- Dołączył
- 3 Maj 2007
- Posty
- 8 989
- Punkty reakcji
- 206
-Powiem wam coś, bando niemytych dzieci trędowatej lochy! Kiedy na was patrzę, niedobrze mi się robi. Zgraja zabijaków, którzy dla paru miedziaków pozabijaliby się nawzajem-krzyczał gromko starszy sierżant Wilson, wysoki, barczysty zbrojny ze szramą na twarzy.
-Ale czy tego chcemy czy nie, armia ma obecnie swoje zmartwienia. A nam potrzebnych jest paru takich zawadiaków. Cieszcie się, to wasz szczęśliwy dzień! Zarobicie swoje złoto, a przy tym przysłużycie się naszej wspaniałej Gerathalli
Zmierzył groźnym wzrokiem całą kompanię, z której opisem mocno nie przesadzał. Gdy ogłoszono służbę dla najemników, wnet przybyła cała zgraja drabów i typów spod ciemnej gwiazdy. Przy lewej ścianie stało kilku rosłych, brudnych wojowników z potarganymi włosami. Nie chcąc czuć bijącego od nich smrodu rycerz Devos zajął miejsce parę metrów od nich. Z jego miny można było łatwo wywnioskować, że nie podoba mu się obcowanie z taką hałastrą. Wzorkiem wyłowił jeszcze jednego osobnika, również rycerza. W rogu, opierając się o ścianę stał Igranhen. Rosły mężczyzna, zdawał się być znudzony przemówieniem sierżanta. W dalszej części pomieszczenia, pomijając zgraję złodziei, fircyków w śmiesznych strojach (zapewne początkujący magowie) i szczerbatych rębajłów usadowił się Sale. Prawdopodobnie był marynarzem, nosił strój w jakich często paradowali flisacy. Poza tym lekko zalatywało od niego rumem. Gdy obok niego wywiązała się bójka między jakimś porywczym Sarwenem i niskim osiłkiem, tylko odchylił się lekko dając miejsce zwartej w uścisku dwójce.
-Uspokoić się do czorta! Skupcie się do cholery! – zakrzyknął. -A teraz słuchać uważnie. Zadanie jest proste, cobyście je ogarnęli. Na południu naszego królestwa, w lesie Zargmannon stacjonują druidzi. Nigdy nie sprawiali nam specjalnego kłopotu, choć kto ich tam wiedział, co wyrabiają po borach. Od jakiegoś czasu odmawiają płacenia podatków dla wielmożnie nam panującego króla Arona. Gdy wysłaliśmy zwiad do lasów, ci zaatakowali całą drużynę i wybili co do jednego. Toteż zmieniliśmy taktykę, za pomocą szpiegów zbadaliśmy sprawę od środka – przeczesując zachodnią część lasu. Panie Vanoe, może pan zabrać głos..
Na te słowa długowłosy elf wstał zza heblowanego stołu.
-Witam najemne państwo, panów i panie. – skłonił się lekko, od razu widać, że był bardziej obyty niż sierżant. -Podlegli mi elfowie odkryli w lesie artefakty przypominające kształtem skrzynię.
Przeszedł pod ścianę, gdzie na stoliczku leżał stos papierzysk. Rozwinął jeden ze zwojów. Widniał na nim opisywany przedmiot. Zielona, wileka skrzynia z wygrawerowanymi wężami i wysadzana kamieniami.
-Jak mi przekazano, emanowała z niej magia w bardzo dużej częstotliwości. Nie udało nam się jednak jej zidentyfikować. Nie jest to Narean ani Karraesh.
Na te słowa znów odezwał się sierżant.
-I tu wkraczacie wy. Macie dotrzeć do lasu, wybić co do nogi wszystkich tych cudaków, którzy jak nic poczęli parać się czarnoksięstwem i plugawić złą energią nasze wspaniałe królestwo. Następnie zniszczycie skrzynię. Zadanie jest niebezpiecznie, pewnie połowa z was zginie. Jednak ci którzy wywiążą się zostaną wynagrodzeni. To z grubsza tyle. Jakieś pytania?
Rozejrzał się po zgromadzonych.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
-Ha, nieźle chłopcze, całkiem nieźle – uśmiechnął się odsłaniając żółte pieńki zębów. -Ale z moich czasów…to były polowania. Co wieczór przynosiłem taaaką lochę – wykonał zamaszysty gest rękoma. Towarzysze raczący się piwem wyśmiali go gromko.
-Ty Robert największe co złapałeś to katar. Nie gadaj bzdur!
-Zawrzyjcie mordy, gołowąsy! Jak kto nie wierzy zapytajcie głasyna*, sam to nawet ze mną w lasy niegdyś ruszał. Ah, piękne czasy.
Wulzo widocznie chciał już ruszać i oszczędzić sobie kolejnych opowiadań Roberta, które to i tak znał już na pamięć.
-Ah, Wuzlo. Byłbym zapomniał. Co do głasyna, pytał o ciebie jak żeś polował. Cosik ostatnio się nerwowy zrobił, to radzę, żebyś szybko się u niego stawił.
*Głasyn – odpowiednik sołtysa w małych plemionach sarwenów.