Po omyłkowym zauroczeniu - spotykać się czy unikać?

buderchin

Nowicjusz
Dołączył
20 Lipiec 2011
Posty
198
Punkty reakcji
3
Wiek
39
Witam.

W porównaniu do innych postów, moja historia to bzdura – nic nie było.



W maju poznałem w pracy pewną dziewczynę, ale rozmawiałem z nią tylko dwa razy (i to w dodatku bardzo krótko). Widywałem ją, ale tak jakby nie istniała dla mnie, a ja nie istniałem dla niej. Nasza znajomość rozwinęła się dopiero na początku czerwca, gdy oboje zostaliśmy przeniesieni na inną zmianę i była jedyna znajomą dla mnie twarzą. Trochę dopomogłem sprawie, bo pierwszego dnia zagadnąłem do niej.

Od razu mówię: nie podrywałem jej, bo nie jestem podrywaczem – jestem raczej nieśmiały (mam 27 lat i nigdy nie miałem dziewczyny). Nie pracowaliśmy razem, ale 2-3 razy w tygodniu zdarzało się, że mieliśmy wspólnie przerwę. Siedzieliśmy na stołówce z nią i jej trzema koleżankami. Jako że ja naprawdę nie próbowałem jej poderwać, to nie siliłem się koniecznie na rozmowę z nią – raz nawet zdarzyło się, że one ze sobą rozmawiały, a ja sobie spokojnie jadłem. Przeważnie zwyczajnie rozmawialiśmy. Czasem jednak droczyliśmy się. W niektóre dni nie spędzaliśmy razem przerwy, ale czasem po zakończeniu pracy spotykaliśmy się na korytarzu wiodącym do szatni. Wtedy ona z takim jakby żalem czy zawodem w głosie mówiła, że znów cały dzień się nie widzieliśmy, albo że znowu nie jedliśmy razem. Raz też zapytała mnie o swoją fryzurę (pytanie mnie zaskoczyło i nie wiedziałem, co powiedzieć). Generalnie, raczej ona do mnie zagadywała – ja nie miałem pomysłów (jak już pisałem, nie jestem typem flirtującym).

W połowie czerwca, po którymś takim tekście z jej strony zacząłem myśleć, że może jej chodzić o coś więcej. Innym powodem, pozwalającym mi tak myśleć, było to, że się uśmiechała na mój widok. Jej koleżanki nie były dla mnie aż tak miłe.

Do tej pory rozmowy z nią były zupełnie na luzie, bo nawet sobie nie wyobrażałem, że ktokolwiek może być zainteresowany tak nudnym i niezaradnym życiowo kolesiem jak ja. Od tej pory bardziej spięty/stremowany byłem przy niej, bo już zaczęło mi zależeć, żeby dobrze przy niej wypaść. Planowałem nawet którąś z jej koleżanek zapytać, czy ma chłopaka (jeśli bym się dowiedział, że ma albo one by jej powiedziały, że o to pytałem, sprawy pewnie potoczyłyby się inaczej).

Cały czas jednak nie byłem pewny co do jej zainteresowania mną, bo dość często robiła coś na telefonie. Myślałem, że może pisze SMS-y do chłopaka. Jednak któregoś dnia rozwiała moje wątpliwości. Gdy wyszliśmy z firmy, zobaczyłem, że robi coś na telefonie. Kilkanaście sekund później, gdy oboje wsiadaliśmy do samochodów (które nieprzypadkowo stały obok siebie – ja swój zawsze parkowałem obok), powiedziała, że widzimy się dopiero na parkingu. Uznałem więc, że czytała SMS od koleżanki.

Wpadłem wtedy na "genialny" pomysł. Skoro jednak te SMS-y to nie od/do chłopaka, a w pracy nie możemy za bardzo dłużej porozmawiać i poznać się, to dobrze będzie spotkać się po pracy. Następnego dnia złożyłem jej propozycję pójścia do kina. Odmówiła używając takich słów, że odebrałem to tak, jakby powodem odmowy było to, że poświęcam jej za mało uwagi (dopasowane przeze mnie przykłady: że poprzedniego dnia czaiłem się za nią zamiast przejść z nią te 30 metrów i porozmawiać; nie rozmawiam z nią na stołówce; nie zagaduję do niej po pracy).

Następnym błędem było wysłanie tego dnia dość rozemocjonowanej wiadomości przez FB i NK. Po dobie bez odpowiedzi czułem się źle.

Powiedziałem o tym swojemu przyjacielowi. Powiedział, że jeśli mi zależy, to powinienem zadzwonić do niej i ją przeprosić. Nie miałem jej numeru telefonu, ale znalazłem adres w książce telefonicznej i z kwiatami pojechałem do niej. Była zaskoczona, a może i przerażona (może pomyślała, że jestem jakimś napaleńcem nie przyjmującym odmów albo psychopatą w skórze miłego gościa; próbuję sobie wyobrazić sytuację, że jakaś koleżanka z pracy, z którą niezobowiązująco porozmawiałem pięć razy, staje pod moim domem – nie wiem, co bym pomyślał i co zrobił). Powiedziałem, że przepraszam ją za olewanie w pracy. Nie wiedziała, o co chodzi. Przedstawiłem sytuację z mojego punktu widzenia. Powiedziała, że jestem bardzo sympatycznym chłopakiem i tylko dla tego była dla mnie taka miła. Przepraszała mnie za to, że przez swoje zachowanie wprowadziła mnie w błąd. Powiedziała też, że spotyka się już z kimś.

Do tej pory nie interesowałem się uczuciami za bardzo, ale zorientowany byłem na tyle, żeby wiedzieć, że to co czuję, na pewno nie jest miłością – no bo jak można kochać kogoś po trzech tygodniach znajomości. Znalazłem w internecie, że to co mi się przytrafiło, to zauroczenie – uczucie egoistyczne. "Zauroczenie nigdy nie jest troską o inną osobę lecz tak naprawdę myśleniem o samym sobie, bardzo często to wyobrażenia tej drugiej osoby takiej jaką chcielibyśmy aby była dla nas, a nie branie przesłanek pod uwagę jakie podpowiada nam umysł", "żyjesz gorączkowo, nie masz głowy do wielu rzeczy, stale rozpamiętujesz, co powiedziała i planujesz, co powiedzieć przy spotkaniu. Kiedy już się spotkacie, jej dotyk i spojrzenie onieśmielają cię". Nie pamiętam, kiedy pojawiło się zauroczenie, bo nie analizowałem sytuacji na bieżąco.

Po dwóch dniach wpadłem na pomysł, żeby przeszukać jej znajomych na NK i FB. Znalazłem profil jej chłopaka (są na zdjęciu razem).

Wydaje się więc, że sprawy nie ma. Sobie tylko ubzdurałem, że ona czegoś ode mnie chciała. W dodatku ma chłopaka. Tylko niestety z tym całym zauroczeniem, które na mnie spadło, nie było to takie proste.

Żeby dodatkowo mnie dobić, firma skierowała mnie na tydzień przymusowego urlopu. Jakież to było dla mnie udręczenie. Tydzień siedzenia w domu. Żałowałem, że nie pogadałem z kierownikiem, żeby jednak pozwolił mi przyjść do pracy. W poniedziałek mógłbym porozmawiać z nią jeszcze w miarę normalnie – może udałoby się całą sytuację obrócić w żart (a że taki ze mnie krejzol, co przyjeżdża z kwiatami). Potem było coraz gorzej. Serce non-stop waliło mi jak przed jakimś egzaminem. Nie chciało mi się jeść, a jak jadłem, to chciało mi się wymiotować. Cały czas myślałem tylko o sytuacjach związanych z nią. Planowałem, co jej powiem, gdy wrócę do pracy. Generalnie całe to zauroczenie to masakra dla mnie. Byłem zupełnie nie do życia. Jak przeczytałem w internecie, że stan ten może trwać ponad miesiąc, to pomyślałem, że się ładnie załatwiłem.

Jeszcze mi taki numer wywinęli, że przy moim powrocie do pracy przenieśli mnie na inną zmianę. Przez tydzień wychodziłem z pracy, gdy ona ją zaczynała. Przez ten tydzień wolnego tak się nakręciłem, że gdy po powrocie podszedłem do niej, to byłem zdatny wypowiedzieć – i to z wielkim trudem – tylko jedno zdanie: "nieświadomie doprowadziłaś mnie do takiego stanu, że nie potrafię normalnie funkcjonować" (dziś stwierdzam, to było głupie). Następnego dnia powiedziałem jej koleżance, żeby jej przekazała wiadomość, że nie będę już jej więcej napastował. Jak się okazało, koleżanka nawet nie wiedziała o sprawie (kolejny głupi krok).

Po tym tygodniu w weekend znowu zrobiłem głupią rzecz – wysłałem jej kolejną wiadomość na FB z linkiem do piosenki o nieszczęśliwej miłości, żeby pokazać jaki jestem romantyczny (to była głupota do kwadratu – po co? przecież i tak by nic z tego nie było; na swoje usprawiedliwienia mam to, że wtedy jeszcze w pełni mocy trzymało mnie zauroczenie).

Następny tydzień też się mijaliśmy – ja zaczynałem pracę, ona kończyła. Mówiliśmy sobie tylko "cześć". Tylko ona była przy tym smutna, a nie – jak kiedyś – szeroko uśmiechnięta. W tym tygodniu (tj. w połowie lipca) minął ciężki stan emocjonalno-fizyczny (nudności itp.), ale został zwykły żal. Tylko tak szczerze mówiąc, nie wiem po czym:
  • czy po tym, że ktoś się mną interesował (tutaj bez cudzysłowu, bo jej niezobowiązujące zagadywanie można uznać za normalne zainteresowanie wg definicji SJP)?
  • czy po tym, że interesowała się mną naprawdę ładna dziewczyna?
  • czy po tym, że pierwszy raz w życiu miałem nadzieję, że będę miał w końcu dziewczynę?

Nadal jednak non-stop myślałem "co by było gdyby", a dokładniej: co by było, gdybyśmy byli znowu razem na jednej zmianie i np. mieli okazję spotkać się na przerwie. Było to dla mnie tak ważne, że od następnego tygodnia przyszedłem do pracy na inną zmianę bez konsultowania tego z kierownikiem.

Ostatni tydzień to był okres próby dla mnie. No dobra, jesteśmy znowu jednocześnie w pracy, ale czy coś z tego wynika? Czy zrobię coś, czy tylko poprzestanę na ukradkowym spoglądaniu na nią i – co już jest totalnym dnem – wzdychaniu? Wygląda na to, że nic.

W poniedziałek od razu bonus: na przerwie przez chwilę (ja kończę przerwę, a ona zaczyna) siedzimy przy jednym stole – co prawda oddzieleni kilkoma osobami, ale jednak. Nie patrzę nawet w jej stronę. Tego samego dnia, zaczepiam ją, gdy wychodzi z firmy i pytam, czy się na mnie gniewa, bo się znamy, a zachowujemy się jakbyśmy się nie znali (tak powiedziałem: 1 os. l.mn. – jeśli to w ogóle ma jakiekolwiek znaczenie). Powiedziała, że nie i dodała, że po prostu sytuacja nie pozwala, żeby pogadać.

Wtorek. Przypadek chciał, że razem wchodzimy do firmy. Ja idę dwa kroki zna nią. Udaję, że jej nie widzę (tzn. nawet "cześć" nie powiedziałem).

Piątek. Siedzę w samochodzie (nie swoim, bo z kimś dojeżdżam) i macham jej przez szybę. Ona odmachuje z uśmiechem.

Poniedziałek (wczoraj). Po zakończeniu pracy idę za nią (idzie z jakąś koleżanką, której nie znam). Myślę, żeby zagadać (np. "jak minął dzień?"), ale rozmawiają, więc im nie przeszkadzam (tak to sobie tłumaczę). Potem idę przez parking z jej koleżanką (tą, którą prosiłem o przekazanie wiadomości dla niej) i rozmawiam z nią na luzie. Potem czekam na gościa, z którym dojeżdżam. Idzie ona. Mówi "cześć", ja odpowiadam.

Jak widać jestem zablokowany, jeśli chodzi o odezwanie się do niej. Wcześniej to ona zawsze zagadywała, więc jeśli teraz ona nie zagaduje, to ja nawet nie wiem, co powiedzieć.


Tłumaczyłem sobie, że zauroczenie minęło, bo te najpoważniejsze objawy przypominające chorobę minęły. Ale wydaje mi się, że moje życie nie ma teraz sensu. Np. byłem w ostatnią sobotę ze znajomymi w pubie na piwie i zupełnie mnie to nie cieszyło. Może to jakiś spadek poziomu dopaminy?

Ciągle o niej myślę – może już bardziej w kategorii nierozwiązanej sprawy.



Problem polega chyba na tym, że jeszcze nie powiedziałem jej wszystkiego, co chciałbym powiedzieć.

Co jej mogę powiedzieć:

  1. "Jak minął dzień?", "Jak się dzisiaj pracowało?", "Co słychać?" – Na luzie, ale udawane. Tak naprawdę nie jest to to, co chciałbym powiedzieć. Ale może jest to jedyny sposób, by wrócić do poprzednich stosunków, do takich niezobowiązujących rozmów o niczym.
  2. "Trochę odwaliłem z tymi kwiatami, ale nie bój się – nie zamierzam już do ciebie przyjeżdżać. Te dziwne rzeczy, które mówiłem i wysyłałem przez FB i NK, to tylko dlatego, że byłem chory. Ale już się wyleczyłem. Teraz możemy się znowu normalnie kolegować." – To chyba by było najrozsądniejsze. Tylko ciekawe, jaki byłby tego skutek.
  3. "Byłaś najsympatyczniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkałem w swoim 27-letnim życiu. Jesteś pierwszą dziewczyną, której kupiłem kwiaty. Będę cię pamiętał do końca życia." – Gdybym tak powiedział, to bym ją wystraszył znowu. To chyba powiem na sam koniec, np. jak któreś z nas będzie rezygnować z pracy i będziemy się widzieć ostatni raz.

I jeszcze taka myśl głupia. Widzę, że w pracy się śmieje, rozmawia z koleżankami (chłopaków to już chyba unika, żeby nie mieć powtórki :D). Generalnie jej życie płynie dalej. Moje życie stanęło. Może jest mi winna to, żeby mi je wrócić? Niech zechce ze mną porozmawiać i mnie uleczyć.


Proszę o pomoc.
 

trawka13

Bywalec
Dołączył
10 Luty 2009
Posty
1 319
Punkty reakcji
41
Niech zechce ze mną porozmawiać i mnie uleczyć.
Rozmowa z nią Cię nie uleczy, a wręcz przeciwnie będziesz to tłumaczył sobie na wspak, jako jej zainteresowanie Twoją osobą,
co niechybnie będzie Cię bardziej pogrążało, a nie odwrotnie.
Ona, w przeciwieństwie do Ciebie zdaje sobie z tego sprawę, więc ogranicza znajomość do "cześć", byś ochłonął.

Dopóki się nie wyleczysz, stosunki koleżeńskie nie mają racji bytu.
Co do tego, że nie jest Tobą zainteresowana jako czymś więcej to chyba złapałeś? że ma chłopaka? że nic z tego nie będzie?
Jakiekolwiek próby odgrywania scenek, romantycznych gestów, wysyłania piosenek, zagadywania na FB ...itd. nic nie dadzą, a tylko się pogrążysz.

Odpuść - już jest pozamiatane, nawet chyba w kategoriach koleżeństwa, przynajmniej na ten moment.

Na pocieszenie jedynie, że pewnie większość ludzisków pierwsze kroki w podobny sposób paliła.
Ważne byś wyciągnął wnioski i nie powielał błędów w przyszłości.
A teraz głowa do góry, pewnie jeszcze nie raz zauroczenie Cię zaskoczy :D
 

buderchin

Nowicjusz
Dołączył
20 Lipiec 2011
Posty
198
Punkty reakcji
3
Wiek
39
Rozmowa z nią Cię nie uleczy, a wręcz przeciwnie będziesz to tłumaczył sobie na wspak, jako jej zainteresowanie Twoją osobą, co niechybnie będzie Cię bardziej pogrążało, a nie odwrotnie.
Ona, w przeciwieństwie do Ciebie zdaje sobie z tego sprawę, więc ogranicza znajomość do "cześć", byś ochłonął.

Właśnie brak rozmowy z nią powoduje, że myślę o tym. Gdybym porozmawiał byłoby lepiej.

Wiem, że im dłużej nie będę z nią rozmawiał, to tym trudniej będzie w końcu porozmawiać. Po prostu wejdziemy w formę, z której będzie trudno wyjść.

Jak ważna jest zwykła rozmowa, a jak krępujące jest mówienie wyłącznie "cześć", przedstawię na przykładzie ze studiów, gdzie przez kilkanaście miesięcy miałem pewne natręctwo, które minęło po zwykłym zagadnięciu do drugiej osoby.

Gdy byłem na studiach, mieszkałem w akademiku. Z wyjątkiem pierwszego roku zawsze miałem bardzo ładne sąsiadki.

Jestem nieśmiały, a ładne dziewczyny onieśmielają mnie jeszcze bardziej.

Na drugim roku, gdy na początku października zobaczyłem którąś sąsiadkę w łazience, to przeszedłem nad tym do porządku dziennego. Powiedziałem tylko "cześć". Nie przedstawiłem się, ani nie zapytałem jak ma na imię, ani skąd jest, ani co studiuje, ani na którym jest roku. A jeśli do kogoś nie zagadałem w pierwszych dniach października, to czemu potem miałbym nagle zmienić zdanie i tak ni z gruszki ni z pietruszki zapytać jakąś dziewczynę np. w połowie grudnia, jak ma na imię i na jakim jest kierunku, albo np. w lutym, jak jej poszła sesja. Po prostu nie mogłem porzucić przybranego na początku sposobu postępowania – musiałem być konsekwentny. Tylko że ta sytuacja była dla mnie nieznośna. Bycie czyimś sąsiadem w akademiku i ograniczenie kontaktów do mówienia sobie tylko "cześć" było dla mnie krępujące. Jednak nie mogłem się przełamać. A moi sąsiedzi (notabene: kolega z grupy) dobrze żyli z sąsiadkami – robili wspólnie różne rzeczy, np. rozmawiali, oglądali filmy na komputerze, jedli pizzę. Słuchanie/patrzenie na nich było frustrujące. I ciągłe gdybanie – co by było, gdybym jednak 3 października przedstawił się i zadał kilka podstawowych pytań?

Na trzecim roku sytuacja wyglądała podobnie. Też nie odezwałem się do sąsiadek. I potem znowu cały rok się męczyłem mówiąc im tylko "cześć" w kuchni i w łazience.

Na czwartym roku się przełamałem. Odezwałem się do sąsiadek pierwszego dnia w akademiku. Pamiętam, że jednego dnia zapytałem jedną o imię, a następnego powiedziałem, żeby mi przypomniała, bo zapomniałem – i było to zupełnie spontaniczne. Jak już z tym jednym tekstem się przełamałem, to już później było łatwiej. One opowiadały mi np. o swoich kolokwiach, ja opowiadałem o mojej pracy inżynierskiej. Rozmawialiśmy też np. muzyce albo jak minął weekend albo ferie. Generalnie było miło. A już szczytem wszystkiego było to, że któregoś dnia zaproponowały mi wyjście do kina. Wyobrażacie sobie? Dwie bardzo ładne i miłe dziewczyny wzięły mnie ze sobą do kina. Potem też z jedną byłem na koncercie (ja z kolegą, a ona chyba z chłopakiem). Oczywiście żadnych planów wobec nich, żadnych zauroczeń. Po prostu zwykłe koleżanki z akademika.

I podobnie jest z aktualną sprawą. Z tą dziewczyną z pracy mówimy sobie tylko "cześć", choć nie jest to naturalny stan. Naturalny jest stan z jej koleżankami, które w ubiegłym tygodniu zawołały mnie, gdy szedłem przez stołówkę rozglądając się za wolnym miejscem. Naturalny stan był przed moim przyjazdem do niej z kwiatami. Ona uśmiechała się na mój widok, zagadywała. Teraz udajemy, że się nie znamy – a właściwie: że znamy się tylko na tyle, by mówić sobie "cześć".

Mi się wydaje, że ona unika mnie, bo się boi, że sobie znowu coś ubzduram. Jeśli jej powiem, że już mi całkowicie minęło i że jestem normalnym, zrównoważonym psychicznie gościem, który po prostu zauroczył się piękną i miłą dziewczyną, która nie jest temu winna, a winne jest tylko to, że on ma 27 lat i jeszcze nikt nie był dla niego tak miły jak ona, to moim zdaniem stosunki koleżeńskie są możliwe.

Albo się boi, że znowu przyjadę do niej do domu, tylko tym razem nie z kwiatami, tylko z nożem albo siekierą (jak sobie teraz pomyślę... z tym przyjazdem do niej to po prostu odwaliłem na maksa).


Dopóki się nie wyleczysz, stosunki koleżeńskie nie mają racji bytu.
Co do tego, że nie jest Tobą zainteresowana jako czymś więcej to chyba złapałeś? że ma chłopaka? że nic z tego nie będzie?

Około 2 tygodnie temu uleczyłem w sensie takim, że przeszły mi te wszystkie bicia serca, nudności.

Oczywiście wcześniej zdałem sobie sprawę, że nic z tego nie będzie (nawet nie chciałbym, żeby rzucała swojego obecnego chłopaka dla mnie, bo to by znaczyło, że mnie też porzuci dla innego; wiedziałem też, że nie będzie nic z tego, bo ja mam 27 lat, a ona 20; i ogólnie pewnie byśmy do siebie nie pasowali).


Jakiekolwiek próby odgrywania scenek, romantycznych gestów, wysyłania piosenek, zagadywania na FB ...itd. nic nie dadzą, a tylko się pogrążysz.

To oczywiście jasne.

Teraz uważam, że ten mój tekst "nieświadomie doprowadziłaś mnie do takiego stanu, że nie potrafię normalnie funkcjonować" był głupi, ale wtedy było to po prostu to, co chciałem jej powiedzieć. Nie była to odgrywana scenka – chciałem, żeby wiedziała, co czuję (ale po co? – sam teraz pytam siebie). Głupie było również proszenie jej koleżanki, o przekazanie wiadomości.

A z tą piosenką to było tak. Byłem u pary (chłopak+dziewczyna, mieszkają razem) znajomych (właściwie to moi przyjaciele) i ogólnie opowiadałem im historię. W radiu była piosenka Ani Dąbrowskiej pt. "Tego chciałam". Znałem tą piosenkę z melodii, bo ma ona już kilka lat, ale dopiero wtedy wsłuchałem się w tekst i stwierdziłem, że pasuje do sytuacji. Koleżanka powiedziała do kolegi z wyrzutem, że ja to potrafię być romantyczny, a on nie. Słowo "romantyczny" zamąciło mi w głowie. Po powrocie do domu pomyślałem, że wyślę jej link do YT, bo ona na swojej tablicy FB ma dużo linków do popowych i soulowych piosenek.
 

trawka13

Bywalec
Dołączył
10 Luty 2009
Posty
1 319
Punkty reakcji
41
Wiem, że im dłużej nie będę z nią rozmawiał, to tym trudniej będzie w końcu porozmawiać. Po prostu wejdziemy w formę, z której będzie trudno wyjść.
Jakbyś nie zauważył, to już weszliście w "formę z której trudno będzie wyjść" przez Twoje jazdy i wyznania miłosne :D


A jeśli do kogoś nie zagadałem w pierwszych dniach października, to czemu potem miałbym nagle zmienić zdanie i tak ni z gruszki ni z pietruszki zapytać jakąś dziewczynę np. w połowie grudnia, jak ma na imię i na jakim jest kierunku, albo np. w lutym, jak jej poszła sesja. Po prostu nie mogłem porzucić przybranego na początku sposobu postępowania – musiałem być konsekwentny
o jakiej konsekwencji piszesz?

Po pierwsze - jak się z kimś mieszka, to oprócz "cześć" wypada chyba się poznać, przedstawić, znać się z imienia i tyle. To otwiera furtkę na przyszłość, bo w przeciwnym wypadku możesz zostać odebrany na gbura wywyższającego się itd.
Po drugie - rozmawia się kiedy ma się ochotę, kiedy jest ku temu sposobność, sytuacja wymaga itd. Rozmowa na siłę jest bez sensu. Nie rozmawiałeś we wrześniu, to już w październiku nie możesz się odezwać? jakoś nie widzę sensu w tej "konsekwentności"
Po trzecie - nie dziwię się, że jak na początku się nie przedstawiłeś, nie poznałeś się, to później jest większy problem, zapytać o najmniejszą głupotę. Zastanów się.
Po czwarte - co ma sytuacja ze studiów wspólnego z sytuacją którą pierwotnie opisujesz? Chcesz wrócić do stopy koleżeńskiej? to się zachowuj normalnie, normalnie ją traktuj, normalnie z nią rozmawiaj, nie narzucaj się, nie ślep gałami za nią itp. itd. Jak ona zobaczy, że Ci przeszło, że możecie normalnie rozmawiać, to może i się odnowi znajomość. Natomiast jeśli uważasz, że wracając do koleżeństwa zdołasz ją w efekcie do siebie przekonać, to obyś się nie zdziwił. Teoretycznie jest to możliwe, ale w praktyce szanse są marne.
 

saviola_13

Nowicjusz
Dołączył
24 Maj 2007
Posty
637
Punkty reakcji
4
Wiek
34
Miasto
Krk
@buderchin
Nie zrozum mnie źle, nie chce Cię wyśmiać ani Tobie ubliżyć. Ale wydaje mi się, że przyczyna tej wtopy w pracy leży w Tobie. Już tłumaczę o co mi chodzi.
Zastanawianie się czy podejść i porozmawiać , czy jednak nie stać nas na taką odwagę, to czasy gimnazjum, no góra liceum. Człowiek, który idzie na studia już powinien radzić sobie z takimi rzeczami. Ja rozumiem że jeden jest bardziej śmiały inny ma problemy z nawiązywaniem kontaktów, aczkolwiek nawiązywanie kontaktów z ludźmi, znajomości, przyjaźni to podstawa. "Bez tego d*pa zbita Ryba." czy jakoś tak :)
Tak samo ze zdziwieniem przeczytalem że w wieku 27 lat dowiedziałeś się co to zauroczenie. Myślę że to doświadczenie można osiągnąć z 10 lat wcześniej. To nie jest zarzut. Różnie jest w życiu, ale musisz wiedzieć , że o to wszystko czego nie doświadczyłeś jesteś uboższy. I dlatego też w wieku 27 lat, teraz masz takie jazdy. Dzieją się w Tobie dziwne rzeczy... Bo za mało przeżyłeś emocjonalnie!
Postaraj się znaleźć kogoś innego, poflirtuj, nie uda się? trudno. Będą za to inne profity. 1. zapomnisz o tej dziewczynie. 2. nauczony życiem, następny drobny gest dziewczyny, który będzie mówił "NIE" nie będzie dla Ciebie problemem.
Pozdrawiam !
 

buderchin

Nowicjusz
Dołączył
20 Lipiec 2011
Posty
198
Punkty reakcji
3
Wiek
39
A teraz głowa do góry, pewnie jeszcze nie raz zauroczenie Cię zaskoczy :D

Jeśli kolejne przypadki mają wyglądać tak samo, to ja dziękuję bardzo.



Jakbyś nie zauważył, to już weszliście w "formę z której trudno będzie wyjść" przez Twoje jazdy i wyznania miłosne :D

Gdy byłem w stanie zauroczenia, przede wszystkim nie myślałem racjonalnie – ale o tym przynajmniej wiedziałem.

Okazało się również, że nie myślałem perspektywicznie – i zdałem sobie sprawę z tego dopiero niedawno.

Gdybym choć przez moment zastanowił się, jak ona to odbierze i zrozumiał, że to utrudni (lub nawet uniemożliwi) powrót do normalnych stosunków, to bym nie gadał/pisał takich głupot.

Czasu się nie cofnie, dlatego teraz chciałbym w jakiś sposób przekonać ją, że jazdy już minęły i że można już ze mną normalnie porozmawiać.


buderchin napisał:
A jeśli do kogoś nie zagadałem w pierwszych dniach października, to czemu potem miałbym nagle zmienić zdanie i tak ni z gruszki ni z pietruszki zapytać jakąś dziewczynę np. w połowie grudnia, jak ma na imię i na jakim jest kierunku, albo np. w lutym, jak jej poszła sesja. Po prostu nie mogłem porzucić przybranego na początku sposobu postępowania – musiałem być konsekwentny
o jakiej konsekwencji piszesz?

Pisząc o konsekwencji nie chodziło mi o to, że ja sobie zaplanowałem, że nie będę się odzywał. Po prostu trudno mi było się przełamać. Może bardziej chodziło o to, co by o mnie pomyśleli, gdybym nagle się odezwał (inna rzecz, że pewnie też sobie myśleli, gdy milczałem).


Po pierwsze - jak się z kimś mieszka, to oprócz "cześć" wypada chyba się poznać, przedstawić, znać się z imienia i tyle. To otwiera furtkę na przyszłość, bo w przeciwnym wypadku możesz zostać odebrany na gbura wywyższającego się itd.

Wiem, potem był nawet problem, żeby pożyczyć np. łyżkę cukru. Chociaż przyznam, że gdy na drugim roku poważnie się zaciąłem nożem, to jednak schowałem honor do kieszeni i kapiący krwią poszedłem do sąsiadek, żeby mnie opatrzyły. I jak wchodziłem do ich pokoju nieśmiało zagadując, to któraś zapytała obcesowo "boisz się czy co?". Gdybym miał być szczery to bym odpowiedział "bardzo się wstydzę", ale powiedziałem "nie chcę wam zachlapać podłogi".

Po drugie - rozmawia się kiedy ma się ochotę, kiedy jest ku temu sposobność, sytuacja wymaga itd. Rozmowa na siłę jest bez sensu.

A ja mam często taką blokadę. Miałem ją wtedy w akademiku i ostatnio w pracy, trzy przypadki opisane w pierwszym poście:
  • siedzimy przy jednym stole – co prawda oddzieleni kilkoma osobami, ale jednak. Nie patrzę nawet w jej stronę.
  • razem wchodzimy do firmy. Ja idę dwa kroki zna nią. Udaję, że jej nie widzę (tzn. nawet "cześć" nie powiedziałem).
  • Po zakończeniu pracy idę za nią (idzie z jakąś koleżanką, której nie znam). Myślę, żeby zagadać (np. "jak minął dzień?"), ale rozmawiają, więc im nie przeszkadzam (tak to sobie tłumaczę).

Po trzecie - nie dziwię się, że jak na początku się nie przedstawiłeś, nie poznałeś się, to później jest większy problem, zapytać o najmniejszą głupotę.

No tak, brnie się coraz dalej.

Po czwarte - co ma sytuacja ze studiów wspólnego z sytuacją którą pierwotnie opisujesz?

Generalnie sprawa jest inna, bo tam nic nie było, a tu "coś" było.

Ale podobieństwo polega na tym, że stosunki są dwustronne.

Jeśli ja nie zagadałem do sąsiadek z akademika, to przecież one mogły zagadać. Ja jestem nieśmiały wobec ładnych dziewczyn, więc gdyby pierwsze się odezwały, to by mi pomogły – dały znak, że jednak chcą nawiązać kontakt. A że one nie chciały i ja nie chciałem, to trudno. Tylko, że mi potem zostało tylko edytowanie Wikipedii, a one jednak miały życie.

I teraz jest podobnie, skoro ja nie zagaduję, to może by ona zagadała. Oczywiście rozumiem ją – boi się, że jeśli zacznie mnie zaczepiać niezobowiązującymi tekstami (np. "co słychać?"), to ja znowu sobie ubzduram, że jej się podobam. Wychodzi więc na to, że ja muszę zagadnąć, bo inaczej nic z tego nie będzie.


Chcesz wrócić do stopy koleżeńskiej? to się zachowuj normalnie, normalnie ją traktuj, normalnie z nią rozmawiaj, nie narzucaj się, nie ślep gałami za nią itp. itd. Jak ona zobaczy, że Ci przeszło, że możecie normalnie rozmawiać, to może i się odnowi znajomość.

Tylko właśnie zmarnowałem już jeden tydzień, więc coraz trudniej jest tak mimochodem zapytać np. jak minął dzień.

Poza tym, bez wcześniejszego wyjaśnienia jej, że już mi przeszło, ona może myśleć, że ja nadal próbuję ją udobruchać/obłaskawić/zdobyć/poderwać.

Inna sprawa, że wczoraj przyłapała mnie, jak się na nią patrzyłem w pracy. Oj, musiała sobie pomyśleć, o musiała!

Może jednak lepiej wcześniej wyjaśnić, że już mi przeszło?

Natomiast jeśli uważasz, że wracając do koleżeństwa zdołasz ją w efekcie do siebie przekonać, to obyś się nie zdziwił. Teoretycznie jest to możliwe, ale w praktyce szanse są marne.

Właściwie, to chciałbym "ją w efekcie do siebie przekonać", tylko nie chodzi mi o to, żeby się z nią spotykać (jako para – btw. w języku polskim trudno cokolwiek napisać bez podtekstu – "spotykać się" przecież można z kumplem na piwie), lecz żeby udowodnić jej, że cała ta sytuacja była pomyłką wynikającą wyłącznie z mojego nieobeznania w relacjach damsko-męskich, a poza tym jestem spoko gość, z którym – jak sama udowodniła spotykając się ze mną w pracy – przyjemnie się przebywa.

Jeśli chodzi o to, że może jednak liczę na "coś więcej" to nie musisz mi tego powtarzać. Logicznie myśląca część mnie wiedziała niemalże od początku, że nie ma szans na cokolwiek. A po zobaczeniu zdjęcia, to już było pewne. Znajomi mnie tylko podpuszczali, że przecież chłopak to nie problem.



Nie zrozum mnie źle, nie chce Cię wyśmiać ani Tobie ubliżyć. Ale wydaje mi się, że przyczyna tej wtopy w pracy leży w Tobie. Już tłumaczę o co mi chodzi.
Zastanawianie się czy podejść i porozmawiać , czy jednak nie stać nas na taką odwagę, to czasy gimnazjum, no góra liceum.

Dlatego napisałem w poście wyraźnie, że mam 27 lat, że jestem nieśmiały i że nie miałem nigdy dziewczyny – żeby było jasne, z jakim przypadkiem macie tutaj do czynienia.

Tak samo ze zdziwieniem przeczytalem że w wieku 27 lat dowiedziałeś się co to zauroczenie. Myślę że to doświadczenie można osiągnąć z 10 lat wcześniej. To nie jest zarzut.

Generalnie jestem nieśmiały, więc podejście do dziewczyny to problem dla mnie. Nigdy żadnej nie podrywałem czy też zaczepiałem w celach – nie wiem jak to określić – rozrywkowych.

Dlatego też się nie zauroczyłem. Oczywiście było wokół mnie kilka koleżanek, w których mógłbym się zauroczyć, bo były równie miłe i ładne, jak ta z pracy. Jednak wiedza o tym, że mają stałych partnerów (btw. również moich kolegów) ucinała wszystkie moje rozmyślania/emocjonowania w tym kierunku.

Tutaj dziewczyna sama zaczęła mnie podrywać (tzn. teraz wiem, że mnie nie podrywała). Stąd też moje zauroczenie. Pierwsze. A że dopiero w wieku 27 lat? Po prostu wcześniej nie było takiej sytuacji.

W jakiejś gazecie (prawdopodobnie Fakt albo Super Express) widziałem historię o 12-latce, która zaszła w ciążę ze swoim 14-letnim kolegą. Chłopak jest tatą w wieku 14 lat, a ja dopiero w wieku 27 lat dowiaduję się, czym jest zauroczenie.

On wolał seks. Ja w jego wieku wolałem grać w Micromachines na Pegasusie. Różni ludzie, różne potrzeby.

Nie mam żalu do Ciebie, że mi to wypominasz. Wiem, jak jest.


Człowiek, który idzie na studia już powinien radzić sobie z takimi rzeczami. Ja rozumiem że jeden jest bardziej śmiały inny ma problemy z nawiązywaniem kontaktów, aczkolwiek nawiązywanie kontaktów z ludźmi, znajomości, przyjaźni to podstawa.

Przyjaciół kilku mam już od około 10-15 lat. Z nawiązywaniem znajomości mam problemy. Właściwie to temat na inny wątek. Teraz nie chcę robić offtopica. Może założę w weekend, bo teraz nie mam czasu.


Różnie jest w życiu, ale musisz wiedzieć , że o to wszystko czego nie doświadczyłeś jesteś uboższy. I dlatego też w wieku 27 lat, teraz masz takie jazdy. Dzieją się w Tobie dziwne rzeczy... Bo za mało przeżyłeś emocjonalnie!

Wiem o tym, że jestem niedojrzały emocjonalnie. Dziewczyny zaczęły mnie interesować dość późno. 10 lat temu byłem chyba w drugiej klasie liceum. Miałem koleżanki w klasie, ale jakieś takie głupie i rozwydrzone.

Grałem z kolegami na Playstation, jeździłem bez sensu rowerem po mieście i robiłem inne dziecinne rzeczy.


Postaraj się znaleźć kogoś innego, poflirtuj, nie uda się? trudno. Będą za to inne profity. 1. zapomnisz o tej dziewczynie. 2. nauczony życiem, następny drobny gest dziewczyny, który będzie mówił "NIE" nie będzie dla Ciebie problemem.

Przepraszam Cię, bardzo, ale już muszę iść spać, więc o tym napiszę może jutro.
 

trawka13

Bywalec
Dołączył
10 Luty 2009
Posty
1 319
Punkty reakcji
41
Inna sprawa, że wczoraj przyłapała mnie, jak się na nią patrzyłem w pracy. Oj, musiała sobie pomyśleć, o musiała!
taaa, pewnie pomyślała, że Ci przeszło :D


Chłopie za bardzo chcesz i przez to nic z tego pewnie nie wyjdzie.
Jakby Ci przeszło to miałbyś ją w d..., a tak nie jest!. Nie traktujesz jej jak pozostałe dziewuchy w robocie i tu jest pies pogrzebany.

Moja sugestia była byś zapomniał i zaczął żyć normalnie. Powinieneś szukać szczęścia gdzie indziej, niż tu na siłę próbować być kolegą.
Rozmawiasz z innymi dziewczynami w robocie? to świetnie, korzystaj z tego i żyj.
A kolegując się i rozmawiając z innymi dziołchami w robocie (i nie tylko) możliwe, że i z nią kontakt się odnowi, a może i inną poznasz, bardziej zainteresowaną Twoją osobą.
 

buderchin

Nowicjusz
Dołączył
20 Lipiec 2011
Posty
198
Punkty reakcji
3
Wiek
39
Postaraj się znaleźć kogoś innego, poflirtuj, nie uda się? trudno. Będą za to inne profity.

Nie poflirtuję w pracy z kilku powodów

1.

Jeden kolega, któremu się zwierzyłem, powiedział, że uleczy mnie zagadywanie do innych kobiet. Że teraz powinienem zagadywać do wszystkich kobiet, szczególnie tych starszych (że niby te po pięćdziesiątce są najbardziej zbereźne, a mi teraz potrzeba właśnie takich odstresowujących lajtowych rozmówek) i tych nieładnych (bo jak mi nie zależy, to wtedy mniej się będę spinał).

Ze starszymi kobitami w pracy czasem gadam, tyle że nie na zbereźne tematy – raczej one mi opowiadają różne historie, np. że córka kończy liceum i chce iść na studia, ew. że skończyła jakieś technikum i pracuje jako kelnerka, albo że syn właśnie skończył studia i też nie może znaleźć pracy.

Zagadywanie w ramach treningu do nieładnych dziewczyn jest wg mnie nieuczciwe – jest to przedmiotowe traktowanie drugiego człowieka. Ja nie chciałbym, żeby ktoś coś na mnie ćwiczył – czy to flirt, czy NLP, czy cokolwiek innego. Dlatego nie chcę robić tego komuś innemu.

A do ładnych nie zagadam, bo się wstydzę.

2.

Ja nie umiem flirtować. Umiem tylko rozmawiać. Oto jak przebiega moja rozmowa w pracy z kobietami, dziewczynami i czasem chłopakami. Najczęściej pytam, jak długo pracują. Jak dostatecznie długo, to pytam, jaką mają umowę (bo możliwe jest zlecenie przez agencję pośredniczącą albo umowa o pracę bezpośrednio z firmą). Jak osoba jest młoda, to pytam czy się uczy. Jak powie że tak, to pytam dalej (uczeń: jaka szkoła, czy idzie na studia; student: kierunek, uczelnia, dzienne/zaoczne, czy tylko licencjat, jakie plany po). Jak powie że nie, to nie drążę tematu, bo czasem może wyjść niezręcznie (np. kiedyś gadałem z dziewczyną, która zakończyła edukację na gimnazjum). Pytam też skąd jest i jak dojeżdża. Rozmowa może się potoczyć dalej, jeśli druga strona przejmie pałeczkę.

3.

Takie flirtowanie na siłę jest śmieszne lub żenujące.

Jest w firmie taki chłopak, który zagaduje wciąż do różnych dziewczyn. I jak jedna da mu kosza, to próbuje z kolejną. Ludzie sobie z niego jaja robią – nawet dzisiaj mu celowo przeszkadzali, gdy uskuteczniał bajerkę.

Jakieś trzy tygodnie temu widziałem akcję na stołówce. Przy jednym stoliku siadły dwie nowo przyjęte ładne dziewczyny. Zaraz przysiadło się pięciu gości. Miałem takie głupie skojarzenie: psy uganiające się za suką, która ma cieczkę.


1. zapomnisz o tej dziewczynie.
Nigdy o niej nie zapomnę. Naprawdę.


2. nauczony życiem, następny drobny gest dziewczyny, który będzie mówił "NIE" nie będzie dla Ciebie problemem.
W tym przypadku było odwrotnie. Wydawało mi się, że każdy jej drobny gest znaczył "tak". Tylko dopiero, jak stałem pod jej domem z kwiatami, usłyszałem "nie".



buderchin napisał:
Inna sprawa, że wczoraj przyłapała mnie, jak się na nią patrzyłem w pracy. Oj, musiała sobie pomyśleć, o musiała!
taaa, pewnie pomyślała, że Ci przeszło :D
No właśnie. :-/


Chłopie za bardzo chcesz i przez to nic z tego pewnie nie wyjdzie.
Jakby Ci przeszło to miałbyś ją w d..., a tak nie jest!. Nie traktujesz jej jak pozostałe dziewuchy w robocie i tu jest pies pogrzebany.
Moja sugestia była byś zapomniał i zaczął żyć normalnie. Powinieneś szukać szczęścia gdzie indziej, niż tu na siłę próbować być kolegą.

Zgadzam się w stu procentach. Warto pisać na forum, bo samemu trudno dojść do takich wniosków.

Jednak będę się upierał, że nie da się tego od tak zapomnieć.
Ja po prostu bardzo tęsknię za tymi trzema tygodniami, kiedy szedłem z radością do znienawidzonej pracy. Kiedy moje życie miało sens, bo miałem nadzieję.


Ważne byś wyciągnął wnioski i nie powielał błędów w przyszłości.

Bardzo szkoda mi sprowadzać przemiłą dziewczynę do roli przypadku (takiego w case study), z którego tylko mam wyciągnąć naukę.

Znajomi prezentowali podejście raczej takie typu łowca i zwierzyna. Pocieszali słowami: "nie ta, to inna". A mój przyjaciel powiedział dosadniej: "olej gówniarę".

Ja wiem, że popełniłem kilka błędów (że niepotrzebnie pojechałem do niej, że potem niepotrzebnie jej na FB wysłałem link do piosenki Ani Dąbrowskiej). Ale to przecież nie mogą być powody, by wymazać z pamięci człowieka.

______________________________


Zagadałem do niej po pracy, na parkingu. Powiedziała, że nie chce kolejny raz słuchać moich wyjaśnień. Ja jednak mówiłem. Nie było to do końca to, co chciałem powiedzieć – o paru rzeczach zapomniałem (np. dlaczego mi nie odpisuje na facebooku). Powinienem był sobie w punktach wypisać, co chcę jej powiedzieć i przed podejściem do niej rzucić okiem na kartkę w celu przypomnienia. Bo teraz znowu nie da mi spokoju to, że zapomniałem jej o jeszcze czymś powiedzieć.

Teraz ciekawe, czy oszukiwałem sam siebie. Czy twierdzenie, że rozmowa z nią mnie uleczy, było prawdziwe. Czy przestanę już o niej myśleć.
 

trawka13

Bywalec
Dołączył
10 Luty 2009
Posty
1 319
Punkty reakcji
41
Nigdy o niej nie zapomnę. Naprawdę.
chcesz się założyć? :D


W tym przypadku było odwrotnie. Wydawało mi się, że każdy jej drobny gest znaczył "tak". Tylko dopiero, jak stałem pod jej domem z kwiatami, usłyszałem "nie".
właśnie: wydawało Ci się


Bardzo szkoda mi sprowadzać przemiłą dziewczynę do roli przypadku (takiego w case study), z którego tylko mam wyciągnąć naukę.
o jakim "sprowadzaniu do case study" piszesz? nie było to zamierzone i wykreowane sprawdzenie reakcji dziewczyny, tylko zwykła życiowa sytuacja.
sytuacja miała miejsce? miała
sytuacja skończyła się niewypałem? tak
inteligentny człowiek zatem z tego wyciągnie wnioski, że:
- obnażanie się emocjonalne przed kobietą nie jest dobrym kung fu
- wyznawanie miłości, zakochania się nic nie wnosi, a czasami wręcz odpycha
- latanie z kwiatkami, romantyczne gesty typu muzyka itp. to gwóźdź do trumny, a szczególnie już gdy ona nie jest zainteresowana
- ...

W normalnej, naturalnej sytuacji gdzie oboje chcą, wszystko toczy się samo, nie trzeba żadnych romantycznych uniesień, wyznań, deklaracji, to się wie i czuje.


Powiedziała, że nie chce kolejny raz słuchać moich wyjaśnień
no widzisz, nie czytasz co się do Ciebie pisze, nie wyciągasz wniosków

Myślisz, iż mówiąc jej, że się zadłużyłeś ponieważ brakuje Ci doświadczeń męsko-damskich w wieku 27 lat, zyskałeś coś w jej oczach? wytłumaczyłeś się? czy może jeszcze bardziej się pogrążyłeś, wychodząc na desperata i życiowego nieudacznika? zastanów się i jednak wyciągaj wnioski na przyszłość.
Miłości nie kupuję się współczuciem, zrozum to.

Rozumiem, że czujesz iż zawaliłeś sprawę i chcesz się wybielić, wyjść na normalnego faceta w jej oczach. Tylko zwróć uwagę, że efekt odnosisz dokładnie odwrotny. Im bardziej chcesz, tym gorzej wychodzi. Pisałem byś sobie darował. Trzeba przełknąć pigułkę goryczy i żyć dalej. Robisz odwrotnie i efekt jaki jest widać.


Teraz ciekawe, czy oszukiwałem sam siebie. Czy twierdzenie, że rozmowa z nią mnie uleczy, było prawdziwe. Czy przestanę już o niej myśleć
już odpowiadam: oszukiwałeś się :D
 

kika868686

Master
Dołączył
21 Czerwiec 2009
Posty
2 568
Punkty reakcji
130
strasznie dużo w tym wszystkim analizy..

to nie całka po kącie, tylko sytuacja codzienna, praca, koleżanka w pracy, posiłek w stołówce, pójście na parking, zrobienie siku, zjedzenie pomidora, obejrzenie wiadomości...

a Ty do tego podchodzisz tak technicznie...jesteś z politechniki :D ?

nie analizuj każdego jej oddechu, mrugnięcia jako znak czy nieznak. Ok, spróbowales, ona odmówiła powiedziała że kogoś ma i spoko, przejdz do tego na porzadku dziennym. Już nie rozkminiaj tematu na drobne.

swoją droga na jej miejscu przestraszyłabym się Ciebie trochę, a z tymi kwiatami pod domem to już na pewno :D

wyluzuj, bo to przez to że jesteś taki spięty, przejmujesz sie kazda bzdura robisz sobie blokady.. jeśli podejdziesz do nowej znajomości, jak do zwykłej kolazanki, rozmawiajac tak jak z innymi na luzie to zrobisz sobie dobry grunt to czegos dale.

Za bardzo próbujesz na siłe żeby coś z czegoś wyszło i tak potem jest..
 

buderchin

Nowicjusz
Dołączył
20 Lipiec 2011
Posty
198
Punkty reakcji
3
Wiek
39
Myślisz, iż mówiąc jej, że się zadłużyłeś ponieważ brakuje Ci doświadczeń męsko-damskich w wieku 27 lat, zyskałeś coś w jej oczach? wytłumaczyłeś się? czy może jeszcze bardziej się pogrążyłeś, wychodząc na desperata i życiowego nieudacznika? zastanów się i jednak wyciągaj wnioski na przyszłość.

Rozumiem, że czujesz iż zawaliłeś sprawę i chcesz się wybielić, wyjść na normalnego faceta w jej oczach. Tylko zwróć uwagę, że efekt odnosisz dokładnie odwrotny. Im bardziej chcesz, tym gorzej wychodzi. Pisałem byś sobie darował. Trzeba przełknąć pigułkę goryczy i żyć dalej. Robisz odwrotnie i efekt jaki jest widać.

Twoja wypowiedź trafia w samo sedno. Studiowałeś psychologię, czy może jesteś tak doświadczony życiowo?



Miłości nie kupuję się współczuciem, zrozum to.

W tym momencie ja nie chciałem kupić miłości. Chciałem – bo w sumie tego nie zrobiłem – pokazać, że mi przeszło i że może już z powrotem normalnie się ze mną kolegować.



to nie całka po kącie, tylko sytuacja codzienna, praca, koleżanka w pracy, posiłek w stołówce, pójście na parking, zrobienie siku, zjedzenie pomidora, obejrzenie wiadomości...

OK. Rozumiem. Już klika osób mi to tłumaczyło.

Proszę jednak mnie zrozumieć – była to najmilsza dziewczyna jaką spotkałem w moim 27-letnim życiu.

Zazwyczaj siedzieliśmy na stołówce z jej trzema koleżankami. Ona na ich tle po prostu wyróżniała się sposobem zwracania się do mnie – choćby tym, że do wypowiedzi wtrącała często moje imię (ja wiem, że to jest bzdura na maksa). Albo sama zaczepiała mnie (np. w piątek informowała mnie, że w następnym tygodniu w poniedziałek i środę nie będzie jej w pracy; inne przykłady są w pierwszym poście w akapitach zaczynających się od "Od razu mówię" i "Cały czas jednak"). Ja jej raczej nie zaczepiałem.

To wszystko układało mi się w logiczny ciąg.

Wiem, wiem, wiem. Te wszystkie zachowania nic nie znaczyły. Tylko ja sobie coś ubzdurałem.



a Ty do tego podchodzisz tak technicznie...

Właśnie wręcz odwrotnie: bardzo emocjonalnie. Chciałbym technicznie – wtedy bym zapomniał o niej w sekundę i żył dalej.



nie analizuj każdego jej oddechu, mrugnięcia jako znak czy nieznak. Ok, spróbowales, ona odmówiła powiedziała że kogoś ma i spoko, przejdz do tego na porzadku dziennym. Już nie rozkminiaj tematu na drobne.

Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.




swoją droga na jej miejscu przestraszyłabym się Ciebie trochę, a z tymi kwiatami pod domem to już na pewno :D

Tutaj nie za bardzo rozumiem, co miałaś na myśli.

Generalnie raczej nie ma powodu, by się mnie bać.

Jeśli chodzi o pojawienie się przed jej domem z kwiatami, to zdaję sobie sprawę z tego, że mogło ją to przestraszyć. Ale ja miałem jak najlepsze intencje: chciałem pokazać, że mi zależy.

Z drugiej strony nie powinno ją dziwić, że ją znalazłem. W książkach telefonicznych z lat 90-ych podawana była nazwa ulicy z numerem domu. Jeśli ktoś ma rzadkie nazwisko i w latach 90-ych miał telefon, to znalezienie nie jest problemem.




wyluzuj, bo to przez to że jesteś taki spięty, przejmujesz sie kazda bzdura robisz sobie blokady..

Zgadza się. To dotyczy całego mojego życia i jest to temat na inny wątek.



jeśli podejdziesz do nowej znajomości, jak do zwykłej kolazanki, rozmawiajac tak jak z innymi na luzie to zrobisz sobie dobry grunt to czegos dale.

To jest zła rada. ;)

Każesz mi zapoznawać się z innymi dziewczynami od razu z myślą w głowie, że robię grunt pod coś więcej? To się może dla mnie źle skończyć. :D



Za bardzo próbujesz na siłe żeby coś z czegoś wyszło i tak potem jest..

Tu masz rację, ale tylko częściowo.

Na początku mi w ogóle nie zależało. Tzn. zależało mi, żeby ją poznać, bo we wcześniejszych dwóch krótkich rozmowach zrobiła na mnie dobre wrażenie (nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale zarówno w kontaktach z kobietami, jak i mężczyznami jest tak, że po paru chwilach się wie, że z tą osobą można pogadać, a z inną się raczej nie dogadamy, bo po prostu nie). Ale nie myślałem o niej, jako o potencjalnej partnerce.

Potem, gdy pomyślałem, że może jednak coś z tego będzie, to już mi zależało, żeby dobrze wypaść. W moim przypadku sprowadzało się to wyłącznie do wysmarkania nosa przez udaniem się na przerwę, żeby nie musieć tego robić przy niej (btw: mój nick na tym forum pochodzi od nazwy leku na alergię). Jeśli chodzi o rozmowy, to nie starałem się być bardziej elokwentny.

Potem, gdy już byłem pewny, że jednak coś jest na rzeczy, postanowiłem zaproponować jej spotkanie po pracy. Było to dla mnie trudne, bo nigdy tego wcześniej nie robiłem. Gdy odmówiła, byłem przekonany, że to moja wina (opisane w pierwszym poście). Taką też wersję przedstawiłem przyjacielowi, który podpuścił mnie mówiąc, że powinienem ją przeprosić. Wtedy już mi zależało na maksa, bo byłem przekonany, że mogę stracić szansę, która już się nigdy w moim życiu nie powtórzy.
 

vixi

Nowicjusz
Dołączył
1 Październik 2010
Posty
100
Punkty reakcji
2
20 i 27 lat? to przecież oczywiste, że by nic z tego nie wyszło. To ja na praktyce poznałam 10 lat starszego i głupia myślałam, że to wyjdzie. To on zerwał, bo przeszkadzała mu różnica. Jednak to i tak duży sukces, bo byłam jego pierwszą dziewczyna a facet mający 32 lata! :) to się nie zrażaj i też bardzo długo nie mogłam zapomnieć o nim i płakałam po nocach. Już o nim zapomniałam, ale zdarza mi się wspominać jak to np. szliśmy razem biegać. W każdym razie nie ten to następny. Jakaś tam ładna niestety nie jestem. I jak poznajemy kogoś to oni zawsze wybierają moje koleżanki. Jeszcze nigdy mną się nikt nie zainteresował. Jedyny plus, że w pracy jest zainteresowanie, bo jestem jedyną kobietą na zakładzie, nie licząc tych pań z działu kadr :D
 

buderchin

Nowicjusz
Dołączył
20 Lipiec 2011
Posty
198
Punkty reakcji
3
Wiek
39
Nie wiem, po co piszę w temacie, który pewnie już stracił zainteresowanie kogokolwiek.

Posta tego zacząłem pisać jakieś trzy tygodnie temu, ale nie miałem jakoś ochoty czy siły, by go skończyć i wysłać (prokrastynacja?). Miał być tylko o akcji z zazdrością, ale potem zacząłem opisywać inne sytuacje. Część wydarzeń z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się trochę nieistotna, ale niech już zostanie.

Może mylnie mi się wydaje, że mi ulży, jak się wyżalę.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Jako, że piszę tutaj o wielu różnych dziewczynach, to tę, w której się zauroczyłem oznaczam podkreśleniem.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

pierwszy tydzień sierpnia

W pracy miałem taki zapierdziel, że nawet nie miałem siły myśleć o tej dziewczynie. Po ciężkim tygodniu pracy pojechałem ze znajomymi na Przystanek Woodstock, żeby się odstresować (bo na pewno nie po to, żeby odpocząć).

drugi tydzień sierpnia

Przeniesiono mnie na inne stanowisko, tak że miałem w zasięgu wzroku przez cały czas. Pracowała ze swoimi trzema koleżankami (z którymi wcześniej zazwyczaj siedzieliśmy wspólnie na stołówce). Patrzyłem na nią bez emocji – byłem przekonany, że już na 100% mi przeszło.

Potem przeniesiono je w inne miejsce. Koleżanki wylądowały w miejscach poza zasięgiem mojego wzroku, a ona pracowała nieopodal z trzema chłopakami – dwóch znałem tylko z widzenia. Ona stała tyłem do mnie, a oni przodem, ale za bardzo im się nie przyglądałem. Na początku patrzę: spoko – pracują sobie. Po pewnym czasie widzę jednak, że oni zagadują do niej, śmieją się. Jej twarzy nie widzę, ale znając , to pewnie też się śmieje. Wtedy poczułem coś chyba zupełnie irracjonalnego, a mianowicie: zazdrość (nawet nie wyobrażałem sobie, że mogę tak zareagować).

Potem na przerwie siadłem w miejscu, które było wolne, ale jednak koło starszej (wiek około 50 lat) znajomej tej dziewczyny. Koncept był taki, że gdyby ona ewentualnie przyszła, to by usiadła obok tej znajomej. Po pewnym czasie usiadł koło mnie jakiś gość, którego nie w ogóle nie kojarzyłem. Chwilę potem na stołówkę weszła ta dziewczyna, przeniosła krzesło od innego stołu i siadła koło nas. Gość śmiało do niej zagaduje (jakiś tekst z podtekstem erotycznym). Pomyślałem, że pewnie to jeden z tych, którzy z nią pracowali. Nieśmiało się wtrącam, starając się, by wyszło naturalnie. Potem ona zadała znajomej (50 l.) pytanie dotyczące pracy, na które ta nie umiała odpowiedzieć. Znowu pozwoliłem sobie wtrącić się mówiąc to, co wiedziałem.

Generalnie tę niezobowiązującą wymianę kilku zdań na stołówce można by nazwać powolną normalizacją stosunków. Dlaczego normalizacją? Bo nie tłumaczyłem jej kolejny raz jak to niefortunnie wyszło z tym zauroczeniem. Jeszcze kilka takich rozmów i będzie OK.

Po powrocie z przerwy nadal widziałem, jak ona gada z tymi chłopakami. I okazało się, że rzeczywiście – był ten koleś, który siedział koło mnie na stołówce. Zazdrość chyba się jeszcze bardziej we mnie wzmogła.

Następnego dnia na stołówce siadłem już bez planu. Po niedługim czasie dosiadły się do mnie trzy jej koleżanki, bo akurat były koło mnie trzy wolne krzesła. Było też miejsce na czwarte krzesło dla niej, które wystarczyło pożyczyć z innego stołu, ale usiadła gdzieś indziej. Może nie chciała, żebym zagadywał starając się, by wyszło naturalnie.

Postaraj się znaleźć kogoś innego, poflirtuj, nie uda się? trudno. Będą za to inne profity. 1. zapomnisz o tej dziewczynie.

Rozmawiasz z innymi dziewczynami w robocie? to świetnie, korzystaj z tego i żyj.
A kolegując się i rozmawiając z innymi dziołchami w robocie (i nie tylko) możliwe, że i z nią kontakt się odnowi, a może i inną poznasz, bardziej zainteresowaną Twoją osobą.

Kolejnego dnia jakieś 1,5 godziny pracowałem z inną dziewczyną. Kilka tygodni wcześniej przysłuchiwałem się jej rozmowie z jednym chłopakiem, którego wówczas nie znałem (ale później poznałem i okazał się spoko). Zrobiła wtedy na mnie pozytywne wrażenie (tematyka rozmowy, używane słownictwo, budowane zdania). Dodatkowo jest ładna (kwestia dyskusyjna – ważne że dla mnie pociągająca). Zagadnąłem do niej. Bardzo sympatycznie się rozmawiało. Okazało się, że też słucha heavy metalu i że też była w tym roku na Przystanku Woodstock. Flirtem tego nazwać nie można, bo choć pozwoliłem sobie na komplementowanie jej osiągnięć w nauce i inteligencji, to jednak nie było w rozmowie śmiechu, żartów i przekomarzania się. Po jakimś czasie obok nas zaczęła pracować tamta dziewczyna. Zapytałem: "co? teraz tu będziesz pracować?", co miało wyglądać naturalnie (ale chyba nie wyglądało).

Na tym nowym stanowisku poznałem też jeszcze jedną dziewczyną. Bardzo ładną z twarzy, o bardzo miłym głosie, ale troszkę grubą – ogólnie bardzo sympatyczne wrażenie na mnie sprawiła. Dosłownie parę słów z nią zamieniłem. Ale nie była to wymiana informacji (typu "skąd jesteś?" albo "uczysz się?") lecz jakaś – oczywiście jak na moje możliwości i umiejętności – forma flirtu. Ja np. coś do niej gadam, a ona do mnie "oj tam, oj tam", albo mówię jej o jej głosie, a ona, że uzna to za komplement.

W tym tygodniu poznałem też dziewczynę, która może i nie jest bardzo ładna, ale intryguje mnie – gra na gitarze w kościelnym zespole w mojej parafii. Przyglądam się jej od kilkunastu miesięcy. Jakieś 2 miesiące temu byłem z koleżanką w lokalu u nas w mieście i ona tam przy jednym stoliku siedziała z koleżanką. Moja koleżanka namawiała mnie, żebym podszedł do nich i zagadnął. Nie miałem odwagi – musiałbym wykazać się jakimś błyskotliwym tekstem, a w tym dobry nie jestem. W pracy jednak, gdy się z kimś pracuje, można niezobowiązująco zagadnąć, a potem np. 15 minut się nie odzywać – nie ma więc takiego ciśnienia. W ciągu tygodnia parę razy ją spotkałem, najczęściej była rozmowa trwająca 20 sekund, albo po prostu powiedzenie "cześć". Pracuje z koleżanką, która była wtedy w lokalu.

Jakieś trzy miesiące temu poznałem jedną dziewczynę, ale nie zapadłem jej w pamięć. W tym tygodniu miałem z nią do czynienia. Raz zacząłem się śmiać z jakiejś głupiej rzeczy (zawodowej) – popatrzyła na mnie i powiedziała poważnym tonem "co jest w tym śmiesznego?". Nie umiałem odpowiedzieć, zatkało mnie. Potem dodała "to się popisałeś inteligencją". Było to na początku dnia pracy. Po kilku godzinach podszedłem do niej – zacząłem tłumaczyć się i wyjaśniać, ale się zamotałem, bo nie przemyślałem tego, co chciałem powiedzieć. Podałem też swoje imię. Następnego dnia już lepiej przygotowany zagadnąłem do niej i wyjaśniłem, że nie chciałbym, żeby mnie nie uważała za półgłówka, jeśli byśmy się spotkali kiedyś poza pracą.

trzeci tydzień sierpnia

W tym tygodniu przeniesiono mnie mnie znowu na inne stanowisko. Pracowałem razem z tą dziewczyną, co gra na gitarze. Mieliśmy więc razem przerwę. Jednak nie wykorzystałem szansy i nie siadałem z nimi na przerwie (czasem były wolne miejsca obok lub naprzeciw nich). Trochę żałowałem, bo są one z mojego miasta, a nowe znajomości by mi się przydały.

Dziewczyna od "co jest w tym śmiesznego?" jakoś częściej zwraca na mnie uwagę. I pamięta moje imię.

Poznałem jednego gościa, który gadał wtedy z tamtą dziewczynę (nie tego, co na stołówce sadził dwuznaczne teksty, lecz jednego z dwóch pozostałych). Okazał się spoko gościem, więc nie mam do niego żalu, że z nią rozmawiał.

W piątek zagadnąłem do jednej dziewczyny, z którą wcześniej rozmawiałem tylko raz jakieś dwa miesiące temu. Potem tylko mówiliśmy sobie "cześć" lub machaliśmy sobie, gdy jechaliśmy do lub z pracy – ja samochodem (jako kierowca lub pasażer), a ona rowerem. Zagadnąłem ją o naukę, powiedziała, że zaczyna dopiero studia (wiek: 19 lat – rok młodsza o tamtej). Potem niechcący doszliśmy do tematu muzyki. Nie słuchamy dokładnie takiej samej, ale znałem kilka zespołów, których ona słucha. Ona zaczęła sypać nazwami zespołów, które powinienem poznać. Potem wszedł temat Facebooka, dałem jej mój login (imię i nazwisko – nigdy w życiu), żeby mi przesłała nazwy zespołów, które powinienem poznać. Potem zapytała czy nie przyszedłbym do niej na grilla w sobotę. Zgodziłem się, bo ostatnio mam fazę na poznawanie nowych ludzi. Wymieniliśmy się numerami telefonów. TO TEMAT NA INNY WĄTEK. Brak mi czasu, żeby to wszystko opisać.

czwarty tydzień sierpnia

W tym tygodniu wyszło tak, że pracuję na tym samym stanowisku, co ta dziewczyna i jej trzy koleżanki. Siedzimy razem na przerwie. W ogóle się nie odzywamy. Większość mojej winy chyba jest, bo kiedyś mówiłem, to co chciałem powiedzieć, a teraz każde odezwanie się planuję i chyba zawsze wychodzi nienaturalnie.

Jednego dnia nie ma jej w pracy. Dowiaduję się (od koleżanki), że niedługo rezygnuje z pracy, bo będzie kontynuować naukę. Zacząłem poważnie się zastanawiać nad pożegnalnym tekstem.

Następnego dnia podczas przerwy pytam , gdzie idzie do szkoły. Odpowiada, potem ja jeszcze jedno pytanie zadaję, na które odpowiada i koniec rozmowy.

W dwa różne dni rozmawiałem z bardzo sympatyczną dziewczyną. Też młoda – po maturze. Poznałem ja około dwa miesiące temu – rozmawialiśmy wtedy na różne tematy (bardzo fajnie się rozmawiało, bo była to wymiana opinii, a nie tylko przedstawianie faktów). W piątek był to jej ostatni dzień. Rozmawiałem z nią dłużej po pracy, m.in. o stosunkach damsko-męskich. Raczej już się nie zobaczymy, bo idzie na studia do miasta na drugim końcu polski. Powiedziałem jej, że ją polubiłem i zapytałem jak można ją znaleźć na NK lub FB, żeby ewentualnie podtrzymać znajomość. Podała nazwisko (po powrocie do domu znalazłem i wysłałem wiadomość). Na koniec powiedziałem, że bardzo miło było poznać.

piąty tydzień sierpnia

W poniedziałek rozmawiam dłuższą chwilę z tą dziewczyną, co mnie zgasiła tekstem "to się popisałeś inteligencją".

We wtorek pytam tę dziewczynę, kiedy rezygnuje z pracy. Powiedziała, że jutro (środa, 31 sierpnia) ostatni dzień będzie. Muszę wymyślić jakąś przemowę na pożegnanie? Po co?

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Kilka kwestii, które mnie nurtują:

1. Zazdrość (drugi tydzień)

Zazdrościłem, ale nie wiedziałem czego. Rozmowy? Możliwości popatrzenia sobie na ładną dziewczynę? No bo przecież nie tego, że oni we trzech ją wyrwą.

Głupie myślenie, które nie wiem, skąd się wzięło: jeśli sobie rozmawiasz z koleżankami, to nic mi do tego, a jak z jakimiś chłopakami, to już nie mogę tego przeżyć.

Uzurpator się znalazł...

Sam się dziwię swojemu postępowaniu.

2. Uroda powodem całej sytuacji?

Zastanawiałem się tylko, czy może powodem całej tej sytuacji jest jej uroda. Ona jest naprawdę ładna (choć – tak zupełnie obiektywnie – jedna z jej trzech koleżanek jest ładniejsza). Może chodzi o to, że jak rozmawia ze mną ładna dziewczyna, to rośnie mój rating?

Gdyby była nieładna, to nie byłoby całej tej sytuacji? Czy bym tak rozpaczał po jakimś – za przeproszeniem – pasztecie?

3. Dlaczego tak mi zależy na dalszej znajomości z nią?

Mam koleżankę, którą znam 10 lat. Bardzo inteligentna, ładna i sympatyczna. Kiedyś uznawałem ją za przyjaciółkę. Zwierzałem jej się, a ona radziła lub pocieszała. Nie myślałem nigdy o niej jako o potencjalnej partnerce z trzech powodów: przez większość czasu, gdy ją znałem, nie byłem zainteresowany dziewczynami; przez cały czas naszej znajomości miała chłopaka; byłem dla niej za cienki. Kilka lat temu kolegowaliśmy się bardzo. Bywało, że – razem z innymi znajomymi – widywaliśmy się kilka razy w tygodniu. Potem, gdy ludzie pokończyli studia i zaczęli pracować, nasze spotkania były rzadsze. Ostatnio widziałem się z nią pół roku temu. Oczywiście, gdybyśmy się teraz spotkali, to nie udawalibyśmy, że się nie znamy.

Zmierzam do tego, że to jest naprawdę irracjonalne, że tak bardzo rozpaczam po 3-tygodniowej znajomości z dziewczyną, której właściwie nie znam, a w tym samym czasie powoli zanika 10-letnia znajomość z osobą, którą znam dobrze.

Czy jestem naprawdę tak nieskomplikowanym i prymitywnym mechanizmem, że kilka kokieteryjnych zaczepek stawiam wyżej od kilkudziesięciu poważnych rozmów.

4. Rozmowy z innymi nie pomagają

Jak widać, w sierpniu rozmawiałem z kilkoma dziewczynami. Z całego mojego życia jest to rekordowy miesiąc. To można by określić jako pozytywną stronę sytuacji, bo gdybym nie pojechał z kwiatami do niej, to nadal tkwił bym w tej znajomości bez perspektyw na coś więcej. Marnowałbym czas na przymilanie się do niej lub zezwalanie jej na przymilanie się do mnie. A tak to sobie chociaż z innymi pogadałem. Wydawać się może, że jest fajnie – zagaduję sobie do różnych dziewczyn. Ale problem w tym, że podczas rozmowy z innymi nie ma tego czegoś. Obiektywnie te rozmowy są dłuższe i konkretniejsze, ale w ich trakcie nie czuję takiego podjarania, jak z wtedy z nią.

5. Co powiedzieć na pożegnanie

Wysyłam tego posta tak późno, że pewnie do jutra do godziny 13 nikt mi nie napisze. Trudno, sam będę musiał coś wymyślić... Chyba im mniej powiem, tym lepiej.

Ja pier*ole, dlaczego mi na tym tak zależy?
 

Zwyczajny93

Nowicjusz
Dołączył
5 Czerwiec 2012
Posty
70
Punkty reakcji
1
Miasto
Tczew
Mnie taki stan trzymał ponad 3 miesiące, więc nie wiem jak to zdefiniować. Jak przeczytałem post otwierający ten temat to smutno mi się zrobiło, przypomniał mi się ten stan kiedy leżałem wieczorem i wpadałem w depresję jak na jakimś tzw bad tripie po spożyciu psychotropów. To jest ciężki stan, ale prawda jest taka, że niektóre dziewczyny bawi to jak prowokują i potem taki facet pisze do nich.

Nie jestem bardzo nieśmiały i potrafię podrywać, ale jedna dziewczyna mnie wciągnęła w takie coś i do teraz do mnie pisze. Wkrótce zobaczymy się i chyba wtedy sobie wyjaśnimy, że albo jesteśmy parą albo koniec kontaktów.
 

kaiser

where is my mind?
Dołączył
19 Grudzień 2011
Posty
736
Punkty reakcji
30
Miasto
Warszawa
Odpuść - już jest pozamiatane, nawet chyba w kategoriach koleżeństwa, przynajmniej na ten moment.
bingo ;) Burdechin, tak a propos - za długie piszesz posty, za dużo analizujesz - to jest naprawdę prosta sprawa, spotykasz laskę, przypadacie sobie do gustu, bierzesz ja za rękę i przez jakiś czas jesteście razem (ten "jakiś czas" czasami trwa i trwa :D) - tutaj filozofowanie tylko przeszkadza...
 

moniquemonique

Bywalec
Dołączył
25 Październik 2011
Posty
1 689
Punkty reakcji
96
Miasto
Śląsk, Częstochowa
ale prawda jest taka, że niektóre dziewczyny bawi to jak prowokują i potem taki facet pisze do nich.
Z tym się zgodzę, zdarza się tak, że dziewczyny po prostu lubią być lubiane i adorowane, ale jeśli adorowanie wymyka się z pod kontroli to szybko potrafią sprowadzić delikwenta na ziemie i powiedzieć delikatnie żeby spadał.
Poza tym drogi autorze umówmy się, 8 lat to niby nie jest przeszkadzająca różnica, ale niektóre 20latki mają jeszcze pstro w głowie i nie bardzo potrafią się zachować w takiej sytuacji.
A czytając twoje wypowiedzi, z jej strony wystarczyła by szczera rozmowa trochę empatii niż krótkie ucinanie tematu. Chociaż dobrze czasem postawić sprawę jasno i szybko ;)
 
Do góry