie a ja się tak "ślizgałem" przez życie. Wtedy mnie to cieszyło... teraz wiem że to nie było takie dobre jak by się wtedy wydawało.
Dobry ze mnie człowiek, może nie idealny ale chętnie zawsze pomagam.
+++ mam takie głupie myśli, proszę oceńcie je lub skomentujcie ale mądrze.... jestem smutny i przychodzą takie myśli że lepiej się nie odzywać i siedzieć cicho w domu zamiast żyć pełnią bo.... jak będę żył pełnią i szukał szczęścia, walczył z tym złym samopoczuciem to... "ktoś" mnie ukarze za to, tak jakby jakaś moc (jakkolwiek to brzmi ale inaczej się nie da wytłumaczyć) bedzie mi utrudniać życie i je psuć zrzucając na mnie niepowodzenia ponieważ chcę żyć pełnią i wyjść do ludzi. Tak że lepiej abym siedział cicho w domu nadal marnując życie bo tak jest dla mnie bezpieczniej, myślicie że to taka "ochronka" po tym jak byłem wychowywany "pod kloszem"? +++
Czuję gdzieś tam wewnątrz... tam głęboko w duchu że chciałbym coś osiągnąć w życiu, kimś być, cieszyć się życiem... a biadolę pod nosem bojąc się wszystkiego... BOJĘ SIĘ ŻYCIA!!
Pracuję ale tak na 10% tego co mogę, boję się, martwię... ale wiem że co mi to da?
Taka jest prawda, czy zamartwianie się i biadolenie coś komuś dało? czy to mi będzie pomagać w życiu?
Może to trochę głupie ale podam taki przykład:
Może wiecie, może nie kto to jest Travis Pastrana, gość jeździ na motocyklu. W wieku 15 lat mial wypadek na motocyklu... ODDZIELIŁ KRĘGOSŁUP OD MIEDNICY!! ledwo się odrechabilitował znów jeździł....
Chciałbym mieć właśnie taką siłę by żyć, nie biadolić tylko żyć.
Kształcić się, uczyć, być kimś kogo będą brać za przykład... a nie tylko marnie egzystować... ale zaraz przychodzą te myśli i jest mi smutno... a jak już np mamie jest źle, bo ma akurat zły dzień to ja zamiast pomagać jej to... też biadolę.
Mama roni wszystko w domu, ja zamiast w wolnym czasie pomagać to oglądam TV.
Czy da rade jakoś z tego syfu wyjść? miałem hobby, siłownia ale ją olałem.
Może za dużo czas spędzam przy komputerze, w pracy ok, ale po pracy też. Zero sportu, dotleniania, może też w tym tkwi problem?
Jestem tutaj nowy, to mój pierwszy temat.
Mam od pewnego czasu problem. Napiszę po kolei.
Mam 23 lata, mieszkam w domu z rodzicami, nie jesteśmy biedni ale milionerzy też nie.
Mój problem polega na tym że coraz bardziej sam się dołuje, zamiast iść do przodu upadam na dno powoli.
Dobieram sobie do głowy różne problemy które... chyba sam wymyślam. Tzn wygląda to tak:
Mam problem X, zamiast go rozwiązać to ja o nim myślę... myślę... i tak myśląc sam sobie dodaje jakieś szczegóły i utrudniam. Później już sam nie wiem co było prawdą a co sam dodałem. Mimo że wszystko wskazuje że jest ok to ja i tak nadal będę o tym myślał i udowadniał sobie że chyba jednak jest inaczej, że pewnie ktoś sie mylił i znów mam problem.
Zawsze byłem wychowywany tzw "pod kloszem". Mam brata ale to on zawsze wszystko robił, wyręczał mnie a ja się tak "ślizgałem" przez życie. Wtedy mnie to cieszyło... teraz wiem że to nie było takie dobre jak by się wtedy wydawało.
Dobry ze mnie człowiek, może nie idealny ale chętnie zawsze pomagam.
+++ mam takie głupie myśli, proszę oceńcie je lub skomentujcie ale mądrze.... jestem smutny i przychodzą takie myśli że lepiej się nie odzywać i siedzieć cicho w domu zamiast żyć pełnią bo.... jak będę żył pełnią i szukał szczęścia, walczył z tym złym samopoczuciem to... "ktoś" mnie ukarze za to, tak jakby jakaś moc (jakkolwiek to brzmi ale inaczej się nie da wytłumaczyć) bedzie mi utrudniać życie i je psuć zrzucając na mnie niepowodzenia ponieważ chcę żyć pełnią i wyjść do ludzi. Tak że lepiej abym siedział cicho w domu nadal marnując życie bo tak jest dla mnie bezpieczniej, myślicie że to taka "ochronka" po tym jak byłem wychowywany "pod kloszem"? +++
Czuję gdzieś tam wewnątrz... tam głęboko w duchu że chciałbym coś osiągnąć w życiu, kimś być, cieszyć się życiem... a biadolę pod nosem bojąc się wszystkiego... BOJĘ SIĘ ŻYCIA!!
Pracuję ale tak na 10% tego co mogę, boję się, martwię... ale wiem że co mi to da?
Taka jest prawda, czy zamartwianie się i biadolenie coś komuś dało? czy to mi będzie pomagać w życiu?
Może to trochę głupie ale podam taki przykład:
Może wiecie, może nie kto to jest Travis Pastrana, gość jeździ na motocyklu. W wieku 15 lat mial wypadek na motocyklu... ODDZIELIŁ KRĘGOSŁUP OD MIEDNICY!! ledwo się odrechabilitował znów jeździł....
Chciałbym mieć właśnie taką siłę by żyć, nie biadolić tylko żyć.
Kształcić się, uczyć, być kimś kogo będą brać za przykład... a nie tylko marnie egzystować... ale zaraz przychodzą te myśli i jest mi smutno... a jak już np mamie jest źle, bo ma akurat zły dzień to ja zamiast pomagać jej to... też biadolę.
Mama roni wszystko w domu, ja zamiast w wolnym czasie pomagać to oglądam TV.
Czy da rade jakoś z tego syfu wyjść? miałem hobby, siłownia ale ją olałem.
Może za dużo czas spędzam przy komputerze, w pracy ok, ale po pracy też. Zero sportu, dotleniania, może też w tym tkwi problem?