buderchin
Nowicjusz
- Dołączył
- 20 Lipiec 2011
- Posty
- 198
- Punkty reakcji
- 3
- Wiek
- 39
Witam.
W porównaniu do innych postów, moja historia to bzdura – nic nie było.
W maju poznałem w pracy pewną dziewczynę, ale rozmawiałem z nią tylko dwa razy (i to w dodatku bardzo krótko). Widywałem ją, ale tak jakby nie istniała dla mnie, a ja nie istniałem dla niej. Nasza znajomość rozwinęła się dopiero na początku czerwca, gdy oboje zostaliśmy przeniesieni na inną zmianę i była jedyna znajomą dla mnie twarzą. Trochę dopomogłem sprawie, bo pierwszego dnia zagadnąłem do niej.
Od razu mówię: nie podrywałem jej, bo nie jestem podrywaczem – jestem raczej nieśmiały (mam 27 lat i nigdy nie miałem dziewczyny). Nie pracowaliśmy razem, ale 2-3 razy w tygodniu zdarzało się, że mieliśmy wspólnie przerwę. Siedzieliśmy na stołówce z nią i jej trzema koleżankami. Jako że ja naprawdę nie próbowałem jej poderwać, to nie siliłem się koniecznie na rozmowę z nią – raz nawet zdarzyło się, że one ze sobą rozmawiały, a ja sobie spokojnie jadłem. Przeważnie zwyczajnie rozmawialiśmy. Czasem jednak droczyliśmy się. W niektóre dni nie spędzaliśmy razem przerwy, ale czasem po zakończeniu pracy spotykaliśmy się na korytarzu wiodącym do szatni. Wtedy ona z takim jakby żalem czy zawodem w głosie mówiła, że znów cały dzień się nie widzieliśmy, albo że znowu nie jedliśmy razem. Raz też zapytała mnie o swoją fryzurę (pytanie mnie zaskoczyło i nie wiedziałem, co powiedzieć). Generalnie, raczej ona do mnie zagadywała – ja nie miałem pomysłów (jak już pisałem, nie jestem typem flirtującym).
W połowie czerwca, po którymś takim tekście z jej strony zacząłem myśleć, że może jej chodzić o coś więcej. Innym powodem, pozwalającym mi tak myśleć, było to, że się uśmiechała na mój widok. Jej koleżanki nie były dla mnie aż tak miłe.
Do tej pory rozmowy z nią były zupełnie na luzie, bo nawet sobie nie wyobrażałem, że ktokolwiek może być zainteresowany tak nudnym i niezaradnym życiowo kolesiem jak ja. Od tej pory bardziej spięty/stremowany byłem przy niej, bo już zaczęło mi zależeć, żeby dobrze przy niej wypaść. Planowałem nawet którąś z jej koleżanek zapytać, czy ma chłopaka (jeśli bym się dowiedział, że ma albo one by jej powiedziały, że o to pytałem, sprawy pewnie potoczyłyby się inaczej).
Cały czas jednak nie byłem pewny co do jej zainteresowania mną, bo dość często robiła coś na telefonie. Myślałem, że może pisze SMS-y do chłopaka. Jednak któregoś dnia rozwiała moje wątpliwości. Gdy wyszliśmy z firmy, zobaczyłem, że robi coś na telefonie. Kilkanaście sekund później, gdy oboje wsiadaliśmy do samochodów (które nieprzypadkowo stały obok siebie – ja swój zawsze parkowałem obok), powiedziała, że widzimy się dopiero na parkingu. Uznałem więc, że czytała SMS od koleżanki.
Wpadłem wtedy na "genialny" pomysł. Skoro jednak te SMS-y to nie od/do chłopaka, a w pracy nie możemy za bardzo dłużej porozmawiać i poznać się, to dobrze będzie spotkać się po pracy. Następnego dnia złożyłem jej propozycję pójścia do kina. Odmówiła używając takich słów, że odebrałem to tak, jakby powodem odmowy było to, że poświęcam jej za mało uwagi (dopasowane przeze mnie przykłady: że poprzedniego dnia czaiłem się za nią zamiast przejść z nią te 30 metrów i porozmawiać; nie rozmawiam z nią na stołówce; nie zagaduję do niej po pracy).
Następnym błędem było wysłanie tego dnia dość rozemocjonowanej wiadomości przez FB i NK. Po dobie bez odpowiedzi czułem się źle.
Powiedziałem o tym swojemu przyjacielowi. Powiedział, że jeśli mi zależy, to powinienem zadzwonić do niej i ją przeprosić. Nie miałem jej numeru telefonu, ale znalazłem adres w książce telefonicznej i z kwiatami pojechałem do niej. Była zaskoczona, a może i przerażona (może pomyślała, że jestem jakimś napaleńcem nie przyjmującym odmów albo psychopatą w skórze miłego gościa; próbuję sobie wyobrazić sytuację, że jakaś koleżanka z pracy, z którą niezobowiązująco porozmawiałem pięć razy, staje pod moim domem – nie wiem, co bym pomyślał i co zrobił). Powiedziałem, że przepraszam ją za olewanie w pracy. Nie wiedziała, o co chodzi. Przedstawiłem sytuację z mojego punktu widzenia. Powiedziała, że jestem bardzo sympatycznym chłopakiem i tylko dla tego była dla mnie taka miła. Przepraszała mnie za to, że przez swoje zachowanie wprowadziła mnie w błąd. Powiedziała też, że spotyka się już z kimś.
Do tej pory nie interesowałem się uczuciami za bardzo, ale zorientowany byłem na tyle, żeby wiedzieć, że to co czuję, na pewno nie jest miłością – no bo jak można kochać kogoś po trzech tygodniach znajomości. Znalazłem w internecie, że to co mi się przytrafiło, to zauroczenie – uczucie egoistyczne. "Zauroczenie nigdy nie jest troską o inną osobę lecz tak naprawdę myśleniem o samym sobie, bardzo często to wyobrażenia tej drugiej osoby takiej jaką chcielibyśmy aby była dla nas, a nie branie przesłanek pod uwagę jakie podpowiada nam umysł", "żyjesz gorączkowo, nie masz głowy do wielu rzeczy, stale rozpamiętujesz, co powiedziała i planujesz, co powiedzieć przy spotkaniu. Kiedy już się spotkacie, jej dotyk i spojrzenie onieśmielają cię". Nie pamiętam, kiedy pojawiło się zauroczenie, bo nie analizowałem sytuacji na bieżąco.
Po dwóch dniach wpadłem na pomysł, żeby przeszukać jej znajomych na NK i FB. Znalazłem profil jej chłopaka (są na zdjęciu razem).
Wydaje się więc, że sprawy nie ma. Sobie tylko ubzdurałem, że ona czegoś ode mnie chciała. W dodatku ma chłopaka. Tylko niestety z tym całym zauroczeniem, które na mnie spadło, nie było to takie proste.
Żeby dodatkowo mnie dobić, firma skierowała mnie na tydzień przymusowego urlopu. Jakież to było dla mnie udręczenie. Tydzień siedzenia w domu. Żałowałem, że nie pogadałem z kierownikiem, żeby jednak pozwolił mi przyjść do pracy. W poniedziałek mógłbym porozmawiać z nią jeszcze w miarę normalnie – może udałoby się całą sytuację obrócić w żart (a że taki ze mnie krejzol, co przyjeżdża z kwiatami). Potem było coraz gorzej. Serce non-stop waliło mi jak przed jakimś egzaminem. Nie chciało mi się jeść, a jak jadłem, to chciało mi się wymiotować. Cały czas myślałem tylko o sytuacjach związanych z nią. Planowałem, co jej powiem, gdy wrócę do pracy. Generalnie całe to zauroczenie to masakra dla mnie. Byłem zupełnie nie do życia. Jak przeczytałem w internecie, że stan ten może trwać ponad miesiąc, to pomyślałem, że się ładnie załatwiłem.
Jeszcze mi taki numer wywinęli, że przy moim powrocie do pracy przenieśli mnie na inną zmianę. Przez tydzień wychodziłem z pracy, gdy ona ją zaczynała. Przez ten tydzień wolnego tak się nakręciłem, że gdy po powrocie podszedłem do niej, to byłem zdatny wypowiedzieć – i to z wielkim trudem – tylko jedno zdanie: "nieświadomie doprowadziłaś mnie do takiego stanu, że nie potrafię normalnie funkcjonować" (dziś stwierdzam, to było głupie). Następnego dnia powiedziałem jej koleżance, żeby jej przekazała wiadomość, że nie będę już jej więcej napastował. Jak się okazało, koleżanka nawet nie wiedziała o sprawie (kolejny głupi krok).
Po tym tygodniu w weekend znowu zrobiłem głupią rzecz – wysłałem jej kolejną wiadomość na FB z linkiem do piosenki o nieszczęśliwej miłości, żeby pokazać jaki jestem romantyczny (to była głupota do kwadratu – po co? przecież i tak by nic z tego nie było; na swoje usprawiedliwienia mam to, że wtedy jeszcze w pełni mocy trzymało mnie zauroczenie).
Następny tydzień też się mijaliśmy – ja zaczynałem pracę, ona kończyła. Mówiliśmy sobie tylko "cześć". Tylko ona była przy tym smutna, a nie – jak kiedyś – szeroko uśmiechnięta. W tym tygodniu (tj. w połowie lipca) minął ciężki stan emocjonalno-fizyczny (nudności itp.), ale został zwykły żal. Tylko tak szczerze mówiąc, nie wiem po czym:
Nadal jednak non-stop myślałem "co by było gdyby", a dokładniej: co by było, gdybyśmy byli znowu razem na jednej zmianie i np. mieli okazję spotkać się na przerwie. Było to dla mnie tak ważne, że od następnego tygodnia przyszedłem do pracy na inną zmianę bez konsultowania tego z kierownikiem.
Ostatni tydzień to był okres próby dla mnie. No dobra, jesteśmy znowu jednocześnie w pracy, ale czy coś z tego wynika? Czy zrobię coś, czy tylko poprzestanę na ukradkowym spoglądaniu na nią i – co już jest totalnym dnem – wzdychaniu? Wygląda na to, że nic.
W poniedziałek od razu bonus: na przerwie przez chwilę (ja kończę przerwę, a ona zaczyna) siedzimy przy jednym stole – co prawda oddzieleni kilkoma osobami, ale jednak. Nie patrzę nawet w jej stronę. Tego samego dnia, zaczepiam ją, gdy wychodzi z firmy i pytam, czy się na mnie gniewa, bo się znamy, a zachowujemy się jakbyśmy się nie znali (tak powiedziałem: 1 os. l.mn. – jeśli to w ogóle ma jakiekolwiek znaczenie). Powiedziała, że nie i dodała, że po prostu sytuacja nie pozwala, żeby pogadać.
Wtorek. Przypadek chciał, że razem wchodzimy do firmy. Ja idę dwa kroki zna nią. Udaję, że jej nie widzę (tzn. nawet "cześć" nie powiedziałem).
Piątek. Siedzę w samochodzie (nie swoim, bo z kimś dojeżdżam) i macham jej przez szybę. Ona odmachuje z uśmiechem.
Poniedziałek (wczoraj). Po zakończeniu pracy idę za nią (idzie z jakąś koleżanką, której nie znam). Myślę, żeby zagadać (np. "jak minął dzień?"), ale rozmawiają, więc im nie przeszkadzam (tak to sobie tłumaczę). Potem idę przez parking z jej koleżanką (tą, którą prosiłem o przekazanie wiadomości dla niej) i rozmawiam z nią na luzie. Potem czekam na gościa, z którym dojeżdżam. Idzie ona. Mówi "cześć", ja odpowiadam.
Jak widać jestem zablokowany, jeśli chodzi o odezwanie się do niej. Wcześniej to ona zawsze zagadywała, więc jeśli teraz ona nie zagaduje, to ja nawet nie wiem, co powiedzieć.
Tłumaczyłem sobie, że zauroczenie minęło, bo te najpoważniejsze objawy przypominające chorobę minęły. Ale wydaje mi się, że moje życie nie ma teraz sensu. Np. byłem w ostatnią sobotę ze znajomymi w pubie na piwie i zupełnie mnie to nie cieszyło. Może to jakiś spadek poziomu dopaminy?
Ciągle o niej myślę – może już bardziej w kategorii nierozwiązanej sprawy.
Problem polega chyba na tym, że jeszcze nie powiedziałem jej wszystkiego, co chciałbym powiedzieć.
Co jej mogę powiedzieć:
I jeszcze taka myśl głupia. Widzę, że w pracy się śmieje, rozmawia z koleżankami (chłopaków to już chyba unika, żeby nie mieć powtórki ). Generalnie jej życie płynie dalej. Moje życie stanęło. Może jest mi winna to, żeby mi je wrócić? Niech zechce ze mną porozmawiać i mnie uleczyć.
Proszę o pomoc.
W porównaniu do innych postów, moja historia to bzdura – nic nie było.
W maju poznałem w pracy pewną dziewczynę, ale rozmawiałem z nią tylko dwa razy (i to w dodatku bardzo krótko). Widywałem ją, ale tak jakby nie istniała dla mnie, a ja nie istniałem dla niej. Nasza znajomość rozwinęła się dopiero na początku czerwca, gdy oboje zostaliśmy przeniesieni na inną zmianę i była jedyna znajomą dla mnie twarzą. Trochę dopomogłem sprawie, bo pierwszego dnia zagadnąłem do niej.
Od razu mówię: nie podrywałem jej, bo nie jestem podrywaczem – jestem raczej nieśmiały (mam 27 lat i nigdy nie miałem dziewczyny). Nie pracowaliśmy razem, ale 2-3 razy w tygodniu zdarzało się, że mieliśmy wspólnie przerwę. Siedzieliśmy na stołówce z nią i jej trzema koleżankami. Jako że ja naprawdę nie próbowałem jej poderwać, to nie siliłem się koniecznie na rozmowę z nią – raz nawet zdarzyło się, że one ze sobą rozmawiały, a ja sobie spokojnie jadłem. Przeważnie zwyczajnie rozmawialiśmy. Czasem jednak droczyliśmy się. W niektóre dni nie spędzaliśmy razem przerwy, ale czasem po zakończeniu pracy spotykaliśmy się na korytarzu wiodącym do szatni. Wtedy ona z takim jakby żalem czy zawodem w głosie mówiła, że znów cały dzień się nie widzieliśmy, albo że znowu nie jedliśmy razem. Raz też zapytała mnie o swoją fryzurę (pytanie mnie zaskoczyło i nie wiedziałem, co powiedzieć). Generalnie, raczej ona do mnie zagadywała – ja nie miałem pomysłów (jak już pisałem, nie jestem typem flirtującym).
W połowie czerwca, po którymś takim tekście z jej strony zacząłem myśleć, że może jej chodzić o coś więcej. Innym powodem, pozwalającym mi tak myśleć, było to, że się uśmiechała na mój widok. Jej koleżanki nie były dla mnie aż tak miłe.
Do tej pory rozmowy z nią były zupełnie na luzie, bo nawet sobie nie wyobrażałem, że ktokolwiek może być zainteresowany tak nudnym i niezaradnym życiowo kolesiem jak ja. Od tej pory bardziej spięty/stremowany byłem przy niej, bo już zaczęło mi zależeć, żeby dobrze przy niej wypaść. Planowałem nawet którąś z jej koleżanek zapytać, czy ma chłopaka (jeśli bym się dowiedział, że ma albo one by jej powiedziały, że o to pytałem, sprawy pewnie potoczyłyby się inaczej).
Cały czas jednak nie byłem pewny co do jej zainteresowania mną, bo dość często robiła coś na telefonie. Myślałem, że może pisze SMS-y do chłopaka. Jednak któregoś dnia rozwiała moje wątpliwości. Gdy wyszliśmy z firmy, zobaczyłem, że robi coś na telefonie. Kilkanaście sekund później, gdy oboje wsiadaliśmy do samochodów (które nieprzypadkowo stały obok siebie – ja swój zawsze parkowałem obok), powiedziała, że widzimy się dopiero na parkingu. Uznałem więc, że czytała SMS od koleżanki.
Wpadłem wtedy na "genialny" pomysł. Skoro jednak te SMS-y to nie od/do chłopaka, a w pracy nie możemy za bardzo dłużej porozmawiać i poznać się, to dobrze będzie spotkać się po pracy. Następnego dnia złożyłem jej propozycję pójścia do kina. Odmówiła używając takich słów, że odebrałem to tak, jakby powodem odmowy było to, że poświęcam jej za mało uwagi (dopasowane przeze mnie przykłady: że poprzedniego dnia czaiłem się za nią zamiast przejść z nią te 30 metrów i porozmawiać; nie rozmawiam z nią na stołówce; nie zagaduję do niej po pracy).
Następnym błędem było wysłanie tego dnia dość rozemocjonowanej wiadomości przez FB i NK. Po dobie bez odpowiedzi czułem się źle.
Powiedziałem o tym swojemu przyjacielowi. Powiedział, że jeśli mi zależy, to powinienem zadzwonić do niej i ją przeprosić. Nie miałem jej numeru telefonu, ale znalazłem adres w książce telefonicznej i z kwiatami pojechałem do niej. Była zaskoczona, a może i przerażona (może pomyślała, że jestem jakimś napaleńcem nie przyjmującym odmów albo psychopatą w skórze miłego gościa; próbuję sobie wyobrazić sytuację, że jakaś koleżanka z pracy, z którą niezobowiązująco porozmawiałem pięć razy, staje pod moim domem – nie wiem, co bym pomyślał i co zrobił). Powiedziałem, że przepraszam ją za olewanie w pracy. Nie wiedziała, o co chodzi. Przedstawiłem sytuację z mojego punktu widzenia. Powiedziała, że jestem bardzo sympatycznym chłopakiem i tylko dla tego była dla mnie taka miła. Przepraszała mnie za to, że przez swoje zachowanie wprowadziła mnie w błąd. Powiedziała też, że spotyka się już z kimś.
Do tej pory nie interesowałem się uczuciami za bardzo, ale zorientowany byłem na tyle, żeby wiedzieć, że to co czuję, na pewno nie jest miłością – no bo jak można kochać kogoś po trzech tygodniach znajomości. Znalazłem w internecie, że to co mi się przytrafiło, to zauroczenie – uczucie egoistyczne. "Zauroczenie nigdy nie jest troską o inną osobę lecz tak naprawdę myśleniem o samym sobie, bardzo często to wyobrażenia tej drugiej osoby takiej jaką chcielibyśmy aby była dla nas, a nie branie przesłanek pod uwagę jakie podpowiada nam umysł", "żyjesz gorączkowo, nie masz głowy do wielu rzeczy, stale rozpamiętujesz, co powiedziała i planujesz, co powiedzieć przy spotkaniu. Kiedy już się spotkacie, jej dotyk i spojrzenie onieśmielają cię". Nie pamiętam, kiedy pojawiło się zauroczenie, bo nie analizowałem sytuacji na bieżąco.
Po dwóch dniach wpadłem na pomysł, żeby przeszukać jej znajomych na NK i FB. Znalazłem profil jej chłopaka (są na zdjęciu razem).
Wydaje się więc, że sprawy nie ma. Sobie tylko ubzdurałem, że ona czegoś ode mnie chciała. W dodatku ma chłopaka. Tylko niestety z tym całym zauroczeniem, które na mnie spadło, nie było to takie proste.
Żeby dodatkowo mnie dobić, firma skierowała mnie na tydzień przymusowego urlopu. Jakież to było dla mnie udręczenie. Tydzień siedzenia w domu. Żałowałem, że nie pogadałem z kierownikiem, żeby jednak pozwolił mi przyjść do pracy. W poniedziałek mógłbym porozmawiać z nią jeszcze w miarę normalnie – może udałoby się całą sytuację obrócić w żart (a że taki ze mnie krejzol, co przyjeżdża z kwiatami). Potem było coraz gorzej. Serce non-stop waliło mi jak przed jakimś egzaminem. Nie chciało mi się jeść, a jak jadłem, to chciało mi się wymiotować. Cały czas myślałem tylko o sytuacjach związanych z nią. Planowałem, co jej powiem, gdy wrócę do pracy. Generalnie całe to zauroczenie to masakra dla mnie. Byłem zupełnie nie do życia. Jak przeczytałem w internecie, że stan ten może trwać ponad miesiąc, to pomyślałem, że się ładnie załatwiłem.
Jeszcze mi taki numer wywinęli, że przy moim powrocie do pracy przenieśli mnie na inną zmianę. Przez tydzień wychodziłem z pracy, gdy ona ją zaczynała. Przez ten tydzień wolnego tak się nakręciłem, że gdy po powrocie podszedłem do niej, to byłem zdatny wypowiedzieć – i to z wielkim trudem – tylko jedno zdanie: "nieświadomie doprowadziłaś mnie do takiego stanu, że nie potrafię normalnie funkcjonować" (dziś stwierdzam, to było głupie). Następnego dnia powiedziałem jej koleżance, żeby jej przekazała wiadomość, że nie będę już jej więcej napastował. Jak się okazało, koleżanka nawet nie wiedziała o sprawie (kolejny głupi krok).
Po tym tygodniu w weekend znowu zrobiłem głupią rzecz – wysłałem jej kolejną wiadomość na FB z linkiem do piosenki o nieszczęśliwej miłości, żeby pokazać jaki jestem romantyczny (to była głupota do kwadratu – po co? przecież i tak by nic z tego nie było; na swoje usprawiedliwienia mam to, że wtedy jeszcze w pełni mocy trzymało mnie zauroczenie).
Następny tydzień też się mijaliśmy – ja zaczynałem pracę, ona kończyła. Mówiliśmy sobie tylko "cześć". Tylko ona była przy tym smutna, a nie – jak kiedyś – szeroko uśmiechnięta. W tym tygodniu (tj. w połowie lipca) minął ciężki stan emocjonalno-fizyczny (nudności itp.), ale został zwykły żal. Tylko tak szczerze mówiąc, nie wiem po czym:
- czy po tym, że ktoś się mną interesował (tutaj bez cudzysłowu, bo jej niezobowiązujące zagadywanie można uznać za normalne zainteresowanie wg definicji SJP)?
- czy po tym, że interesowała się mną naprawdę ładna dziewczyna?
- czy po tym, że pierwszy raz w życiu miałem nadzieję, że będę miał w końcu dziewczynę?
Nadal jednak non-stop myślałem "co by było gdyby", a dokładniej: co by było, gdybyśmy byli znowu razem na jednej zmianie i np. mieli okazję spotkać się na przerwie. Było to dla mnie tak ważne, że od następnego tygodnia przyszedłem do pracy na inną zmianę bez konsultowania tego z kierownikiem.
Ostatni tydzień to był okres próby dla mnie. No dobra, jesteśmy znowu jednocześnie w pracy, ale czy coś z tego wynika? Czy zrobię coś, czy tylko poprzestanę na ukradkowym spoglądaniu na nią i – co już jest totalnym dnem – wzdychaniu? Wygląda na to, że nic.
W poniedziałek od razu bonus: na przerwie przez chwilę (ja kończę przerwę, a ona zaczyna) siedzimy przy jednym stole – co prawda oddzieleni kilkoma osobami, ale jednak. Nie patrzę nawet w jej stronę. Tego samego dnia, zaczepiam ją, gdy wychodzi z firmy i pytam, czy się na mnie gniewa, bo się znamy, a zachowujemy się jakbyśmy się nie znali (tak powiedziałem: 1 os. l.mn. – jeśli to w ogóle ma jakiekolwiek znaczenie). Powiedziała, że nie i dodała, że po prostu sytuacja nie pozwala, żeby pogadać.
Wtorek. Przypadek chciał, że razem wchodzimy do firmy. Ja idę dwa kroki zna nią. Udaję, że jej nie widzę (tzn. nawet "cześć" nie powiedziałem).
Piątek. Siedzę w samochodzie (nie swoim, bo z kimś dojeżdżam) i macham jej przez szybę. Ona odmachuje z uśmiechem.
Poniedziałek (wczoraj). Po zakończeniu pracy idę za nią (idzie z jakąś koleżanką, której nie znam). Myślę, żeby zagadać (np. "jak minął dzień?"), ale rozmawiają, więc im nie przeszkadzam (tak to sobie tłumaczę). Potem idę przez parking z jej koleżanką (tą, którą prosiłem o przekazanie wiadomości dla niej) i rozmawiam z nią na luzie. Potem czekam na gościa, z którym dojeżdżam. Idzie ona. Mówi "cześć", ja odpowiadam.
Jak widać jestem zablokowany, jeśli chodzi o odezwanie się do niej. Wcześniej to ona zawsze zagadywała, więc jeśli teraz ona nie zagaduje, to ja nawet nie wiem, co powiedzieć.
Tłumaczyłem sobie, że zauroczenie minęło, bo te najpoważniejsze objawy przypominające chorobę minęły. Ale wydaje mi się, że moje życie nie ma teraz sensu. Np. byłem w ostatnią sobotę ze znajomymi w pubie na piwie i zupełnie mnie to nie cieszyło. Może to jakiś spadek poziomu dopaminy?
Ciągle o niej myślę – może już bardziej w kategorii nierozwiązanej sprawy.
Problem polega chyba na tym, że jeszcze nie powiedziałem jej wszystkiego, co chciałbym powiedzieć.
Co jej mogę powiedzieć:
- "Jak minął dzień?", "Jak się dzisiaj pracowało?", "Co słychać?" – Na luzie, ale udawane. Tak naprawdę nie jest to to, co chciałbym powiedzieć. Ale może jest to jedyny sposób, by wrócić do poprzednich stosunków, do takich niezobowiązujących rozmów o niczym.
- "Trochę odwaliłem z tymi kwiatami, ale nie bój się – nie zamierzam już do ciebie przyjeżdżać. Te dziwne rzeczy, które mówiłem i wysyłałem przez FB i NK, to tylko dlatego, że byłem chory. Ale już się wyleczyłem. Teraz możemy się znowu normalnie kolegować." – To chyba by było najrozsądniejsze. Tylko ciekawe, jaki byłby tego skutek.
- "Byłaś najsympatyczniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkałem w swoim 27-letnim życiu. Jesteś pierwszą dziewczyną, której kupiłem kwiaty. Będę cię pamiętał do końca życia." – Gdybym tak powiedział, to bym ją wystraszył znowu. To chyba powiem na sam koniec, np. jak któreś z nas będzie rezygnować z pracy i będziemy się widzieć ostatni raz.
I jeszcze taka myśl głupia. Widzę, że w pracy się śmieje, rozmawia z koleżankami (chłopaków to już chyba unika, żeby nie mieć powtórki ). Generalnie jej życie płynie dalej. Moje życie stanęło. Może jest mi winna to, żeby mi je wrócić? Niech zechce ze mną porozmawiać i mnie uleczyć.
Proszę o pomoc.