Opowiadanie Błyskotka

Arisovo

Nowicjusz
Dołączył
3 Marzec 2008
Posty
13
Punkty reakcji
1
Błyskotka
Ciemność przybyła wraz z porywistym wiatrem- jakby na zawołanie zakapturzonej postaci, której uśmieszek był jedynym jasnym punktem po zgaszeniu latarni na tej spokojnej zgoła dzielnicy. Wrzucał coś do kontenera na śmieci ten dwumetrowy kolos, potężny w swej budowie, młody bóg- był w formie, najlepszej formie od jakiegoś czasu, wiedział o tym. Pewne siebie kroki huczały w napiętej ciszy. Zapomniał zamknąć swojego śmietniska- a może zrobił to specjalnie? Coś poruszyło się pod workiem. Zatrzymał się na chwilę- wśród gwizdu silnego wiatru ciężko było cokolwiek usłyszeć, jednak on był całkiem wyciszony, wkrótce przecież ukończy swoje dzieło. Hotel zdawał się być opuszczony, choć równie dobrze mógł to być biurowiec jakiejś korporacji która upadła dziesięć lat temu, może dwadzieścia. Mężczyzna zaczął pogwizdywać jakąś dobrze sobie znaną piosenkę. Będąc w holu Komtur opierając się o ladę niegdysiejszej recepcji zawołał- dzień dobry i dobry wieczór panie Monera, jak się pan miewa? Nie, dziś nie mam czasu na grę w karty, mam sprawy do załatwienia. Proszę o klucz do pokoju trzydzieści cztery, dziękuję, do zobaczenia!- robił to w zupełnej już ciemności. Jego uśmiech znikał wraz z wchodzeniem po schodach, tegoż jednak hotelu, i zastępował go obrzydliwy grymas jakiego nauczył się maltretując swoje zwierzęta gdy był mały. Czy on kiedykolwiek był mały? Dla jego matki zawsze jest, Mia Craig nawet teraz woła na swojego syna „Kraguś” czy „Kraguniek”. Nie żeby mu to przeszkadzało- kocha swoją matkę, ale te słowa z ust jakiejkolwiek innej kobiety to już nie to samo. To już powód do tego, co zrobi za kilka chwil.
Stając przed pokojem numer trzydzieści cztery poczuł swędzenie w kroczu. Czy to go podniecało? Gdy po raz pierwszy je poczuł- w wieku jakichś trzynastu lat- zaczął ugniatać źródło. Potem, gdy to nie dawało efektów, masturbował się- wtedy było już lepiej, dało mu to spokój na długi czas. Ale co zrobić, gdy po osiągnięciu dorosłości hormonalnej i to nie pomaga?- Trzeba zrobić komuś krzywdę- pomyślał. I zrobił. Najpierw swojemu psu z którym był kilka lat- wypuścił go wieczorem i celował do niego z wiatrówki ojca jak do ptaka. Był wtedy nago- środek lata, mógł sobie na to pozwolić. Pies był szczęśliwy, że ten go puścił. Myślał, że pan da mu coś do jedzenia- żucie lufy pistoletu nie należało do ostatnich mądrych decyzji psa. Strzelba wystrzeliła- nie posiadała dużej siły ale wystarczyło, by czworonóg pogrzebał się w agonii na ziemi… Jednak mimo iż tragiczny, widok ten ucieszył Craig’a. Ucieszył go tak bardzo, że młody chłopiec spuścił się na swojego kundla, ogarniętego w agonii, proszącego o następny cios który na pewno go zabije. Nigdy nie czuł takiej ulgi, ale jak można się domyśleć, nie trwała ona wiecznie. Następne zwierzęta- choć nie przynosiły takich długich przerw jak pierwsza zbrodnia- były konieczne do zachowania normalności chłopaka. Teraz stawał przed nową szansą- miał człowieka. Jak zareaguje na zabicie dwunoga? Czy będzie w stanie to zrobić?- Muszę sprawdzić- powiedział, i otworzył drzwi z precyzją złodzieja. Dziewczyna już czekała.
Pokojowi brak było jakiegokolwiek korytarzyka. Salon zapraszał od przekroczenia progu mieszkania, każdy mebel był nieskazitelnie czysty, świece oświetlały mrok, były rozstawione wokół kobiety. Ciche szmery w ścianach mogły wskazywać, że odwiedzili ją starzy przyjaciele Potwora- szczury. Mężczyzna ze świeczkami w oczach patrzył na piękno nieznajomej- zdjął płaszcz nie zdejmując z niej wzroku, widać było kształtujące się wzniesienie na poliestrowych spodniach. Jego twarz opatrzona była szramami. Jedno nawet, na swoją głębokość i ogromną gładkość, mogło wskazywać na wynik dziecięcych zabaw, bądź zabaw dorosłych z dziećmi. Chłopak, jakim Anioł już nie był dawno, zbudził się w nim na nowo. Piękna zdawała się budzić z letargu- jak na początek dobrze wybrał- skoro jego ofiarami miały być kobiety, to rozpoczęcie poszukiwań w Polsce zdawało się oczywistością. Nie zabawi tu jednak długo- jutro wraca do ukochanej mamusi i jej obiadków, dla których nie poszedł na studia.
Nazywała się Ola- tylko tyle o niej wiedział. Musiała być niezwykła, musiała zostać wybrana przez przeznaczenie by być jego pierwszą ofiarą. Bardzo cieszył się z takiej koncepcji. Kochał przez tę chwilę patrzeć na jej ciemne włosy, dotykać jej ciepłych i gładkich dłoni, zanurzać się rękoma w jej udach- samo pożądanie było czymś słabym, to co robił było dla niego piękne, choć nie potrafił tego nazwać… Nigdy nie zastanawiał się, ile to wszystko może trwać- czy jutro się nie skończy. Żył chwilą, ten :cenzura:y popapraniec żył chwilą. Zaśmiał się do siebie podziwiając jej piękno, a ona otworzyła oczy- spazm strachu i obrzydzenia przeszedł po jej ciele, trzymając się ich na końcu. Była zakneblowana, nie pozwoliłby przecież, by jego księżniczka wołała o pomoc swojego rycerza- w końcu on nim jest, sam wie, kiedy ma się zjawić. Zresztą, nie powinno jej się spieszyć- jej nie. Znów się zaśmiał, tym razem ciągnął to aż do powstania z kucków i zmierzenia wzrokiem kuchni. Nie zobaczył tam nic ciekawego, to, czego potrzebował do rytuału znajdowało się w jego kieszeni- lekkim ruchem ręki pociągnął do koszuli i wyjął paczkę świeżych żyletek. Dziewczyna je spostrzegła- podniósł się stłumiony krzyk, jej Bohater podszedł do gramofonu- Chopin, Funeral March zabrzmiał, a łzy zaczęły formować kałużę na podłodze pod ofiarą. Była przywiązana Do haków wbitych w sufit, nogi, jak i ręce, rozkładały się pod kątem sześćdziesięciu sześciu stopni- zrządzenie losu czy obraz wyobraźni? Niewątpliwie, sam diabeł czuwał nad tym, co wkrótce ma wydarzyć się w tym zapomnianym przez Boga miejscu. A było zapomniane nie tylko przez niego- przez wzgląd, że nikogo nie ma w promieniu kilku kilometrów, postanowił porozmawiać chwilę z dziewczyną, chciał się z nią związać- tak jak z psem, aby śmierć jej nie poszła na marne jak wiewiórki czy chomika małej i wyuzdanej drobinki z jego osiedla. Nawet nie pytał jej, czy będzie krzyczała- zerwał jej knebel, ślad czasu jaki tam spoczywał odbił się na jej ustach, policzkach, jednak nadal była piękna- patrzył jej w oczy, a ta piszczała. Krzyczała ile sił w płucach, on jednak był zupełnie wyciszony. Trwało to dobrych kilka sekund, później przystąpił do rozmowy.
-Wierzysz w Boga?- spytał nie oczekując nawet na odpowiedź. Przez chwilę zastanawiał się, skąd zna polski, by po chwili wpaść w napad krótkiego, dzikiego śmiechu. Obszedł ją, trzymając rękę raz na jednym, raz na drugim kolanie. Nie miał już uśmiechu na twarzy, zdawało się czuć cierpienie płynące z najciemniejszych zakątków jego duszy. A więc jednak coś czuł, pomyślał- nigdy nie był prawdziwie kochany, czemu miałby zostać teraz? Odrzucił tą myśl, wyjął jedną z żyletek, opakowanie rzucił gdzieś w kąt pokoju, i przystawił do pleców ślicznotki. Nie czuła tego, myślała tylko o tym, żeby jej ojciec się tu zjawił, jej chłopak. Ktokolwiek, tylko nie Święty. -Teraz wierzysz prawda? Teraz każdy by wierzył- schował żyletki, pocałował ją w kark- teraz wierzyłbym nawet ja, choć nie jestem nagi i nie mam przed sobą osoby która może mnie zabić, mając do spełnienia tego celu wszystkie potrzebne środki. Myślisz, że uda Ci się przekupić mnie krzykiem? Nie, ja potrzebuje czegoś innego… Czegoś więcej, wybacz mi…- to nie było rzeczywiste współczucie, pałał ironią. Lała się z niego, razem z potem oblepiającym jego koszule. Koszula do dresów- kto by pomyślał? Jego matka go tak wyszykowała. -Proszę… Proszę, zrobię dla Ciebie wszystko…- dziewczyna łkała jak pies potrącony przez samochód w ostatnich sekundach życia. Nie miała energii, straciła całą na bezowocne krzyki i spazmatyczne ruchy, na skurcze od długotrwałego pobytu w „świeczkowym więzieniu”. Nie chciała umrzeć, nikt nigdy nie chciałby umierać widząc cień nadziei na swoje ocalenie. -Powiedz tylko, czego pragniesz, ale… Ale mi nic nie rób… Błagam!- zaczęła błagać. Wydałoby się to dla Wielebnego smutne gdyby sam zapewne nie błagał kiedyś swoją matkę o to, czy może iść z Caterine na randkę, a ona w odpowiedzi uderzyła go z otwartej dłoni. -Lubisz Chopina? Ja bardzo. Mama zawsze mówiła mi, że osoby które nie doceniają muzyki klasycznej powinny sczeznąć w piekle. Lubiłem gdy tak mówi, w końcu ja słuchałem, więc mi nic niedobrego nie groziło.-Teraz siedział na fotelu naprzeciwko niej. Obracał w ręku srebrną kulkę wielkości kostki do gry i nucił melodię następnej piosenki. -Wypuścisz mnie? Ja błagam… Zrób wszystko tylko nie zabijaj…- zaczęła znów szlochać, Craig’owi się to znudziło. Wstał momentalnie i podniósł jej głowę do góry za podbródek, była na wysokości jego głowy. Nawet pokój zdawał się zamykać na to, czego może dopuścić się obłąkany Święty, w rogach zaczęło być coraz ciemniej. Ciemność jakby gęstniała, ogarniała świece coraz bliżej do swoich macek, Promień rażenia każdej z nich jakby zmalał- jednak żadne z dwóch kochanków nie spostrzegło zmiany, wymiana zdań toczyła się nadal. -Kiedy będziesz w końcu cicho? Czym w ogóle jest płacz, skoro nikt nie może Ci odpowiedzieć? -Ja… Boże, przepraszam… Odbierz mi wszystko, tylko nie życie…- każdy wyraz przechodził przez jej gardło z trudem, nie chciała już nic mówić, chciała być wolna- chociaż nie miała dokąd iść, w rzeczywistości od niedawna była bezdomna, rodzice wyrzucili ją z domu, chłopak opuścił. Żyła wspomnieniami i to one dawały jej powody do życia. Craig o tym wiedział. -I gdzie pójdziesz? Do rodziców? Do chłopaka? Wszyscy Ciebie zostawili. Pozwól, bym ja się Tobą zaopiekował. Tchnę w Ciebie życie o jakim nigdy wcześniej nie słyszałaś, będziesz trwać wiecznie…- spuścił oczy na jej piersi, które opadały bezwładnie na tors-… we mnie. Twoja dusza odnajdzie dom, ale ciało zgnije. Zamrze tutaj na wieki, rozumiesz?!- podniósł ton lecz tylko na chwile, zaraz spadł znów do tego spokojnego, leniwego głosu- Wyzbądź się tego, co cielesne, daj mi to co czyni Cię człowiekiem. Pokaż, że umiesz walczyć z tym, co ogarnia ten :cenzura:y hotel. A jednak wiedział. Craig wiedział, że mrok ogarnia całą spelunę. Główny hol nie istnieje we wszechobecnej ciemności- przyszła z nim, czy na niego czekała? Nie interesowało go to, nauczył się z tym walczyć. Ta noc była jego częścią, i to nie on, lecz ona, gdy nie spodoba jej się decyzja dziewczyny, pozbędzie się jej duszy. Zabierze ją w gorsze miejsca od piekła.
-Będziesz moją służebnicą? Obdarzę Cię wielkimi honorami, jesteś pierwsza.- To wszystko było kłamstwem. Kłamstwem do ostatniego wyrazu- rzeczywiście była pierwsza. Pierwsza, ale nie ostatnia, zdawał sobie z tego sprawę. Jej dusza zjedzona przez jego pożądanie będzie go zasilała zbyt krótko, by żyła w nim wiecznie. Odejdzie w otchłań, która teraz jest wokół nich. Świece przy drzwiach zgasły- nie widać było obłoku dymu, fala zła połknęła już wszystko oprócz pokoju- teraz wchodzi, małymi lecz pewnymi krokami, również do niego. -Zatrzymaj to… Błagam… Boże, co się dzieje!?- słowa powoli przerodziły się w pisk- pokój pozbawiony był już ścian, okien. Była tylko pustka, wszędzie, dookoła nich. I świece. Gasnące świece, koniec był blisko. -Nie wymawiaj imienia Pana Boga Swego nadaremno. Powiedz, że pragniesz być moja, a ja to zatrzymam. Wystarczy słowo.- Dalej siedział na kanapie. Miała wrażenie, że on niczego nie widzi albo, gorzej- on to kontroluje. -Ja… Zatrzymaj to, proszę! -Daj mi słowo, koniec nastąpi w kilka sekund. -Weź mnie, całą! Zrób ze mną co chcesz, masz mnie przecież! Tylko mnie wypuść!- rozpacz sięgnęła zenitu, dziewczyna nie miała już czym płakać- zdawało się chwilami, że już chce umrzeć. Nie mógł do tego doprowadzić, ale i nie mógł jej rozleniwić. Musiał czekać na :cenzura:e tak. Zaczynał się bać. nigdy nie był tak blisko ciemności swojej duszy, choć sam ją emanował. Czy kontrolował? To przyjdzie z czasem- myślał. I miał rację. -Zrób o co proszę bo Twoje największe koszmary spełnią się w tym pokoju, nie wytrzymasz minuty!- Znów podniósł głos, miał jej dość, niech się złamie, po co to wszystko. Lepiej być jego niewolnikiem, jego baterią, niż należeć do bezkresu jego duszy.- Zrób co mówię. Powiedz tak, zgódź się a…- chrząknął-… wszystko będzie dobrze Olu.
Otworzyła oczy i patrzyła na niego pełnią swojego piękna, nie potrafił tego znieść. Znów go podnieciła, postanowił dotknąć jej łona. Zsuwał się lekko w dół, nawet nie krzyczała, wolała to niż śmierć. Ale nie dotknął jej sromu. Znów powtórzył- Powiedz o co proszę, bo te żyletki-wyjął kilka z kieszeni, poharatał sobie przez to palce ale miał w nich totalną znieczulicę- wylądują w twojej ślicznej c*pie. Znałem człowieka, który umiał je połykać- po śmierci nawet psy go nie dotknęły, bo jeden oślepł przez te j**ane żyletki. Powiedz, że przystępujesz, bo inaczej śmierć będzie Twoim najmniejszym problemem.
Dziewczyna nie zastanowiła się dobrze nad odpowiedzią, wypaliła tylko-pieprz się!- i plunęła mu w oczy. Wskazał jej palcem na świece po lewo, drugą ręką wycierając ślinę. Zaczęły gasnąć. W tempie zbyt szybkim na to, by zobaczyć, co powoduje tajemnicze zgaśnięcie. Po prawo to samo- jedynym źródłem światła stał się… Święty. Craig podszedł do niej, dotykając jej włosów wierzchem dłoni, knykciami smakując jej policzków.
-Myślałem, że jesteś dobrą dziewczynką, będę musiał zająć się twoją matką, na pewno już na mnie czeka. Żegnaj.- i począł zmierzać ku niewidzialnym drzwiom, chwytając płaszcz, zostawiając za sobą wszystko- to nie było w jego stylu, coś nie pasowało- dziewczyna o tym nie wiedziała. To była dalsza część gry.
-Nie odchodź, proszę nie! Tak, zgadzam się, zrób co chcesz ze mną!- Ostatnimi siłami w płucach wypluła to zdanie, dwa zdania. Dlaczego? Całe jej najgorsze wspomnienia pojawiły się tam, gdzie niegdyś była ściana, drzwi od łazienki. Tam, gdzie były okna widziała wszystkie swoje marzenia, niezrealizowane przez ucieczkę, opuszczenie jej przez chłopaka. Na suficie, co zobaczyła na końcu, widziała przyszłość. Przyszłość okłamaną przez ręce tajemniczego giganta, ojca jej snów. Twarz jej rodziców płaczących nad jej grobem, chłopaka, zaklinającego, że zawsze chciał z nią być, zrobił to nieumyślnie, że jej teraz szuka. I ją, w grobie. Larwy, które czuje w sobie, składające jaja. Zamieniające się w motyle. Wyłażące jej z każdej dziury. Aktywny rozkład. Mimo, iż czuje, widzi, boli ją to, nie jest w stanie się poruszyć. Umiera w katuszach- tak będzie, jeśli nie posłucha Świętego, tak powtarza jakiś nieskazitelnie gładki głos, który uwodzi małą- łamie ją. Cel został spełniony.
Mrok zniknął w oka mgnieniu. Radość, jaka pojawiła się na twarzy mężczyzny sięgnęła szczytu. Przez chwilę, następną i następną, był tym małym chłopcem, który zobaczył, że jego hodowla mrówek przynosi jakieś efekty. Odrzucił płaszcz, wyjął żyletki- rzucił je do góry i…
Podmuch mocy, jakiejś nad naturalnej, nie ludzkiej mocy cisnął w dziewczynę wszystkimi żyletkami. Czy chłopiec ma takie zdolności? Nigdy, to coś, co mu pomaga, coś, co siedzi w jego ciele. Małej kobiecie nie umknęła ta chwila- zdążyła zamknąć tylko oczy na powitanie nowego cierpienia. A jednak noc ją zabrała, gdyby zrezygnowała- nic by jej się nie stało. To koniec.

Żyletki przebiły w wielu miejscach ciało dziewczyny. Słońce wyszło za horyzont, świece na nowo się zapaliły, jednak nie były już potrzebne. Ciemność uciekła wraz z przeszyciem przyszłych zwłok. Szewc nie ukryłby zachwytu po tak genialnym cięciu. Dwie trafiły( choć to wcale nie było przypadkowe) w oczy- przebiły głowę na wylot, ale nie wbiły się w ścianę- stanęły w miejscu i opadły na ziemię, nie były nawet we krwi. Następne dwie w piersi, jedna w łono, reszta starała się rozciąć ją raczej na pół- ze złym skutkiem. Wyglądała dość karykaturalnie po takim traktowaniu- sprawiała wrażenie starej pierzyny wywleczonej na zewnątrz w celu przewietrzenia- niestety, mole zrobiły już swoje. W pewnej chwili dziewczyna zdawała się wyzionąć ducha. Potwór go chwycił. Dosłownie. Złapał go w swoje czyste ręce, zrobił to, co mu obiecała- połknął duszę. Ale nie poczuł spełnienia seksualnego, jego członek opadł już w momencie, gdy ta się poddała. On czuł, że może wszystko, ale to nie była kokaina. Dostał baterie, dzięki którym mógł władać tym, czego tak się boi. Ciemnością.

Słońce wyjrzało w całej swej okazałości, w pokoju unosił się zapach świeżego mięsa, krwi- tej było tyle co po świniobiciu. Craig siedział na fotelu, patrzył na dziewczynę. W gramofonie słychać było Marsz Turecki, to chyba jego ulubiony utwór- pomyślał.
-Piękna nieznajoma, wreszcie mi się naprawdę podobasz!- krzyknął tryumfalnie i podniósł się energicznie. Chwycił za płaszcz, zrobił jeszcze jeden gest w stronę kobiety- prawdopodobnie wysłał jej pocałunek- i zamknął za sobą drzwi. Razem z nim zgasły świeczki, już na dobre, a gramofon przestał grać. Dziewczyna stanie się dobrym pokarmem dla ptaków!- mówił sobie, gdy otwierał okno na początku przesłuchania. To przez to jego uśmiech sczezł, lecz śmiał się z tego szyderczo. Wychodząc widział kruki zbierające się nad hotelem. Hotelem miłości, jak go później wspominał.

`````````````````
`````````````````
Południe. Ruch folii w kontenerze na śmieci, potem kolejny i kolejny. Nie byłoby to ciekawe ani zauważalne gdyby nie fakt, że brak było jakiegokolwiek wiatru, skwar nie mógł być powodem szelestu. Ostatni ruch i wyłania się ręka, potem druga. Głowa, tułów. Mężczyzna ubrany w brudną i obdartą, dresową bluzę z kapturem, czapkę na uszy z wełny i dosyć czyste, jak na całonocny pobyt wśród śmieci, jeansy. Siadając na brzegu swojego prowizorycznego domu sięga ręką do nosa i wyciera go, blizna z poprzedniego dnia (albo kilku, już nie pamiętał) była nadal wyczuwalna, teraz wymieszana z zarostem przedstawiała obraz jakiegoś nieszczęśliwego bezdomnego pijaka, który nie do końca wie gdzie jest i co robi. Zakładając rękawice rozmyślał nad tym, co widział tu tej nocy. Jakiś facet, wysoki jak bramkarz, wrzucał coś do kontenera. Tyle. Czy jest już tak skończonym dupkiem, że jedyne co go interesuje to czy ktoś (a jeśli tak, to kto i w jakich okolicznościach) wrzuca śmieci do JEGO mieszkania? Opuścił głowę, zmienił tok myśli z użalania się nad sobą i postanowił się lepiej skoncentrować. Wyjął piersiówkę z kieszeni kurtki leżącej zamiast poduszki i pociągnął łyk, jak się okazało, ostatni. Z lekko rozczarowaną minę zeskoczył i myślał, czy warto udać się do hotelu i pomyszkować. W sumie, co ma do roboty? Zna go już jak własną kieszeń ale nie zaszkodzi zobaczyć, co zostawił po sobie nieznajomy. Tacy jak on mają skłonności do zostawiania czegoś cennego.
Poszedł pewnym krokiem, z rękami w kieszeni do wejścia. Wszystko było tak, jak należy, a raczej tak, jak się spodziewał. Drzwi otwarte, ulotki na swoim miejscu, całkowity porządek w holu, pomijając.. zapach. Próbował go z czymś skojarzyć ale najbliższy okazał się ozon. Nie, żeby mu nie pasował, lecz drażnił troszkę przy pełnym wdechu a te były mu potrzebne przy wchodzeniu na schody, nie był już w formie jak kiedyś. Po osiągnięciu swojego celu, czyli wgramoleniu się na drugie piętro zapach był najintensywniejszy, przestało mu się to już podobać. Nie brał udziału w żadnej wojnie, bitwie czy ulicznej potyczce ale nie ciężko jest się domyśleć, co tak pachnie. Przechodził korytarzem powoli, jeżdżąc nogą od krzesła urwanego przy kontuarze kilka minut wcześniej. Odwagę straciłem przy wejściu na schody, jaja tracę teraz- pomyślał sobie, idąc dalej i uśmiechając się do siebie. Pokój trzydzieści dwa, trzydzieści trzy, trzydzieści cztery.. Miał już iść ale zobaczył jeden mały element. Pasujący do całości lecz nie w opuszczonym hotelu. Wywieszka na klamce. „Nie przeszkadzać” i klucz w zamku. Ciekawość nie pozwoliła obejść mu obojętnie. Zdjął informację, pchnął drzwi- zamknięte. Usłyszał ruch w środku, wzdrygnął się i odskoczył. Normalnie byłoby to niesłyszalne ale miał już tak wyczulony słuch, że nawet lata picia obalają mit o uszkodzeniu zmysłów w tym przypadku. Serce, wcześniej i tak walące nienaturalnie szybko teraz osiągnęło pełne obroty, bezdomnemu zawróciło się w głowie, opierając się jedną ręką o ścianę i wypuszczając z drugiej kij próbował się uspokoić. – tutaj nic nie ma, nic, Boże uświadom to sobie, zaraz wejdę i okaże się, że facet był miłośnikiem szczurów i się z nimi bawił, cokolwiek.- był przez moment nieświadomy, że mówi do siebie na głos. W przypływie adrenaliny przekręcił klucz dwa razy i szybko otworzył drzwi. W środku pustka. Fotele w folii, gramofon na stoliku, lampa u sufitu. Pokój jak pokój. Zapach jednak nadal był obecny. Wszedł do środka, zdziwił go trochę ten spokój. –Co ja :cenzura:, wariuje?! – krzyknął i dopiero teraz sobie uświadomił, że został w życiu nikim. Pracował ciężko, uczył się i ŻYŁ tylko po to, by skończyć w kontenerze na śmieci, sam. Nie potrafił odepchnąć tych myśli, zobaczył wtedy to dopiero kadzidełka w kilku miejscach w pokoju. Kręciło mu się w głowie, podbiegł do okna i zrobił głęboki wdech, jednak jego płuca nie mogły oddychać. Nie, nie mogły ale bardziej nie chciały. Łykał szybko powietrze ale nie mógł oddychać. Upadając chwycił się za uchwyt od okna i powoli osuwał na podłogę. Czuł, a właściwie nie czuł tylko cierpiał okropny ból w klatce piersiowej, jak sztylet wbijający mu się w samo serce. Kadzidełka zgasły i cienka łuna dymu unosiła się nad nimi. Czar prysł. To, co zostało z kobiety wypełzło z łazienki i patrzyło, trudno powiedzieć czy z politowaniem czy głodem na mężczyznę. –Kij nie byłby Ci dobrą pomocą- mowę to miało jak spod ziemi, ciężką, sprawiającą wrażenie martwej. W ustach błyszczał jakiś srebrny element, prawdopodobnie kulka, wielkości kostki do gry...
Bezdomny, leżąc z głową opartą o bladą i zimną ścianę patrzył na swoje dziecko, leżące na podłodze przed łazienką. –Tato, choć, tak długo się nie widzieliśmy. Kocham Cię. –słyszał, wymawiane tak pięknie, tak dziewczęco.. Jego córka, wszystko to dla czego żyje było jej wspomnieniem. -Już idę córeczko, nie bój się.- poczołgał swe ciało do niej i mocno przytulił, jej zimno wcale go nie niepokoiło, przybył tyle tylko po to, aby ją ogrzać. Chwilę potem zamknął ważące kilka ton i proszące o chwilę odpoczynku powieki.
 
Do góry