Nigdy nie ufaj cieniom

Status
Zamknięty.

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
samroug.jpg
Samroug, miasto w północno wschodniej Gerathalli. Urokliwe to miejsce, znane ze wspaniałej architektury i sprzyjającej aury – zazwyczaj skąpane jest w słońcu, którego promienie odbijają się refleksami po czerwonych dachach domostw. Mieszkańcy tegoż miejsca nie są jednak tak zacni i wspaniali. Nie brakuje tu rzezimieszków, zorganizowanych band złodziei i wszelkiej maści motłochu. Apropo, zobaczmy co też dzieje się w starym garnizonie przy głównej bramie miasta…
-Powiem wam coś, bando niemytych dzieci trędowatej lochy! Kiedy na was patrzę, niedobrze mi się robi. Zgraja zabijaków, którzy dla paru miedziaków pozabijaliby się nawzajem-krzyczał gromko starszy sierżant Wilson, wysoki, barczysty zbrojny ze szramą na twarzy.
-Ale czy tego chcemy czy nie, armia ma obecnie swoje zmartwienia. A nam potrzebnych jest paru takich zawadiaków. Cieszcie się, to wasz szczęśliwy dzień! Zarobicie swoje złoto, a przy tym przysłużycie się naszej wspaniałej Gerathalli
Zmierzył groźnym wzrokiem całą kompanię, z której opisem mocno nie przesadzał. Gdy ogłoszono służbę dla najemników, wnet przybyła cała zgraja drabów i typów spod ciemnej gwiazdy. Przy lewej ścianie stało kilku rosłych, brudnych wojowników z potarganymi włosami. Nie chcąc czuć bijącego od nich smrodu rycerz Devos zajął miejsce parę metrów od nich. Z jego miny można było łatwo wywnioskować, że nie podoba mu się obcowanie z taką hałastrą. Wzorkiem wyłowił jeszcze jednego osobnika, również rycerza. W rogu, opierając się o ścianę stał Igranhen. Rosły mężczyzna, zdawał się być znudzony przemówieniem sierżanta. W dalszej części pomieszczenia, pomijając zgraję złodziei, fircyków w śmiesznych strojach (zapewne początkujący magowie) i szczerbatych rębajłów usadowił się Sale. Prawdopodobnie był marynarzem, nosił strój w jakich często paradowali flisacy. Poza tym lekko zalatywało od niego rumem. Gdy obok niego wywiązała się bójka między jakimś porywczym Sarwenem i niskim osiłkiem, tylko odchylił się lekko dając miejsce zwartej w uścisku dwójce.
-Uspokoić się do czorta! Skupcie się do cholery! – zakrzyknął. -A teraz słuchać uważnie. Zadanie jest proste, cobyście je ogarnęli. Na południu naszego królestwa, w lesie Zargmannon stacjonują druidzi. Nigdy nie sprawiali nam specjalnego kłopotu, choć kto ich tam wiedział, co wyrabiają po borach. Od jakiegoś czasu odmawiają płacenia podatków dla wielmożnie nam panującego króla Arona. Gdy wysłaliśmy zwiad do lasów, ci zaatakowali całą drużynę i wybili co do jednego. Toteż zmieniliśmy taktykę, za pomocą szpiegów zbadaliśmy sprawę od środka – przeczesując zachodnią część lasu. Panie Vanoe, może pan zabrać głos..
Na te słowa długowłosy elf wstał zza heblowanego stołu.
-Witam najemne państwo, panów i panie. – skłonił się lekko, od razu widać, że był bardziej obyty niż sierżant. -Podlegli mi elfowie odkryli w lesie artefakty przypominające kształtem skrzynię.
Przeszedł pod ścianę, gdzie na stoliczku leżał stos papierzysk. Rozwinął jeden ze zwojów. Widniał na nim opisywany przedmiot. Zielona, wileka skrzynia z wygrawerowanymi wężami i wysadzana kamieniami.
-Jak mi przekazano, emanowała z niej magia w bardzo dużej częstotliwości. Nie udało nam się jednak jej zidentyfikować. Nie jest to Narean ani Karraesh.
Na te słowa znów odezwał się sierżant.
-I tu wkraczacie wy. Macie dotrzeć do lasu, wybić co do nogi wszystkich tych cudaków, którzy jak nic poczęli parać się czarnoksięstwem i plugawić złą energią nasze wspaniałe królestwo. Następnie zniszczycie skrzynię. Zadanie jest niebezpiecznie, pewnie połowa z was zginie. Jednak ci którzy wywiążą się zostaną wynagrodzeni. To z grubsza tyle. Jakieś pytania?
Rozejrzał się po zgromadzonych.


* * * * * * * * * * * * * * * * * * * *​

zuvra.jpg
To był leniwy dzień w małej osadzie Zuvra w królestwie Margod. Zuvra to zaciszne miejsce między rozległymi polanami i lasami, ulokowane u podnóży góry. Ku jej małym bramom, umieszczonym w szczerbatym ostrokole podążał myśliwy Wulzo niosąc ze sobą parę zabitych zajęcy. Polowanie należało do udanych, szaraki były dorodne, a to oznaczało, że dziś sowicie sobie poucztuje. Przechodząc przez plac między starymi namiotami, pozdrowiło go kilku sarwenów, popijających w cieniu ganków rozwodnione piwo z karczmy. Jeden z nich, stary Robert, który także był niegdyś myśliwym. Wstał ciężko i podszedł, by ocenić łup.
-Ha, nieźle chłopcze, całkiem nieźle – uśmiechnął się odsłaniając żółte pieńki zębów. -Ale z moich czasów…to były polowania. Co wieczór przynosiłem taaaką lochę – wykonał zamaszysty gest rękoma. Towarzysze raczący się piwem wyśmiali go gromko.
-Ty Robert największe co złapałeś to katar. Nie gadaj bzdur!
-Zawrzyjcie mordy, gołowąsy! Jak kto nie wierzy zapytajcie głasyna*, sam to nawet ze mną w lasy niegdyś ruszał. Ah, piękne czasy.
Wulzo widocznie chciał już ruszać i oszczędzić sobie kolejnych opowiadań Roberta, które to i tak znał już na pamięć.
-Ah, Wuzlo. Byłbym zapomniał. Co do głasyna, pytał o ciebie jak żeś polował. Cosik ostatnio się nerwowy zrobił, to radzę, żebyś szybko się u niego stawił.

*Głasyn – odpowiednik sołtysa w małych plemionach sarwenów.
 

bati999

Macierz Diagonalna
Dołączył
13 Październik 2008
Posty
2 211
Punkty reakcji
18
Wiek
26
Miasto
Tarnobrzeg
- Nie ma trudniejszych zadań? - Zapytał Igranhen. Był on bardzo znudzony całym tym przedstawieniem i chciał już zabić tych druidów dla zarobienia złota.
- W ogóle, ile dostaniemy za to złota? - Znów zapytał Igranhen. Jak zwykle Igranhen musiał się zgrywać. W głębi duszy bał się stanąć do walki z druidami, jednak jego duma nie mogła pozwolić na strach i zbłaźnienie się odważnego rycerza przed dużą grupą ludzi.

<> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <>
Siła: 2, Wytrzymałość: 3, Zręczność: 1, Inteligencja: 1, Charyzma: 3

Umiejętności: spostrzegawczość, dowodzenie

Ekwipunek: 44 sztuki złota, długi miecz, tarcza z herbem mojego rodu, lekka zbroja, parę gorzałek, zioła
 

Vardamir

Sinner
Dołączył
30 Sierpień 2007
Posty
10 335
Punkty reakcji
26
Wiek
35
Miasto
Necrovalley
Słuchając wyzwisk jakich obecnym sierżant Wilson nie darował Sale jeszcze raz przemyślał swoją sytuacje.
Już dawno przestałem pluć sobie w brodę za głupotę młodości. Stało się, trzeba żyć. Nie żal mi straty tych lat na tej zaplutej łajbie co zatoneła. Nauczyłem się jak żyć wśród mętów, i ludzi którzy cenią sobie bardziej ramie niż łeb. Żal mi tego złota co przegrałem parę dni temu. Teraz jadłbym pieczyste w karczmie rozmyślając gdzie by kupić narzędzia i szukać spokojnej pracy. A tak muszę siedzieć wśród tej zbieraniny która na rzeź idzie. Tatko zawsze mawiał, od magii trzymaj się z daleka, to tylko kłopoty, głupcy się nią parają, a więksi głupcy takich nie unikają. No ale za te trzy monety wiele chleba kupić nie mogłem. I wodę, jak ryba pić musiałem. O, widzę tu paru co wyglądają na takich, co mniej mówią gębą a więcej mieczem, może jest się kogo trzymać... ale czy im moje towarzystwo będzie odpowiadać? Od tych tępaków których zebrali z pod najbliższej karczmy różnię się teraz tylko słoną kąpielą. Co? Artefakt? Zniszczyć? ech, co za strata, za takie cacko co by nie potrafiło pewnie mógłbym dostać dużo złota... Co za strata. Może lepiej poszukać jakiejś spokojnej pracy, może drwala tu chociaż potrzebują. Ale jak nie znajdę, to nie tylko na ulicy spać będę musiał, ale i o głodzie. Pytania? Nie, po twojej zaplutej gębie Wilson widzę, że zaliczki choćby na tytoń nie dostane.
Igranhen, tak? Mądre pytania, ktoś wreszcie zaczoł.
- Co z tymi co zginą? Znaczy się, z ich złotem? chyba nam nie przepadnie?
Część tej hałastry ucieknie jak przyjdzie co do czego, warto by zaopiekować się ich złotem...
Tak o to rozmyślając Sale obserwował otoczenie, większość jego myśli jak i pytania krążyły wokół chęci szybkiego zarobku, który bardziej kusił, niż magia odstraszała.

<> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <>
Siła: 3, Wytrzymałość: 3, Zręczność: 1, Inteligencja: 1, Charyzma: 2

Umiejętności: jeździectwo, kowalstwo

Ekwipunek: sakwa z 3 złotymi monetami, miecz długi jednoręczny, proste marynarskie ubranie (koszula, spodnie, bielizna, buty), stary lekki napierśnik, rękawiczki skórzane, krzesiwo, brzytwa, pusty już bukłak, lekko przemoczone suchary, stara fajka
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Jako pierwszy zabrał głos Igranhen.
-Nie ma trudniejszych zadań? - zapytał jakby zmierzenie się z czarną magią było na porządku dziennym.
Wilson popatrzył na niego z nieco mniejszą odrazą niż tą, którą żywił do pozostałej części zgromadzonych. Nic dziwnego, Igranhen co już nadmienione dobrze zbudowanym rycerzem w zbroi nieco pokrytej już rdzą, ale nadal solidnej. Uwadze sierżanta nie umknął także rodowy herb.
-Cóż panie rycerzu, jakżeś pan taki odważny to może w pojedynkę skoczysz do lasu, hę? Myślisz, że to będzie majówka? Powiem wam coś, druidzi do jakiegoś czasu byli niegroźni. Ale od kiedy w jakiś sposób poznali arkana czarnej magii mogą was zetrzeć na pył. I tak by się niechybnie nie stało, gdybym zostawił was samym sobie. Nad ekspedycją będą czuwali moi trzej kamraci, wspaniali wojownicy, jakich niedługo poznacie.
Igranhen pokiwał głową.
-W ogóle, ile dostaniemy za to złota? - przeszedł do konkretów.
Tutaj sierżant skrzywił się wyginając nienaturalnie szramę na nosie.
-Jeśli o mnie chodzi to nie zwykłem niczym się dzielić z takimi szujami. Ale zachęcić was jakoś trzeba było. Dlatego po namowie Vanoe (tutaj elf skinął najemnikom głową) otrzymujecie z góry
po 10 sztuk złota. O reszcie pogadamy jak wrócicie.

Milczący dotąd Sale, który walczył z myślami zainteresował się poległymi:
- Co z tymi co zginą? Znaczy się, z ich złotem? chyba nam nie przepadnie?
- O to się nie martw żeglarzu. Mamy odliczoną sumkę i to całkiem sporą. Wszystko przypadnie tym, którzy powrócą z tarczą, nie na tarczy. A teraz psubraty, jeśli to wszystko co chcieliście wiedzieć, raczcie zabrać wasze tyłki do magazynu.
Skinieniem ręki wskazał korytarz z prawej strony, którym powoli grupa najemników przecisnęła się do następnego pomieszczenia. Tutaj stary skryba naprędce spisał nazwiska ochotników, przydzielił zaliczkę (10 sztuk złota) i wydał stare, pordzewiałe miecze, tym którzy nie mieli własnych (bo zniszczyli, zgubili bądź przepili). Wilson wykrzyczał jeszcze przez zgiełk, jaki wywołał widok wydawanego złota z grubego mieszka, że wszyscy mają godzinę do wymarszu. Tymczasem Ingranhen po zainkasowaniu swojego przydziału prawie tenże upuścił na podłogę, gdy barczysty drab przeszedł obok niego, odbijając się ramieniem. Ten sam skierował się do Sale'a. Żeglarz niejasno przypominał sobie, że gdzieś widział jego mordę. Burda w karczmie, morskie wojaże? Któżby to spamiętał?
-Sale, stary draniu! Ileż to ja cię nie widziałem. Nie wiem czy pamiętasz, ale nadal jesteś mi winny pieniądze. Co za zbieg okoliczności. Nie dość, że dzielimy jedną kompanię to natrafia się okazja, abyśmy wreszcie byli kwita. Co robisz taką minę? Będzie dwa tygodnie temu jak w starej karczmie siłowaliśmy się na rękę. Przegrałeś równo pięć razy, a przy każdym się zakładaliśmy.
Stary wilk morski schwycił teraz Sale'a za rękę najwidoczniej oczekując wydania mu pieniędzy. Rzekomy dłużnik nie pamiętał jednak, aby przegrał zakład.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
- Ech, człowiek cały dzień goni o suchym pysku a jak wraca to mu się władza chce przedstawiać.. Dzięki Robert, idę w swoją stronę - odpowiedział Wulzo, myśląc tylko o najbliższym posiłku i tak daleko jak to tylko możliwe, odsuwając w myśli nudne (jak się spodziewał), spotkanie z głasynem. Skierował kroki najpierw do swojej chaty. Idąc po wydeptanej suchej trawie, pozdrowił zmęczonym gestem jeszcze dwóch czy trzech znajomków. Otworzył drzwi do izby i cofnął się, uderzony bijącym ze środka zapachem zepsutego mięsa: coś musiało spaść z ławy, do diabła, że też żaden pies się tym nie zajął. Rzucił przyniesioną zdobycz i sięgnął po wczorajszą wodę stojącą na stole; potem zrzucił z siebie pas i zawiesił na ścianie łuk. Stwierdził, że jednak będzie musiał przejść się do strumyka - woda, którą wypił, była ciepła i mimo, że zdatna do picia - nieprzyjemna. Zresztą i tak przyda się do płukania mięsa. Chwycił wiadro i zamykając skrzypiące drzwi, spojrzał w grzejące mocno słońce wiszące niedaleko szczytu góry niczym jego ozdoba. "Zresztą, kij z tym, skoro już i tak tam idę mogę zajrzeć do naszego szanownego wybrańca ludu, zobaczyć czego to chce ode mnie." Osada Zuvra nie była wielka, zaraz stanął u progu domostwa głasyna, zapytał bawiące się dziecko czy ojciec jest w domu i usłyszawszy twierdzącą odpowiedź, postawił wiadro przy drzwiach i przekroczył próg zanurzając się w przyjemny chłód mrocznych sionek.

<> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <>
Siła: 2, Wytrzymałość: 2, Zręczność: 3, Inteligencja: 2, Charyzma: 1

Umiejętności: spostrzegawczość, tropienie

Ekwipunek: 23 sztuki złota, zastępujące buty grube, zszywane płaty skór, lniane ciemne spodnie, lniana koszula, skórzana kurta, jedna długa rękawica (ważne, tylko jedna), łuk i kołczan, długi nóż, juk na plecach, skóra (derka), trzy martwe zające, specjalny kamień do ostrzenia noża
 

Vardamir

Sinner
Dołączył
30 Sierpień 2007
Posty
10 335
Punkty reakcji
26
Wiek
35
Miasto
Necrovalley
10 sztuk... niewiele razem z tym co mi zostało. Przydałoby się kupić sucharów, te lepiej wyrzucę, nie wyglądają najlepiej. Powinienem to dawno zrobić. Chleba niewiele mi już zostało... Bandaże? Nie, tyle co wiązać umiem to zwykłą szmatą się obęde, jak jest tu jakiś medyk to może będzie miał swoje własne medykamenty czy co innego. Wina jakiegoś by się zdało. Jak już nic porządnego nie kupie to chociaż ten tytoń. A ten czego... Ajj aj! Czego on chce?!
-Ym Wwitaj, dwa tygodnie temu? Przecie wtedy jeszcze prawicę skręconą miałem, w liny mi się ukręciła i ledwo uratowałem się. Może pomyliłeś mnie z kimś z załogi, zawsze się w kupach kręciliśmy, a wiesz, późna pora to i pamięć nie taka. - Sale próbował blefy ze skręconą ręką, by wykręcić się utraty złota, którego był pewien że nikomu nie jest winny, jednocześnie unikając bójki. Nie pora to jeszcze na uszczerbki na zdrowiu, a i po cichu chciał załatwić sprawę. Nie chciał być w centrum zainteresowania. Jeśli by oberwał, to jego pozycja w grupie by spadła, ciężko by było w odpowiedniej sytuacji coś zdziałać gdyby był traktowany jak nędzny rębacz, co nie widzi różnicy między mieczem a siekierą. Wygrana w walce też była niekorzystna, chciał bowiem trzymać się zboku i kontrolować swoją pozycję w grupie, zbyt niebezpieczne zadanie żeby ot tak głupio z powodu jakiejś wielkiej pijaczyny wychylać się. A i taka bójka przy pracodawcy dobrego wrażenia nie robi.
-Wiesz, może po robocie wrócimy do tego, będzie więcej złota, czasu, a w karczmie najlepiej się o wszystkim gada, a co wino pamięci zabrało wino oddaje. A teraz wypadałoby za tą nędzną zaliczkę wina na drogę kupić, to i po drodze przy winie się rozmówić można
Zgódź się cholero, a bogowie dopilnujną by ta robota wieczną ci była. A jak nie bogowie to przynajmniej jeden śmiertelnik.

<> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <>
Siła: 3, Wytrzymałość: 3, Zręczność: 1, Inteligencja: 1, Charyzma: 2

Umiejętności: jeździectwo, kowalstwo

Ekwipunek: sakwa z 13 złotymi monetami, miecz długi jednoręczny, proste marynarskie ubranie (koszula, spodnie, bielizna, buty), stary lekki napierśnik, rękawiczki skórzane, krzesiwo, brzytwa, pusty już bukłak, lekko przemoczone suchary, stara fajka
 

bati999

Macierz Diagonalna
Dołączył
13 Październik 2008
Posty
2 211
Punkty reakcji
18
Wiek
26
Miasto
Tarnobrzeg
Można było od razu założyć, że Igranhen nie przejął się zbytnio przestrogą o Druidach. Usiadł spokojnie w kącie marząc o sławie która go niedługo dosięgnie.
- Ahhh, to wspaniałe! Już nie mogę się doczekać jak przygnębię tych wszystkich wojaków, jak sam pokonam wszystkich nędznych druidów. Taaak, gdy jeden będzie leżał już prawie nieprzytomny wkroczę ja i zabije wroga! Jednak jak popatrzę się na tego wojaka "oczami wyższości" poczuje moją potęgę! - Marzył o takich i o innych rzeczach. Nagle jednak poczuł jakieś przygnębienie, coś jakby stapiało jego duszę. Tak, to jednak był strach. Igranhen bał się Druidów jak Boga. Nie wiedział czego się po nich spodziewać, jak walczą i czym oni naprawdę są. Nagle wstał i z pełną rozwagą powiedział:
- Nie macie się czego obawiać skoro tu jestem! Pokonam wszystkich druidów, więc nie macie się czego obawiać! - Igranhen ciągnął dalej jaki to on nie jest wspaniały i silny. Większość wojowników krzyczała "Zamknij się!", "Stul pysk" lub różne takie pogróżki.
- Głupcy... - Powiedział Igranhen i siadł w kącie przysłuchując się całemu zbiorowi.

<> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <>
Siła: 2, Wytrzymałość: 3, Zręczność: 1, Inteligencja: 1, Charyzma: 3

Umiejętności: spostrzegawczość, dowodzenie

Ekwipunek: 54 sztuki złota, długi miecz, tarcza z herbem mojego rodu, lekka zbroja, parę gorzałek, zioła
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Mężczyzna spojrzał ze zdumieniem na żeglarza, widocznie nie był przyzwyczajony do dyplomatycznych rozwiązań. Zacisnął spoconą dłoń na nadgarstku Sale’a. Widząc jednak, że na razie nic nie wskóra wypuścił go z rąk.
-Mam dobrą pamięć chłopcze. Jeszcze wrócimy do tej kwestii. – syknął mu na ucho odchodząc bokiem.
Sale odprowadził go wzrokiem, w duchu ciesząc się z umiejętności swojego krętactwa. Co za czasy, gdzie się nie obejrzeć to chcą dać ci w twarz.
Powoli wszyscy najemnicy rozchodzili się z garnizonu, aby przez pozostałą im niecałą godzinę rozejrzeć się po mieście i załatwić swoje sprawunki. Samroug było sporym miejscem, a koło południa mocno zatłoczonym. Z tego powodu wędrówka uliczkami była dość żmudna – coraz to trzeba przepychać się w donośnym tłumie. Do czasu zbiórki każdy zdąży odwiedzić jedno miejsce. Igranhen zastanawiając się zapewne gdzie sam ma podążyć wyszedł z garnizonu obserwując innych. Jego szopka w garnizonie wywołała przeróżne skutki. Niektórzy mijali go z przestrachem, inni mijając wyśmiewali rzekomego bohatera.

samroug.png
Do wymarszu możecie odwiedzić jedno z kluczowych miejsc w Samroug.
1. Zbrojownia – grupa sarwenów zajmuje się tutaj handlem oręża i zbroi
2. Świątynia boga Xaor – tutaj pobożni mieszkańcy udają się na modlitwy
3. Park – miejsce rekreacji i wypoczynku, dominują tutaj dęby i lipy
4. Targ – rozmaici osobnicy i naciągacze handlują podstawowymi towarami
5. Karczma – można tu napić się, porozmawiać, a wieczorami uczestniczyć w aktywniejszych rozrywkach…
6. Garnizon – tutaj się obecnie znajdujecie, stacjonuje tu niewielki oddział działający w imieniu króla


* * * * * * * * * * * * * * * * * * * *​

Wulzo przeszedł przez próg do okrytego w półmroku pomieszczenia. Jedynym źródło światła było niewielkie okno okryte rybim pęcherzem. Miejscowy głasyn Maverick, siedział już za heblowanym biurkiem, na które założył obydwie nogi. Mavrick był jednym ze starszych w wiosce. Jego długie, siwe włosy kontrastowały z ciemną jak smoła skóra skórą. Jednocześnie dodawało mu to jakiejś niezwykłej aparycji. Wiadomo było od razu, że ma się do czynienia z kimś ważnym. Głasyn pozdrowił Wulza i wskazał mu ręką zydel.
-Dobrze, że jesteś. Może szklaneczkę czegoś mocniejszego? – zapytał wyjmując butelkę z ciemnobrązowym płynem. Ah, słynny bimber rodu Mavericka, wychwalały go wioski w promieniu trzydziestu mil.
-Wulzo, mój Wulzo...hep. Podziwiam twój fach, jesteś wspaniałym myśliwym. Co prawda zawsze miałem ci nieco za złe, żeś się nie ustatkował…hep. Ale nie mogę narzekać, dostarczasz nam dziczyzny i to nie byle jakiej. Umiesz dobrze polować i nieźle orientujesz się w terenie.
Wulzo zauważył, że to nie pierwsza porcja dziś bimbru głasyna. Jego wylewność wskazywała, że nieco już popił.
-To mała wioska, wieści szybko się rozchodzą. Słyszałeś już pewnie o Barrecku i Millianie.
Faktycznie od niedawna mówiło się, że starsze małżeństwo z dnia na dzień po prostu zniknęło z wioski.
-A do tego…zauważyłeś, że po okolicy…tego, hep. Kręci się ostatnio mniej bydła?
Wulzo zasępił się. Generalnie coraz mniej widział zwierząt hodowlanych. Rzeczywiście podejrzane, jakby się nad tym zastanowić…
-Rozumiesz…hep. Zacząłem coś, <czk> podejrzewać, ale jako odpowie…odpowiedzia…jako dobry głasyn naszej wioski nie chciałem martwić naszych wspaniałych <czk> sarwenów. Wysłałem w tajemnicy mojego zaufanego przyjaciela, hep. To jest Reda, znasz go. Miał sprawdzić teren, szukać śladów. Może orkowie, dzikie zwierzęta, <czk> a może ci z Geratha…lli. Jak dla mnie, to nie widać różnicy.
Tutaj na chwilę głasyn urwał jakby szykował się na najgorszą część opowieści.
-I wrócił. Dzisiaj, pod twoją nieobecność. Ledwo żywy i z obłędem w oczach. Gada do siebie i z godziny, hep na godzinę coraz mniej kontaktuje.
Oczy mu się zeszkliły.
-Błagam, jesteś ostatnim w wiosce, który tak dobrze zna nasze tereny. Musimy dowiedzieć się o co tu do cholery chodzi. Pomożesz, hep…pomożesz Wulzo? – po tych słowach odchylił głowę i znieruchomiał. Zasnął biedaczek.
 

bati999

Macierz Diagonalna
Dołączył
13 Październik 2008
Posty
2 211
Punkty reakcji
18
Wiek
26
Miasto
Tarnobrzeg
- Więc trzeba pójść do karczmy! Łyk piwa nikomu nie zaszkodzi! - Powiedział Igranhen i ruszył do karczmy. Niedługo potem był tam.
- Poproszę piwo! - Powiedział Igranhen kładąc monety na stole. Gdy już je dostał pił je małymi łykami aby smakowało lepiej. Szybko je wypił.
- Panie karczmarzu<chlip>, poproszę jeszcze jedno piwo! - Igranhen kupił kolejne wypijając je w bardzo szybkim tempie po czym uderzył kuflem o blat.
- Więc kto się zmierzy w wypijanie piwa? Pewnie nikt nie jest na tyle dobry by wypić piwo szybciej ode mnie? - Większość ludzi przebywających w karczmie zaśmiało się, lecz Igranhen z śmiertelnie poważną miną wyczekiwał ochotnika...

<> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <>
Siła: 2, Wytrzymałość: 3, Zręczność: 1, Inteligencja: 1, Charyzma: 3

Umiejętności: spostrzegawczość, dowodzenie

Ekwipunek: 53 zł, 5 s,
długi miecz,
tarcza z herbem mojego rodu, lekka zbroja,
parę gorzałek, piwo, zioła
 

Vardamir

Sinner
Dołączył
30 Sierpień 2007
Posty
10 335
Punkty reakcji
26
Wiek
35
Miasto
Necrovalley
Głupiec! Nie tacy jak Ty mieli ze mną porachunki. Wylicze ci co złamanego srebrnika! Dobra, godzina, brak dobrego oręża, prowiantu i wszelkich śmieci na podróż potrzebnych. Lepszego miecza nie kupie niż ten co mam z taką małą sakiewką. Przykro mi druidy, będzie boleć jak będe szlachtował. Czyli pora ruszyć na targowisko. Potrzeba mi sucharów, pęto kiełbasy. Gorzałki się przyda, to i od razu jeden problem z głowy. Lina, ta.. Nóż...
-Zjeżdżaj! - Sale ogonił zaczepiającą go ladacznicę, po jej wyglądzie widać było że na nią jeszcze go stać. Wrócił do swoich myśli

Ciekawa uliczka, jestem pewien że mógłbym tam dostać ciekawych substancyji, szkoda tylko że mnie nie stać. Tytoń! tak, tyle mi będzie trzeba. A przynajmniej tyle to ja moge kupić
-Hej dobry człowieku, ta kiełbasa wygląda zachęcająco, ile za... - Jakbym wywiesił ją zamiast w czym trzymać... No tak, torba mi potrzebna, Torba! No o czym to ja.. a wywiesił to bym mógł wysuszyć i by się utrzymała, ale z tą hołotą to głupi pomysł. Dwa pętka. - Tutaj panie! Ile za dwa pęta? Drogo, upuść może choć ze srebrnika... No dwa srebrniki
Po dobiciu targu, mniej czy bardziej korzystnego, zależnie od punktu widzenia Sale poszedł szukać pieczywa. Kupił dwa bochenki chleba, słyszał że tutejszy szybko nie czerstwieje, oraz porcje sucharów dzięki którym utrzymać się człowiek na nogach może z tydzień, jeśli zachowa umiar. Nie oddalając się od zapachów pieczywa i wędlin trafił na swoje ukochane stoisko, gdzie zakupił dwie butelki gorzałki i odrobinę tytoniu, by póki nie zbliżą się zbytnio do druidów mógł się jeszcze zrelaksować, o ile to możliwe. Przechodząc na inne stoiska szukał torby, liny i noża, nie potrzebował nic wspaniałego. Znaczy się na nic wspaniałego nie było go stać, potrzebował najtańszych przedmiotów jakie były. Liczył, że znajdzie coś na jego warunki. Targował się jak go tatko uczył, i mimo że nie była to jego domena, to pomagało mu to, że w jego twarzy była ta malutka odrobina odróżniająca go od zwykłego przechodnia, podkreślająca jego charakter, zarazem nie rzucająca się za mocno w oczy.
Po drodze zakupił jeszcze mydło, uznał że przy pierwszym lepszym strumieniu zrobi pożytek z brzytwy. Chciał kupić jeszcze buty, lecz z marnych resztek uznał że na nowe go nie stać, więc tylko poszedł sprawdzić ceny wracając do garnizonu. Targowisko ciągnęło się, lecz czas się kończył.


<> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <>
Siła: 3, Wytrzymałość: 3, Zręczność: 1, Inteligencja: 1, Charyzma: 2

Umiejętności: jeździectwo, kowalstwo

Ekwipunek: sakwa z 1 zł, 3 s,
miecz długi jednoręczny,
proste marynarskie ubranie (koszula, spodnie, bielizna, buty), stary lekki napierśnik, rękawiczki skórzane,
torba, lina, 2 bochenki chleba, suchary, pęto kiełbasy, krzesiwo, brzytwa, pusty już bukłak, butelka gorzałki, stara fajka, tytoń
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Stary miał rację, nie da się podważyć. Teraz gdy Wulzo się zastanowił, mógł stwierdzić, że osada jakby...maleje? Może to zwykłe starzenie się społeczności jak to się czasem zdarza - ale to fakt, że jakby mniej się spotyka tych osób co dawniej, że nie ma już takiego gwaru, że człowiek nie wpada wciąż denerwując się na jakieś przepędzane zwierzęta i ich opiekunów. Owszem, stara poczciwa wioska, można by zbadać co jest z nią nie tak, co za choroba atakuje... I chociaż w sumie nie czuł się zbytnio związany emocjonalnie ani z tymi ludźmi ani tym miejscem, Wulzo wiedział, że jeśli stanie im się coś złego, utraci kolejne miejsce, do którego może wracać odpocząć, żyć.
Wychylił niedokończony bimber z kubka głasyna i deliktanie go obudził. Szybko jednak zauważył, że nie ma sensu próbować z nim konstruktywnej rozmowy w tym momencie.
- Mavericku! Mavericku! - spróbował jednak jeszcze raz. Nachylił się przed nim i utrzymując ciągły kontakt wzrokowy, powoli zapytał:
- Gdzie znajdę Redę? Chcę z nim pogadać jeśli mam cokolwiek sam dokonać.
Głasyn powiedział gdzie trzeba się do niego udać i szybko oddał się ponownie drzemce, odchylając głowę do tyłu i pochrapując sporadycznie. Wulzo widząc, że audiencja dobiegła końca, obrócił się i wyszedł powoli z domostwa. Na dworze przeciągnął się i chwilę rozmyślał. Jasne, skoro miał i tak iść znowu w las, może równie dobrze pójść w las w innym celu. Tymczasem jednak miał i tak robotę. Poszedł szybko po wodę i wrócił do swojej chaty. Tam, rozpruwając automatycznymi ruchami przyniesione zające i wylewając ich wnętrzności do misy, obmyślił krótki plan na najbliższy czas. Sprawnie oprawił mięso, zasolił je i tak wstępnie zakonserwowane, zawiesił w oddzielnej izbie, która mu służyła za spiżarnię. Potem umywszy ręce, położył się na swej zbitej z desek pryczy i splótłszy ręce na brzuchu, patrzył w sufit.
Później, wieczorem przed snem przygotował sobie kilka nowych strzał - na polowaniu jedna mu się dosłownie rozpadła, dwie zaś zaginęły w darni tak, że nie mógł się ich doszukać. Gdy strzały moczyły się już grotem w wodzie celem napęcznienia drzewa, zabrał się za ostrzenie noża, które było stałym elementem jego dnia. Jak człowiek, który wie, że spodziewać się należy wszystkiego, nie omieszkał wzmocnić trochę swego ubrania - dziś bowiem usłyszał trzask szwu gdy się wygiął w bok celując z łuku. Wreszcie, odkrajał pasy suchego mięsa w sam raz na jeden dzień, owinął je kilkakrotnie sznurkiem i położył na stole obok reszty swoich rzeczy.
Noc upłynęła mu spokojnie, nie zwykł bowiem denerwować się tym, co nie zagrażało mu jeszcze bezpośrednio. Rano zaś wstał wypoczęty i szybko skompletował swoje rzeczy, wrzucając na dno juku mięso i osełkę, na koniec wpychając za nimi 10 strzał (bo to ładna, okrągła liczba,mimo, że nigdy nie użył więcej niż czterech strzał bez zbierania poprzednich). Sprawdził dostępność noża przy nodze, naciągnął mocniej rękawicę i zarzucił łuk na plecy. W końcu schwycił truchła zajęcy za łapy i zaniósł je po drodze do magazynu. Nie chcąc przedłużać, przystał na standardową zapłatę i skierował się do mieszkania Redy, od którego chciał się dowiedzieć przynajmniej gdzie dotarł i jeśli się uda - co go tam spotkało.

<> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <>
Siła: 2, Wytrzymałość: 2, Zręczność: 3, Inteligencja: 2, Charyzma: 1

Umiejętności: spostrzegawczość, tropienie

Ekwipunek: 24 zł, 5 s,
łuk i kołczan, 10 strzał, długi nóż,
zastępujące buty grube, zszywane płaty skór, lniane ciemne spodnie, lniana koszula, skórzana kurta, jedna długa rękawica (ważne, tylko jedna),
juk na plecach, skóra (derka), 3 sztuki mięsa, specjalny kamień do ostrzenia noża
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Sale przepychając się przez wrzeszczący tłum dotarł na plac targowy. Po drodze minął jakąś bójkę, natarczywą ladacznicę, butowanie jakiegoś nieszczęśnika w zaułku - krótko mówiąc, dzień jak co dzień. Przechadzając się między straganami wyszukiwał potrzebnych mu towarów. Niestety pomimo, że co poniektórych handlarzy potrafił przekonać, większość była wielce chytra i skąpa. Ze smutkiem stwierdził, że handlarz alkoholem ma na zbyciu tylko jedną butelczynę gorzały. Zauważył także braki mydła, które chciał kupić. Po zapachu roztaczającym się wokół nie powinno to dziwić. Kiedy zaopatrzył się w wyeksploatowaną, ale mocną linę i starą, skórzaną torbę ze smutkiem spojrzał na pozostałą resztę gotówki. Ponad sztuka złota, łatwo przyszło - łatwo poszło. Mógł kręcić, robić miny, pertraktować, ale handlarz żelastwem wyśmiał go i upierał się przy cenie czterech sztuk za pordzewiały nóż. Czując, że już niedługo czas mu ruszać rozejrzał się jeszcze za obuwiem. Ceny nie napawały optymizmem - najtańsze buty chodziły tutaj za 6 złotych monet.
Wracając już do garnizonu minął karczmę, skąd rozlegały się donośne okrzyki. Dziwne, ledwo po południu, a tu już zabawa się rozkręca. Mimochodem rzucił okiem w kierunku otwartej okiennicy gospody. W środku, przy parapecie siedział jegomość, którego rozpoznał jako jednego z najemników. Igranhen, jeśli dobrze pamiętał. Zdaje się, że miał kłopoty.


* * * * * * * * * * * * * * * * * * * *​

Kiedy Ingranhen wszedł do gospody ,,Czerwony dukat" odruchowo machnął w powietrzu ręką na chwilę rozrzedzając dym. Ten unosił się po całym pomieszczeniu, a jego źródłem było paru tęgich mężczyzn, palących grube fajki i grających w karty przy zastawionym kuflami stole. Poza nimi było tu paru bardziej spokojnych bywalców.
-Poproszę piwo! - zakrzyknął do karczmarza, a sam zasiadł za stołem nieopodal jakiegoś sarwena.
Swoje piwo dostał szybko. O dziwo nie był bardzo rozwodniony, a całkiem orzeźwiający. Ingranhen był spragniony, słońce dziś niemało dawało się we znaki. Ze smutkiem popatrzył na suche dno kufla. Nagle wpadł na pomysł jak nie płacić za następny trunek. Zakrzyknął:
-Więc kto się zmierzy w wypijanie piwa? Pewnie nikt nie jest na tyle dobry, by wypić piwo szybciej ode mnie?
Zdawało się, że nikt nie zamierzał się zgłaszać. Parę osób głośno wydrwiło go. Natomiast donośna banda wetknęła w przybysza kaprawe oczka. Jeden z nich wyglądający na najsilniejszego (i najgłupszego) podszedł do Ingranhena. Towarzysząca mu dwójka stanęła za nim.
-Ty? A kim ty do cholery jesteś? Masz jeszcze mleko pod nosem chłopcze. Lepiej stąd zmiataj, zamiast pleść takie bzdury. Dobrze ci radzę.
Ingranhen był jednak zmotywowany. Widząc to, mężczyzna najwidoczniej przyjął zakład.
-Będziesz tego żałować kmiocie. Sam się o to prosiłeś. Przegrany płaci za obydwa kufle.
Kiedy tylko karczmarz postawił trunek na stole rycerz podniósł go i na raz z oponentem przechylił naczynie. Jako, że sam był całkiem rosły, potrafił szybko wchłonąć zawartość, jeszcze przed przeciwnikiem. Odstawił pusty kufel z miną zwycięzcy.
-Co, co do cholery? - zakrztusił się przegrany. -Nie może być. Nikt ze mną nie przegrywa w piwnych konkursach, rozumiesz? Nikt! - zakrzyknął, opluwając kropelkami śliny najbliższe otoczenie.
Karczmarz złapał się za głowę widząc, że szykuje się już siódma burda w tym tygodniu.
-Zapłacisz za nie! Zrozumiano?! - mężczyzna wskazał na opróżnione kufle.


* * * * * * * * * * * * * * * * * * * *​

Myśliwy potrzebował nocy, aby przespać się z nowymi wieściami i ustalić co czynić dalej. Obudziły go delikatne promyki słońca, przebijające się do mieszkania i krzyki bawiących się nieopodal dzieci. Czuł się całkiem rześko. Szybko zajął się pakowaniem swoich rzeczy, sprawdzając dodatkowo umocowanie grotu na każdej z nich. Po tym przeszedł do magazynu sprzedać szaraki, aby ostatecznie skierować się do namiotu Reda. Owego sarwena znał wcześniej, głównie z widzenia. Wiedział, że często pomagał głasynowi w różnych sprawach wioski. Głasyn Maverick bardzo polegał na nim i przywiązał się do kompana. Nic dziwnego, że tak przeżył fakt, iż Redowi poprzewracało się w głowie. Czas samemu sprawdzić te informacje.
Namiot Reda był nieco większy od pozostałych, wymalowany ochrą w przeróżne plemienne wzory. Z otworu na górze wydobywała się cienka strużka dymu. Wulzo zastukał w deseczkę przytwierdzoną obok wejścia. Przywitała go żona Reda, zasępiona acz piękna kobieta o gęstych, pofarbowanych na błękit włosach.
-Oh. To ty Wulzo. Wybacz, ale nie mam czasu. Chcesz się spotkać z Redem? Wykluczone, jest...powiedzmy, zmęczony. Potrzebuje odpoczynku. Hm? Głasyn cię przysyła. Skoro tak, zapraszam.
Wulzo wszedł do środka, gdzie od razu uderzył go w nozdrza mocny zapach ziół. Żona Reda, gotowała mu różne medyczne specyfiki. Jej mąż leżał na starym, spróchniałym łożu. Mamrotał.
-Oooh...co się...kto, kto to?
Wulzo podszedł do leżącego. Faktycznie sarwen wyglądał jakby samego demona zobaczył. Rozbiegany wzrok, grymasy na twarzy i ciągły szept wydobywający się z jego ust, nie pozostawiały wątpliwości.
-Pytasz się, co zaszło w lesie? Mówiłem wszystko głasynowi! Dlaczego nie zostawicie mnie w spokoju?! Nic mnie nie obchodzi, że to ważne. Oni...widziałem trzy postaci. Tyle. Potem błysk. I ja...nie pamiętam. Ja...
Wskazał Wulzowi, aby się zbliżył. Gdy myśliwy pochylił nad nim głowę teraz spostrzegł coś dziwnego. Odruch z jego własnej profesji - zwracać uwagę na szczegóły. Na nadgarstku Red miał wypalony niewielki znak.
62523118.png
-Obok łysych wzgórz. Za starym dębem. Wystrzegaj się tego miejsca. Coś nowego zawitało do naszych lasów. Wulzo, ja...ja się boję. Widzę rzeczy, których nie ma...I jest coś jeszcze...To...
Nagle przerwała mu małżonka.
-Dość tego. Red jest słaby, proszę go zostawić w spokoju.
Odciągnęła Wulza od łoża po czym bezceremonialnie wyprowadziła na zewnątrz. Trzeba przyznać, że całe zajście zmuszało do myślenia. Co mogło tak wystraszyć sarwena? Spojrzał na lasy rozciągające się za bramą wioski. Skąpane w porannym brzasku morze zielonych klonów i dębów bynajmniej nie napawało grozą. Jeśli dobrze pamiętał, najgroźniejsze co spotkał w okolicy to banda goblinów i wilki. Z drugiej strony przed chwilą próbował porozumieć się z sarwenem, na którym owy las odcisnął bolesne piętno.
 

bati999

Macierz Diagonalna
Dołączył
13 Październik 2008
Posty
2 211
Punkty reakcji
18
Wiek
26
Miasto
Tarnobrzeg
- Jednak przegrałeś <chlip>! A ja jestem rycerzem!<chlip> Teraz idę do garnizonu, bo niedługo zabije wszystkich druidów. Jeszcze o mnie usłyszysz <chlip>! - Powiedział Igranhen pijanym głosem.
Wtem Igranhen wyszedł na stół.
- Widzicie jak to pokonałem tego piwosza? Jestem przecież wojownikiem, a on?! Jest zwykłym robalem który uważa się za mocnego... Przepraszam, ale muszę już iść! - Powiedział Igranhen głosem dumy i wyszedł z karczmy. Idąc z powrotem do garnizonu zataczał się na ulicach.

<> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <>
Siła: 2, Wytrzymałość: 3, Zręczność: 1, Inteligencja: 1, Charyzma: 3

Umiejętności: spostrzegawczość, dowodzenie

Ekwipunek: 53 zł, 5 s,
długi miecz,
tarcza z herbem mojego rodu, lekka zbroja,
parę gorzałek, zioła
 

Vardamir

Sinner
Dołączył
30 Sierpień 2007
Posty
10 335
Punkty reakcji
26
Wiek
35
Miasto
Necrovalley
Cóż, plany były wielkie jak na 13 sztuk złota. Ale przy chytrości kupców Sale z dwóch planowanych pęt kiełbasy mógł sobie tylko na jedno pozwolić. Bardziej bolała go gorzałka, a raczej brak drugiej butelki. Jedna to przygnębiający widok. Nie zachęcało go też golenie się bez mydła. Wykąpać się jako tako można i w samej wodzie, panisko on nie był, ale mimo to chciał wyglądać, a do tego musiał jakoś brzytwą operować.

O, Igranhen, tak się zwał? Widze, że już w kłopoty się pakuje. Ech, nie chce by co porządniejszych wytracono jeszcze zanim do lasu wkroczymy... Lepiej się przyjże.
Sale postanowił pozostać chwilę przed karczmą na wypadek kłopotów. Po wykonanym przedstawieniu Igranhen wyszedł z karczmy. Przegrany mężczyzna nie wyglądał na zadowolonego. Sale nie wiedział czy w ostateczności by zapłacił, ale Igranhen poniżył go publicznie. Sale zdecydował, pójdzie za młodym rycerzem, pomagając może zdobyć przyjaźń człowieka, co warte jest w sytuacji, w jakiej on jest. Samotność w takich zadaniach nie popłaca. Przed konkursem dużo wypił, co było po nim widać. Walka mogłaby się dla niego źle skończyć, Sale znał dużo ludzi, którzy mogli wypić tyle, że normalny człowiek by nie przeżył, i nie jednego mieczem powalić człowieka trzeźwego, ale tego po młodzieńcu (starszy był tylko kilka lat, lecz miał nawyk postarzania się względem innych) się nie spodziewał. Jeśli da mu spokój, tylko odprowadzę młodego, tam go zagadam żeby po pijaku na wymarszu nic nie krzyczał. A jak ten mężczyzna z karczmy wyjdzie za nim, Sale postanowił że zareaguje, ale dopiero gdy tamten coś zrobi. Pierwszy nie może zaatakować. To nie jest pierwszy lepszy port, gdzie można zaszlachtować człowieka. Jeśli tamten zaatakuje, broniąc Igranhena nie popełni żadnego przestępstwa. Chyba. Taką miał nadzieję, że w tym mieście grzechem zabicie w czyjejś obronie nie jest.
Po tym szybkim przemyśleniu spojrzał na przechodzącego Igranhena. Ręką trzymał na mieczu. Na wszelki wypadek. odczekał chwilę i odsunął się od karczmy. szedł parę kroków dalej patrząc, czy nikt go nie wymija.

<> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <>
Siła: 3, Wytrzymałość: 3, Zręczność: 1, Inteligencja: 1, Charyzma: 2

Umiejętności: jeździectwo, kowalstwo

Ekwipunek: sakwa z 1 zł, 3 s,
miecz długi jednoręczny,
proste marynarskie ubranie (koszula, spodnie, bielizna, buty), stary lekki napierśnik, rękawiczki skórzane,
torba, lina, 2 bochenki chleba, suchary, pęto kiełbasy, krzesiwo, brzytwa, pusty już bukłak, butelka gorzałki, stara fajka, tytoń
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Ciepło popołudniowego słońca wzmocniło działanie alkoholu. Wracając do punktu zbiórki Igranhen zataczał się. Przechodzący obok mieszkańcy mijali go szerokim łukiem z odrazą. Za nim podążał Sale przeczuwając, że cała ta farsa mogła się jeszcze nie skończyć. Nagle zauważył, że drzwi do karczmy otwierają się z hukiem, a ze środka wydobywa się kompania drabów. Ten najbardziej rosły, ze zmierzwionymi włosami rozejrzał się po ulicy pijackim wzrokiem. Gdy jego pryszczaty kumpel spostrzegł rycerza, szybko cała trójka zmierzyła w jego kierunku. Ze złością odepchnęli Sale’a na bok, w gniewie nie bacząc, że ten już obnażył miecz. Przed zakrętem przeszli w ciemną uliczkę, aby dogonić nią Igranhena i wyjść mu naprzeciw. Gdy tak się stało, popchnęli go mocno na ścianę rzeźni, z której wydobywały się mocne zapachy zarżniętego prosiaka. Wyglądało na to, że Igranhen może podzielić los zwierza. Spróbował zogniskował wzrok na napastnikach. Przegrany z karczmy rzucił mu:
-Nie wiem skąd żeś się urwał i kim jesteś. Nie pojmujesz widocznie kto tutaj rozdaje karty. A jestem to ja! Słyszysz kmiotku? Ja tu jestem panem i ktokolwiek wchodzi do gospody powinien kłaniać mi się w pas. – wydyszał cały czerwony. -Nazywasz mnie robalem? Sam jak robala cię rozgniotę!
Stało się to, czego Sale się obawiał. Idąc tyłem zauważył jak draby wyjmują grube, drewniane pałki. Rzucili się na rycerza. Pierwszy cios był chybiony, uderzył w ścianę budynku. Drugi ze świstem przebrzmiał nad głową atakowanego. Za trzecim razem żeglarz usłyszał łoskot wgniatanej stali.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Będąc tak szybko wyprowadzonym przed dom Redy, Wulzo był zaniepokojony a jednocześnie, zdziwiony. Czyż taki stary wyga jak Reda mógł z byle powodu zacząć nagle majaczyć? A może nawarzył sobie jakich ziółek niesprawdzonych, licząc, że dadzą mu siłę do wysiedzenia całej nocy na czatach? Nie wiadomo. Coś tam mówił, że widział coś innego, coś czego nie widać. Ot, zwykła sfiksowana śpiewka. Było nie było, sporo lat w samotności w lasach Reda wysiedział, miał prawo trochę poodstawiać szopek. A co to on miał na ręku, jakiś symbol, nawet symetryczny, niebrzydki. No ale, Reda za stary jest żeby dać sobie w pierwszej lepsze karczmie wydziergać znaczek roślinkami... Dziwna sprawa.
Im bardziej Wulzo się zastanawiał, dochodził do wniosku, że tylko jedna opcja brzmi jako tako sensownie - porwała biedaka jakaś grupa zbójów, może sekta jakaś (bo to mało teraz takich?), trochę go naćpali, założyli jakieś płachty na głowę i postraszyli.. Gdyby chodziło tylko o to, sprawa byłaby prosta. A żeby się przekonać jak to wygląda naprawdę, Wulzo musiałby zapuścić się w rejony wspomniane przez myśliwego. Przy łysych górach, za starym dębem.. Tak, przechodziło się tam czasem, nie zatrzymując się nigdy na dłużej - tak naprawdę nie było tam niczego ciekawego. Ot, kilka szczytów, nie jakichś epickich wysokości, porośnięte to lekko krzaczkami, czasem starą trawą. Za mało na schronienie dla zwierzyny, za mało do wykorzystania dla człowieka. Trzeba się więc będzie tam przejść, po cichu podejść od dołu, zobaczyć czy nie ma jakiego obozu pajaców, których możnaby wyrżnąć większą grupą.

Wulzo nie mając wiele do roboty, a będąc zbyt zaprzątniętym by oddać się wypoczynkowi - zaczął się gotować do drogi. Jego sprzęt wymagał jeszcze tylko sprawdzenia (nic tak nie denerwuje jak zapomnienie o rzeczach najbardziej powszednich). Późnym popołudniem, Wulzo pogadawszy trochę czasu ze znajomymi i wysłuchawszy kilku plotek czy narzekań sąsiadów, zabrał się w drogę. Miał ze sobą to co i zawsze, do tego nie zapomniał zabrać małej ilości wody. Licząc, że może jednak znaleźć się niespodziewanie blisko niechcianego towarzystwa, upewnił się, że jego strój nie zawiera jasnych elementów i poprawił swoje maskowanie. Potem wymaszerował z osady i szybko zapadł w znane sobie okoliczne lasy, teraz ciche jeszcze i spokojne. Podróżowało się nimi świetnie, a stawiając uważnie kroki, można było poruszać się tyleż szybko co niezauważenie. Po pewnym czasie namacał na znanym drzewie oznaczenie na korze, upewniając się mimowolnie, że podąża w dobrym kierunku. Im dalej odchodzil od wioski tym częściej szukał takich drogowskazów i po minięciu kilku, dotarł do takiego, którego oznaczenie było już ledwo widoczne - rysa na pniu grubego wiązu była zapleśniała i porastająca mchem. Spojrzał w prawo - u stóp krzaczka dzikich porzeczek jak zawsze leżał owalny kamień. A więc szedł dobrze. Spojrzał przed siebie, w mrok lasu i mobilizując wszystkie swoje zmysły zaczął wolniej zbliżać się do starej ścieżki prowadzącej na szczyt pierwszego z kilku łysych wzgórz.

<> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <>
Siła: 2, Wytrzymałość: 2, Zręczność: 3, Inteligencja: 2, Charyzma: 1

Umiejętności: spostrzegawczość, tropienie

Ekwipunek: 24 zł, 5 s,
łuk i kołczan, 10 strzał, długi nóż,
zastępujące buty grube, zszywane płaty skór, lniane ciemne spodnie, lniana koszula, skórzana kurta, jedna długa rękawica (ważne, tylko jedna),
juk na plecach, skóra (derka), 3 sztuki mięsa, bukłak z wodą, specjalny kamień do ostrzenia noża
 

Vardamir

Sinner
Dołączył
30 Sierpień 2007
Posty
10 335
Punkty reakcji
26
Wiek
35
Miasto
Necrovalley
Gdy Sale został popchnięty miecz miał już wyjęty prawie w połowie z pochwy. Chciał podążyć za nimi i czekać na atak, lecz gdy zauważył, że chcą wyminąć młodego rycerza i przeciąć mu drogę zmienił zdanie. Chciał ich zaskoczyć, a w uliczce by go na pewno zauważyli. Podążył dalej za Igranhenem. Przeciwników było 3. Nawet nieuzbrojeni byliby niebezpieczni. Gdyby go zauważyli w najgorszym razie powaliłby jednego a dwóch by go obezwładniło. Brał pod uwagę, że w amoku mogliby nie przestraszyć się śmierci kompana. Nie było czasu na rozmyślania, Cała trójka właśnie stanęła przed Igranhenem, skupieni byli na nim, więc Sale stanął tuż za nimi z wyjętym mieczem.

Drewniane pałki? Mam szczęście. Dla dwóch los jest już przesądzony. Trzeci taką pałką się długo nie obroni...

Sale podniósł miecz do poziomu, wykonał pchnięcie w plecy mężczyzny stojącego po prawej stronie stawiając ciężar na prawej nodze. Odepchnął się tą nogą stojąc na lewej, w trakcie obrotu, strasznie nie wygodnego, lecz dającego mu zamach i siłę uderzenia. Obawiał się, że będzie jej potrzebował jeśli drugi mężczyzna zauważy go w porę i zastawi się pałką. W trakcie obrotu unosił miecz na wysokość szyi. Przez moment jego wzrok napotkał zdziwione spojrzenie mężczyzny. Z takim to spojrzeniem mężczyzna ten miał czekać aż ktoś zajmie się jego ciałem. Obrót dla Sale nie był korzystny mimo, że po zakończeniu go stał przodem do trzeciego mężczyzny, który zauważywszy go był już gotowy do ataku. Miecz Sale'a był długi, i mimo że jednoręczny, to wystarczająco ciężki żeby broń opadła na wysokość biodra pod wpływem zamachu. Sale uniósł lewą rękę osłaniając się nią, i licząc że jednak cios na nią nie spadnie. Nadzieje miał że pchnięcie w brzuch będzie wystarczająco szybkie.

Żeby szlag trafił suczego syna, gdybym tylko miał tarczę! - W takich sytuacjach myśli płynęły zadziwiająco szybko, ale Sale'owi przed oczami mimo to nie przeleciało życie. Tylko ta malutka tarcza na straganie. Zbyt droga oczywiście by Sale mógł ją kupić.

<> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <>
Siła: 3, Wytrzymałość: 3, Zręczność: 1, Inteligencja: 1, Charyzma: 2

Umiejętności: jeździectwo, kowalstwo

Ekwipunek: sakwa z 1 zł, 3 s,
miecz długi jednoręczny,
proste marynarskie ubranie (koszula, spodnie, bielizna, buty), stary lekki napierśnik, rękawiczki skórzane,
torba, lina, 2 bochenki chleba, suchary, pęto kiełbasy, krzesiwo, brzytwa, pusty już bukłak, butelka gorzałki, stara fajka, tytoń
 

bati999

Macierz Diagonalna
Dołączył
13 Październik 2008
Posty
2 211
Punkty reakcji
18
Wiek
26
Miasto
Tarnobrzeg
- Panowie, ale spokojnie! Ja, aaa! - Pałka przemknęła tuż obok głowy Igranhena. - Ejj, robalu ty! Aaa! - Tym razem pałka uderzyła w ścianę.
- Trzech na jednego, co?! Może omówimy to przy piwie? - Igranhen próbował złagodzić sytuację. Nagle zobaczył pewnego najemnika z garnizonu. Był to Sale który popędził mu z pomocą.Jednemu z nich wbił szybkim cięciem miecz w plecy, obrócił się i zasłonił się ręką.
Igranhen zaczął rzucać się tak, aby uniemożliwić wykonanie jakiejkolwiek czynności. Miał nadzieje w Sale'u który mógł załatwić napastników.
- Dalej, poradzisz sobie! - Mówił w myślach Igranhen cały czas rzucając się by uniemożliwić ruch napastników.

<> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <>
Siła: 2, Wytrzymałość: 3, Zręczność: 1, Inteligencja: 1, Charyzma: 3

Umiejętności: spostrzegawczość, dowodzenie

Ekwipunek: 53 zł, 5 s,
długi miecz,
tarcza z herbem mojego rodu, lekka zbroja,
parę gorzałek, zioła
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Ingranhen miotał się na wszystkie strony, zdezorientowany i zamroczony mgiełką, której źródłem był wypity alkohol. Nie było mowy o żadnych pertraktacjach z osiłkiem i jego tępawymi koleżkami. Jak zwierzęta osaczyli swoją ofiarę. Największy także był wstawiony, toteż nie mógł dobrze wymierzyć w Ingranhena. Gdy jednak przytrzymała go pozostała dwójka, trafił w końcu w wielkim impetem w jego bark.
-Cosik nie jesteś już tak odważny, hę? – zarechotał głupawo.
Rycerz zastawił się, ale za późno. Kolejny cios trafił go prosto w twarz. Zamroczyło go, przed oczami błysnęło i upadł na kolana wypluwając nadłamany ząb. Przeciwnicy byli tak zaabsorbowani swoją ofiarą, że nie zwracali uwagi na mały tłumek zebranych już gapiów. Obok nich przeszedł Sale, który bynajmniej gapić się nie zamierzał. Z dobytą bronią ruszył na jednego z napastników, wykonując dobrze wyważony cios w plecy. Po jego orężu i rękach spłynęła zaraz ciepła krew. Przeciwnik zaryczał dziko i opadł na bok. Tymczasem Ingranhen starał się podnieść z ziemi, co szybko uniemożliwił mu największy z drabów. Kopnął go w brzuch i dobił pałką. Teraz wyszczerzył się do Sale’a. Tymczasem żeglarz wykorzystał wezbrany w uderzeniu impet, aby zadać cios drugiemu. Zgubiła go własna siła – jego zamach był zbyt mocny, a miał niewiele czasu na wymierzenie. Ostrze przecięło tylko spodnie przeciwnika i lekko go drasnęło. Sale przez ułamek sekundy stał teraz do niego bokiem, obrócony siłą wymachu. Oponent szybko wykorzystał dogodną sytuację. Z krzykiem rzucił się na Sale’a i celnie uderzył pałką w nogę. Wojownik zasyczał i nawet nie zauważył kiedy największy rzucił się całym cielskiem na nową ofiarę. Spocone, grube ciało przygniotło go, a zaraz został też obity serią ciosów zadanych pałką. Gdy sytuacja stawała się krytyczna usłyszał nagle wołania nieopodal:
-Co tam się dzieje do cholery? Przestać natychmiast.
Opuchniętym okiem dostrzegł zbliżających się strażników miejskich w pełnych, płytowych zbrojach. Szybko dopadli zbirów. Jeden z nich dostał cios obuchem miecza w brzuch. Przywódca bronił się chwilę. Próbował sparować atak, ale został szybko otoczony i ściągnięty do parteru. Sale i Ingranhen zaczęli dochodzić do siebie. Obydwaj byli dobrze zbudowani i wytrzymali toteż na ich szczęście skończyło się głównie na siniakach. Strażnicy zakuli drabów w kajdany, co więcej uczynili to także z ofiarami. Kapitan z długim wąsem odezwał się:
-Dobra, załatwmy szybko formalności, bando recydywistó. Za uczestniczenie w bójce na terenie naszego miasta grozi wam kara grzywny do stu sztuk złota lub kara pozbawienia wolności do roku. Dochodzi do tego morderstwo, mamy jednego trupa. Za głowę odpowiada się głową. Macie prawo milczeć, albo obiję wasze szpetne gęby.
Nagle młody sierżant podszedł do kapitana i szepnął mu coś na ucho.
-Co? Hmm? Tak powiadasz? Faktycznie Joseph! Dobrze żeś to teraz zauważył, moglibyśmy mieć kłopoty.
Powoli podszedł do Ingranhena. Spojrzał na jego posiniaczoną twarz, wreszcie na herb.
-Więc jesteś pan szlachetnie urodzony. A ten żeglarz jest z tobą? To komplikuje nam sprawę. Nie możemy ot tak skuć rycerza, z drugiej strony uczestniczyłeś w bójce. Stawiasz nas w bardzo niezręcznej sytuacji.


* * * * * * * * * * * * * * * * * * * *​

Wulzo opuszczając wioskę zaciągnął jeszcze języka tu i tam. Zauważył, że kilku mieszkańcom udzielało się zdenerwowanie. Nigdy nie radził sobie zbyt dobrze w aluzjach toteż nie wyciągnął od nikogo nic sensownego. Wszyscy woleli rozmawiać o pogodzie czy tegorocznych zbiorach. Jednak nie umknęło jego uwadze, że nawet zawsze spokojna starszyzna rozmawiając z nim jąka się, ma rozbiegany wzrok, gubi wątek. Może wrażenie było podsycone ostatnimi doświadczeniami, ale co jeśli i oni zaczęli dostrzegać zaginięcia?
Nie było sensu już tego roztrząsać, ruszył przez bramę i ubitą ziemią skierował się do lasu. Niebo zaczęło się chmurzyć, na zachodzie szykowało się na niewielki deszcz. Wchodząc w knieje poczuł znajomy, intensywny zapach żywicy i ściółki. Gdzieś przebiegła wiewiórka, odezwał się drozd. Pomimo panującego tu spokoju, Wulzo był przezorny. Dybał na prawo i lewo poruszając się ostrożnie. W międzyczasie sprawdzał czy kieruje się właściwą drogą za pomocą wyciętych w korze znaków. Idąc pod koronami drzew poczuł, że w jego głowę uderzyło parę ciężkich kropel spływających po liściach. Po kilku minutach, gdy wyszedł na niewielką polankę towarzyszyła mu już mżawka. Na szczęście deszcz nie wzmagał się, był z resztą całkiem przyjemny i dawał ochłodę.
Wulzo zaczął wspinać się na niewielkie wzniesienie. Było ono pierwszą zapowiedzią jego celu, łysych wzgórz. Nazwanych tak, gdyż pokryte były wysuszoną trawą i skarłowaciałymi drzewami. Wyjątkiem był charakterystyczny, stary dąb. Przechodząc obok owego, majestatycznego drzewa Wulzowi począł udzielać się lekki niepokój. Miejsce nie należało do przyjemnych, polanę na jakiej się znajdywał pokrywało gęste błoto i wysuszona ziemia. Gdzieniegdzie wystawały tylko kępki chwastów. Podobny widok był na łysych wzgórzach z resztą powszechny. Przechodząc zapomnianą, zarośniętą ścieżką myśliwy dostrzegł nagle ruch w krzakach wilczych jagód. Przez chwilę wydawało mu się, że to wiatr. Jednak gdy w kniejach coś zaszeleściło donośniej, już wiedział, że to zwierz. I faktycznie, po minucie z krzaków wymaszerował wielki dzik. Ogromny wręcz, jedna z większych sztuk jakie Wuzlo widział na oczy. Pomimo swojej ostrożności, ten dostrzegł przybysza, zakwiczał i ruszył prędko w przeciwnym kierunku. Wulzo miał prześledzić teren za starym dębem, ale taka okazja może się już nie powtórzyć. Popatrzył to na ścieżkę, to znów na ślady dzika prowadzące w innym kierunku.
 

Vardamir

Sinner
Dołączył
30 Sierpień 2007
Posty
10 335
Punkty reakcji
26
Wiek
35
Miasto
Necrovalley
Sytuacja stała się bardzo niezręczna. Sale nieobyty od dawna z lądowym życiem nie przewidział, że zostanie potraktowany jak zwykły zbir. W jego głowie układało się to całkiem inaczej.

- Panowie, ja jedynie chciałem pomóc temu oto rycerzowi, który został napadnięty przez tych zbirów, co ten oto szlachetnie urodzony może potwierdzić, jak i to, że obecnie pracuję dla wojska miłościwie nam tu panującego - Sale nie wiedział kto tu panuje, i czy miłościwie czy nie bardzo-, i zaraz ja, i ten oto rycerz mamy odprawę... W garnizonie się wszystko wyjaśni, to w końcu blisko

<> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <> <>
Siła: 3, Wytrzymałość: 3, Zręczność: 1, Inteligencja: 1, Charyzma: 2

Umiejętności: jeździectwo, kowalstwo

Ekwipunek: sakwa z 1 zł, 3 s,
miecz długi jednoręczny,
proste marynarskie ubranie (koszula, spodnie, bielizna, buty), stary lekki napierśnik, rękawiczki skórzane,
torba, lina, 2 bochenki chleba, suchary, pęto kiełbasy, krzesiwo, brzytwa, pusty już bukłak, butelka gorzałki, stara fajka, tytoń
 
Status
Zamknięty.
Do góry