Gdzie dwóch sie bije...

Don Centauro

Nowicjusz
Dołączył
16 Październik 2008
Posty
28
Punkty reakcji
2
I kto by pomyślał, że karty w ostatnim wyścigu Formuły 1 rozdawać będzie ekipa Renault?

Po kwalifikacjach sytuacja wydawała się całkiem klarowna. Lider klasyfikacji, Alonso, musiał tylko dojechać do mety na trzecim (bądź nawet piątym) miejscu, miał zatem spory margines błędu. Webber, startujący z piątego miejsca musiałby wygrać. A Vettelowi nawet zwycięstwo nic nie dawało, gdyby Alonso był w piątce. Miał więc zdecydowanie najmniejsze szanse z całej trójki (iluzoryczne szanse Hamiltona pomijam). Na starcie wszystko więc wydawało się w miarę klarowne.

Ale F1, nawet oskarżana o nudę (pierwszy wyścig sezonu nazwano nawet "wyścigiem ciężarnych słonic") jest nieprzewidywalna do ostatniego zakrętu. W tym akurat przypadku zadecydował sprytny manewr Pietrowa. Rosjanin w szeregach Renault, który przez cały sezon zawodził na całej linii, w ostatnim wyścigu okazał się niespodziewanym jokerem. Wykorzystując błąd Schumachera na pierwszym okrążeniu błyskawicznie, jako jedyny z czołowej dziesiątki zmienił opony, co pozwoliło mu awansować w efekcie na szóste miejsce, ale i - co najważniejsze - wyprzedzić dzięki temu dwóch faworytów do tytułu, Alonso i Webbera, którzy zdecydowali się na zmianę opon znacznie później. A to już była woda na młyn tego, na którego mało kto stawiał, czyli Vettela.

Dodać należy do tego w końcu dobrą strategię drugiego kierowcy Renault, czyli Roberta Kubicy. Jak się okazuje, kiedy inżynierowie myślą a mechanicy nie zawodzą, Renault jest w stanie powalczyć o lokaty w pierwszej szóstce, niespodzianek in plus nie wykluczając. Renault - oczywiście w osobie Kubicy, bo Pietrow w tym sezonie regularnie zawodził. Świetna strategia wyprowadziła Kubicę na piąte miejsce, jednocześnie stanowiąc swoisty coup de grace dla ekipy Ferrari. Na osiem okrążeń przed końcem stało się jasne, że nawet jeśli Alonso wyprzedzi Pietrowa, z Kubicą szans nie będzie miał żadnych. A to oznaczało, że w korespondencyjnym pojedynku Alonso-Webber wygra jednak ten trzeci, czyli młodziutki niemiecki kogucik - Vettel!

Symboliczne były ostatnie sekundy wyścigu, kiedy po minięciu mety przez Vettela nie było wybuchów radości w ekipie Red Bulla. Wszyscy pamiętali zapewne przypadek Felipe Massy sprzed dwóch lat, kiedy po minięciu linii mety w ostatnim wyścigu Brazylijczyk był mistrzem świata przez... pięć sekund! Desperacki atak Hamiltona na ostatnim zakręcie był skuteczny i przyniósł mu mistrzostwo świata. Dziś tej możliwości nie było - jednoczesne minięcie Pietrowa przez Alonso i awaria któregoś z kierowców czołówki byłaby naprawdę cudem.

A zatem gratulacje dla mistrza sezonu 2010 - Sebastiana Vettela!

I do zobaczenia 13 marca w Bahrajnie.
 
Do góry